Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Epilog ten dedykuję wszystkim moim czytelnikom.

Pamiętajcie, nigdy nie jesteście całkiem sami. Wokół macie cały wszechświat i miliardy jego elementów.

Każdego dnia błyszczcie niczym najjaśniejsza gwiazda.

Once the sun, asked the moon for a hug,

and the world named it an Eclipse - Autor nieznany

        Moment, w którym otworzyłam oczy, był jednym z najbardziej dezorientujących w moim życiu. Czułam ból, ale nie był to ten sam ból, który towarzyszył mi podczas umierania. Nie było odrętwienia, łez i żalu, że wszystko skończyło się w ten sposób. Może trafiłam do nieba, a tam nie było żadnego cierpienia, tylko spokój?

        Problem w tym, że nie czułam spokoju. Towarzyszył mi raczej niezrozumiały niepokój, ogarniający całe moje ciało.

        Przetarłam oczy i rozejrzałam się wokół, nic nie rozumiejąc. Niebo z pewnością nie było wyłożone brudnymi jasnoniebieskimi kafelkami i nie wyglądało jak łazienkowa kabina.

        O co tu do licha chodziło?

        Obok mnie znajdował się miś i mały plecak, który spakowałam w pośpiechu, uciekając z domu, a na sobie miałam ubrania, które znałam. Ubrania, które miałam na sobie w momencie wypadku.

        Dobrze pamiętałam moje przyjście na dworzec w środku nocy. Do środka dostałam się przez wyjście ewakuacyjne, które nie było zamknięte i postanowiłam, że prześpię się w łazience do rana do momentu, w którym autobusy zaczną kursować. Pamiętałam jednak równie dobrze, że już opuściłam łazienkę i wsiadłam do autobusu.

        Moje serce mocniej zabiło i natychmiast zerwałam się na nogi. Zebrałam wszystkie rzeczy i opuściłam łazienkę w pośpiechu. Rozejrzałam się po dworcu, a gdy zobaczyłam przechodzącą obok kobietę, podeszłam do niej.

        – Przepraszam. Może to zabrzmi dziwnie, ale... który dzisiaj jest? – Mój głos drżał.

        Kojarzycie ten moment, gdy bardzo chcecie poznać odpowiedź, ale równie mocno, a może nawet bardziej się jej boicie? I już sami nie wiecie, czy lepsza jest wiedza, czy życie w nieświadomości.

        Tak się właśnie czułam, ale musiałam wiedzieć, nawet gdyby ta wiedza miała mnie zabić.

        Kobieta popatrzyła na mnie jak na wariatkę, taksując spojrzeniem moją sylwetkę.

        – Siedemnasty marca.

        Nie.

        Nie, nie, nie.

        To nie było możliwe.

        Cofnęłam się kilka kroków, opierając plecy o zimną ścianę. Serce dudniło w mojej klatce piersiowej, jakby chcąc wyrwać się na powierzchnię. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję, że to wszystko jest jakimś głupim snem, z którego za chwilę się obudzę.

        Może to brzmiało absurdalnie, ale chciałam znowu czuć, że umieram. Chciałam leżeć sama w domku, czekając na śmierć, wiedząc że pomoc nie nadejdzie.

        Bo jeśli w tym momencie nie śniłam... to nic nie było prawdziwe.

        Siedemnasty marca. Siedemnastego marca wsiadłam do autobusu. Siedemnastego marca zdarzył się wypadek. Siedemnastego marca odnalazłam Callena.

        – To był tylko sen – szepnęłam do siebie, czując, jak po policzkach spływają mi łzy. Nawet nie próbowałam ich zatrzymywać.

        Dlaczego najlepszy czas w moim życiu, nawet jeśli skończył się tragicznie, okazał się tylko snem? Z Callenem pierwszy raz byłam szczęśliwa. Poczułam się bezpieczna i kochana, a teraz okazało się, że to nigdy się nie wydarzyło.

        To była tylko moja popieprzona wyobraźnia.

        Callen nie istniał.

        Był jedynie idealną iluzją.

        Dlaczego świat tak bardzo mnie nienawidził? Czy naprawdę musiałam wycierpieć jeszcze więcej? Czy to, co się wcześniej wydarzyło, nie było wystarczające?

        Za jak złego człowieka uważał mnie wszechświat, na każdym kroku podcinając mi skrzydła?

        Osunęłam się na podłogę, wtulając się w misia i głośno płacząc. Nie miałam siły. Pragnęłam po prostu zniknąć i zakończyć ten ciąg tragicznych wydarzeń, którym było moje życie.

        Ten sen odebrał mi ostatnie okruchy nadziei i chęci do życia. Nie chciałam być dłużej pionkiem w tej historii.

        – Wszystko w porządku?

        Z niechęcią uniosłam głowę, przecierając oczy, by móc cokolwiek dostrzec. Przede mną stał starszy mężczyzna w długim, szarym płaszczu. Na głowie miał czarny kapelusz i opierał ciężar ciała o drewnianą laskę. Jego wyraz twarzy był uprzejmy i radosny. Zupełne przeciwieństwo mnie.

        – Nie – szepnęłam, nie siląc się na kłamstwo. – Nic nie jest dobrze, nigdy już nie będzie.

        – Ale panienko, dziś mamy naprawdę niesamowity dzień.

        – Nie dla każdego – prychnęłam.

        Naprawdę nie chciałam być dla niego niemiła, ale właśnie zawalił mi się świat. Chyba miałam prawo do braku kontroli nad moimi emocjami.

        – Masz rację dziecko, ale myślę, że dla ciebie to będzie dobry dzień. Słońce i księżyc to piękni kochankowie, nie sądzisz?

        Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc tej nagłej zmiany tematu. Nie byłam pewna czy z tym człowiekiem, aby na pewno było wszystko w porządku.

        – Niby dlaczego? Nigdy nie mogą być razem – odpowiedziałam, postanawiając kontynuować z nim temat. – Co jest pięknego w miłości, która nie ma szansy istnieć, która z góry jest spisana na porażkę? To tragedia, a nie piękno.

        – Bo słońce tak bardzo kocha księżyc, że każdej nocy umiera, by on mógł ponownie obudzić się do życia – uśmiechnął się z czułością, jakby właśnie patrzył na ukochaną osobę. – A dziś jest wyjątkowy dzień. Za kilka godzin nastąpi zaćmienie słońca. Księżyc osłoni słońce przed wzrokiem ludzi. To niczym uścisk dwóch kochanków po długiej rozłące. Dziś pierwszy raz od dawna kochankowie mogą współistnieć.

        Patrzyłam na niego zupełnie zszokowana jego słowami. Z jednej strony to, co mówił, wydawało się naprawdę piękne, ale z drugiej strony nie byłam w stanie zrozumieć, o co mu chodziło. Jeszcze niedawno byłabym zachwycona jego interpretacją, ale teraz... teraz nawet nie byłam pewna czy wciąż kochałam gwiazdy.

        Mężczyzna już nic więcej nie powiedział i tylko puścił do mnie oczko. Odszedł, przy każdym kroku stukając swoją laską o ziemię.

        Po kilku minutach wstałam z miejsca i niepewnie podeszłam do okna, patrząc w niebo. Słońce świeciło jaśniej, jakby chciało nas mocniej ogrzać przed swoim zniknięciem. Jeszcze raz przemyślałam słowa nieznajomego, nie spuszczając spojrzenia ze słońca.

        Dziś słońce i księżyc mogły współistnieć.

        Dwa światy, mrok i słońce łączyły się w jeden, wspólny świat.

        A co jeśli to było coś więcej niż tylko zwykły sen? Co, jeśli świat był czymś znacznie większym, niż zdawaliśmy sobie z tego sprawę? Może istniały rzeczy, o których nawet nie śniliśmy, których nie potrafiliśmy objąć umysłem?

        Moje serce zamarło w nadziei.

        – Czy mamy coś do stracenia? – zapytałam, patrząc na ściskanego w dłoniach misia.

        Następna godzina była rozmazana. Kupno biletu, rozmowa z kasjerką, oczekiwanie na autobus i gazeta z dziesięcioma radami na zwalczenie stresu. Wszystko było takie samo, jak zapamiętałam, ale mój pomysł wciąż wydawał się nierealny i co najmniej szalony.

        Czy naprawdę zamierzałam to zrobić? Czy chciałam postawić wszystko na jedną kartę, nie mając pewności czy to wszystko się powtórzy? Może przeznaczenie nie miało z tym nic wspólnego, a to był tylko niesamowicie wiarygodny sen, który miał mnie odwieść od tej podróży?

        Nie wiedziałam nic, podczas gdy niewiadomych było tysiące, ale... ale to chyba już nie miało znaczenia. Musiałam zaryzykować, nawet jeśli to byłaby ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.

        Weszłam do autobusu, czując, jak z każdym kolejnym krokiem moje serce bije coraz mocniej. Byłam przerażona, że nic z tego się tak naprawdę nie wydarzy, że autobus będzie miał wypadek, ale Callena tam nie będzie, że wszystkie moje nadzieje będą tylko kolejnym gwoździem do mojej trumny.

        Gdy w mojej głowie wirowało miliony obaw, przystanęłam, wstrzymując oddech. Wszystko było tak jak wtedy. Callen siedział przy oknie, rozmawiając przez telefon. Jego uśmiech był tak piękny, jak go zapamiętałam. Burza brązowych loków i kosmyk opadający na jego czoło.

        W moich oczach zalśniły łzy.

        Zacisnęłam dłonie, z całej siły się powstrzymując by po prostu do niego nie podbiec. Pragnęłam wyznać mu jak bardzo go kocham, bez względu na to, jak szalenie to brzmiało.

        I już wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję.

        Może to była moja szansa. Szansa na zmianę, na zrobienie czegoś lepiej, inaczej. Może mogłam zmienić zakończenie tej historii. A jeśli nie... nie miało to znaczenia. Byłam gotowa, by ponownie umrzeć tylko po to, by móc jeszcze raz doświadczyć życia, które ofiarował mi Callen. Oczywiście istniała możliwość, że się myliłam. Może byliśmy zaledwie nic nieznaczącymi paprochami w tym wszechświecie. Może nasze istnienie lub jego brak nie miało znaczenia. Może przeznaczenie nie istniało, a gwiazdy były tylko gwiazdami.

        Jeśli jednak jutro miało nigdy nie nadejść, chciałam być u jego boku. Tam, gdzie moje miejsce. Tam, gdzie pragnęłam być.

        Poczułam niecierpliwe szturchnięcie osób stojących za mną, ale tym razem nie poszłam dalej.

        Przeznaczenie nam pomagało, ale to dalej w naszych rękach było podjęcie kluczowych decyzji. Zacisnęłam dłonie na misiu i stanęłam obok miejsca, w którym siedział Callen.

        – Mogę się przysiąść? – zapytałam, dbając, by mój głos brzmiał normalnie.

        Spojrzał na mnie i znowu się uśmiechnął, a w moim brzuchu rozszalało stado motyli. Jego zielone oczy lśniły, tak jak zapamiętałam.

        – Oddzwonię później – powiedział do telefonu i się rozłączył. – Jasne, zapraszam.

        Zabrał z siedzenia wszystkie rzeczy i niedbale rzucił je obok swoich stóp.

        – Callen – wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja zadrżałam.

        – Harmony – odwzajemniłam uścisk, czując to samo otulające ciepło, które towarzyszyło mi przy każdym jego dotyku.

         Może księżyc i słońce mogły współistnieć tuż obok siebie. W końcu jak powiedział mi pewien mądry człowiek. Słońce kochało księżyc tak bardzo, że umierało dla niego każdego dnia, by mógł zacząć żyć.

        Może w tej historii wcale nie byłam księżycem, tak jak mi się zawsze wydawało. Może byłam słońcem, które umierało, by Callen mógł zacząć żyć.

        I byłam gotowa na tysiące śmierci, by on mógł wziąć tysiąc kolejnych oddechów. Byłam gotowa na tysiące śmierci, by tysiące razy móc go znowu zobaczyć.

        Tym razem, gdy autobus spadał w przepaść, mogłam się tylko szeroko uśmiechać.

        W ostatniej chwili świadomości zdałam sobie sprawę, że złapaliśmy się z Callenem za dłonie. Pozostały w silnym uścisku aż do końca.

KONIEC

Hej kochani!

Na samym początku pragnę ponownie podziękować Wam z całego serca za wsparcie, cierpliwość i pragnienie poznania tej wyjątkowej historii.

Czy ktoś oczekiwał takiego finalnego zakończenia?

Szczerze mówiąc miałam w głowie dziesiątki zakończeń tej historii, ale żadne nie wydawało się wystarczające. Potem myślałam, że historia Callena i Harmony powinna zostać kontynuowana w drugiej części, ale to również okazało się porażką. I wtedy zdałam sobie sprawę, że ich historia zasługuje na coś znacznie lepszego niż zwykłe szczęśliwe zakończenie. A ten epilog wydaje mi się idealny, totalnie wpisujący się w całą historię i tematykę. Mam nadzieję, że będziecie z niego zadowoleni tak bardzo, jak ja jestem z niego dumna.

I chociaż pierwszy raz nie napisałam klasycznego szczęśliwego zakończenia, to nie jest ono też złe. Chyba ma w sobie pewien urok i wyjątkowość, ale dajcie znać co sądzicie. 

Jeszcze raz niesamowicie Wam dziękuję i przepraszam, że musieliście tyle czekać na finał, ale mam nadzieję, że było warto i że jest to przyjemny prezent mikołajkowy ♥ 

Mogę Wam zdradzić również, że nowa książka jest bliżej niż myślicie ;) 

Kocham Was!

Jeśli uważasz, że książka na to zasłużyła, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.

Pozdrawiam :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro