Rozdział 22
Na tym właśnie polegała miłość.
Nasze decyzje nie zawsze były mądre, czy racjonalne.
Zawsze były jednak spowodowane tym, że bardziej kochaliśmy drugą osobę niż siebie samych.
Siedziałam w łazience niczym największy na świecie tchórz tak długo, dopóki nie byłam pewna, że Callen zasnął. Jasne, nawet po kilku godzinach nie mogłam mieć co do tego stuprocentowej pewności, ale miałam nadzieję, że chociażby z powodu zwykłej nudy w końcu położy się i zaśnie.
Najwyraźniej tym razem miałam szczęście, bo gdy opuściłam pomieszczenie po godzinach płaczu, Call leżał zwinięty na łóżku. Za oknem wciąż było ciemno, ale nie byłam w stanie zgadnąć która była godzina. Ostatnio coraz częściej łapałam się na tym, że ciężko było mi określić porę dnia czy nocy.
Przez kilka minut stałam w bezruchu, przypatrując się z czułością jego zmarszczonej we śnie twarzy. Nawet przez sen wyglądał na zmartwionego i to wszystko z mojej winy. Tak bardzo chciałam, by wszystko mogło wyglądać inaczej.
Westchnęłam i ruszyłam w stronę kominka, siadając na dywanie. Ogień praktycznie zgasł, a Callen był przykryty pod samą szyję, ale mi nie było zimno. Nie byłam pewna czy byłam jeszcze w stanie cokolwiek odczuwać.
Siedziałam tak zamyślona, nie wiedząc co zrobić. Nie mogłam tak po prostu się koło niego położyć i udawać, że nic się nie stało. Między nami istniało magiczne przyciąganie, które sprawiało, że zawsze budziliśmy się wtuleni w siebie, nawet wtedy, gdy zasypialiśmy na dwóch krańcach kanapy, tak jak to było na początku. A przytulanie Callena było ostatnim, na co powinnam sobie pozwolić. Pragnęłam tego, ale wtedy bolałoby jeszcze mocniej. Byłoby mi jeszcze ciężej, a już teraz było wystarczająco ciężko. Tak ciężko, że musiałam walczyć ze swoim sercem w każdej kolejne minucie.
Już pomijając fakt, że mężczyzna mógł nie chcieć mnie więcej przytulać. Może ze mnie zrezygnował, tak jak ja starałam się zrezygnować z niego.
Właśnie dlatego pokierowałam się swoją głupią dumą i położyłam się na dywanie, tak jak Callen to zrobił, gdy byłam na niego zła po zniszczeniu misia.
Teraz jednak sytuacja była nieco inna. My byliśmy inni.
Nie zmrużyłam oczu przez resztę nocy, z fascynacją obserwując twarz Callena i koc, który spokojnie unosił się w rytmie oddechu mężczyzny. Katowałam się wspomnieniami, jak trzymałam głowę na jego piersi, wsłuchując się w miarowe bicie serca, jak leżeliśmy nadzy, skóra przy skórze, jak całował mnie, jakbym była całym jego światem.
Wspomnienia były piękne, dopóki nie dotyczyły tego, co straciliśmy. Wtedy bowiem stawały się ciosami, które sami sobie zadawaliśmy. Mogły cię naprawić, ale również zniszczyć.
Pojedyncza łza opuściła moje oko, ale szybko ją starłam i zamrugałam, nie chcą, by dostrzegł moje zaczerwienione oczy, gdy się obudzi.
Byłam ostatnią osobą, która miała prawo do odczuwania bólu w tamtym momencie. W końcu to nie ja zostałam zraniona.
Za oknem zaczęło świtać, a gdy następnym razem przeniosłam spojrzenie na kanapę, nasze spojrzenia się spotkały. Moje serce natychmiast szybciej zabiło, ciesząc się widokiem jego oczu. To, co już mnie nie cieszyło to fakt, że w jego oczach widziałam złość, rozczarowanie i zranienie, które uwidoczniało się najbardziej wśród tych wszystkich emocji. Moja noc na dywanie zraniła go, może bardziej niż nasza nocna kłótnia.
Zaczęłam w głowie przygotowywać odpowiedzi na jego potencjalne pytania i argumenty odnośnie tego, że mogliśmy to naprawić, ale nic nie powiedział. Nie próbował walczyć.
Po kilku nieznośnie długich minutach wpatrywania się w siebie wstał i poszedł do łazienki. I cóż, to zraniło mnie równie mocno, bo Callen nigdy nie odchodził bez słowa. Nawet to mu zrobiłam...
Przymknęłam oczy, gdy ciężar prawdy uderzył we mnie z pełną siłą.
Wytrzymaliśmy bez zamienienia słowa jakieś dwie godziny. Utrzymaliśmy swoją codzienną rutynę, wycinając z niej rozmowy i spędzanie czasu w łóżku. Aby zapełnić czymś te luki, większość czasu spędziłam przy kominku, głaszcząc Lanę, która nie miała humoru. Może odczuwała nasze emocje, może czuła, że coś było nie tak.
Finał tkwiącej między nami ciszy nadszedł, gdy nie tknęłam odgrzanej przez Callena zupy.
– Naprawdę, Harmony? – krzyknął, sprawiając, że się wzdrygnęłam, a łyżka, którą się bawiłam wypadła mi z dłoni. – Nie umiesz przełknąć na chwilę swojej dumy i zjeść tę cholerną zupę?
Uniosłam wzrok, obserwując, jak z hukiem odstawia swoją pustą miskę na podłogę. Złość dosłownie emanowała z każdej części jego twarzy i ciała, a ja zaczęłam się martwić, że skrzywdziłam go bardziej, niż sądziłam, że zmieniłam go bezpowrotnie. Nie miałam jednak wyjścia, mając jedynie nadzieję, że to kiedyś minie, że kiedyś mi wybaczy.
Popatrzyłam na swoją pełną miskę i westchnęłam.
– Po prostu nie jestem głodna. Naprawdę.
Nie skłamałam, a przynajmniej nie całkiem. Nie chodziło o moją dumę, a o fakt, że źle się czułam, odkąd opuściłam łazienkę. Żołądek miałam ściśnięty w supeł i samo wyobrażenie sobie, że jadłam, sprawiało, że robiło mi się niedobrze. Byłam niemal pewna, że to wina tego całego stresu, więc nie chciałam, by się niepotrzebnie martwił.
– Wiesz co? Mam dość!
Gwałtownie otworzył kanapę i zaczął z niej wyciągać wszystkie ubrania i kurtki. Patrzyłam na niego z niezrozumieniem, a moje serce z jakiegoś powodu niespokojnie zaczęło bić.
– Co ty robisz? – zapytałam niepewnie, gdy zaczął ubierać na siebie wyciągnięte ze środka ubrania.
Wstałam ze swojego miejsca i zbliżyłam się o krok, zaciskając drżące dłonie w pięści.
– Ubieram się i ty lepiej też zacznij to zrobić – mruknął, zapinając grubą bluzę pod samą szyję.
– Po co? – zapytałam, chociaż jedyna możliwa odpowiedź zagnieździła się w moim bolącym brzuchu.
– Bo opuszczamy to przeklęte miejsce! – krzyknął, odwracając się w moją stronę. – To już za długo trwa, dusimy się tu i zaraz oszalejemy. To miejsce nas niszczy.
Może i miał rację, ale nie mogłam zapomnieć, że to miejsce dało mi szczęście, dało mi kawałek nieba, którego nigdy nie oczekiwałam.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, Call – szepnęłam słabo.
– Nie możemy udawać, jakby nie było reszty świata! To się nie uda. Nie chcę, żeby to miejsce stało się naszym grobowcem.
Przymknęłam oczy, gdy dotarło do mnie, że to ten moment. Callen odchodził, a ja nie mogłam odejść z nim, nie mogłam go zatrzymać. Teraz gdy go odepchnęłam, nie miałam nikogo, do kogo mogłabym wrócić. A Annabelle wciąż mogła czekać.
– Nie wrócę tam – pokręciłam głową, sprawiając, że zacisnął szczękę w złości. – W przeciwieństwie do ciebie, nie mam rodziny, do której mogłabym wrócić. Nie mam nikogo, kto tam na mnie czeka poza szaloną matką, która nie odpuści, póki nie zobaczy mnie martwej. Dla mnie nie ma reszty świata, Call. Ten domek jest moim jedynym światem.
Wziął głęboki oddech, jakby starał się uspokoić. Potem otworzył oczy i spojrzał na mnie, tym razem w nieco łagodniejszy sposób. Jakby liczył, że ta łagodność jakoś mnie przekona.
– Nie możesz całe życie przed nią uciekać. Zgłosimy to, ukryjemy cię, zrobimy, co tylko będzie trzeba. A może się mylisz i ona cię nie szuka? Nie ważna, jaka jest prawda, ważne, że nie pozwolę cię skrzywdzić. Naprawdę jeszcze tego nie zrozumiałaś? Poza tym nie byłabyś sama. Miałabyś mnie.
Zbliżył się do mnie, patrząc na mnie z czułością, za którą zaczęłam tęsknić. A ja postanowiłam wyrwać mu serce, ponieważ to był jedyny sposób, by mnie zostawił, by odszedł.
Wyrwałam mu serce, bo byłam złą osobą. Od zawsze i na zawsze.
– Może to nie wystarczy?
Słowa ledwo przeszły mi przez gardło, siejąc za sobą spustoszenie.
Callen zamarł.
– Tobie w ogóle zależy?
Jego głos brzmiał dziwnie, tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie był smutny, a odzwierciedlał poddanie się, rezygnację.
– Masz rację, nie zależy mi. Zastanowiłeś się chociaż przez chwilę, że może wcale nie odwzajemniam twoich uczuć?
– Dobrze, przynajmniej wiem, na czym stoję – wzruszył ramionami, próbując udawać, że moje słowa wcale go nie zraniły.
Najwyraźniej w przeciwieństwie do mnie nie był zbyt dobrym aktorem. Widziałam każdą najmniejszą emocję w jego smutnych oczach i tak bardzo nie chciałam tego widzieć.
Nie byłam w stanie określić ile czasu minęło, nim w pełni się ubrał i otworzył drzwi. Stanął w nich na chwilę, jakby się wahając, ale wyszedł, nie mówiąc ani słowa.
Moje serce pękło, ale w końcu na to zasłużyłam.
Spojrzałam błagalnie na Lanę, która stała przy drzwiach, zerkając za Callenem tęsknym wzrokiem. Mogłam niemal przysiąc, że posyłała mi to samo spojrzenie, że błagała mnie, bym za nim poszła.
– Proszę – szepnęłam, padając na kolana. Chwyciłam jej łepek pomiędzy dłonie, gładząc jej miękką sierść. – Idź za nim. Nie pozwól, by coś mu się stało. Idź i zostań z nim bez względu na wszystko. Nie może mu się nic stać.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, uderzając w podłogę.
Lana głośno zaskomlała, patrząc na mnie swoimi dużymi oczami, a potem zerwała się z miejsca, wybiegają przez drzwi.
Ja mogłam tylko klęczeć przed otwartymi drzwiami i obserwować, jak postać Callena z każdą kolejną sekundą niknie w oddali.
Uniosłam dłoń i ostatkiem sił zgięłam środkowy i serdeczny palec. To był migowy znak, który wcześniej pokazałam tylko mojemu braciszkowi.
Kocham cię.
Nie mógł już jednak tego zobaczyć.
Dlaczego mu tego nie powiedziałam, gdy najbardziej tego potrzebował? Bo ta niewiedza go chroniła. Niewiedza pozwoliła mu opuścić ten walący się grobowiec.
Nie mógł mnie kochać. Nie dlatego, że go nie kochałam, ale dlatego, że byłam śmiertelnie przerażona tym co czułam. Przerażona, że mnie zrani i opuści, ale jeszcze bardziej przerażona, że to ja go zranię.
Na tym właśnie polegała miłość. Nasze decyzje nie zawsze były mądre, czy racjonalne. Zawsze były jednak spowodowane tym, że bardziej kochaliśmy drugą osobę niż siebie samych. I to nas często gubiło. Fakt, że bez pokochania samych siebie, nie umieliśmy uwierzyć w miłość innych.
Właśnie dlatego z moją pokręconą logiką, zraniłam go, wierząc, że to jest dla niego lepsze.
Nie wiem skąd, ale po prostu wiedziałam, że odnajdzie drogę, że się uratuje.
Mój Callen nigdy się nie poddawał, zawsze walczył do samego końca. Tym razem też tak będzie.
Opadłam na podłogę, kuląc się i przyciskając dłoń do walącego z powodu straty serca. Mój głośny płacz był przepełniony bólem i stratą. To, co mnie przeraziło, to fakt, że bolało równie mocno co po śmierci Gabe'a, a może nawet mocniej.
Wiedziałam jednak, że już nigdy nie odczuję tego bólu.
To był koniec.
~~
Nie byłam pewna, co mnie obudziło. Przez krótką chwilę, gdy moje ciało starało się w pełni wyrwać ze snu, myślałam, że wszystko było tylko koszmarem. Wyciągnęłam rękę w bok, mimowolnie szukając Callena, ale go nie znalazłam. To, czego dotknęłam było twarde, zimne i mokre.
Moje serce mocniej zabiło, ale dopiero gdy otworzyłam oczy, zamarłam. W jednej chwili wszystko do mnie wróciło.
Wciąż leżałam na podłodze po moim załamaniu. Drzwi na dwór nie były już jednak otwarte, a ja nie byłam w domku sama.
Nade mną stał człowiek. Bardzo duży i wściekły człowiek, a ja właśnie trzymałam w dłoń na jego bucie.
– Co tu robisz pieprzona włamywaczko?
Przełknęłam ślinę.
Hej Kochani!
No to jak podobał się rozdział? Spodziewaliście się takiej kłótni i obrotu wydarzeń? I co to za człowiek? Myślicie, że ta historia może się jeszcze dobrze skończyć?
Ja wiem, że teraz pewnie wiele osób ma ochotę mnie zabić, ale znacie mnie i wiecie, że ja zawsze muszę na koniec namieszać :D Mogę tylko obiecać, że zakończenie będzie epickie ;)
Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.
Pozdrawiam :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro