Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Pov. Peter

Dryfowałem w pustej przestrzeni, w której zdaje się nie było niczego - nawet grawitacji. Dookoła mnie była wszechogarniająca czerń i.. samotność. Miałem nieodzowne wrażenie, że umarłem i to moje wieczne piekło. Co prawda zawsze wydawało mi się, że trafię do lochu w podziemiach, w których będzie gorąco i demony będą się nade mną znęcać.. ale to chyba jest o wiele gorsze. Uwięziony sam ze sobą, bez kontaktu z innymi i.. skazany na własne sumienie. Na coś, przed czym całe życie uciekałem, a najintensywniej przez ostatni miesiąc.

Dopiero teraz miały zacząć się moje tortury.

Przed oczami znów zaczął pojawiać mi się obraz wysadzonego budynku, martwego Starka i.. ogromnej plamy krwi, w której skąpane były trupy. Dziesiątki trupów, które zginęły z mojej ręki. Które zabiłem, bo miałem takie widzi mi się.. bo chciałem odpocząć od ogarniających moje ciało emocji. Jednak.. zanim zdołałem zacząć się obwiniać poczułem coś lepkiego i ciepłego na.. moim policzku? Jakoś instynktownie wyciągnąłem rękę, której nawet konturów nie widziałem i dotknąłem policzka, po czym mruknąłem zdziwiony. Tym razem coś przejechało po mojej dłoni, ale nie byłem w stanie tego dostrzec, bo było tu za ciemno.

-Co się dzieje? -szepnąłem zdezorientowany.

Jednak czerń nadal mnie otaczała. Nie byłem w stanie uciec, choć zacząłem odnosić wrażenie, że chyba spadam. Powoli opadam w dół.. aż w końcu czułem za dużo. Nagła eksplozja wszelkiego rodzaju dźwięków oraz odczuć sprawiła, że każda kończyna, każdy skrawek skóry i każdy nerw boleśnie palił. Zupełnie, jakby ktoś chciał mi wypalić skórę, a potem żywcem ją ze mnie zerwać. Z mojego czoła powoli zlatywały pierwsze krople potu, a zęby boleśnie zgrzytały. Co się działo? Dlaczego tu jestem? Dlaczego jest ciągle ciemno i.. zimno? Ja.. nie rozumiem.

Nagle przez cały ten gwar krzyków, trąbień i kroków przedarł się tak bardzo znany mi dźwięk.

-Hau!

Czy to.. Angus?! Czy to możliwe, abym jednak nie umarł, a on był przy mnie?!

Dopiero teraz dotarła do mnie myśl, aby otworzyć oczy, co też szybko i ze zdziwieniem zrobiłem. Przez chwilę nie widziałem nic przez zaschnięte od łez i nieprzyzwyczajone do światła oczy, jednak bez problemu dostrzegłem te jedyne w swoim rodzaju rysy.

-Angus.. -szepnąłem, na co pies od razu zareagował.

Duży owczarek niemiecki szybko pokonał dzielące nas centymetry i ostrożnie, jakby wyczuwają, że coś ze mną jest nie tak trącił mnie nosem.To był tak cudowny, pełen czułości i zwierzęcej miłości gest, że aż cieplej na sercu mi się zrobiło.

-Tak mały.. -szepnąłem złamanym głosem, podnosząc się jednocześnie na łokciu. -Żyję..ja żyję.

Wyciągnąłem w jego stronę dłoń i dotknąłem jego szorstkiego pyska. Jakby automatycznie na moich wargach pojawił się malutki, ale niezwykle szczery uśmiech. On tu był.. był przy mnie i.. nie zostawił mnie. Mimo, że długo ze mną nie siedzi wydaje się być do mnie przywiązany. Zupełnie jakby.. ufał mi i powierzył swoje życie, bo jak gdyby nie patrzeć, to ode mnie zależy, czy dostanie jedzenie, wyjdzie na dwór lub też naleję mu wody. Niby proste czynności.. a dają mi wiele do myślenia.

Bo po raz pierwszy nie czułem się samotny.

-Źle cię oceniłem przyjacielu. -dodałem po cichu, nadal go głaszcząc. -Jesteś wspaniały.

Psiak zupełnie jakby rozumiejąc moje słowa polizał mnie po policzku, wywołując we mnie ledwo co słyszalny chichot. 

Nagle poczułem chłodny powiew wiatru na plecach. Wzdrygnąłem się, ale nie podniosłem do góry. Zdawałem już sobie sprawę z tego, że byłem na balkonie, ale nie wiedziałem dlaczego. I dlaczego pode mną jest plama krwi..

Czyżby znów te.. zaniki pamięci? Albo kolejny atak, który.. zakończył się tak, jak zawsze? Chyba tak. Westchnąłem i przy kolejnym podmuchu wiatru podniosłem się chwiejnie do góry. Moim oczom ukazał się wspaniały widok jeszcze pochłoniętej w mroku ulicy, ale gdzieś tam, na wschodzie powoli się rozjaśniało. Nadchodził nowy dzień, który da nam, ludziom nowe możliwości. Przyniesie ze sobą wiele dobrych.. ale też i ciężkich chwil. Nie wiedzieć czemu nagle przestałem się przejmować wszystkim dookoła i po prostu oparłem się o barierki. Znów miałem widok na Stark Tower, jednak nawet dzięki ulepszonemu wzrokowi nie mogłem dostrzec żadnych szczegółów. Mimo wszystko ta odległość była za duża. Za to rzucił mi się w oczy pobliski bank i.. najprawdopodobniej jego właściciel, który właśnie otwierał do niego drzwi.

A gdyby tak zmienić trochę schemat i nie wychodzić dziś za daleko od.. domu? Tak, przyda mi się małe urozmaicenie, ale najpierw muszę się doprowadzić do porządku.

-Chodź Angus, idziemy do środka.

Oboje powolutku weszliśmy do nieźle wychłodzonego mieszkania, w którym z każdą godziną przybywało coraz więcej much. Przydałoby się ogarnąć tych właścicieli, bo tylko zagracają miejsce i śmierdzą. Nie przejmując się za bardzo promieniującym bólem na brzuchu, po prostu wyciągnąłem ostrze z ledwo co zabliźnionego brzucha, robiąc sobie przy tym kolejną ranę. Miałem świadomość, że będzie mi to utrudniać pracę, jednak nie obchodziło mnie to za bardzo. Po prostu.. wszystko było mi obojętne. Cholernie bestialsko obojętne, ale to dobrze. Bardzo dobrze.

Trzymając zakrwawiony nóż, z którego krew kapała na podłogę rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na ścianach wisiały moje katany oraz najróżniejsze ostrza.. więc dla tego nie było już miejsca. No trudno. Wziąłem zamach i z całej siły rzuciłem nim w białą jak mleko twarz mężczyzny, trafiając idealnie prosto w czoło. Uśmiechnąłem się usatysfakcjonowany. No dobra, pozbyłem się niepotrzebnej rzeczy, to teraz trzeba się umyć, bo śmierdzi ode mnie jakbym.. gnił. Ale w końcu nie ma się co dziwić, ten kostium ma na sobie krew trzech, jak nie czterech osób, więc ma prawo śmierdzieć. Westchnąłem i zrozpaczony przetarłem sobie twarz, zostawiając na niej nieświadomie bladoczerwone ślady.

-Kuuurwa. -warknąłem łapiąc się za kark. -Tak mi się nie chceee.

Skierowałem się do całkiem przestronnej, beżowej sypialni i nie zważając na syf, jaki tu zrobiłem, zgarnąłem czarne bokserki z na wpół otwartej szuflady i kierując się wydeptanym szlakiem, na którym nie leżały brudne, zakrwawione ubrania udałem się do łazienki.

Pokój ten ogólnie odpowiadał mi. Było jedno, naprawdę ogromne łóżko podwójne, które miało nad wyraz miękki materac. Co prawda rzadko w nim spałem, bo zazwyczaj mdlałem na balkonie bądź w salonie, ale nie zmienia to faktu, że leżąc na nim czułem, że jestem w innym wymiarze.. lub w niebie na chmurce. Nie mam pojęcia jak on jest zrobiony, ale to jeden z największych wynalazków ludzkości. Poza tym beż ścian doskonale współgrał z białymi panelami, a drewniane meble, w tym komoda i szafa.. były ładne. No właśnie, były, bo nie umiem o nic dbać. Nawet kurwa o mieszkanie. Westchnąłem przeciągle nie chcąc rozpamiętywać ostatnich wydarzeń i bez kolejnych przystanków przeszedłem przez szklane drzwi do łazienki. Nie zamykając ich rozebrałem się i strój wrzuciłem do pralki od razu ja uruchamiając. A niech się wypierze, załatam go i będzie na następne akcje. Nagi rozsunąłem drzwiczki od dużej kabiny prysznicowej i wszedłem do środka, niemal od razu załączając letnią wodę. Przyjemna struga leciała z góry, obmywając moje zakrwawione i zmęczone ciało. Nawet nie otwierając oczu wiedziałem, że spływająca ze mnie woda przybiera rozmaite odcienie czerwonego - od najciemniejszego, aż po najjaśniejszy. Jednak nie byłem w stanie tego zmienić, bo.. podobało mi się to.

Uwielbiałem wracać zmęczony, poraniony i osłabiony.
Uwielbiałem czuć ten ból fizyczny i emocjonalną pustkę.
Uwielbiałem odbierać niewinnym ludziom życie i karmiłem się ich strachem. Ich cierpieniem.

Na moją twarz wpełznął obrzydliwy uśmiech, a w głowie tworzyły się rozmaite wizje kolejnych morderstw. Przejechanie kogoś samochodem, popchnięcie pod samochód i.. ćwiartowanie. Ale do tego musiałbym mieć chyba osobne pomieszczenie, bo w tym mieszkaniu jeszcze trochę, a zacznę trupy kolekcjonować. I nigdy nie pozbyłbym się tego smrodu. Ale wracając, sam pomysł nie jest głupi, bo i tak mam od cholery kasy. Mógłbym nawet jakąś piwniczkę kupić i zaciągać tam ludzi, a potem torturować. O tak, to może być jedna z najlepszych moich wizji. Zrobiłbym masowe porwanie, więziłbym ich i potem po kolei torturował obcinając palce.. kończyny.. patrosząc i Bóg jeden wie, co jeszcze może mi przyjść do głowy.

Nawet nie zauważyłem, kiedy minęło dziesięć minut, a moje ciało w końcu odświeżyło się po ostatnich akcjach. Zadowolony z pomysłu, na który wpadłem postawiłem stopę na chłodnych płytkach i jak zwykle zostawiając mokre ślady, rozejrzałem się w poszukiwaniu ręcznika. Po mojej prawej stronie znajdowała się umywalka pod zabudowę, ale nie kojarzy mi się, żeby któryś z nich był tam schowany. Nigdy ich nie chowałem. Klapa od kibla była zamknięta, a więc też nie utopiłem go przez przypadek, co już parę raz przez nieuwagę mi się przytrafiło. Przeniosłem swój wzrok na lewą stronę i automatycznie wbiłem go w pralkę. O dziwo pusta. Moją ostatnią deską ratunku był mały grzejnik, na którym wisiał ledwo co odróżniający się od bladoróżowych płytek ręcznik. No kurwa widać, że kobieta urządzała tą łazienkę.. w ogóle to mieszkanie. Pewnie jej facet był pantoflem.. ha! Powinien mi podziękować za wyzwolenie spod jej wpływów. Zaśmiałem się cicho pod nosem i szybko złapałem mięciutki ręcznik, który niesamowicie dobrze wtopił się w otoczenie, po czym niemal od razu wtuliłem w niego twarz. Był nieziemsko ciepły i taki.. cudnie pachnący. Uśmiechnąłem się błogo i zacząłem się powoli wycierać. Nagle przez przypadek spojrzałem w lustro nad umywalką i spostrzegłem coś, czego nie chciałem. Moja poharatana twarz połączona z roztrzepanymi w każdą stronę włosami i zarzuconym na plecy ręcznikiem tworzyła.. tak bardzo znajomy obrazek.

Obrazek ze Stark Tower, kiedy to po raz pierwszy go użyłem i zakochałem się w nim.

Moją głowę od razu zalała fala wspomnień związanych z tą na pozór banalną rzeczą. Uśmiechnięty Stark, kradzież, wspólna podróż do mojego mieszkania i rozmowa. Nawet wyjęcie przy nim tego ręcznika i niezręczne zaprzeczenie.. cholera. Do moich oczu automatycznie napłynęły łzy, a oddech stał się bardziej płytki.

-N-ni-e.. -szepnąłem czując, że atak paniki jest coraz bliżej.

Każde wspomnienie z nim związane było w cholerę bolesne. I to nie w ten sposób, który mnie satysfakcjonował. Potrafiłem leżeć godzinami i rozpamiętywać to, co było, co straciłem przez własną głupotę, a potem tydzień urzędować na mieście i zabijać, by choć trochę podleczyć swoją psychikę. Rozsypującą się w drobny mak psychikę, którą tylko on mógł poskładać.

Bo los dał mi szansę, dał mi osobę, która mogła o mnie zadbać. A ja to zjebałem.

Nie potrafiłem się opanować, nie potrafiłem trzymać się jednej granicy, a przez to.. przekroczyłem ją. Strzelałem do każdego, nie odróżniałem wrogów od przyjaciół i.. zabiłem go. Trafiłem prosto w serce, a potem wysadziłem ich ciała i.. i nawet nie mogłem odprawić tego jebanego pogrzebu. Postawić nagrobka, by upamiętnić ich. Nie mogłem. Ja.. nie mogłem czy po prostu bałem się pokazać światu, że to koniec Avengers? Że świat został pozbawiony bohaterów, którzy stali na straży naszej planety, a przez to ludzie są narażeni na zło. Na mnie.

Nadal opatulony w ręcznik oparłem się o ciemny blat i czując coraz większe zawroty w głowie spowodowane brakiem powietrz starałem się jakoś uspokoi umysł, by przestał podsuwać mi te bolesne myśli. 

-Wszystko.. wszystko jest dobrze. -szeptałem po cichu dysząc coraz głośniej. -Wsz-yst..

Czułem, jak moje serce wyznacza swój rytm, zbyt szybki dla mnie. Przez to wręcz słyszałem szum krwi w żyłach, ale nie byłem już pewien czy to moja, czy może ludzi na dworze. Wszystkie dźwięki dookoła zlewały się w jeden, a obraz szarzał. Moje odbicie było zamazane, a świat dookoła wirował.. jednak nie to było najgorsze. Ja zaczynałem widzieć w tym lustrze odbicie Starka i.. mnie. Celowałem do niego jak do bezpańskiego psa, którego ktoś chce się pozbyć, po czym z dzikim uśmiechem strzeliłem. Mężczyzna krzyknął zrozpaczony, po czym głośno upadł, rozbijając sobie dodatkowo głowę, a ja.. ja się śmiałem. Rechotałem na cały głos dumny z tego czynu, ale.. to tak nie było. Na pewno nie byłem tak bezlitosny.. na pewno ja.. KURWA! Wziąłem zamach i z całej siły uderzyłem w lustro, które roztrzaskało się w drobny mak. Drobne kawałeczki szkła przebiły się przez moją skórę, powodując ból, który z każdym ruchem rósł. Właśnie tego potrzebowałem, bólu. Z mojej twarzy zniknęły wszelkie barwy oraz emocje, a łzy, które bezwiednie spływały po policzkach dodawały mi odrobiny grozy. Moja blada twarz, na której każda blizna była widoczna jak na dłoni w połączeniu z tymi strugami tworzyła.. potwora.
Potwora z szaleństwem w oczach.
Potwora, który już nie jest na skraju szaleństwa.
Potwora, który już niedługo wyjdzie na polowanie, by móc przelewać krew niewinnych rodzin.
Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedłem z łazienki, zostawiając za sobą małe krople świeżej krwi.

Przez drzwi sypialni wbiegł spanikowany owczarek niemiecki, który na śliskich panelach nie wyrobił na zakręcie i spektakularnie przewrócił się. Moje bezduszne spojrzenie wylądowało na zwierzaku i nie wiedzieć dlaczego podszedłem do niego. Delikatnie podniosłem i położyłem staruszka na łóżku, czule przejeżdżając dłonią po jego głowie.

-Zostań Angus. -powiedziałem mrocznie.

Pies patrzył na mnie nad wyraz ufnie, po czym sapnął jedynie i oparł głowę o łapki. Jego oczy zamknęły się, a ja z czystym sumieniem wyszedłem z pokoju, łapiąc po drodze jakieś czarne spodnie i szarą koszulkę. Ubrawszy się w drodze, złapałem za kawałek wczorajszej pizzy i rzuciłem okiem na cały salon. Nie był on duży, zresztą jak cały apartament, ale grafitowe płytki i biały dywan nadawały mu swego rodzaju.. eleganckiego wyglądu. To samo mógłbym powiedzieć o skórzanym narożniku i meblach. Długa, czarna jak noc komoda w połączeniu z pięcioma półkami nadawała tym białym ścianą drapieżnego charakteru, który wręcz odzwierciedlał moje wnętrze. Zgniłe, przepełnione przemocą i cierpieniem wnętrze, które będę przelewał na każdego, kogo spotkam. A raczej.. kogo upoluję.

W końcu dokończyłem jeść kawałek pizzy. Nie był on nie wiadomo jak dobry, ale jego jedynym zadaniem było dostarczenie do mojego organizmu składników odżywczych.. nic więcej, bo walory smakowe od dawna miałem w dupie. Wytarłem dłonie w spodnie i podszedłem do dywanu. Zwinąłem go w rulon razem z ciałami, po czym przerzuciłem go sobie przez ramię uważając, by ciała byłych właścicieli nie wyleciały. Odruchowo z blatu zagarnąłem broń i wkładając ja sobie za pasek, przykryłem luźną koszulka. Rzuciłem jeszcze ostatni raz okiem na mieszkanie i upewniwszy się, że balkon jest otwarty, a Angus grzecznie śpi, wyszedłem. Na szczęście na korytarzu nie było nikogo, dlatego też nieśpiesznie zacząłem schodzić ze schodów, oczywiście uważając, by moje śmieci nie wyleciały z wora.

Każdy stopień w dół sprawiał, że przestałem uporczywie trzymać się lęków i wszelakich chorób psychicznych, a bardziej otwierałem się na świat. No cóż, tylko w tym mieszkaniu pozwalałem sobie na całkowitą rozpacz po.. nie. Nie będę teraz tego wspominał. Ani Starka, ani Avengers, ani mojego starego mieszkania. Nie tu, nie teraz, gdy muszę wyjść do ludzi. 

Po chwili moje oczy zalało światło, przez co musiałem je przymrużyć. Niby korytarz taki szeroki oraz schludny, ale okien pożałowali, przez co muszę się teraz przyzwyczajać do słońca, które przez ten czas wzeszło naprawdę wysoko.Westchnąłem ciężko i przypominając sobie, dlaczego to robię oraz jaki spokój mi to przynosi, ruszyłem na przód. Udałem się w stronę zamkniętego na klucz śmietnika i powoli otworzyłem niewielkie pomieszczenie z różnymi kontenerami. Bio, plastik, makulatura i.. mieszane. Hmm, do czego pasuje mięciutki dywan ze zwłokami w środku?

-Ja pierdole. -strzeliłem sobie w czoło.

Na co mi takie rozważania, w końcu i tak jeden chuj, gdzie trafią. Po sekundzie ciężar, który spoczywał na moim lewym barku został wyrzucony do szarego kontenera z napisem "odpady mieszane". Wiem, że zwłoki to bardziej na bio, ale i tak nigdy nie zależało mi na ekologi.

Wyszedłem na zewnątrz i zamykając na klucz drzwi, skierowałem się w stronę banku. W tym samym czasie w głowie układałem szaleńczy plan masowego mordu, przez który całą drogę mrocznie się uśmiechałem.

~2530~

I kolejny rozdział z perspektywy naszego małego mordercy XD oj teraz się zacznie planowanie ^^ w końcu kto wie, jak to się potoczy ;p

Jak zauważyliście (bądź nie) akcja dzieje się równolegle, ale obiecuję, że w końcu przestanę tak skakać z perspektywy na perspektywę xD

A jak Wam się podobał rozdział? I scena z tak wszystkim znanym ręcznikiem? Ktoś w ogóle się go tutaj spodziewał? Pisać śmiało!

Widzimy się w następnym tygodniu! <#

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro