Rozdział 19
Drzewo było strachem, a krzew moim marzeniem.
Krzew nie był w stanie funkcjonować obok przytłaczającego go drzewa, więc obumierał.
W końcu zostały z niego jedynie uschnięte resztki, tak jak z mojego marzenia.
Jak bardzo źle świadczyło o mnie i Callenie to, że od naszego pierwszego razu całe dnie spędzaliśmy w łóżku? I to dosłownie. Jedliśmy w łóżku, rozmawialiśmy w łóżku, śmialiśmy się w łóżku i Callen czytał mi gdy byliśmy przytuleni w łóżku. Nawet Lana przychodziła do nas do łóżka byśmy poświęcili jej nieco uwagi. Jedynymi wyjątkami, gdy opuszczaliśmy nasze ulubione miejsce była wizyta w toalecie, przygotowanie jedzenia i jednorazowe wyjście po zapas drewna.
Zachowywaliśmy się jakby ta stara, rozkładana kanapa stanowiła centrum naszego wszechświata. I może stanowiła.
Oboje również za każdym razem coraz mniej martwiliśmy się o antykoncepcję. Co było dziwne, zwłaszcza w moim przypadku, gdyż kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie będę mieć dzieci. I nie dlatego, że nie chciałam być mamą. Stworzenie swojej własnej, kochającej rodziny było jednym z moich największych marzeń, ale zbyt mocno się bałam. Bałam się, że mogłabym nie umieć kochać dziecka. Bałam się, że mogłabym być równie złą matką jak Annabelle, a może nawet gorszą.
Jak mogłabym dobrowolnie sprowadzić na świat niewinne dziecko, którego potem bym nienawidziła?
I właśnie ten strach pokonywał moje marzenie.
Ale tutaj, w centrum naszego wszechświata, jakimś cudem to wszystko nie miało znaczenia, a moje obawy nie dawały o sobie znać. Może w podświadomości nie wierzyłam, że mogłabym przeżyć na tyle długo by urodzić dziecko... Może zawsze podświadomie wierzyłam, że nie będę żyła długo. Czy można mi się było dziwić skoro żyłam z takim potworem, jak Annabelle? Od tamtego koszmarnego dnia codziennie zasypiałam z myślą, że może już nigdy się nie obudzę. A potem prawie się nie obudziłam, więc moje obawy były uzasadnione.
Więc tak, może byliśmy najbardziej lekkomyślnymi ludźmi na świecie i oboje najwyraźniej mieliśmy to gdzieś.
– Hej. – Na policzku poczułam delikatny dotyk jego nosa. Wszystkie złe myśli od razu uleciały daleko w przestrzeń, nie pozostawiając po sobie śladu. – Gdzie ode mnie odpływasz?
Otworzyłam oczy i z czułością spojrzałam w twarz Callena. W te piękne, zielone oczy, szeroki uśmiech i zarumienione policzki, które były skutkiem tego co robiliśmy jeszcze chwilę wcześniej.
Odgarnęłam mu z czoła kilka splątanych, długich już kosmyków i szczerze się uśmiechnęłam, czując, jak rozgrzewa mi się serce.
– O tobie – szepnęłam, składając na jego ustach szybkiego całusa.
Leżałam na nim, więc miałam idealny dostęp do tych kuszących, zaczerwienionych ust. Może mogłabym całować je za każdym razem, gdy ich obrzmienie by znikało? W ten sposób zostałyby takie już na zawsze.
Zachichotałam cicho, gdy coś załaskotało mnie w stopę, a gdy się odwróciłam, dostrzegłam, że to Lana rusza swoim ogonem, leżąc obok nas. Jak zwykle znalazła sobie idealne miejsce do odpoczynku.
– Chyba znudziła ją nasza rutyna – zaśmiałam się.
– To niedobrze, bo ja uwielbiam naszą rutynę.
Callen przejechał palcami po moim odkrytym kręgosłupie, a mnie przeszedł dreszcz. To niesprawiedliwe, że miał na mnie tak ogromny wpływ.
– Nie, nie, nie – mruknęłam w odpowiedzi na jego zmysłowy głos. – Nasze zachowanie za chwilę podejdzie po nimfomanie.
Usiadłam, przesuwając się na brzuch Calla, by go dodatkowo nie zachęcać i umknęłam przed jego ustami, które niepocieszone złożyły delikatny pocałunek na moim udzie. Wargi mężczyzny dotknęły miejsca na wewnętrznej stronie uda, gdzie zostawił po sobie pokaźną malinkę. Od razu się zaczerwieniłam na tamto wspomnienie.
– Kogo to obchodzi? – Wzruszył ramionami, a później wlepił we mnie uważne spojrzenie, przechylając głowę w bok, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. – Błyszczysz.
– Co? – zmarszczyłam brwi. – Coś ci się przegrzało w mózgu od tego seksu?
Dotknęłam jego czoła, sprawdzając, czy nie ma gorączki, ale szybko odkryłam, że to raczej nie była wina choroby.
– Jaka jest najjaśniejsza gwiazda na niebie? – zapytał znienacka. – Poza słońcem, bo je ciężko uważać za gwiazdę skoro świeci w dzień. – Skrzywił się, jakby nazywanie słońca gwiazdą było prawdziwym przestępstwem.
Czasami potrafił być naprawdę uroczy.
Zaintrygowana przeczesałam jego włosy palcami i odparłam bez zastanowienia:
– Syriusz. Jest jedną z najbliżej położonych gwiazd i znajduje się w gwiazdozbiorze wielkiego psa. Co ciekawe można go gołym okiem obserwować niemal na całej kuli ziemskiej. Nawet jego nazwa znaczy ognisty – wyrecytowałam. O gwiazdkach i wszystkim, co z nimi związane mogłabym mówić całymi godzinami i wcale by mi się to nie znudziło.
– Wiesz, że jesteś niesamowicie seksowna, gdy mówisz o gwiazdkach? – Moje serce na chwilę zgubiło rytm. – Jesteś jak Syriusz. Błyszczysz i jesteś najjaśniejszym punktem w ciemności. Najjaśniejszą, najbardziej wyjątkową gwiazdą. Nigdy nie wyglądałaś tak pięknie, jak w tym momencie, gdy cała promieniejesz szczęściem. Nigdy nie zgaśniesz, Harmony. Nie pozwolę, by cokolwiek ugasiło twój blask.
Przez kilka krótkich sekund w ogóle nie oddychałam, starając się przetworzyć to co właśnie do mnie powiedział. A gdy wszystko zrozumiałam, po moim policzku spłynęła samotna łza.
– Gwiazdko?
Twarz Callena spochmurniała, a jego dłoń natychmiast otarła łzę.
– To ze szczęścia – głośno przełknęłam ślinę, chcąc go uspokoić. Położyłam dłonie na jego piersi, czując pod nimi uspokajające bicie jego serca. – Po wypadku... ocknęłam się na śniegu. Myślałam, że to mój koniec i patrzyłam w gwiazdy. Wiesz, o czym wtedy pomyślałam? – Pokręcił głową, a ja kontynuowałam. – Chciałam błyszczeć tak, jak te gwiazdy. Być jedną z nich, pozornie taką samą, ale wyróżniającą się. Piękną, jasną, fascynującą. Gwiazdą, która sprawia, że chcesz na nią patrzeć bez żadnego konkretnego powodu. A teraz słyszę twoje słowa i... nie wierzę Call. Nie wierzę, że to stało się prawdą.
Nagle zabrałam dłonie ze skóry mężczyzny, jakby dotykanie go mnie bolało. Zakryłam nimi twarz, chcąc ukryć łzy. Łzy, których znaczenia już nawet nie rozumiałam.
Zanim się zorientowałam, zostałam przewrócona na plecy, a Callen chwycił moje dłonie, odkrywając moją czerwoną od płaczu twarz.
Nigdy nie pozwalał mi się chować i zawsze szukał mojego spojrzenie. Zawsze je znajdywał, bez względu na wszystko. A ja może zawsze podświadomie na to czekałam. Czekałam aż mnie odnajdzie i wyciągnie ze zbudowanej przeze mnie kryjówki.
– Wiem, że nie rozumiesz, nie wierzysz, że zasługujesz na szczęście, ale nauczę cię tego. Będę to robił każdego dnia aż zrozumiesz, że jesteś warta wszystkiego, że zasługujesz na szczęście. – Na jego twarzy było tyle szczerości, że nie mogłam mu nie wierzyć. – Jesteś wyjątkowa i idealna dla mnie. Nie chciałbym, byś cokolwiek w sobie zmieniła.
– Boję się.
Mój szept był tak cichy, że przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle mnie usłyszał. Ale usłyszał, a może rozumiał mnie bez słów.
– Czego? Będę cię chronił.
– Ostatnie dni były takie idealne, zbyt idealne. Czuję, jakbyśmy żyli w szklanej bańce, a ona miałaby się zaraz rozpaść. Nie można być tak szczęśliwym, Call. Potem zawsze coś się psuje.
– Więc to naprawimy. Razem.
A potem mnie przytulił, otaczając mnie swoimi ciepłymi, silnymi ramionami. Trzymał mnie w ten sposób przez kolejne kilkanaście minut. Bez ruchu, bez wyrywania się, bez mówienia. Po prostu mnie trzymał bez cienia egoizmu.
Każdemu życzyłam takiej osoby i modliłam się w duchu, by tym razem nie było tak, jak zawsze. Bym niczego nie popsuła, by świat nie odebrał mi kolejnej ukochanej osoby.
By Callen był w stanie ochronić mnie także przede mną.
~~
Kilka godzin później, gdy za oknem ponownie nastał wieczór, oboje wreszcie zebraliśmy się z łóżka. Callen dokładał do kominka, jednocześnie pilnując zupy, która podgrzewała się w garnuszku. Ja natomiast chodziłam po domku i zapalałam wszystkie świecie.
Totalnie straciliśmy poczucie czasu, ale świece, które powoli się wypalały, pokazywały, jak wiele dni spędziliśmy już w domku.
Jak dużo czasu mieliśmy jeszcze tam spędzić? Co nas czekało?
– Chodź, Harmony, bo aż tutaj słyszę, jak burczy ci w brzuchu.
Zaśmiałam się i zapalając ostatnią świecę, ruszyłam w jego stronę.
– No cóż, ktoś mnie tu wykończył.
Usta Callena zadrżały od powstrzymywanego śmiechu, ale nie skomentował moich słów. Nie musiał, bo wiedziałam, że mężczyzna z chęcią dalej by kontynuował naszą „rutynę". A ja w sumie nie miałam nic przeciwko, o ile porządnie się najem.
Usiadłam na podłodze, opierając się plecami o kanapę. Podwinęłam rękawy bluzy, które były zbyt długie i by mi przeszkadzały, a potem chwyciłam miskę, od razu zaczynając jeść. I jakie było moje zdziwienie, gdy na języku poczułam zupełnie inny, o wiele lepszy smak.
– Co to? – zapytałam, wdychając lekko pikantny zapach zupy. – Jest naprawdę smaczna.
Call usiadł naprzeciwko mnie, próbując odrobinę gorącego płynu, zanim odpowiedział.
– Masz rację. Pychota – oblizał usta. – Znalazłem w szafce dwie puszki zupy meksykańskiej. Pomyślałem, że to będzie miła odmiana.
Przyjrzałam się i dostrzegłam w misce czerwoną fasolę i kukurydzę, na potwierdzenie jego słów.
– Z jakiej to okazji? – zapytałam, szczęśliwa.
– Pomyślałem, że to może być nasza pierwsza randka. – Wzruszył ramionami. – Mam jeszcze to – dodał, unosząc w górę dwa zbożowe batoniki. – Co ty na to? – Zagryzł wargę, wyglądając na lekko zdenerwowanego. Jakby nie był pewien czy się nie wygłupił.
– Mówił ci już ktoś, że jesteś idealny?
Zaśmiał się na moje słowa, a ja pochyliłam się and stojącymi na ziemi miskami, składając na jego ustach soczysty pocałunek.
– Dziękuję – mruknęłam pomiędzy jego wargi.
– Cała przyjemność po mojej stronie. A teraz zajadaj.
Zbyt rzadko docenialiśmy takie małe rzeczy.
Kiedyś nie pomyślałabym, że tak mała rzecz może mi sprawić tyle radości, ale teraz czułam się najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Miałam wszystko, o czym mogłam marzyć.
– To będzie pyszna odmiana, ale wiesz co?
– Tak? – Zerknął na mnie znad miski.
– Mogłabym jeść tamtą ohydną zupę do końca życia jeśli tylko oznaczałoby to, że będziesz obok mnie.
Może moje słowa brzmiały tandetnie i zaprzeczały moim wszystkim mechanizmom obronnym, ale w tamtej chwili miałam to gdzieś. Chciałam, by wiedział, że nie jest w tym sam, że mi też zależało, nawet jeśli nie zawsze potrafiłam to okazać.
– Gwiazdko?
– Tak?
– Przysięgam, że jeśli powiesz jeszcze coś takiego, to zdecydowanie nie skończysz tej zupy.
Jego spojrzenie płonęło, a ja pochyliłam się nad swoją miską, milknąc i nie mogąc przestać się uśmiechać. Z Callenem wszystko wydawało się takie proste.
Tak, zdecydowanie miałam przy sobie wszystko, o czym mogłam marzyć.
Później, gdy już skończyliśmy jeść i posprzątaliśmy, wróciliśmy do łóżka. Jednak tym razem pomimo pożądania, jakie między nami iskrzyło, nie kochaliśmy się. Callen ponownie szczelnie zamknął mnie w swoich ramionach i tulił mnie, aż oboje zasnęliśmy. Chyba właśnie tego oboje wtedy potrzebowaliśmy.
Czystej, pozbawionej egoizmu bliskości.
Potrzebowaliśmy bycia obok siebie, nie oczekując żadnych korzyści. Po prostu współistnieliśmy. I było to jedno z najpiękniejszych uczuć na świecie.
Boże, jeśli tam jesteś i nad nami czuwasz, to nie pozwól, by coś nas zniszczyło – pomyślałam, zerkając w górę.
Nie odbieraj mi go.
Prosiłam tylko o tyle i aż o tyle, bo Callen był czymś znacznie lepszym niż zwykłe "tylko".
Hej kochani!
Jak Wam się podoba rozdział? Co sądzicie? Muszę przyznać, że pisanie go wywołało we mnie wiele emocji. Rozdział jest bardzo słodki, ale porusza też wiele emocji i obaw. Myślicie, że Harmony ma się czego obawiać? Czy ich szczęśliwa bańka wkrótce pęknie, czy może będą po prostu szczęśliwi, tak jak na to zasłużyli? A może istnieją tajemnice, które mogą wszystko zniszczyć? Chętnie poznam Wasze teorie.
Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.
Pozdrawiam :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro