Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Byliśmy niczym zepsute jabłko, gnijące od środka.

Na zewnątrz kuszące i idealne, a w środku parszywe.

I może byłam najgorszą częścią tej zgnilizny.


        Wszyscy udawali.

        Udawali smutek, udawali łzy. Udawali, że z ich życia odszedł ktoś ważny, że go kochali, że o niego dbali, że nie mogli pogodzić się z jego stratą. Wszystko to było okrutnym kłamstwem, bo tylko ja starałam się go zrozumieć. Starałam się pokazać mu, że jest idealny mimo swojej wady.

        Zrobiłabym dla niego wszystko, ale niewiele zdążyłam zrobić. Nie zdołałam go nawet uratować.

        Zacisnęłam oczy, nie mogąc patrzeć, jak opuszczają w dół trumnę. Nie mogłam znieść, że moja mała gwiazdka lądowała głęboko pod ziemią. Taka mała trumna nigdy nie powinna tam wylądować. To ciemne, zimne miejsce nie było dla Gabe'a.

        To powinnam być ja.

        Po moich policzkach spłynęły świeże łzy, a gdy wszystko się skończyło, opadłam na kolana, nie mając siły by dalej stać, nie mając siły, by żyć w tym okrutnym kłamstwie. Przez kilka ostatnich dni nie uroniłam ani łzy, zbyt pusta i wyprana z emocji, ale jego pogrzeb był czymś, co złamało we mnie tę barierę.

        Bałam się, że już nigdy nie stanę się całością, ale czy w ogóle na to zasługiwałam?

        Chwilę później wokół mnie owinęły się ramiona taty i Annabelle, a ja musiałam powstrzymać się przed wzdrygnięciem.

        Udawali idealnych rodziców, którzy pocieszają córkę po ogromnej stracie jednego z dzieci, ale ja też udawałam. Udawałam, że ich dotyk mnie nie palił. Udawałam, że ich dotyk mnie koił. Udawałam, że ich kocham, gdy tak bardzo ich nienawidziłam. Udawałam, bo tak było łatwiej, bo nikt by mi nie uwierzył, bo byłam tylko głupim dzieckiem, załamanym po stracie brata.

        Bo nikt nie chciał znać okrutnej prawdy. Łatwiej było wierzyć w mniej okrutne kłamstwo.

        Otworzyłam załzawione oczy i skierowałam puste spojrzenie na miejsce pochówku Gabe'a. Tylko tyle po nim zostało, sterta piachu pokryta kwiatami pełnymi kłamstw, szyderstw i obłudy.

        Nigdy wcześniej żadna z osób obecnych na pogrzebie nie odwiedziła go. Nikt nie zaoferował pomocy, nikt nigdy się nim nie zainteresował poza cichymi szyderstwami, że na naszą rodzinę spadła taka wielka tragedia w postaci głuchego dziecka. Niektórych z tych osób nigdy nawet nie widziałam na oczy, a mimo to siedziały w pierwszym rzędzie, udając załamanych i składając nic nieznaczące kondolencje.

        Jak śmiali robić z jego pogrzebu przedstawienie i konkurs na to, kto jest pogrążony w większym smutku?

        Jak mogliśmy na to wszystko pozwolić?

        Ale co najgorsze, my też byliśmy fałszywi. Ja również.

        Pozwoliłam, by największa tajemnica naszej rodziny pozostała tylko tajemnicą.

        Byliśmy niczym zepsute jabłko, gnijące od środka. Na zewnątrz kuszące i idealne, a w środku parszywe. I może byłam najgorszą częścią tej zgnilizny.

        Może byłam równie winna jego śmierci.

        – Hej, gwiazdko. – Do mojej głowy wdarł się głos, niepasujący do otaczającej mnie rzeczywistości. Dobry głos w świecie pełnym zła i smutku. – To tylko sen.

        Otworzyłam oczy, biorąc głęboki oddech. Od razu zobaczyłam zmartwioną twarz Calla i jego zielone oczy, odbijające światło świec. Poczułam jego dłonie na moich policzkach, a chwilę później pogładził kciukami moją skórę.

        Robił tak zawsze, gdy chciał mnie uspokoić i wybudzić z koszmaru. A mnie natychmiast ogarniał spokój. Teraz również.

        Dzięki jego dotykowi nie budziłam się przerażona. Tak, jakby moje ciało wiedziało wcześniej niż mój umysł, że jestem bezpieczna.

        – W porządku?

        – Tak, teraz już tak – szepnęłam.

        Uniosłam się i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek.

        Tym razem nie naginałam prawdy. Koszmary były dla mnie ciężkie i przerażające, ale gdy Call mnie budził, zły sen pękał niczym bańka mydlana i już nie było po nim śladu.

        Nawet jeśli w mojej głowie obrazy wciąż były świeże, ból nie był już tak bardzo przejmujący.

        – O czym był ten sen? – zapytał, tak jak zawsze to robił.

        A ja jak zawsze nie mogłam mu powiedzieć prawdy.

        – Nic takiego, już nawet nie pamiętam – wzruszyłam ramionami, nie patrząc mu w oczy. Tak bardzo nienawidziłam go okłamywać, nawet jeśli te kłamstwa były dla jego dobra.

        – Płakałaś – stwierdził.

        W jednej chwili było idealnie, a w drugiej poczułam potrzebę zdystansowania się. Usiadłam, zrywając nasze połączenie i niepewnie dotknęłam wciąż wilgotnego policzka. Naprawdę płakałam przez sen. To był zły znak, bo to oznaczało, że coraz ciężej będzie mi mijać się z prawdą, jeśli to się powtórzy.

        – To... to był sen związany z moim bratem. Tylko tyle mogę ci w tym momencie zaoferować.

        Usiadł za mną i objął mnie ramionami w pasie. Już wtedy wiedziałam, że zrozumiał. Zawsze rozumiał, nawet wtedy, gdy nie oferowałam mu zbyt wielu słów.

        Oparł brodę na moim ramieniu i cicho szepnął:

        – W porządku. Wiem, jak ciężko jest rozmawiać o śmierci bliskich.

        Niepewnie obróciłam się w jego ramionach i złapałam jego dłoń, widząc w zielonych oczach smutek. Rzadko można było zobaczyć Calla smutnego, ale gdy to się działo... łamało mi to serce.

        – Blizny?

        Pokiwał głową, drugą ręką pocierając swoje udo, zapewne w miejscu, gdzie znajdowała się jedna z jego blizn.

        – To był pożar.

        Głośno wciągnęłam powietrze, już wtedy wiedząc, że ta historia doszczętnie połamie moje serce. Nie byłam pewna czy byłam gotowa na tę historię, czy kiedykolwiek byłabym gotowa.

        – Nie musisz mi mówić. Ja niewiele powiedziałam.

        – Wiem, ale... ufam ci i chciałbym, żebyś wiedziała.

        Położyłam wolną dłoń na jego dłoni, która pocierała udo i spojrzałam na niego, oferując mu całe swoje zainteresowanie i wsparcie. Zamierzałam go wysłuchać i pocieszyć, nawet jeśli jego słowa miałyby mnie zabić.

        – Miałem dwanaście lat, gdy to się wydarzyło. To był piątek wieczorem. Byłem w domu z rodzicami i wnuczką naszych sąsiadów. Tego dnia musieli gdzieś wyjechać, więc rodzice zabrali ją do nas. Odkąd pamiętam, mieliśmy z nimi bardzo dobry kontakt, więc to nie było problemem. A dziewczynka była naprawdę urocza. Byłem rozrabiaką, ale szybko skradła moje serce. – Na jego ustach pojawił się ten piękny, szczery uśmiech, a ja zrozumiałam, że musiała być dla niego ważna.

        – Była dla ciebie, jak siostra?

        – Może – wzruszył ramionami. – Nigdy nie miałem rodzeństwa i podobało mi się, że mogłem się nią czasem zajmować. Koledzy by mnie wyśmiali, ale jej uśmiech rekompensował wszystko.

        – To tak jak twój – przyznałam, przygryzając wargę.

        Uśmiechnął się, a ciepło na chwilę rozgrzało jego oczy. Niestety szybko zniknęło, zastąpione przez ból i smutek.

        – Pamiętam, że siedzieliśmy na górze w moim pokoju. Pokazywałem małej, jak ułożyć wieżę z klocków, a rodzice siedzieli obok, śmiejąc się, że może jeszcze powinni sprawić mi siostrę, skoro tak dobrze sobie radzę. Bawiło ich to, bo jako dziecko zawsze mówiłem, że nie chcę rodzeństwa, bo boję się, że mógłbym ich nie polubić. Tak bardzo bałem się, że mógłbym być o nie zazdrosny – parsknął śmiechem. – Tata poprosił, żebym przyniósł sok z dołu. Pamiętam, że w drzwiach zatrzymałem się jeszcze na chwilę i spojrzałem na ich trójkę. To było dziwne przeczucie. Byli tacy szczęśliwi – szepnął, a w jego oczach pojawiły się łzy. – To był ostatni raz, gdy ich zobaczyłem. Dalej niewiele pamiętam. Obudziłem się w szpitalu i okazało się, że piętro się zapaliło. Nie wiem, czy zemdlałem, czy co się stało, ale znaleziono mnie na dole, gdy płomienie zaczęły trawić parter. Piętro już wtedy nie istniało. Spłonęli tam żywcem.

        – Och Call.

        Natychmiast go do siebie przycisnęłam, obejmując go tak mocno, jak tylko byłam w stanie. Nie traciłam czasu na słowa. Wiedziałam, że w większości przypadków niewiele to dawało. Zamiast tego obejmowałam go, gładząc jego plecy, gdy łzy skapywały na moje ramię.

        – Państwo Duncan stracili wnuczkę, która była ich jedyną rodziną, a mimo to mnie przygarnęli. Nie wiem, czemu to zrobili. Powinni żałować, że to nie ja byłem na jej miejscu. W szpitalu zdarzały się dni, gdy żałowałem, że przeżyłem.

        – Przestań – skarciłam go.

        Ja mogłam siebie nienawidzić i żałować, że nie byłam na miejscu, ale nie Callen. Nie mój piękny, dobry Call.

        Jak wyglądałoby teraz moje życie, gdyby wtedy razem z nimi spłonął? Nie chciałam sobie tego wyobrażać...

        Złapałam jego twarz i zmusiłam do spojrzenia w moje oczy, tak jak on to zawsze robił.

        – Nic w tym nie było twoją winą. To cud, że przeżyłeś i jestem niesamowicie wdzięczna za ten cud. Oni na pewno też cieszyli się, że ci się udało. Jesteś niesamowity Callen. Jestem pewna, że twoi rodzice są z ciebie dumni, gdziekolwiek teraz są i jestem pewna, że ta dziewczynka jest teraz w lepszym miejscu. Stałeś się kimś niesamowitym i w pełni wykorzystałeś daną ci szansę.

        – Nie wiesz, czy ją wykorzystałem. Nie znasz mojego życia – szepnął z pustym spojrzeniem.

        Nienawidziłam widzieć tego spojrzenia u Callena. Czy tak samo źle się czuł, jak ja w tym momencie, gdy widział je u mnie?

        Jeśli tak, to był niesamowicie silny, silniejszy niż przypuszczałam do tej pory.

        – Nie muszę, by wiedzieć, że wykorzystałeś swoje życie za całą ich trójkę. Jesteś niczym słońce, Callen. Rozświetlasz swoją obecnością najbardziej pochmurny dzień – powiedziałam.

        Jego spojrzenie złagodniało i znowu pojawiła się w nim ta maleńka iskierka radości.

        – A ty?

        – Ja jestem jak księżyc, dużo we mnie ciemności.

        Więcej niż przypuszczał i dlatego nigdy nie mógł dowiedzieć się o mojej przeszłości.

        – To nawet lepiej. Księżyc czuwa nad nami, gdy śpimy, gdy jesteśmy najbardziej bezbronni. Księżyc czuwa nad otaczającymi go gwiazdami. Oświetla mrok.

        Przymknęłam oczy, szepcząc:

        – To piękne, ale... Księżyc i słońce to wciąż dwa różne światy. Nie mogą współistnieć, Call – szepnęłam, wyrażając w tych słowach wszystkie moje najgorsze obawy. – Nie mogą żyć razem.

        Bałam się, że ja i Callen nie mogliśmy współistnieć.

        – A czy przed chwilą nie rozmawialiśmy o cudzie? Kto powiedział, że dwa różne światy nie mogą się połączyć w jeden? Kto powiedział, że wszystko musi być z góry ustalone?

        I może jego słowa mogłyby być prawdziwe, ale wówczas musiałabym okłamywać go przez całe życie. A tego chyba nie umiałam zrobić.

        Już nie, bo zbyt mocno mi na nim zależało. Zbyt szybko przedzierał się przez moją ochronną powłokę.

Hej kochani!

Jak wrażenia, podobał Wam się rozdział? Co sądzicie o przeszłości Callena? Spodziewaliście się? Kto uronił łezkę? 

Ja właśnie zaliczyłam kolokwium, więc teraz robię sobie wolny weekend od nauki. Wam również życzę miłego i pięknego weekendu!

Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.

Pozdrawiam :* 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro