☻2☻
Obudziła się z nudnościami i poczuciem, że nie ma pojęcia, gdzie, do cholery, się znajduje. Otworzyła oczy, by natychmiast je zamknąć. Światło odbijające się od białego sufitu było zbyt intensywne, by mogła spoglądać na nie przez dłuższy czas. Sufit jednak wyglądał znajomo. Była w swoim pokoju.
Więc ten dupek Filip jednak do czegoś się przydał, pomyślała nieskładnie, przypominając sobie fragmenty wydarzeń minionego wieczoru, który przebiegł zupełnie nie tak, jak go sobie zaplanowała.
Z jękiem spróbowała przekręcić się na bok, a czynności tej towarzyszył szelest kurtki. Z zamkniętymi oczami przejechała dłonią po swoim ciele. Wciąż miała na sobie wszystkie ubrania z wczoraj, przesiąknięte zapachem alkoholu i papierosów oraz inną, wywołującą u niej mdłości wonią.
Po chwili gwałtownie rozwarła powieki. Do jej uszu wdarł się jednostajny, piszczący dźwięk budzika w telefonie. Twarz Mai wykrzywiła się w grymasie. Komórka leżała na podłodze w pobliżu jej łóżka, podskakując równomiernie w rytm wibracji
— Nie — wychrypiała dziewczyna, sięgając po nią ręką i omal nie spadając przy tym z łóżka. — Zamknij. Mordę. Głupi. Śmieciu. — Udarzała gwałtownie palcami w ekran, dopóki urządzenie nie zamilkło, a nawet kilka sekund dłużej.
Była sobota. Kto normalny ustawia budzik na sobotę? Doskonale wiedziała jednak, co widniało na etykiecie alarmu. „Tabletki". Poczuła kłucie w brzuchu, w okolicy zakończenia mostka. Ujęła komórkę w dłoń i zajęła z powrotem bezpieczną pozycję na łóżku. Przecierając oczy, odblokowała ekran, zauważając dwa SMSy, które do niej dotarły.
Jeden z nich był z wczoraj, od matki. Był odpowiedzią na wiadomość, którą Filip wysłał w pociągu w imieniu Mai i jego treść składała się z tylko jednego słowa: „ok".
Właśnie. Matka. Dziewczyna wytężyła słuch. Z mieszkania nie dochodziły żadne odgłosy. Inną sprawą było to, jak bardzo zaskakująca była jej zgoda na to, co Maja uczyniła tak czy siak. Brzmiało to wręcz, jakby to nie były słowa tej samej kobiety, która ją wychowywała. A raczej słowo.
Druga wiadomość pochodziła od Filipa. Ona też nie była zbyt rozbudowana
Przepraszam, zjebałem.
Przyszła o siódmej rano.
Maja westchnęła. Spojrzała na godzinę w rogu ekranu, chociaż doskonale wiedziała, o której wybija jej zwykła pora zażywania lekarstw. Minęła dziesiąta. Odrzuciła telefon na łóżko, zakrywając twarz dłońmi. Próbowała poukładać wszystkie myśli, które zaczęły pojawiać się w jej głowie.
Najintensywaniejszą z nich było to, że nie pamiętała niemal nic od czasu, kiedy spotkała Marka i uległa jego zachętom. Nie miała pojęcia jak znalazła się z powrotem w domu. Była pewna, że to Filip ją tutaj sprowadził, tak jak po wielu innych imprezach, jeszcze zanim zamknięto ją w ośrodku na długie tygodnie. Tym razem jednak miało być przecież inaczej. Miało być całkowicie inaczej! Miał nie pozwolić jej stracić kontroli. Gdzie on się wtedy podział?
Zastanawiała się, czy matka widziała, w jakim stanie chłopak ją przyprowadził. Miała nadzieję, że nie. O której to w ogóle mogło być? Musiała się z nią zobaczyć, porozmawiać... ale najpierw zażyć tabletki.
Powoli wyprostowała się do pozycji siedzącej, niemal czując, jak zawartość jej brzucha przemieszcza się pod wpływem grawitacji. Słońce, które wpadało przez nagie okno w nogach jej łóżka, było zbyt intensywne, więc została zmuszona mrużyć oczy.
Niewielka klitka o pomalowanych na szaro ścianach i białym suficie, jaka stanowiła jej pokój, była zagracona, a na skromnym dywaniku pośrodku podłogi widniały wyraziste, błotniste ślady. Prowadziły one do jej czarnych butów na koturnie, które znajdowały się tuż przy komodzie, obok głowy łóżka. Naprzeciw mebla stało biurko, zastawione różnymi rupieciami i doniczką z kwiatem, który dawno został przez Maję bez skrupułów uśmiercony. Drzwi znajdowały się po drugiej stronie komody, a na prostopadłej do ich położenia ścianie mieściła się szafa. Gdy była otwarta, kolidowała z wejściem i na powierzchni białych drzwi do pokoju nastolatki widniało mnóstwo śladów po niespodziewanych zderzeniach z meblem, dokonanych przez kogoś, kto zechciał wejść do pokoju właśnie wtedy, gdy ona się przebierała.
Teraz też stwierdziła, że potrzebuje to zrobić. Nie tyle, co się przebrać, a pozbyć się z siebie tych śmierdzących ubrań, które sprawiały, że chciało jej się wymiotować. Opuściła nogi na podłogę, czując pod stopami odzianymi w rajstopy drobiny brudu, na które nastąpiła. Zrzuciła z ramion kurtkę, która wylądowała na tej zaśmieconej powierzchni. Mimo przeszywającego jej ciało chłodu, to samo zrobiła z resztą odzienia. Po chwili stanęła na środku pomieszczenia jedynie w samej poszarzałej bieliźnie, która jeszcze kilka lat temu, gdy należała do jej matki, była całkowicie biała.
Z gęsią skórką na ramionach przekroczyła drzwi pokoju, które i tak pozostawały uchylone. Stojąc w krótkim, pełnym cieni korytarzu, nasłuchiwała jakichkolwiek oznak, że jej matka jest w domu. Atmosferę jednak przepełniała cisza, a dziewczyna skierowała swoje bezszelestne kroki w kierunku drzwi do łazienki, która znajdowała się na samym końcu łącznika.
Toaleta była mniej więcej rozmiarów jej pokoju. Wanna zajmowała połowę jej przestrzeni, ogromną część także została zawłaszczona przez pralkę. Niewielka wolna powierzchnia, jaka mieściła się obok muszli klozetowej i umywalki, pokryta była antypoślizgową matą. Maja stanęła na niej, mimowolnie zerkając na swoje odbicie w niewielkim lustrze nad umywalką.
Zawierało ono niemal wyłącznie jej twarz. Uwagę zmęczonych, zapadniętych oczu przykuwały usta, napuchnięte i intensywnie zaczerwienione od licznych ran. Potargane, ciemnobrązowe włosy przyklejały się do powierzchni jej matowej skóry, pokrytej nielicznymi wypryskami i bliznami po trądziku. Zawsze idealnie przycięte na linii żuchwy kosmyki i prosta grzywka sprawiały wrażenie, jakby chciały uciec przed tak okrutnym rygorem. Przygładziła je impulsywnym ruchem dłoni.
Na kaloryferze nad wanną przewieszony był błękitny ręcznik. Maja sięgnęła po niego wątłą, zasinioną dłonią i narzuciła go sobie na ramiona, przynajmniej częściowo odcinając się od chłodu, jaki panował w mieszkaniu. Następnie wzięła do ręki niewielką buteleczkę bez etykiety, na której wieczku widniał zapisany zielonym flamastrem napis „na rano". Na porcelanowej półce zawieszonej nad ubikacją, pośród fiolek z kosmetykami, znajdowała się jeszcze jedna taka buteleczka, z napisem „na wieczór".
Wysypała na dłoń dwie białe tabletki. Odstawiła pojemniczek na poprzednie miejsce, z pietyzmem wsunęła porcję lekarstwa między obolałe wargi, przyglądając się swoim ruchom w lustrze. Gdy poczuła gorzki smak rozpuszczającej się w jej jamie ustnej substancji, przełknęła tabletki, przez chwilę stojąc w miejscu i wyobrażając sobie drogę, jaką zaczynają one odbywać w jej organizmie. Czasem te rozmyślania zajmowały jej bardzo długo, a czasem musiała ograniczyć je do kilku minut, gdy przełykała medykamenty zamknięta w kabinie szkolnej ubikacji.
Zamknęła oczy, wyobrażając sobie, że otwiera je na powierzchni jednej z małych tabletek w jej wnętrzu. Wokół było ciemno i wilgotno, a ona nie potrafiła powstrzymać tego, jak organizm powoli wymusza jej ruch do przodu i trawi kawałek po kawałku. Czasem w życiu \ Maja czuła się dokładnie tak samo. Bezwzględnie trawiona przez otoczenie.
Podniosła powieki. Do jej uszu dotarły gwałtowne dźwięki skrobiących o podłogę pazurów. Zupełnie nie zauważyła nieobecności Alfreda. Z ręcznikiem narzuconym na ramiona, wyszła z łazienki, kierując się w stronę odgłosu. Mogła teraz usłyszeć także piszczenie, które dochodziło zza zamkniętych drzwi pokoju matki. Maja zdziwiła się, bo jej rodzicielka nigdy nie zamykała ich psa nawet, kiedy wychodziła z domu.
Gdy podeszła, skrobanie ucichło. Niepewnym ruchem dziewczyna położyła dłoń na klamce i lekko ją nacisnęła. Drzwi ustąpiły lekko i bez oporu, a gdy je uchyliła, poczuła na twarzy woń brudu i alkoholu, przez co ponownie zapragnęła zwymiotować. Alfred, który był niewielkim, łaciatym spanielem, zaczął skakać w jej kierunku radośnie, ale ona tylko stała bez ruchu, rozglądając się po pomieszczeniu z narastającą pustką w środku.
Do teraz myślała, że matki po prostu nie ma w domu, bo gdyby było inaczej, tak jak zawsze wstałaby równo ze wschodem słońca i narobiła w mieszkaniu mnóstwo hałasu. Teraz jednak spoglądała na nią, leżącą na brzuchu w swoim łóżku w zaciemnionym pokoju. Wokół, na podłodze, w różnych miejscach znajdowały się butelki po tanim winie, zapewne rozrzucone przez Alfreda, których rozchlapana zawartość pozostawiła mnóstwo plam na beżowym dywanie. W powietrzu unosiła się ta okropna, duszna woń, a matka spała, oddychając głośno i co jakiś czas pochrapując.
Zapewne tak samo, jak Maja, kobieta obudzi się tego dnia w ubraniu z wczoraj, z chęcią wymiotów i drażniącym smrodem. Jej upięte z tyłu ciemnobrązowe włosy, były upięte już tylko z nazwy. Opadały potarganymi falami na jasnozielony sweter, narzucony na lekką sukienkę w podobnych kolorach, sięgającą łydek śpiącej kobiety.
Nastolatka postąpiła krok do przodu, a drzwi za nią zatrzasnęły się. Alfred nadal biegał w tę i z powrotem wokół pomieszczenia, nie mogąc się uspokoić. Maja podniosła jedną z plastikowych butelek ze środka dywanu i trzymając ją w rękach, skrzywiła się z obrzydzeniem, spoglądając na swoją matkę.
Miała ochotę rzucić w nią tym obrzydzającym ją przedmiotem i zacząć krzyczeć. Co to wszystko, do cholery, ma znaczyć? Przecież to ona wymagała od Mai, żeby ta zaczęła zachowywać się wręcz jak idealna córka. Jak mogła samej poddać się w tak ważnym momencie? Maja czuła, że to wszystko już nie ma sensu.
Wczoraj zawiodła wszystkich, nawet jeśli nie tylko ona była za to odpowiedzialna. Widząc matkę w takim stanie miała wrażenie, że staranie się dalej jest bezcelowe. Przecież najlepiej będzie się po prostu poddać. Chciała, żeby kobieta była przytomna i nawet wolałaby wysłuchać godzin krzyków na temat tego, jak gównianie się wczoraj zachowała. Chciała, żeby jej matka była w po prostu matką. Ale widocznie ona też się poddała. Jak mogła jej to zrobić?
A może lepiej będzie, jeśli wrócą do tego, co było. Jej matka do codziennego upijania się w samotności, a ona do ciągłej nieobecności w domu i wyniszczania swojego organizmu przez wszystkie istniejące na świecie używki. Tak byłoby łatwiej.
Maja ścisnęła mocno butelkę w dłoni, zgniatając jej plastikową powierzchnię. Odrzuciła ją w kąt i odwróciła się plecami w stronę matki. Miała już dosyć tego widoku. Tymczasem Alfred przestał biegać bez celu, tylko zaczął krążyć w pobliżu drzwi, piszcząc i jęcząc. Gdy spojrzała na niego, natychmiast umilkł, jednak skierował się w stronę rzuconej niedbale pod ścianę sterty starych ubrań matki, które miała zamiar oddać koleżance z pracy. Pies stanął bokiem do wielobarwnego stosu i spoglądając na Maję z poczuciem winy w brązowych ślepiach, uniósł tylną łapę.
— Nie, nie, nie — zapiszczała dziewczyna, doskonale wiedząc, do czego zmierza zwierzak. — W korytarzu jest kuweta, już otwieram ci drzwi... Cholera, Fred!
Było już za późno i Maja mogła się już tylko przyglądać, jak na powierzchni ubrań matki pojawiają się ciemne plamy, a drobne stróżki moczu zaczynają ściekać po podłodze, wsiąkając w dywan. W pokoju pojawiła się nowa, ostra woń, ale Maja była przekonana, że gdy jej matka się obudzi, jakoś nie zrobi jej to różnicy. Gdy Alfred skończył swoją czynność, ze spuszczoną głową zbliżył się do dziewczyny i zajęczał ponownie. Ta stała przez chwilę z opuszczonymi wzdłuż tułowia rękami, czując, jakby opuściła ją wszelka energia do życia. Po chwili jednak kucnęła przy psie, jedną dłonią przytrzymując ręcznik, którym była otulona, a drugą głaszcząc go po głowie.
— Nic nie szkodzi, Fred — powiedziała na wpół do niego, na wpół do samej siebie. — Wszyscy coś ostatnio spierdoliliśmy.
Spaniel zaczął machać ogonem, a w jego oczach ponownie pojawiły się iskry radości. Chyba pomyślał, że jego przewinienie zostało mu wybaczone i postanowił natychmiast o nim zapomnieć. Szkoda, że Maja nie mogła tak szybko rozprawić się ze swoim poczuciem winy. Rozglądając się wokół i widząc jedynie jeden wielki śmietnik, uśmiechnęła się do psa.
— No to mamy trochę do zrobienia, prawda? — rzekła, a odpowiedziało jej donośne chrapnięcie matki, która znajdowała się za jej plecami.
Właściwie to zawsze lubiła sprzątanie. Pozwalało jej przez chwilę zapomnieć o bałaganie, jaki miała w głowie i skupić się na prostych, machinalnych czynnościach. Gdy tylko ubrała się w pierwsze, co miała pod ręką, zebrała rozrzuconą na podłodze jej pokoju wczorajszą odzież, na łóżku pozostawiając jedynie swoją poliestrową kurtkę. Resztę zaniosła do łazienki i wrzuciła do pralki, to samo czyniąc z odzieżą w pokoju matki, która została zabrudzona przez psa. Alfred non stop skakał wokół jej nóg. Napełniła wodą jeden z plastikowych kubłów i o mało nie wylała jego zawartości, potykając się o energiczne ciało psiaka. Ostatecznie zdołała donieść wodę z dodatkiem pachnącego płynu do pokoju rodzicielki, która nadal twardo spała.
Maja otworzyła na oścież dotychczas otoczone zasłonami okno, wpuszczając do pomieszczenia mnóstwo światła i świeżego powietrza. Odetchnęła głęboko, po czym pozbierała wszystkie puste butelki po winie do wcześniej przygotowanej, plastikowej torby. Postawiła ją tuż przy drzwiach.Klęcząc na kolanach i wycierając dokładnie podłogę zamoczoną w kuble szmatą, zaczęła odczuwać zmęczenie. Ten drobny wysiłek, jaki poczyniła od rana, spowodował, że jej mięśnie zaczęły drżeć, a na czoło wystąpiły drobne kropelki potu. Mimo wszystko nie poddała się i przetarła wilgotnym płótnem nawet fragment dywanu, minimalizując nieprzyjemny zapach moczu.
Gdy podniosła się z klęczek, przez chwilę świat wokół niej zawirował, a przed oczyma pojawiły się ciemne plamy. Zdołała jednak utrzymać się na nogach, zaciskając mocno zęby. Wylała brudną wodę z kubła prosto do toalety, po czym skierowała się do swojego pokoju i zarzuciła na siebie kurtkę, bo nagle przeszedł ją przeraźliwy dreszcz chłodu. Ubranie nadal nieprzyjemnie pachniało, ale przynajmniej woń ta nie wywoływała już u niej wymiotów. Dziewczyna usiadła na łóżku, a na pościel obok niej natychmiast wskoczył Alfred, układając się przymilnie na kolanach. Zaczęła drapać go za uchem, odczuwając coraz mocniej pulsujący ucisk w żołądku. Była głodna, ale myśl o wzięciu do ust jakiegokolwiek jedzenia wywoływała u niej wewnętrzny protest.
Jednak wiedziała, że musi coś zjeść. Westchnęła i przymknęła powieki, zastanawiając się, czy na tym paskudnym świecie istnieje cokolwiek, na czego zjedzenie miałaby ochotę. Po chwili otworzyła gwałtownie oczy i uśmiechnęła się do Alfreda, tarmosząc sierść pomiędzy jego uszami.
— Bułka — powiedziała. — Mam ochotę na bułkę. Świeżą, prosto ze sklepu — rzekła z rozmarzeniem i zaśmiała się z własnej infantylności.
Alfred jednak nie wydawał się uznawać jej słów za głupie. Odpowiedział jej radosnym, krótkim szczeknięciem i energicznymi ruchami uniesionego ogona. Maja wstała, nadal uśmiechając się naiwnie i zgrabnymi ruchami, niczym baletnica, wyszła z pokoju. Pies podążył za nią, ślizgając się i stukając pazurami po nawierzchni podłogi. W korytarzu założyła swoje wytarte trampki z przedziurawioną podeszwą. Jedną ręką zdjęła z niewielkiego wieszaka na ścianie zieloną smycz i z niemałym trudem zapięła ją na czerwonej obroży niemogącego się uspokoić Alfreda. Wróciła się szybko do pokoju matki i zamknęła okno, podczas gdy kobieta właśnie przekręcała się na drugi bok, a jej zielona sukienka podwinęła się do połowy uda. Maja chwyciła torbę z plastikowymi butelkami po winie i chwilę później zaskakiwała już energicznie po klatce schodowej bloku z Alfredem, który pędził przed nią na złamanie karku.
Plan był prosty: wyrzucić śmieci, pójść do sklepu, kupić bułkę i ją zjeść. Jeżeli po drodze nabierze ochoty na więcej jedzenia, to tym lepiej.
Pierwsza część planu poszła jej wyśmienicie. W okolicy niebieskich kontenerów na odpadki nie było praktycznie żywej duszy, więc bez problemu pozbyła się swojego pakunku. Wybór sklepu, do jakiego chciała się udać, także był prosty — oczywiście, że do najbliższego, starając się minąć przy tym jak najmniejszą ilość ludzi. Jej oczekiwania wobec tego ostatniego nie do końca się spełniły, ale nawet gdy przyszło jej przejść obok kogoś nieznajomego, czując obecność Alfreda nieustannie napierającego na smycz w jej ręku, było jej o wiele łatwiej to znieść. O wiele łatwiej nie skupiać się na własnym lęku.
Gdy dotarła do wejścia sklepu, zawiązała smycz psa na słupku metalowej barierki, tak jak robiła to setki razy wcześniej. Jednak zamiast od razu wejść do sklepu, ukucnęła przy swoim zwierzaku, głaszcząc go i drapiąc. Czekała ją właśnie najgorsza część wyprawy i minęło trochę czasu, zanim stanęła na proste nogi i skierowała się do oszklonych drzwi wejściowych spożywczaka.
Sklep był opustoszały, a Maja wzdrygnęła się, gdy otyła ekspedientka za ladą spojrzała na nią niechętnie, zwabiona przez dźwięk dzwoneczka, który brzęczał, gdy ktoś przekraczał próg sklepu. Nastolatka od razu wbiła wzrok w podłogę i kierując się tylko i wyłącznie pamięcią, dotarła do stanowiska z pieczywem. Wzięła do ręki pierwszą lepszą bułkę i trzymając ją między palcami podeszła do kasy.
Położyła nieosłonięte niczym pieczywo na ladzie, a kobieta po drugiej stronie spojrzała na nią z uniesionymi brwiami. Na twarzy Mai, zakrytej jak najszczelniej włosami, pojawił się rumieniec paniki.
— To wszystko? — zapytała oschle ekspedientka, stukając w klawisze kasy długimi, pomalowanymi na czerwono paznokciami, które wyglądem przypominały szpony.
Maja, przyglądając się temu, zaczęła zastanawiać się, jakim cudem paznokcie te przy wykonywaniu takiej czynności nie uległy jeszcze złamaniu. Tak bardzo zapatrzyła się w te podłużne, owalne czerwone punkciki, że zupełnie zapomniała o zadanym jej pytaniu.
— Tak — zreflektowała się po pewnym czasie, mówiąc cicho.
— Pięćdziesiąt groszy — odrzekła kobieta chłodno.
Maja zorientowała się, że nie sprawdziła, czy portfel, który wczorajszego dnia wkładała do zasuwanej kieszeni kurtki, nadal tam jest. Przed chwilę, w której kierowała swoją dłoń w tamtą stronę, czuła jakby ziemia osuwała się jej spod nóg, zrzucając ją w przepaść. Jednak gdy wyczuła palcami znajomy kształt, znów stała twardo na błyszczącej posadzce sklepu. Gwałtownie zaczerpnęła powietrze do płuc, zwracając tym uwagę ekspedientki.
— Wszystko w porządku? — zapytała kobieta, jednak słowa te wcale nie brzmiały troskliwie.
— Tak — odrzekła słabo.
Stres potęgował jej osłabienie, wywołane głodem. Jej palce nagle wydawały się okropnie słabe, nawet jak na utrzymanie niewielkich monet, które co chwila wyślizgiwały się jej z powrotem do portfela. W końcu jednak położyła na ladzie odpowiednią kwotę, akurat w momencie, gdy nad drzwiami wejściowymi zabrzęczał dzwonek, sygnalizując przybycie kolejnego klienta. Nie czekając na rachunek, chwyciła bladą ręką swój zakup, po czym przyciskając go do piersi, wyminęła podpierającego się na lasce staruszka, który właśnie wkroczył do lokalu.
Chciała w tamtym momencie jedynie znaleźć się z powrotem na świeżym powietrzu i z dala od kogokolwiek. Po wyjściu z budynku niczym w transie odwiązała smycz Alfreda. Pies przez chwilę obwąchiwał przedmiot, który trzymała w ręce. Nie zauważyła tego.
Ściskając w jednej dłoni kruszące się pieczywo, a w drugiej smycz psa, który jak zwykle bez skrupułów parł przed siebie, odeszła kilkaset metrów od sklepu. Gdy już opuściła ją chęć ucieczki, zatrzymała się pod rozległym dębem, który rzucał cień na podłoże chodnika. Alfred symbolicznie oznaczył korę drzewa swoim moczem, a Maja wpatrywała się w bułkę, zaciśniętą w wyciągniętej przed sobą ręce.
Właściwie to wcale nie miała już na nią ochoty. Jednak na myśl, że przebyła tak ryzykowną drogę na marne, zmusiła się, by zatopić zęby w chrupkim pieczywie. Pierwszy kęs wcale nie był taki zły. Dwa następne też. W mniej niż dwie minuty pochłonęła całość jedzenia, zaczynając odczuwać, że robi się jeszcze bardziej głodna, niż była na samym początku. Alfred zaczął kręcić się wokół niej, owijając smycz wokół jej nóg. Gdy otrzepała dłonie i materiał swojego ubrania z okruszków, poczuła nagle znajome swędzenie w nosie. Kichnęła głośno, a podczas tego poczuła, jak treść skonsumowanego przez nią łapczywie pożywienia podchodzi jej do gardła.
Sięgnęła dłonią do kieszeni kurtki po chusteczkę, czując, że za chwilę będzie zmuszona wypluć chociaż część tego, co przed kilkoma minutami zjadła. Swoimi zdrętwiałymi palcami nie natrafiła jednak na opakowanie chusteczek, a gdy oprócz poszarpanego portfela poczuła na skórze dotyk luźno włożonej, sztywnej kartki, udało jej się przełknąć ślinę i opanować mdłości.
Wyjęła z kieszeni kawałek papieru, o którego obecności wcześniej nie zdawała sobie sprawy. Był to fragment zwykłej, białej kartki z bloku, na której zapisany był nieznany Mai numer telefonu oraz trzy słowa:
Zadzwoń później, Robert.
Maja poczuła, jak kręci jej się w głowie. Intensywnie skupiła się, próbują dopasować imię do odpowiedniej twarzy, jednak w jej umyśle przez długi czas trwała pustka. Alfred zaczął niecierpliwić się i ciągnąć za smycz, namawiając swoją właścicielkę do kontynuowania spaceru. Maja ruszyła za jego namową, kierując się w stronę powrotną do domu, gdy po kilku krokach doznała olśnienia.
Przed oczami mignęły jej zamglone wspomnienia z poprzedniego wieczora. Robert. Nieznajomy, który dosiadł się do niej i Marka. Nieznajomy, który... był miły. Była tego na sto procent pewna, jednak nie potrafiła przypomnieć sobie niczego konkretnego. Pomyślała jednak, że jest pewien sposób, dzięki któremu mogłaby przypomnieć sobie wszystko.
Zatrzymała się gwałtownie przed wejściem do swojego bloku. Usiadła na schodkach prowadzących do zablokowanych drzwi, a Alfred przyglądał się jej przyjaźnie.
Z kieszeni na tyle spodni wyciągnęła telefon i wybrała nowy, nieznany numer.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro