Rozdział 2- kolorowych snów
-Hej.- powiedziałem do słuchawki telefonu nie chcąc myśleć o abonamencie, który przyjdzie mi zapłacić w tym miesiącu. W aplikacji nie mogłem się połączyć z tą zołzą, co oznaczało, że zapewne nie miała internetu.
-Hej Chris!- usłyszałem jej piskliwy głos, który oznaczał jak podekscytowana wyjazdem była.
-Jesteś już w akademiku?- zapytałem, w dłoni bawiąc się crusherem i zastanawiałem się jak zareaguje na mój widok kiedy będę na miejscu. Pewnie mnie zabije.
-Głupie pytanie zadajesz, oczywiście że tak. Wiesz jak tu jest super? Musisz mnie tu odwiedzić, jak kupię starter lub ogarnę hasło do wifi wyślę Ci zdjęcie mojego akademickiego pokoiku, jest słodki!
-Erick odebrał Cię z lotniska?- zapytałem, układając się wygodniej na sofie. To musiało być dla niej naprawdę traumatyczne przeżycie, ponieważ on jeździł jak wariat. Na samym parkingu pod domem walnął w Range Rover'a taty co najmniej cztery razy w miesiącu, dlatego zawsze parkowałem w garażu. Nawet gdy wchodziłem do domu na dwie minuty.
-Tak, ale nie miał zbyt wiele czasu. Pomógł mi wnieść walizki do pokoju i pojechał w jakieś ważnej sprawie, nie wiem o co chodzi.
-No dobrze. Masz jakieś towarzystwo?
-Um, można tak powiedzieć. Mieszkam z dziewczyną, która pokazywała mi swoją kolekcję wibratorów, nie wiem czy się dogadamy. Ma na imię Debbie i jest na ostatnim roku psychologii seksualnej i trochę się jej boję.
-Może nie jest aż tak straszna.- zaśmiałem się na jej nieco załamany głos.
-Wiem, pierwsze wrażenie było dziwne, bo rozmawiałam z nią dosłownie trzy minuty zanim wyszła!- rzuciła i widziałem oczami wyobraźni jak kręci swoją głową.
-Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Pewnie jest fajna i będziesz się sama z tego śmiać. Jak z Julianne w czwartej klasie, pamiętasz?- przypomniałem, czekając chwilę na odpowiedź. Lecz jej nie usłyszałem.- Dree?
-Nie wiem czy to był dobry pomysł studiować w miejscu, w którym zna się tylko dwie osoby, które raczej nie mają czasu. To wielkie miejsce.- powiedziała ciszej.- Boję się.
-Uwierz mi, zanim się obrócisz miną studia i znowu zamieszkamy w naszym kochanym Manchesterze.- pocieszyłem, chociaż moje serce zabolało. Była taka pewna, że chce stąd wyjechać. Tak pewna, że nie chce tu być. A jednak teraz dopadły ją wątpliwości.
-Ja zamieszkam, bo ty się stamtąd nigdy nie ruszasz.- powiedziała, a jej głos brzmiał odrobinę weselej. To pewnie przez moją pomyłkę, która nie do końca była pomyłką.- Jestem wykończona, chciałabym się położyć.
-Dobrze, to miłych snów Dree, zadzwonię do Ciebie jutro.
-Kolorowych snów Christian.- usłyszałem w słuchawce ziewnięcie. Rozłączyłem się i przygryzłem lekko wnętrze policzka. Kolejną rzeczą jaką miałem ochotę zrobić to napisanie do mojego brata by zajął się Riverą, ale za niedługo będę mógł robić to sam. Z resztą, ta myśl nie mogła się dobrze skończyć. Mój brat ją przerażał, a sam fakt że weszła kiedyś do jego pokoju kiedy była w nim urządzana orgia podobnych do niego ludzi nie polepszała sytuacji. Moje rozmyślenia przerwało pukanie do drzwi, na co przewróciłem oczami.
-Masz ochotę się napić?- zapytał tata, wchodząc do mojego pokoju. W ręce miał flaszkę szkockiej whisky i dwie kwadratowe szklanki z cienkiego szkła i grubym dnem, a pod pachą litrową colę.
-Jasne.- powiedziałem, odkładając smartfona stolik. Usiedliśmy w fotelach i na stoliczku również położył zapasy na dzisiejszy wieczór. Przez jakiś czas patrzyłem w milczeniu jak mężczyzna nalewa bursztynowego trunku do ładnych szklanek. Jego szyja była napięta, a wyraźnie zmęczona twarz świadczyła o tym, że to nie był jego najlepszy dzień.
-Więc wybrałeś?- zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź.
-Tak.- powiedziałem, odbierając od niego alkohol.- W czymś problem?
-Jak najbardziej nie, bardzo się cieszę, że nie zostajesz bierny w swoich marzeniach.- powiedział, upijając łyk. Jego głos był równie zmęczony co jego twarz.- Pamiętam dzień, w którym powiedziałeś mi o tym marzeniu.
-Powiedziałem Ci gdy zaczynałem liceum.- zmarszczyłem brwi, to było zaledwie pięć lat temu.
-Nie.- uśmiechnął się do mnie.- Miałeś siedem lat, to było krótko po poznaniu Dree. Oboje przyszliście do mnie i powiedzieliście mi, że wy nie chcecie chodzić do szkoły, bo tam jest głupio. Wtedy Dree powiedziała, że najlepsze są studia, bo tak mówi jej mama. I oboje zaczęliście o nich marzyć, mówiliście, że będziecie tam razem się bawić i pomagać sobie nawzajem. Musiałem wytłumaczyć wam jak trudno jest się dostać na dobre studia i jak drogie one są. Obiecaliście mi, że wasze oceny będą ładne, chociaż nie na to liczyłem, bo oceny nie oddają waszych umiejętności, ale uczyliście się i macie w głowach więcej niż mogłoby się wam wydawać.
-Dziwne, nie pamiętam tego.- przyznałem się skupiony na słowach ojca.
-Racja, chwilę później dostałeś w głowę kamieniem od przejeżdżającej nieopodal kosiarki i miałeś wstrząśnienie mózgu.
-A, faktycznie.- zaśmiałem się lekko przypominając sobie jak całą drogę do szpitala wymiotowałem, chociaż nie było to przyjemne i zabawne wspomnienie.
-Kiedy wylatujesz?- zapytał, a ja z uśmiechem podałem mu datę i godzinę lotu.- Super, jeśli czujesz się wstawiony to lepiej nie zanoś tych walizek teraz do samochodu.
Zaśmiałem się kręcąc głową, minęło pół godziny, a butelka była już pusta.
-Chcesz zapalić?- zapytałem, podchodząc do szuflady.
-Nie palę papierosów.- powiedział, na co przewróciłem oczami wyjmując dillpack z marihuaną.- Wiedziałem, że pachnie tu ziołem. Chętnie z Tobą zapalę synu.
Wyjąłem zza łóżka bongo i w łazience nalałem wody, zrobiłem wszystko jak należy i poszliśmy na balkon. Napędziłem tacie szklany wazon na magiczne kwiarki, a on wciągnął dym, trzymał go dłuższą chwilę w płucach by później go wypuścić.
-Za Twoje studia.- powiedział tata z iskierkami w oczach. Podał mi szklane naczynie i przymknął lekko oczy.
-Za studia.- z uśmiechem napędziłem sobie i po paru takich kolejkach poczułem jak każdy fragment mojego ciała się rozluźnia.
***
-Kocham Cię Chris i przepraszam.- powiedziała Kendall wyraźnie zasmucona tym, co zrobiła. Następnego dnia z rana pakowaliśmy walizki do samochodu taty, ponieważ to on miał mnie dowieźć na lotnisko. Wyjeżdżaliśmy o osiemnastej, a była dopiero ósma.- Tak mi przykro.
-Mamo.- spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem. Wczorajszy alkohol oraz trawka to nie był zbyt dobry pomysł, ponieważ mieliśmy z tatą kaca jak chyba nigdy.- Byłem zły, ale już jest okej. Nie powinnaś tego robić, powinnaś wiedzieć, że nie zawiodę.
-W takim razie zapraszam na śniadanie moich panów.- powiedziała mama uśmiechając się promiennie. Zrobiło mi się cieplej na sercu, ponieważ jej uśmiech sprawiał od zawsze że wszelkie chmury na niebie znikały i nawet w deszczowym Manchester można było się poczuć jak na wakacjach w Egipcie.- Specjalnie dla Ciebie zrobiłam jajecznicę ze szkockim boczkiem.
-A dla mnie?- zapytał Rob, przepuszczając kobietę w drzwiach.
-Bitą śmietanę i sos czekoladowy.- "potajemnie" puściła mu oczko mając na uwadze swój podtekst.- Do Twoich ulubionych gofrów oczywiście.- dodała, uderzając mnie lekko ścierką w ramię wiedząc, że wiem. Kochałem ich za to, że mieli się ku sobie tak bardzo. Mój tata, Robert McLate był wysokim, siwowłosym mężczyzną, który farbował swoje włosy na czarno. Był starszy od Kendall o dwanaście lat. Jego idealnie strzyżenie brody dodawało mu męskości i sprawiało, że szczęka wyglądała na ostrzejszą niż w rzeczywistości, a przez lata treningów boksu jego postury mógł pozazdrościć każdy dwudziestolatek. Dosłownie każdy, ponieważ nawet w połowie nie wyglądałem tak dobrze jak on. Jego oczy były niemal granatowe, co po nim odziedziczyłem i tętniły taką głębią jak jeszcze żadna para tęczówek, które było mi dane oglądać.
-Smacznie pachnie.- powiedziałem siadając przed swoim śniadaniem. Wziąłem jedną z bułek, widelczyk i zacząłem jeść. Nie lubiłem śniadań na słodko, nie wiem jak tata może na kilka naleśników dawać porcję bitej śmietany dla całej masy naleśników.
Mama za to piła swój czekoladowy koktajl odchudzający, po którym twierdzi, że jest syta. Nie potrzebowała go, choć ona uważała inaczej. Nie raz widziałem, jak podbiera tacie słodycze z szuflady dobrości- bo tak nazywałem szufladę ze słodyczami taty w dzieciństwie z Dree.
-O której masz lot?- zapytała Kendall, zgrabnie przemieszczając się w swoich niebotycznie wysokich szpilkach.
-O dwudziestej pierwszej.- powiedziałem, kończąc jeść. Odłożyłem talerz do zmywarki i podziękowałem za posiłek.
-Dobrze. Zrobię Ci coś do jedzenia, a teraz pojedziesz z Robertem po kartę z banku.
-A, no tak.- przewróciłem oczami, ponieważ całkowicie zapomniałem, że zgubiłem ją dwa miesiące temu w klubie i że się odnalazła, ale jakoś nigdy nie było mi tam po drodze. Płatności online były lepsze.
-Załatwimy to szybko, potem pojedziemy na jakieś zakupy, musisz jakoś wyglądać.- spojrzał krytycznie na moje dresy z adidasa.- Kupimy jeszcze jedną walizkę i w niej umieścimy Twoje nowe ubrania.
-Nie mogę zabrać więcej niż trzy.- powiedziałem, a on przewrócił oczami.
-Oczywiście, że możesz.- odpowiedział, a ja już wiedziałem o co mu chodzi. Chciał mi zamówić dodatkowy bagaż.
-W takim razie dobrze.- zgodziłem się, zakładając czarną bluzę do kompletu i czarne jordany. Mój ojciec naprawdę był zakupoholikiem, a Kendall wcale nie była gorsza od niego.- To jak, jedziemy?
***
Zakupy to zło, nienawidziłem ich z całego serca. Zawsze starałem się wymigiwać od nich jak najbardziej, ale nie zawsze mi się to udawało. Czułem się jak pięciolatek, kiedy rodzice kazali przebierać mi się w wybrane przez nich koszule i inne ubrania.
W gruncie rzeczy przybyły mi cztery pary butów, dwie eleganckie pary i dwie sportowe. Kilka koszul, koszulek i bluz z sieciówek takich jak nike czy adidas, kilka par spodni oraz marynarkę. Było tego od cholery, ale najbardziej byłem zadowolony z walizki, którą sam wybrałem. Była ona czarna i pojemna. I ta pojemność mnie urzekła, więc byłem pewien, że wszystkie dzisiaj zakupione rzeczy się do niej zmieszczą, a zostanie jeszcze miejsce na mojego laptopa, którego etui musiałem poszukać w moim pokoju.
W domu wszystko do niej powkładaliśmy i faktycznie wszystko się zmieściło. Tata poszedł ją zanieść na dół, a ja poszedłem po moje ostatnie rzeczy, które zostały na moim piętrze.
Będę szczerze tęsknił za tą otwartą przestrzenią. Można by powiedzieć, że mieszkałem na poddaszu. Nie było tu ścian, no może prócz łazienki. Na środku naprzeciwko wejścia stała czarna sofa, dwa fotele na których piliśmy z tatą i niewielki, okrągły, szklany stolik. Po prawej stronie było moje miękkie łóżko, za którym bardzo będę tęsknił i szafka z nocną lampką i budzikiem. Naprzeciwko wisiał telewizor, a pod nią było podpięte PlayStation. Po lewej stał większy, kwadratowy stół, którego uwielbiałem używać jako biurko i wygodny fotel obrotowy, ponieważ czułem się za nim jak we własnym biurze. Zawsze tu odrabialiśmy z Dree nasze prace domowe i uczyliśmy się do matury. Z tej strony również była niewielka łazienka i wyjście na balkon, a po sąsiedniej stronie stała ogromna szafa. Będę tęsknił za tym miejscem.
Wziąłem kabel od ładowarki i plecak, zamknąłem drzwi i zbiegłem na dół, ostatni raz rozglądając się po wnętrzu dwupiętrowego domu. Rodzice już siedzieli w samochodzie. Ubrałem buty, zamknąłem dom i spojrzałem na całą posiadłość.
-Kurwa, zajebię chuja.- jęknąłem, kiedy zauważyłem że ogrodnik znów skosił moją marihuanę. Wsiadłem do czarnego Range Rover'a, zapiąłem pas i spojrzałem z niezrozumieniem na ojca, a później do tyłu na mamę, którzy z wielkimi uśmiechami patrzyli na mnie.- Jedziemy?- zapytałem, gryząc wnętrze policzka. Przejechałem dłonią po moich włosach, a ich mina nie zmieniła się ani trochę.
-Po prostu jeśli myślisz, że to Lary kosił Twoje krzaki, to jesteś w błędzie.
-O nie, nie prowadzisz tato.- jak poparzony wysiadłem z samochodu i podbiegłem do miejsca kierowcy. Tata rechotał jak zadowolona ropucha, a mama zrobiła się czerwona po twarzy mimo jej idealnego makijażu. Ich rozszerzone źrenice źle świadczyły, ale wiedziałem że przejdzie im do trzech godzin, a jeśli po drodze zjedzą to nawet szybciej- Jak mogliście się zjarać? I kiedy?
-My tylko jedną lufkę.- powiedział z tyłu tata, kiedy odpaliłem silnik. Przewróciłem oczami i ruszyłem w stronę lotniska w Manchester.
-Zaraz nam przejdzie kochanie.- dopowiedziała mama obok mnie, głupio się uśmiechając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro