Rozdział 20| Odbicie Erena 2
Natari jechała obok jej ukochanego przyjaciela Jeana i Armina którzy jak ona zmierzała w stronę opancerzonego który przetrzymywał Erena, jak i Historie.
- Natari.- zaczął Jean zwracając na siebie uwagę dwójki przyjaciół.- Jeżeli zginiemy... Wiedz że to ja ukradłem ci ten ostatni kawałek ciasta.- powiedział a w szarych oczach widać było iskierki złości.
- Módl się żebyś nie zginął z mojej ręki... Jean.- powiedziała i wraz z przyjaciółmi użyła sprzętu by dostać się na opancerzonego zdrajce.
- Berthold oddaj nam Erena...- powiedział spokojnie Armin.
- Nie mogę!- usłyszeli.
- Słuchaj...- zaczęła zirytowana Natari w której oczach zbierały się łzy. Byli dla niej jak przyjaciele z którymi piła i jadła, żyli razem przez pieprzone dwa lata w korpusie treningowym, to po prostu nie fair.- Zrób coś dobrego chodź raz w swoim życiu. Mieszkaliśmy i śmialiśmy się tyle lat razem, a teraz? To jest po prostu śmieszne... Berthold zrób to dla nas, dla przyjaciół, dla zmarłych zwiadowców, dla Annie.- powiedziała wiedząc, że ten coś czuje do tej dziewczyny którą całym sercem nienawidziła. Zabrała ona przyjaciół zimnego kaprala, ukochanego jej siostry, skierowała w stronę drużyny Natari grupę tytanów. Nienawidziła takich ludzi.
- Chciałbym... Ale nie mogę!- krzyknął powoli nie wiedząc co ma zrobić, nie chciał słuchać tych bolących słów jakie kierowali w jego stronę przyjaciele.
- Musimy się wycofać!- powiedział Armin patrząc wymownie na brązowowłosą. Zrozumiała od razu. Złapała za ramię Jeana i wycofała się z nim by go chronić przed napływającą falą tytanów którzy atakują Rainera.
- Mikasa teraz!- krzyknęła Natari dając znak czarnowłosej by ta zabrała Erena z rąk Bertholda który próbował chronić się przed tytanami próbujących ich zjeść. Dziewczyna zagwizdała i czekała na białego wierzchowca, w jej ślady poszedł koniowaty. Wsiedli na wierzchowce i po znaku odwrotu ruszyli w stronę murów ale przeszkodziły im w tym lecące tytany, którymi rzucał Reiner.
- Co on do cholery robi?!- krzyknął przerażony Jean.
- Po prostu jedź!- krzyknęła dziewczyna wiedząc że w tej sytuacji nie ma szans. Modliła się by chodź jemu nic się nie stało i wrócił bezpiecznie za mury, ale bogowie nie kochają zuchwałych i niemiłych nastolatek i sprawili by to właśnie Jean dostał tytanem. - Jean!- krzyknęła przerażona zeskakując z konia by biec w stronę chłopaka. Widziała jak ten lądował na ziemi więc do niego podbiegła.- Jean!
Wzięła go w swoje objęcia i przytulała do piersi ciało nieprzytomnego chłopaka a z jego głowy leciała krew. Do jej oczu nabrały się łzy i ta nie mrugała by je nie wypuścić, szeptała do siebie jego imię z nadzieją że to spowoduje jego obudzenie. Ogarnęła się gdy przed nią pojawił się tytan chcąc zaspokoić swoją popierdoloną chęć śmierci i krwi ludzkiej rasy.
- Nie podchodź!- krzyknęła i cofała się z ciałem chłopaka w rękach jeszcze mocniej go do siebie dociskając i brudząc mundur jego krwią.- Nie podchodź bo cię zabiję!!- krzyczała zła. Jakby tą groźbę tytan usłyszał i za sprawą jakiegoś impulsu pobiegł w nieznaną jej stronę.- Powinnam im częściej grozić...- powiedziała do siebie i w końcu zainteresowała się stanem życia chłopaka. Przyłożyła swoją głowę do piersi chłopaka i nasłuchiwała jakiegokolwiek oddechu i bicia jego serca... I tak było... Oddychał a jego serce biło równomiernie.- Jean...- powiedziała a z jej oczu pociekły łzy.
- Natari!- usłyszała krzyk przepełniony złością, smutkiem i nadzieją swojej siostry.
- Tutaj!- krzyknęła nawołując siostrę, która gdy usłyszała ją szybko ruszyła z białym wierzchowcem u boku.
- Żyje?- zapytała czarnowłosa gdy ujrzała zapłakaną siostrę która przytulała ciało chłopaka.
- Tak.- odpowiedziała.
Gdy już byli na szczycie murów wraz z ocalonymi Natari siedziała obok bruneta który tak spokojnie wyglądał. Uśmiechała się ciepło głaszcząc jego policzek i czekając aż ten otworzy swoje piękne oczy i pierwsze ci zobaczy to nie pielęgniarkę która zawija mu bandaż a ją czuwającą nad nim. I tak właśnie się stało.
- Hej.- powiedział uśmiechając się.
- Hej.- odpowiedziała a do jej oczu nabrały się łzy. Nie wytrzymała rzucając się na jego szyję i cicho łkając zakrywając twarz, chłopak przycisną jej ciało do siebie chowając twarz w jej włosy i głaszcząc kojąco po plecach.- Gdy ten tytan strącił cię z konia... Myślałam że umrzesz... A ten tytan który pojawił się znikąd.- mówiła powoli się uspokajając.
- Spokojnie mała... Żyję.- powiedział i odsunął się od dziewczyny patrząc prosto w jej szare oczy.
- Wiem... Bo mi obiecałeś, że przeżyjesz.- powiedziała i z zaskoczenia go pocałowała opiekuńczo w usta.- Wiesz co koniowaty?- zapytała i tak jak wcześniej zaczęła głaskać twarz bruneta.
- Co?- zapytał obserwując jej mimikę która wykrzywiła się do szerokiego uśmiechu.
- Kocham cię.- powiedziała i przytuliła się do nastolatka który mruknął ciche ,,Ja ciebie też''. Czarnowłosa widząc ich spojrzała na kaprala i udawała że wyciera niewidzialną łzę.
- Pamiętasz jak ty mi wyznałeś miłość?- zapytała i uśmiechnęła się o kaprala na swój sposób.
- Ta...- powiedział jakby od nie chcenia.
- Czekaj.- powiedziała jakby ktoś oblał ją wodą.- Więc mnie kochasz kapralu!- krzyknęła szczęśliwa z jego wyznania w tej niecodziennej sytuacji.
- Zamknij się.- powiedział zakrywając twarz a tym samym rumieńce i poczochrał czarne włosy kobiety.
- Ja też cię kocham panie kapralu.- powiedziała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro