Rozdział 12
Czasem po prostu nie radzę sobie z życiem.
Wystarczy jedno małe niepowodzenie, a ja wpadam w wir smutku,
z którego nie umiem się wydostać.
Odkąd Gabe odszedł, nie spałam zbyt dobrze. Nawet gdy już udało mi się odpłynąć, zazwyczaj bardzo szybko budziły mnie koszmary albo obawa, której nie potrafiłam się pozbyć. To taki dziwny, niepokojący dreszcz, biegnący wzdłuż twojego kręgosłupa, który próbuje cię przed czymś ostrzec. A ty nie wiesz przed czym, ale za każdym razem, gdy to czujesz, ogarnia cię przerażenie.
Strach nigdy nie odchodzi i staje się coraz większy z dnia na dzień, niczym potwór czający się pod łóżkiem, gdy pozwolisz sobie w niego uwierzyć.
Tamtej nocy też się obudziłam, nie mogąc dłużej spać. Nawet nie próbowałam od nowa zasnąć, wiedząc, że to bezcelowe. Po prostu leżałam w ciemności, bezczynnie wpatrując się w gwiazdy widoczne za oknem. Świeciły jaśniej niż zwykle, a ja zastanawiałam się, czy Gabe stał się jedną z tych gwiazd, czy świecił jaśniej niż wszystkie inne.
Bardzo bym chciała, bo to by znaczyło, że jakaś cząstka mojego brata będzie ze mną już zawsze. W końcu był moją małą gwiazdką.
A potem usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i automatycznie zesztywniałam. Taty miało nie być tej nocy, więc Annabelle była jedyną osobą, która mogłaby wejść do mojego pokoju.
Annabelle, bo nie umiałam już nazywać jej mamą.
No dobrze, ewentualnie mogli to być również włamywacze.
I jak bardzo nienormalna była myśl, że bardziej obawiałam się Annabelle niż włamywaczy? Jak szaloną mnie to czyniło?
Opanowałam się i spowrotem wyrównałam oddech, zamykając oczy. Miałam w tym wprawę. Często nie spałam, a ona ostatnio ciągle przychodziła do mnie w nocy. Siadała obok mnie albo stała przy łóżku. Nic nie mówiła, nic nie robiła, ale ta bezczynność za każdym razem przerażała mnie do szpiku kości.
Wolałam, gdy krzyczała lub mną szarpała. Wtedy przynajmniej wiedziałam czego się po niej spodziewać. Wiedziałam, kiedy zaatakuje.
Jej odwiedziny napawały mnie takim przerażeniem, bo naprawdę nie mogłam wymyślić, czego mogła ode mnie chcieć. Na pewno nie przychodziła po to, by upewnić się, że ze mną w porządku. To była w końcu ostatnia rzecz, o którą się martwiła.
Tym razem również poczułam, jak siada za moimi plecami. Obie trwałyśmy w bezruchu, a ja modliłam się, by wyszła jak najszybciej.
Kilka, a może kilkanaście minut później łóżko ugięło się mocniej pod jej ciężarem, a ja poczułam, jak kobieta położyła swoją dłoń na mojej głowie. Przez kilka sekund przeczesywała moje włosy między palcami, a ja wstrzymałam oddech, przerażona.
Mogłam tylko wymyślać kolejne sposoby, w jakie zamierzała mnie skrzywdzić.
Jej dotyk był delikatny i czuły, ale ja nie dałam się nabrać. Ona tak nie działała, a jeśli robiła coś, co do niej nie pasowało, to wiedziałam, że powinnam się bać.
I nigdy bym nie wymyśliła prawdziwych zamiarów, chociaż może powinnam... A potem zrozumiałam.
Niestety zbyt późno.
W jednej chwili siedziała na łóżku, głaszcząc mnie po włosach, a w następnej znalazła się na moich plecach, wciskając moją głową w poduszkę. Szeroko otworzyłam oczy i próbowałam krzyknąć, ale zamiast krzyku do moich ust dostało się więcej miękkiej poduszki, odbierając mi resztki tlenu.
Świadomość tego co się działo uderzyła we mnie z mocą samochodu ciężarowego.
Próbowała mnie udusić.
Szarpałam się i czułam, jak po moich policzkach spływały łzy. Wymachiwałam rękoma, próbując jakoś jej dosięgnąć lub odepchnąć się od łóżka na tyle, by zaczerpnąć tlenu. Po wielu próbach, gdy już zaczęło robić mi się ciemno przed oczami, w końcu udało mi się dotknąć jej dłoni i z całej siły wbić paznokcie w jej skórę.
Krzyknęła z bólu i na chwilę straciła czujność, a ja wykorzystałam to, by zepchnąć ją z siebie.
Gdy tylko tlen spowrotem dotarł do moich płuc, zaczęłam histerycznie płakać, jednocześnie kaszląc. Nie traciłam jednak czasu na otrząśnięcie się i zsunęłam się z łóżka na podłogę. Wciąż było mi słabo i kręciło mi się w głowie, więc nie zdążyłam daleko uciec, gdy znowu mnie dopadła, przewracając mnie na plecy. Zanim się zorientowałam, ponownie na mnie siedziała i zacisnęła śmiertelny uścisk na mojej szyi.
– Nigdy was nie chciałam – wysyczała, wbijając paznokcie w moją delikatną skórę na szyi. – Słyszałam, jak prosiłaś ojca o rozmowę. Nie pozwolę, byś mu wszystko wypaplała.
Chciała mnie zabić ze strachu. Bała się, że wyjawię nasz największy sekret, który zrujnowałby jej życie. Paradoks polegał na tym, że wcale nie zamierzałam zdradzić prawdy. Chciałam poprosić ojca, bym mogła wyjechać do szkoły do innego miasta. Chciałam opuścić to piekło. Chciałam zabrać ze sobą jej obawę, że kiedyś się wygadam. Zasługiwała na odczuwanie strachu do końca życia, ale mi coraz ciężej było milczeć.
A teraz zamilknę na wieki.
Otworzyłam usta, ale żadne ze słów nie zdołało przedrzeć się przez jej morderczy uścisk.
Kopałam, szarpałam się i drapałam. Nic nie pomogło, nie chciała mnie wysłuchać. Nie chciała poznać prawdy.
A może znała prawdę, a to była tylko jej wymówka, by zrobić coś, czego zawsze pragnęła.
Przymknęłam oczy, poddając się, gdy po moich policzkach spłynęło kilka łez. Gdy otworzyłam oczy, już nie widziałam jej blond włosów i oczu, które przepełnione były nienawiścią i triumfem.
Nade mną nie było Annabelle.
Był Callen.
Zaciskał dłonie na mojej szyi, patrząc na mnie twardym i pustym spojrzeniem. I tylko jego usta wykrzywiały się w uśmiechu. To nie był ten uśmiech, który tak bardzo kochałam. Ten był szyderczy i pełen zadowolenia.
– Dlaczego? – poruszyłam ustami, czując, jak zdrada miażdży moje serce.
Nie potrafiłam odróżnić jawy od snu, więc gdy zobaczyłam nad sobą twarz Calla, z mojego gardła wydobył się głośny, rozdzierający serce krzyk.
Czułam, jakby moje serce pękło, jakbym cała pękła na pół.
Byłam tak przerażona, że nie zorientowałam się nawet gdy spadłam z łóżka, próbując przed nim uciec. Przestałam się odsuwać, dopiero gdy moje plecy dotknęły ściany, a droga ucieczki się skończyła.
Callen patrzył na mnie z przerażeniem, a ja dotknęłam dłońmi szyi, głośno oddychając. Rozglądałam się wokół i powoli zaczęła dopływać do mnie rzeczywistość.
– To sen, to tylko sen – powtarzałam szeptem, pragnąc w to uwierzyć.
Tamtej nocy Annabelle mnie nie zabiła.
Gdy już myślałam, że umrę i nawet się z tym pogodziłam, do naszych uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Tata wrócił tamtej nocy wcześniej. Każdego dnia byłam na niego wściekła, ale może wtedy uratował mi życie. I nawet jeśli to nie sprawiło, że mu wybaczyłam, to byłam wdzięczna.
Czasem zastanawiałam się tylko czy to przypadkiem nie ta bezsenność mnie uratowała. Czy miałabym jakiekolwiek szanse gdybym spała? Prawdopodobnie nie.
Tamtej nocy uciekłam, nie oglądając się za siebie.
Rozpłakałam się od nadmiaru emocji i świadomości, że przeszłość nigdy nie odejdzie na dobre. Głupio łudziłam się, że stamtąd uciekłam i teraz będzie już tylko lepiej. Teraz zrozumiałam, że przeszłość zawsze będzie wracać, niszcząc w moim życiu wszystko, co dobre.
Nawet Calla próbowała splamić. Próbowała mi go zabrać w najgorszy możliwy sposób.
Wbrew pozorom nigdy nie wydostałam się z tej złotej klatki. Wciąż byłam w niej zamknięta i nie było ucieczki.
Nigdy się stamtąd nie wydostanę.
– Harmony.
Uchyliłam spuchnięte od płaczu oczy, gdy usłyszałam łagodny głos mężczyzny. Klęczał na podłodze, zachowując między nami jakieś półtora metra odległości.
Cała się trzęsłam i nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Bo co niby miałam powiedzieć, jak to wszystko wytłumaczyć?
– Mogę się zbliżyć? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy. Nie poruszał się nawet o milimetr, jednocześnie nie zrywając naszego kontaktu wzrokowego.
Próbował do mnie dotrzeć, uświadomić, że byliśmy tutaj, a to wszystko było jedynie snem. Ale to nie był tylko sen.
Po kilkunastu sekundach delikatnie, prawie niezauważalnie pokiwałam głową. Ale on zauważył. Zawsze zauważał to, co większość z nas by przeoczyła.
Zbliżał się powoli, po kilka centymetrów, co chwilę zatrzymując się i sprawdzając, czy nie zmieniłam zdania. Nie wstał, zamiast tego poruszał się na kolanach, nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego. Zupełnie jakby nasze spojrzenia łączyła niewidzialna lina, która trzymała mnie na powierzchni.
Wyglądał, jakby zbliżał się do przerażonego, rannego zwierzęcia. Ja byłam tym zwierzęciem i naprawdę nie wiedziałam, jak bym zareagowała na gwałtowniejszy ruch.
Po czasie, który jednocześnie wydawał mi się sekundami i godzinami, Call znalazł się tuż przede mną. Gdy w żaden sposób nie zareagowałam, powoli wyciągnął dłoń w moją stronę. Trzymał ją w górze, cierpliwie czekając.
Niepewnie uniosłam swoją, ale nie złączyłam naszych dłoni. Zerwałam nasze wzrokowe połączenie i przyjrzałam się naszym dłoniom. Jego była spokojna i nieruchoma, była czymś stałym i niezmiennym. Moja drżała, jakby mogła zniknąć gdybyś tylko na sekundę zamknął oczy.
Dzieliły je milimetry, a ja nigdy nie pragnęłam jednocześnie tak bardzo zostać i uciec.
– Daj mi dłoń, gwiazdko.
Zamarłam, unosząc spojrzenie. Mój płacz ucichł.
– Gwiazdko? – zapytałam słabo, czując, jak słowa z trudem przeciskają się przez moje gardło.
– Mogę tak do ciebie mówić? – Zieleń w jego oczach błyszczała szczerością i spokojem. – To przynosi mi dobre wspomnienia, kojarzy mi się z domem i idealnie do ciebie pasuje.
Gwiazdka.
To Gabe zawsze był dla mnie gwiazdką. Piękny, wolny i nieskalany złem świata. Ja byłam przeciwieństwem tych cech, ale... jednocześnie nie mogłabym być bardziej szczęśliwa, że tak do mnie powiedział.
Zupełnie jakby wierzył, że byłam tak wspaniała jak Gabe. I nawet jeśli się mylił... nie umiałam zrezygnować z tego zaszczytu.
Pokiwałam głową, z sercem wciąż ściśniętym w supeł.
– Gwiazdko – szepnęłam, smakując to słowo. W jego wykonaniu brzmiało o wiele słodziej.
Wiedziona dziwnym uczuciem spojrzałam w dół.
Nasze dłonie były złączone. Nawet nie wiedziałam, kiedy to się stało. Zupełnie jakby przyciągnęła je do siebie jakaś magiczna siła, której nie umieliśmy się oprzeć.
Może i wszystko w tamtej chwili było dla mnie niezrozumiałe. Może byłam kompletnie zagubiona, ale wiedziałam jedną rzecz. Jego dotyk miał magiczne działanie, uspokajał mnie.
Mocniej zacisnęłam palce na jego ręce, a potem wpadłam w jego ramiona, pozwalając sobie na płacz. Pozwoliłam, by otoczył mnie swoim ciepłem i wsparciem. Pozwoliłam, by przyjął moje łzy i ukoił cierpienie.
Płakałam, mocząc jego koszulkę, a on mną kołysał, szepcząc uspokajające słowa.
Pierwszy raz płakałam w czyichś ramionach i nigdy nie czułam się tak dobrze z własnym cierpieniem. Nie musiałam już go dźwigać w pojedynkę.
Gdy łzy wreszcie zniknęły, a ja się uspokoiłam, dalej mnie tulił, gładząc jedną dłonią moje plecy. Nie puścił mnie i nic nie mówił. Pozwolił, by wszystko działo się w moim tempie.
– Chcesz porozmawiać?
– Nie – odpowiedziałam natychmiast.
Callen był jednocześnie osobą, której naprawdę mogłabym się zwierzyć i osobą, która nie chciałam, by znała moją najmroczniejszą przeszłość.
– Jeśli kiedykolwiek poczujesz, że potrzebujesz o czymś porozmawiać, wiedz, że chętnie cię wysłucham. Nie będę oceniał. Jeśli będziesz chciała, to doradzę albo tylko wysłucham, nie mówiąc słowa. Jestem tu dla ciebie. – Westchnął, chowając twarz w moich włosach. – I tam na zewnątrz – przerwał. – Tam też będę dla ciebie, jeśli tylko będziesz tego chciała.
Jego słowa mnie poruszyły.
Ja wiedziałam, że w prawdziwym świecie nie będzie żadnych „nas". Nie będziemy przyjaciółmi czy nawet znajomymi. Nie będziemy nawet mijać się na ulicy, z grzeczności się witając, ale Callen o tym nie wiedział, a mimo to złożył tak poważną obietnicę.
I jakoś czułam, że Call nie był osobą, łamiącą swoje obietnice. Nie miał jednak wpływu na rzeczy, które mimo największych i najszczerszych chęci mogły złamać jego przysięgę.
– Teraz też tak będzie, więc przepraszam. Przepraszam, że jestem tak fatalną współlokatorką.
Chociaż tyle mogłam mu powiedzieć.
Gdy wykryto u mnie dysleksje, zamknęłam się w sobie na kilka dni.
Gdy Annabelle była zła, godzinami leżałam w łóżku, nie mogąc znaleźć siły, by się ruszyć. Nie czułam, by było warto.
Gdy Gabe umarł... wtedy nie płakałam. Po prostu siedziałam w ciemności, mając wrażenie, jakby moje wnętrze rozsypało się na milion kawałeczków, a moje ciało jedynie podtrzymywało tą skazaną na runięcie konstrukcję.
Tym razem też poczułam to powoli rozchodzące się po mnie uczucie bezsilności. Poruszenie się było zbyt trudne. Płacz był zbyt trudny i mówienie stawało się zbyt wymagające. Chciałam skulić się w łóżku i przeczekać tę niemoc, nicość. A potem byłoby w porządku, a przynajmniej udawałabym, że jest.
Uśmiechnęłabym się i nikt nie poznałby, że coś jest nie tak. Nikt nie wiedziałby, co siedzi w mojej głowie. A potem, gdy wszystko będzie wydawało się w porządku, w pewnej minucie, z powodu czegoś albo bez żadnego powodu wszystko wróci i znów będzie tylko niemoc.
Bo nigdy nie będę całkiem kompletna.
– Pomogę ci – obiecał. – Będziemy brać dzień po dniu, chwila po chwili. A gdy opuścimy to miejsce, będziesz szczęśliwa.
Złożył pocałunek na mojej głowie, a ja zamknęłam oczy.
Tak bardzo chciałam, by miał rację.
Hej kochani!
Dobra, mamy to. Zdecydowanie najsmutniejszy rozdział w książce, jak do tej pory - przynajmniej moim zdaniem. Co sądzicie? Liczę na szczerą opinię, bo bardzo się starałam odpowiednio oddać wszystkie uczucia. A to było dla mnie wyzwaniem, by przekazać Wam ten ból, zwłaszcza ten we wspomnieniu Harmony. Mam nadzieję, że chociaż po części mi się udało. I oczywiście dajcie znać co sądzicie o wydarzeniach w dzisiejszym rozdziale.
Chciałabym też podzielić się z Wami piosenką, którą znalazłam kilka dni temu, i którą znajdziecie w mediach. Przysięgam, że gdyby to nie była piosenka sprzed kilku dni, to powiedziałabym, że musiałam ją kiedyś gdzieś usłyszeć i na jej podstawie wymyślić historię Harmony i Callena. Nie wiem, jak wy to odczuwacie, ale jak dla mnie ona tak bardzo oddaje klimat i uczucia tej książki ♥
Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.
Pozdrawiam :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro