☻4☻
Psy niemiłosiernie ciągnęły za smycze, prąc cały czas do przodu. Najgorszy był długowłosy owczarek niemiecki, który wysforował się na czoło złożonej z trzech zwierząt grupy. Maja ledwie dawała radę utrzymać jego smycz w zgrabiałych, zaczerwienionych od uchwytu palcach. Chwilę potem owczarek nagle szarpnął się do przodu, przez co dziewczyna o mało nie runęła twarzą na chodnik.
— Nie wiem, jak ty sobie z nimi wszystkimi radzisz sam — powiedziała do Filipa, kiedy odzyskała już równowagę i przywołała psy do porządku.
Chłopak szedł tuż obok niej i jak gdyby nigdy nic prowadził trzy pozostałe zwierzaki.
— To kwestia wprawy. Z resztą, one czują, że nie dajesz rady ich utrzymać. Daj, wezmę chociaż Dextera.
Choć za każdym poprzednim razem protestowała, mówiąc, że świetnie jej idzie, teraz oddała mu smycz, do której przypięty był problemowy owczarek. Gdy tylko znalazł się w rękach Filipa, posłusznie odszukał wolne miejsce przy jego nodze i dreptał przy niej spokojnie.
— Widzisz?
Maja uniosła brwi, rzucając dużemu psu oskarżycielskie spojrzenie. Niedługo potem została jednak pociągnięta do przodu przez dwa pozostawione jej beagle.
— Nie szczerz się tak! — warknęła rozdrażniona do chłopaka, który nie miał nawet wolnej dłoni, by zakryć nią kwitnący na jego twarzy uśmieszek. — Nadal czekam na wytłumaczenie, dlaczego zostawiłeś mnie samą na tamtej imprezie u Marka. Wręcz umieram z ciekawości — ostatnie słowa niemal wysyczała.
Twarz Filipa natychmiast spoważniała. Widać było, że poczuł się urażony jej słowami, jednak Maja nie czuła jakoś, że powinna je odwoływać.
— Przecież już cię za to przepraszałem. I to nie raz.
— Ale nie wyjaśniłeś.
— Mówiłem. Upiłem się.
— Kłamiesz — stwierdziła od razu, gdy ten odwrócił wzrok, kiedy spoglądała mu w oczy. — Już nieraz tak było, że jedno z nas, albo oboje byliśmy pijani. I zawsze trzymaliśmy się razem. A ty obiecałeś, do cholery! I sam mnie tam zaciągnąłeś!
— Słyszałem, że miał się tobą kto zająć — odburknął jej.
Zaczerwieniła się i nic nie odpowiedziała. Beagle ciągnęły ją do przodu, z nosami tuż przy ziemi. Filip także nabrał rumieńców i przez chwilę obydwoje szli w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w kostkę, z której ułożony był chodnik. Popołudnie wydawało się prawie takie samo jak wtedy, kiedy Filip prowadził ją przez borkowskie pola dwa dni temu. Słońce rzucało płomienne promienie, odbijające się w oknach budynków. Ulicą obok rzadko kiedy przejechał jakiś samochód.
— Właściwie, to kim jest ten Robert? — zapytał po dłuższej chwili Filip, o wiele łagodniejszym tonem.
Przydługa grzywka wpadała mu do oczu, a on próbował nieudolnie ją zdmuchnąć i założyć za ucho.
— Skąd o nim wiesz? — zapytała natychmiast Maja.
— Wspominałaś o nim wcześniej. I wczoraj rano dzwonił do mnie Marek. Pytał, jak się czujesz i czy dobrze bawiłaś się z nim i jego kumplem.
Maja zaczerwieniła się jeszcze mocniej, niż wcześniej.
— To nie jego sprawa.
— Wiem. — Filip wydawał się być smutny. — Powiedziałem mu to. Ale teraz pytam o to ciebie.
Maja myślała, że Filip musiał chociaż minąć się z Robertem, gdy zabierał ją, żeby odprowadzić do domu. Przypomiała sobie jednak, że gdy zeszła na ten temat podczas rozmowy z Robertem u niego w domu, ten wydawał się jakoś dziwnie niepewny siebie.
— On mi pomógł — powiedziała. — Dwa razy. Najpierw na imprezie Marka, kiedy zostałam sama, a później kiedy szłam się z nim spotkać i przy garażach jakiś obleśny typ zaczął mnie obmacywać.
— Spotkałaś się z nim po imprezie? — Filip spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Skręcili w uliczkę, w której zaczynały się domy właścicieli wyprowadzanych przez nich psów.
— Tak — potwierdziła. — W piątek wsadził mi do kieszeni karteczkę ze swoim numerem. Zadzwoniłam i chciał porozmawiać ze mną o tym, co działo się na imprezie, więc się zgodziłam. Nie mogłam przewidzieć, że po drodze ktoś zacznie mnie napastować.
— A co niby działo się w piątek? O czym rozmawialiście?
— Rany boskie, przecież tam byłeś! — popatrzyła na niego srogim wzrokiem, który miał oznajmić mu, jak odbiera jego dociekliwe pytania. — A no tak, zapomniałam. Przecież się upiłeś.
— Przepraszam cię za to po raz trzeci. Możesz mi teraz odpowiedzieć?
— Nie ma w sumie o czym mówić. — Maja wzruszyła ramionami. — Czułam się naprawdę okropnie, po tym jak... — W ostatniej chwili ugryzła się w język, postanawiając nie dzielić się historią swoich rewolucji żołądkowych. — ...po tym jak zrobiło mi się słabo. Ale jego matka okazała się naprawdę miłą kobietą. Podała nam herbatę i ciasto, a potem rozmawialiśmy na tyłach domu, w ogrodzie. I niezbyt wiele się od niego dowiedziałam, bo to on zadawał pytania. Ale nie pytał o nic związanego z piątkiem. To tyle — zakończyła i spojrzała na swojego towarzysza.
Filip nie wydawał się zadowolony jej wyjaśnieniami.
— Po prostu trochę porozmawialiśmy — mówiła dalej. — Miło było poznać w końcu kogoś nowego. Wiesz przecież, że mam z tym problem.
— Zastanawiam się nad czymś...
— To przestań — ucięła i przystanęła gwałtownie na chodniku. — To dom Cheetosa. Daj, wezmę od ciebie resztę, a ty idź go odstawić.
Zupełnie czarny spaniel, podobny trochę do Alfreda, zamerdał energicznie ogonem, słysząc swoje imię. Zza rogu budynku, przy ogrodzie którego stali, wychynęły dwie niskie sylwetki. Jedną z nich była pani Amelia, właścicielka Cheetosa, a drugą jej opiekunka, która podtrzymywała cherlawą i lekką jak liść, trawioną nowotworem staruszkę. Filip przeszedł przez furtkę ze smyczą psa w dłoni, a pani Amelia pomachała do Mai, przyjaźnie się przy tym uśmiechając.
Po krótkim wahaniu, Maja odmachała. Jeszcze przed tymi wakacjami nie zrobiłaby tego, w czerwcu nie pomyślałaby nawet, by z własnej woli zaproponować Filipowi towarzystwo podczas jego wieczornej pracy. Teraz jednak, nawet mając świeżo w pamięci przykre wspomnienia z poprzedniego dnia, czuła się zupełnie inaczej. Zniecierpliwione postojem psy szarpały ją w różne strony, ale ona stała twardo, nie dając sobą rządzić nawet długowłosemu owczarkowi.
Filip wymienił kilka słów z kobietami, Maja nie była w stanie usłyszeć jakich, jednak te wyraźnie się zaśmiały. Później odpiął smycz od obroży Cheetosa, a ten, w odróżnieniu od chociażby jej własnego psa Alfreda, zamiast z rozpędem i niespożytą nigdy energią skoczyć na staruszkę, grzecznie usiadł koło jej nogi, pozwalając, by ta go pogłaskała, choć pochylenie się musiało stanowić dla niej niemal nieludzki wysiłek.
Filip wrócił, kobiety znów zniknęły za rogiem budynku, razem z depczącym im po piętach psem.
— Kto następny? — zapytał chłopak.
— Chyba Dexter. — Maja spojrzała na owczarka o niewinnym wyglądzie, idealnym wręcz do przytulania i głaskania. — Jak to możliwe, że pamiętam lepiej od ciebie trasę, którą ty przechodzisz prawie codziennie?
— Też ją pamiętam — odpowiedział, odbierając od niej część smyczy. Znów pozostała tylko z dwoma beaglami. — Po prostu sprawdzam twoją spostrzegawczość.
Przed zapadnięciem zmroku udało im się odprowadzić resztę psów. Filip składał pieczołowicie, w sobie tylko znany sposób wszystkie smycze, tak że tworzyły one w kupie zgrabny, łatwy do rozplątania supeł. Mijali właśnie stację kolejową, idąc w stronę parku, w którym Maja poprzedniego dnia miała się spotkać z Robertem.
— Matka nie będzie zła, że wracasz tak późno? — zagadnął ją przyjaciel.
— Nie powinna.
Filip uniósł wysoko brwi, wkładając ręce do kieszeni kurtki.
— Jak to? To już koniec kontrolowania, gdzie, po co i z kim wychodzisz?
— Najwyraźniej już z tego zrezygnowała. — Maja wzruszyła ramionami, ale wyraz jej twarzy nie wskazywał wcale, aby zachowanie matki było jej obojętne. — Wczoraj przez cały dzień spała albo w inny sposób leczyła kaca z piątku. Nie zauważyła nawet, że mnie nie było. Dzisiaj poszła rano do kościoła, ale idąc z powrotem znowu kupiła sobie alkohol na stacji benzynowej. Nie miałam nawet siły się z nią o to kłócić, z resztą zanim doszła do domu, już się wstawiła. To i tak nie ma sensu.
Ramię Filipa nagle objęło ją i przyciągnęło do siebie. Odnalazła swoją ręką jego dłoń, ściskając ją mocno i przez chwilę szli tak, połączeni w uścisku, zupełnie jak w szkole podstawowej, kiedy bawili się, że są parą.
— Może to tylko krótki, zły etap — powiedział po pewnym czasie Filip, odsuwając się na pewną odległość, jednak nadal nie puszczając jej dłoni. — Twoja matka, nawet jeśli jest na ciebie okropnie zawzięta, jest silną kobietą. Nie wiesz, co mogło się stać, że tak się zachowuje?
— Nie mam pojęcia — odrzekła Maja, na wpół szczerze. Bycie rodzicem córki, która ma problemy nawet z kupieniem bułki w sklepie, jest przecież chyba wystarczającym powodem do użalania się nad swoim istnieniem. — Wszystko zależy od tego, czy pójdzie jutro do pracy. Kiedy się czymś zajmie, zawsze czuje się lepiej.
— Chyba każdy tak ma. Ty nie?
— Jakoś nie bardzo. — Maja zamyśliła się na chwilę. — Filip?
— Tak?
— Kiedy odprowadzałeś mnie w piątek, po tej imprezie, do domu... Rozmawiałeś z nią? Czy otworzyłeś moimi kluczami? Może ci o czymś mówiła?
Twarz chłopaka zaczerwieniła się lekko, co było dostrzegalne nawet w słabym świetle ulicznych latarni. Był widocznie zakłopotany i już otwierał usta, by wydukać swoją odpowiedź na to pytanie, kiedy Maja mu przerwała.
— Dobra, wiem. Też byłeś pijany. Dobrze, że chociaż odstawiłeś mnie do domu. Nie mówmy już o tym więcej.
Nie zauważyła, jak towarzysz oddycha z ulgą, a nawet gdyby to dostrzegła, pomyślałaby zapewne, że robi to przez możliwość zachowania dla samego siebie wspomnienia jego kompromitacji po pijaku z jej, również pijaną lub nie, matką.
Dotarli do parku. Pogoda i późna pora nie sprzyjały deskorolkarzom. Rampy były opustoszałe. Przystanęli na chwilę, przyglądając się temu pogrążonemu w ciszy widokowi.
— Skoro matka już nie zadręcza się, o której wrócisz, to może wpadniesz na chwilę, odwiedzić mnie i mojego staruszka? Obiecuję, że odprowadzę cię potem do domu.
Maja uśmiechnęła się słysząc stare przezwisko, jakim Filip zawsze zwracał się do swojego ojca.
— Z miłą chęcią. Ale nie na długo. Jutro szkoła.
— Widzę, że na poważnie wzięłaś sobie podtrzymywanie swojej frekwencyjnej passy.
Dziewczyna uśmiechnęła się po raz kolejny.
— Być może. Właściwie, to czuję, że będzie to całkiem dobry tydzień. — Filip zagwizdał z podziwem, słysząc te słowa. — Idziemy?
Chłopak mieszkał na Osiedlu Młodych, ale nawet jeśli najpierw tradycyjnie odprowadzałby Maję do domu, i tak najkrótszą drogą w tamtą stronę było przejście przez pole garażowe, które w nocy było zupełnie nieoświetlone. Idąc jednak tuż przy ramieniu Filipa, Maja nie czuła nawet połowy tego zaniepokojenia, które zawładnęło nią poprzednio, gdy była w tym miejscu w samym środku dnia. Do diabła z tym, że kobieta może poczuć się w niektórych miejscach w pełni bezpiecznie dopiero, mając przy boku mężczyznę.
Ciche i równie opustoszałe co park deskorolkarzy pole garażowe przeszli w niecałe trzy minuty. Później wkroczyli w nie mniej skomplikowany, ale za to lepiej oświetlony labirynt blokowisk. Co jakiś czas mijali ludzi, jednak ci, jak to zwykle wieczorem, niczym nieme zjawy snuli się po prostu obok nich, zupełnie nie zakłócając ich spaceru.
Klatka schodowa bloku, w którym mieszkał Filip, tak jak chyba wszystkie klatki schodowe na świecie, pachniała silnymi środkami dezynfekcyjnymi, spod których swądu niemo przebijała się woń przypominająca zapach moczu. Maja, jak zwykle liczyła pokonane podczas wspinaczki na górne piętra stopnie schodów. Gdy naliczyła dwadzieścia pięć, zgubiła rachubę. Jak zwykle.
Gdy Filip otworzył drzwi, oprócz filmowych huków strzelaniny z salonu, dotarły do nich także chrapliwe krzyki. Maja widziała, jak twarz chłopaka od razu tężeje w niepokoju.
— Filip? To ty? — świszczący głos miał swoje źródło w ukrytej za uchylonymi drzwiami łazience.
— Już idę! — zawołał chłopak, od razu krocząc w kierunku małego pomieszczenia, a Maja bez zastanowienia podążyła za nim.
Filip otworzył drzwi. Ona jak najszybciej odwróciła wzrok, robiąc krok w bok. Ojciec Filipa i tak nie miał szans, żeby ją zobaczyć. To dobrze, bo Maja nie miała ochoty przyprawiać więcej niezręczności ani jemu, ani sobie.
Tym, co zdążyła zobaczyć kątem oka, był mężczyzna leżący bezradnie na brzuchu tuż obok małej toalety. Spodnie jego dresów były osunięte, odsłaniały blade pośladki. Na jasnym ubraniu odznaczała się mokra plama, a w pomieszczeniu można było wyczuć woń moczu. Filip natychmiast doskoczył do swojego ojca.
— Jestem już — powiedział, pospiesznie go ubierając i sadzając na wózku inwalidzkim, który ledwie mieścił się w przestrzeni między pralką a umywalką.
Dla chłopaka zrobienie tego wszystkiego było kwestią pięciu minut. Dla pięćdziesięciolatka okazywało się to niemal niewykonalne.
— Co się stało? — zaczął pytać Filip od razu. Maja nadal stała za drzwiami, chcąc jak najdłużej pozostać niezauważoną. — Gdzie jest Magda?
— Przyszły po nią koleżanki — usłyszała słaby głos mężczyzny, który pasowałby bardziej do staruszka, niż do ojca. — Pozwoliłem jej wyjść, ma wrócić za godzinę...
— Miała się tobą zająć dopóki nie wrócę — przerwał mu Filip. — Z resztą jest już późno, nie powinna o tej porze wychodzić. I patrz, co się przez to stało, mogłeś coś sobie zrobić!
— Nic mi przecież nie jest. — Maja wyobrażała sobie niemal, jak na twarzy pana Norberta pojawia się wymijający uśmiech, który w jego mniemaniu był wytłumaczeniem na wszystko.
Usłyszała jak koła wózka zaczynają toczyć się po linoleum. Przejechały gładko przez drzwi, które pozbawione były progu i zostały specjalnie powiększone. Kiedy Filip wyprowadził swojego ojca z łazienki, nie mogła się więcej chować. Pan Norbert i tak od razu ją dostrzegł.
— Maja! Tak dawno cię nie było — ucieszył się od razu. — Myślałam, że o nas zapomniałaś! Wybacz mi moje chwilowe nieprzygotowanie...
Maja zwróciła z powrotem uwagę na przesiaknięte moczem spodnie i po raz kolejny odwróciła wzrok, choć wiedziała, że nie powinna tego robić. Dresy, skrócone dosyć miernym sposobem za pomocą nożyczek, zawiązane były w supły tuż nad kolanami. Ukryte w nich kikuty były objęte całkowitym niedowładem. Na pozbawionej dłoni prawej ręce pan Norbert nosił zawiązaną podobnie jak nogawki dresów, luźną koszulę w kratę.
— Nic nie szkodzi — odpowiedziała Maja niewyraźnym głosem. — W końcu przyszłam bez zapowiedzi.
— Tata musi iść się przebrać — oświadczył Filip. — Potem będzie czas na pogaduszki. Zrobiłabyś w tym czasie herbaty?
— Nie wiem, czy po takim czasie będzie pamiętać, gdzie jest kuchnia — zaśmiał się cicho jego ojciec.
Maja jednak pamiętała. Zniknęli za drzwiami salonu, który, jako największe pomieszczenie, stanowił pokój pana Norberta. Po zamknięciu drzwi odgłosy filmowej strzelaniny nieco ucichły. Maja udała się do kuchni, w której, gdy była dzieckiem, jadała obiady znacznie częściej, niż w tej we własnym domu.
Właściwie, to za bardzo się one nie różniły. Obie ciasne, z meblami ustawionymi na ścisk i wepchniętym w kąt stołem, przy którym mogły zasiąść maksymalnie trzy osoby, ale tylko, jeśli jedna usiadła na rogu. Zresztą, gdy przebywało się tutaj nawet we dwoje, to już panował tłok. Maja zawsze sądziła, że tego typu kuchnie w blokach to kuchnie dla samotników. Takich, którzy lubią je jako własne, prywatne królestwo, które samo wygania stamtąd niechcianych osobników swoim ściskiem i brakiem gościnności.
Doskonale wiedziała, co znajdzie w której szafce. Wrzuciła saszetki herbaty do trzech niewielkich szklanek, a potem usiadła na tym głupim, pechowym miejscu przy rogu stołu, czekając, aż woda w elektrycznym czajniku przestanie się gotować. Niemal w momencie, w którym podświetlany diodą pstryczek wydał charakterystyczne pyknięcie, do pomieszczenia wszedł Filip.
— Gdzie twój tata? — zapytała, zalewając herbatę i nie patrząc nawet w stronę chłopaka.
— Położyłem go spać.
— Myślałam, że napije się z nami herbaty — powiedziała, tym razem na niego zerkając. — Nawet zrobiłam trzy.
Filip wzruszył ramionami.
— Stwierdził nagle, że słabo się czuje. I że chce zapewnić nam trochę prywatności.
Maja zaśmiała się cicho, wyjmując z jednej z szafek cukierniczkę. Była pusta.
— Co cię tak rozbawiło? — zapytał Filip zgryźliwym tonem.
— On nadal myśli, że ze sobą chodzimy? Od podstawówki? — odpowiedziała mu tym samym.
Odstawiła cukierniczkę. Gorzka herbata też była dobra. Filip w tym czasie zaczerwienił się wyraźne.
— Nikt jak dotąd nie raczył wyprowadzić go z błędu — odrzekł w końcu.
— Nawet Magda?
— Nawet ona.
Usiedli przy niewielkim stole przykrytym zieloną ceratą, tym razem omijając pechowe miejsce. Maja przypomniała sobie jednak, że przecież to ona zawsze siadała właśnie na nim, mając Filipa po jednej, a małą Magdę po drugiej stronie. Wyglądało to trochę, jakby wiecznie była tam na doczepkę, ale przecież to była prawda. Być może, pomyślała, to przez tak długi czas zajmowania tego miejsca miałam potem w życiu takiego pecha.
Między nimi stanęły trzy szklanki. Każde z nich przysunęło po jednej w swoją stronę, a ostatnia aż raziła swoją bezpańskością. Maja przesunęła ją odrobinę, żeby, chociaż samotna, stała przynajmniej idealnie pośrodku blatu.
— O której ma wrócić? — zapytała po chwili ciszy, podczas której ogrzewali tylko dłonie o ciepłe naczynia. Gdy Filip spojrzał na nią pytającym wzrokiem, dopowiedziała: — Twoja siostra.
— Teoretycznie powinna już być — stwierdził obojętnie. — A w praktyce i tak wyjdzie, jak zawsze. To już zresztą jej sprawa. Nie powinna tylko zostawiać ojca samego. Przecież doskonale wie, że kiedy go poprosi, to zawsze ją puści, nawet jeśli miałby głodować w domu do końca dnia. Ostatnio tego nadużywa.
Maja pomyślała, że na miejscu pana Norberta chyba postępwałaby tak samo. Przecież to wszystko było takie okropnie uwłaczające — bycie kulą u nogi dla swoich dzieci, które zaczynają teraz własne, lepsze życie. Jak mógłby odmówić im chociaż odrobiny normalności, wolności od tego, co czeka na nich w domu? A czeka chory, niepełnosprawny ojciec, niepotrafiący nawet samemu skorzystać z toalety, pusta od tygodni cukierniczka i masa długów pozostawionych przez matkę.
— Jak on się ostatnio czuje? — zapytała Filipa.
— Ojciec? Jakoś cię to wcześniej nie zajmowało.
Gdy spojrzała na niego ostrym wzrokiem, upił łyk herbaty i jednak odpowiedział.
— Nie tak źle. Bywało lepiej, ale się trzyma. Przydzielili mu nową opiekunkę i chyba się z nią zaprzyjaźnił.
Maja obróciła szklankę między palcami.
— Przynajmniej w jednym zrobił mi przysługę — kontynuował przyjaciel. — Chciałem cię o coś zapytać, a o wiele lepiej mi to zrobić bez niego.
Spojrzała na niego z ciekawością.
— O co chciałeś mnie zapytać?
Filip nie namyślał się długo.
— Nie chciałabyś może gdzieś ze mną wyjść?
— Przecież cały czas gdzieś z tobą wychodzę, głupku — prychnęła najpierw, ale potem się zreflektowała. — Zaraz... Czy ty zapraszasz mnie na randkę?
Chłopak, uśmiechając się, patrzył jej prosto w oczy.
— Można tak powiedzieć. Więc jak?
Najpierw pomyślała że to bez sensu. Że, jakkolwiek by nie było, Filip był przecież jej przyjacielem z dzieciństwa, którego ojciec wciąż wierzy w ich naiwną, szczeniacką zabawę.
Ale później pomyślała też, że właśnie z tego powodu nie powinna mu odmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro