Rozdział 11
Pov. Stark
Moje uszy zostały przeszyte na wskroś mrożącym krew w żyłam krzykiem. Nie byłem pewny do kogo on dokładnie należał, do kobiety czy mężczyzny, ale naprawdę, nie chciałbym być teraz w jego skórze. To brzmiało jak.. zarzynane na żywca zwierzę, które ostatkiem siły błaga o litość swojego kata. Albo rozjechany, na wpół przytomny człowiek na drodze, który drze się wniebogłosy bo nie czuje nogi. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tych ran, wyrazu cierpienia i.. wiotczejącego ciała. Co ten człowiek ma w głowie?! Przecież.. to barbarzyństwo!
Następnie ku naszemu zdziwieniu zapadła głucha cisza, którą co rusz przerywał płacz. Dziecięcy płacz.
Spojrzałem na Natashę, której wyraz twarzy był jawnie zdeterminowany, o czym mówiły te charakterystycznie ściągnięte brwi i zmrużone oczy. Wiedziałem już, że chce dorwać tego mężczyznę za wszelką cenę i nie cofnie się przed niczym, aby odkupił swoje winy. A znając ją, to najlepszym sposobem będą powolne tortury, które rudowłosa już w głowie już układa. Nie dziwię się jej reakcji, bo sam poczułem jeszcze większa nienawiść to tego człowieka, a to wszystko za sprawą faktu, że tak naprawdę do tej pory nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy cierpienia tych osób. Mogliśmy tylko oglądać trupy i ewentualnie wyobrażać sobie, jakie męki musiała przejść dana osoba.. a teraz? Wszystko słyszeliśmy, a wyobraźnia podsuwała krwawe, niemalże wyjęte z horroru sceny. Chociaż jak tak pomyślę przez chwilę logicznie to przyznam, że głupotą jest zabijać kogoś, gdy się jednocześnie rozmawia.
Nagle rudowłosa wyrwała mi telefon z ręki i z gniewnymi ognikami w oczach przejęła pałeczkę.
-Co tam się kurwa dzieje?! -warknęła wściekle, nawet nie myśląc o tym, że osoba z którą rozmawiamy może nabrać jakichkolwiek podejrzeń.
Chciałem podejść do niej i zabrać telefon, ratując tym samym jakoś tą i tak nie za ciekawą już sytuację, ale nie. Kobieta była o wiele zwinniejsza niż ja, więc nic dziwnego, że po chwili była na drugim końcu salonu, dumnie wytykając mi język, gdy ja walczyłem o oddech. Jebana kondycja.. jak mogłem się tak zaniedbać?!
-Przestać zgrywać cwaniarę i niszczyć cały plan. -warknąłem, koślawo ruszając w jej stronę.
Pomimo, że dźwięk szedł przez system, dzięki czemu był doskonale słyszalny w całym salonie, to aby cokolwiek powiedzieć, trzeba było niestety trzymać telefon w dłoni.
-Spier.. -zaczęła, jednak niespodziewanie nasz morderca odezwał się wręcz załamanym głosem.
-Moja herunia.. rozsypała się na podłodze.. -rozpaczał, co rusz pociągając nosem.
O kurwa, tego to ja bym się za żadne skarby nie spodziewał. Worek musiał być naprawdę ciężki, bo brzmiał jak ludzie ciało, które opadło bezwładnie na podłogę, a krzyk musiał należeć do.. niego. Dziecięcy krzyk.. do dorosłego faceta? Coraz bardziej wydaje mi się, że moja teoria z nastolatkiem bądź nawet i Peterem jest jak najbardziej trafna. Mimo wszystko spojrzałem z lekkim rozbawieniem, ale także i ulgą na zamyśloną Natashę, po czym odetchnąłem. Nikogo nie zabił, ludzie są bezpieczni, a mój plan nadal ma szanse wypalić.
-Słuchaj Stark. -szepnęła do mnie rudowłosa, zakrywając dłonią mikrofon i odsuwając go jak najdalej od źródła dźwięku, jakim aktualnie byliśmy. -Możemy mu zaproponować jeszcze dzisiaj herę.
Spojrzałem na nią, jak na wariatkę. Z całym szacunkiem, ale jeszcze jestem w stanie zrozumieć impulsowe działanie czy niezbyt przemyślane pomysły.. ale dilerka? Co ona chce go pojmać na heroinę? Nie sądzę, aby to się sprawdziło nawet u najbardziej zaćpanego człowieka.
-Pojebało cię? -zapytałem lekko za wysokim tonem. -Nie będę się bawił w sprzedawanie narkotyków..
-Kurwa, a niby jesteś geniuszem. -trzepnęła mnie w głowę, co nie powiem, ale trochę zabolało. -To będzie nasza pułapka, nie jakaś tam pizza. Umówimy się z nim i miejmy nadzieję, że nadal bezie naćpany w trzy dupy, jak teraz. Wtedy wszystko powinno pójść jak bułka z masłem.
Dopiero teraz jej wypowiedź nabrała jakiegokolwiek sensu. Do głowy mi w ogóle nie przyszedł fakt, że on nadal może być pod wpływem, a dzięki temu i cała operacja zwiększy swoje szanse na powodzenie! Momentalnie, niemalże jak oparzony odsunąłem się od niej i złapałem ręką za głowę. No kurcze, ta to ma łeb! To jest genialny plan! Ustalimy miejsce, zaczaimy się tam na niego i będziemy obserwować okolicę. Dzięki temu będziemy mieć pewność, że przyjdzie sam, a następnie.. uśpimy go i zabierzemy do wierzy! Z każdą sekundą na mojej twarzy pojawiał się coraz większy uśmiech. Pomogłem.. udało mi się pomóc w tej sprawie. Ten jeden impuls, wybranie numeru i proszę.. los sam pcha go w nasze sidła.
Natasha widocznie rozluźniła się widząc moją już pozytywną reakcję, ale tak dla pewności kiwnąłem głową, aby kontynuowała, po czym usiadłem wygodnie na kanapie i obserwowałem jej delikatne ruchy i wolne słowa, które kierowała do naćpanego mordercy. Doskonale słyszałem, chociaż z każdą sekundą coraz mniej rozumiałem ten bełkot. Zamiast A w zdaniach było coś na wzór D połączonego z B, a R w ogóle zanikło. W ten sposób w mig wyjaśniła się sytuacja dlaczego ćpun zrozumie bez najmniejszego problemu drugiego ćpuna, a alkoholik alkoholika. Jednak Natasha bez najmniejszego problemu odpowiadała na każde jego pytanie odnośnie ceny, ilości i miejsca, zupełnie jakby miała wbudowany taki tłumacz bełkotu. Chociaż gdyby tak pomyśleć szerzej, to ona jako jedyna rozumiała mnie, gdy byłem zalany w trupa. Widać, że ma kobita doświadczenie w tej jakże dziwnej dziedzinie.
Po niecałych dziesięciu minutach z trudem, ale widocznym zadowoleniem skończyła rozmawiać, oddając mi małe, czarne urządzenie.
-Wszystko załatwione, stary magazyn w północnej części Queens o dwudziestej trzeciej. -powiedziała na jednym wdechu. -Idź się przygotować, ja zrobię obiad i zaczniemy obmyślać plan.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wszedł jej w zdanie i nie zaczął się rządzić.
-Masz jakieś strzałki usypiające? -zapytałem, czując, że to ten dzień.
Dzień zmiany.
Kobieta uśmiechnęła się przerażająco, po czym poprosiła mnie gestem dłoni, abym szedł za nią. Nie dyskutując za wiele podniosłem się do góry i podążyłem za nią, jak się po chwili okazało do jej pokoju. Troszkę niepewnie przeszedłem przez drzwi i cichutko, niemalże niesłyszalnie zaśmiałem się widząc leżącego na brzuchu Buckiego, któremu ślinka ciekła z półotwartych ust. Jakie było moje zdumienie, kiedy po sekundzie Natasha agresywnie obróciła się w moją stronę i przyłożyła nóż, który wzięła nie wiadomo skąd do gardła.
-Ej, ej, ej, spokojnie. -krzyknąłem lekko zduszonym przez strach tonem.
-To nie śmiej się, bo nie ma z czego. -warknęła niskim, wręcz wrogim tonem, miażdżąc mnie przy tym wzrokiem. -I lepiej nie oceniaj, bo to ja ci pomagałam, kiedy byłeś w rozsypce, nie rzucając żadnych komentarzy i nie śmiejąc się pod nosem.
Pokiwałem głową w geście zrozumienia, a kobieta gwałtownie oderwała się ode mnie, popychając mnie przy tym. Ledwo co udało mi się zachować równowagę, jednak postanowiłem tego nie komentować. Nie chcę stracić życia.
W ciszy, z wręcz kamiennym wyrazem twarzy ruszyłem pokornie jej śladami, nie rozglądając się za bardzo po białych ramkach, które wraz ze zdjęciami zdobiły ścianę. Nie zamierzałem znów stanąć oko w oko z rosyjską zabójczynią.
-Patrz i wybieraj. -rzekła już normalnym tonem, otwierając jedną z większych szaf.
Moim oczom ukazał się pokaźny składzik broni palnej, białej oraz.. strzałek usypiających. Przybliżyłem się i zacząłem odczytywać etykiety, jakie były tuż nad nimi przyczepione. Oprócz skomplikowanych nazw były podane także dawki, rodzaje, śmiertelność.. aż przeszły mnie ciarki na samą myśl, że gdybym tylko bardziej nagrabił sobie u niej, to mogłaby mnie tym potraktować znienacka. Zerknąłem na skupioną kobietę i po cichu pogratulowałem sobie, że jestem jej przyjacielem, a nie wrogiem.
-Jakieś pomysły? Nie? To co, Lormetazepam? -zapytała z wrednym uśmieszkiem. -Facet na nią zasługuje, a kto wie.. może w połączeniu z heroiną wyjdą jakieś ciekawe efekty uboczne.
Nie podobał mi się jej ton. Był.. żądny zemsty, a ja wiedziałem, że to nie wróży nic dobrego. Bynajmniej dla niego, bo gdy ta kobieta czegoś chce, to to dostaje. Nie ważne czy w zgodzie z losem, czy idąc po trupach do celu - zawsze wychodzi na jej, chyba że ktoś dokona cudu i przekona ją do zmiany zdania. Ale to rzadko kiedy się zdarza. Dlatego nic dziwnego, że nawet nie zamierzałem dyskutować i kiwnąłem głową, zgadzając się na wszystko, co już sobie wymyśliła. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że to go nie zabije i dowiem się, kim jest oraz dlaczego to robił. Bo tak naprawdę to nie jest normalne. Nałogowe mordowanie bez większych intencji w tym można uznać za uraz psychiczny lub kult. Postrzelenia, rany kłute i zmiażdżone kości.. nie Stark, nie myśl o tym, jeśli nie chcesz zwrócić posiłku.
-Skoro to mamy załatwione. -zacząłem, chcąc jak najszybciej się ulotnić. -To pójdę do warsztatu.
Zacząłem się wycofywać, jednak karcące spojrzenie kobiety momentalnie mnie zatrzymało. Wiedziałem, że chciała jeszcze porozmawiać i najpewniej lekko wyżyć się na mnie, jednak nie zamierzałem robić za kozła ofiarnego. Od tego ma Buckiego.
Nic więc dziwnego, że uśmiechnąłem się głupkowato i zacząłem "bełkotać".
-No wiesz, może uda mi się zaprogramować lewe ramię zbroi tak, aby wykonywało każdą czynność, o której pomyśle. -wiedziałem, że nie nawidziła technicznych spowiedzi, bo po prostu ich nie rozumiała, dlatego głupio w to brnąłem. -Nawet nie wiesz, jakie to może dać mi możliwości, bo gdy scalę..
-Idź. -szepnęła załamana. -Po prostu idź i o szesnastej widzimy się w salonie.
Mrugnąłem do niej i z szerokim uśmiechem wyszedłem trzaskając drzwiami. Niech nowa ofiara Natashy się lepiej obudzi i zatrzyma ją tam jak najdłużej. Nawet nie maiłem wyrzutów sumienia, że zostawiłem nieświadomego Buckiego na pastwę wygłodniałej bestii.
Gdy tylko winda się otworzyła, to usłyszałem krzyki z jej pokoju.
-W samą porę. -szepnąłem, wchodząc do windy.
***
-A więc jeszcze raz powtórzmy nasz plan. -oznajmiłem stojąc nad stołem, gdzie była rozłożona mapa.
Akcja na pierwszy rzut oka jest w cholerę prosta, ale gdy weźmie się pod uwagę tyle niewiadomych czynników, które mogą ją popsuć, to robi się to przerażające. Tak naprawdę ostatnie cztery, jak nie pięć godzin po obiedzie spędziliśmy na planowaniu w trójkę pojmania zabójcy. Każdy miał już powoli tego dość, co było widać po twarzach moich słuchaczy, ale nie dawałem za wygraną. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, a planów musimy mieć od A do Z i na każdą okoliczność. Nawet niespodziewany atak kosmitów.
-Stark, dajże już spokój, wszystko jest jasne jak to pierdolone słońce. -warknął Bucky, rzucając się na kanapę i odchylając głowę do tyłu. -Przestań ciągle przynudzać, bo naprawdę nie poprawiasz tym naszych morali. Wręcz przeciwnie, niszczysz je.
Westchnąłem i podążyłem w jego ślady, siadając w fotelu. Wiedziałem, że przesadzam i nie zamierzam się z tym kryć, ale również nie przyznam na głos, że jeśli stracę któreś z nich, to załamię się już całkowicie. To.. ostatnie żyjące osoby, które są dla mnie tak bliskie.. które są moją rodziną i przyjaciółmi. Inni mogą pomyśleć, że to niedorzeczne, w końcu jestem miliarderem i powinienem takich jak oni mieć na pęczki, jednak prawda jest zupełnie inna. Każdy chciałby się ze mną zadawać i to niekoniecznie ze szczerych intencji, bo ludziom zależy tylko na pieniądzach i są w stanie stać się najlepszymi, wręcz godnymi Oskara aktorami, by tylko coś na tym ugrać. A oni? Im zależy na mnie, nie pieniądzach czy korzyściach majątkowych, przez co nie boją się mnie skrytykować czy obrazić. Dla nich nie liczy się to, co mam, tylko jaki jestem. I to najbardziej w nich cenię.
-To co, Avengersi.. do boju! -krzyknąłem cicho, wyciągając zdrową dłoń do góry.
Chciałem choć na chwilę zapomnieć, że ten jakże zachęcający nas do działania okrzyk powinien wykonać Kapitan.. jednak na próżno. To był stały element, który jasno zwiastował, że koniec pierdolenia, czas zacząć działać. Ale zdawałem sobie sprawę z faktu, że nikt inny się by nie odważył. Na ustach pozostałych pojawił się drobny uśmiech, a wyraz twarzy stał się zamyślony. Doskonale wiedziałem, że mają w głowach teraz to samo, co ja. Odzianego w swój strój Steve'a, który wykrzykuje to na cały głos, chwilowo nas ogłuszając i jednocześnie motywując. A być może nawet i jednocząc. W końcu.. byliśmy grupą.. teamem.. drużyną. Mścicielami gotowymi bronić każdego przed złem i ratować świat.. wspólnie. Bo przecież wspólnymi siłami można wszystko osiągnąć.
Skończ Stark, bo jeszcze trochę, a popadniesz w paranoję. Wszystko się kiedyś kończy.. i trzeba się z tym pogodzić.
Wstałem jako pierwszy i bez żadnego słowa skierowałem się do warsztatu. Nie miałem zamiaru nawet przebiera tych uświnionych od spaghetti ciuchów, bo też i po co? Jestem kalekom, a fakt, że udało mi się podłączyć interfejs w taki sposób, że lewa ręka reaguje na każdą wypowiedzianą, nawet najciszej komendę zaczynającą się od słowa "lewa" tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że w czasie tego starcia w ogóle z niej nie wyjdę. O tak, to dobry tok myśli, tego się muszę trzymać. Zjechałem na odpowiednie piętro i od razu moim oczom ukazała się prędzej przygotowana zbroja. Lśniący, czerwono złoty metal, którym byłem w stanie ratować świat budził w ludziach poczucie bezpieczeństwa. Sama myśl, że w środku był bohater narażający swoje życie dla nich była czym.. bezcennym. Byłem osobą, która była w stanie zrobić coś, czego oni nie potrafili - powstrzymać przestępcę, uratować ludzi z płonącego lub walącego się budynku. Poczułem dumę na samą tą myśl, ale i ona odeszła tak szybko, jak przyszła. Przecież nie zdołałem uratować wszystkich osób, najbliższych mi osób, więc skąd pewność, że i tym razem się to uda? Pierwsza porażka zawsze jest najgorsza, bo człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest się niepokonanym. Zaczyna wątpić w swoje możliwości i.. zniechęcać się. Westchnąłem głośno i na przekór wszystkim mrocznym myślą wyciągnąłem przed siebie dłoń z małą, wręcz niewidoczną bransoletą odpowiadającą za skoordynowaną czynność automatycznego zakładania zbroi. Po chwili poszczególne elementy zaczęły rozkładać się i za pomocą małych silniczków lecieć w moją stronę, by w odpowiednim miejscu objąć moje ledwo co funkcjonujące ciało i przemienić je w spójną jedność. Zanim to nastąpiło, to szybkim ruchem odwiązałem chustę sprawiając, że ręka na chwilę mogła swobodnie sobie dyndać. Dosłownie na chwilę, bo następnie poczułem ogromną ulgę, gdy chłodny metal oplótł całe moje ciało, a ja skoordynowanymi słowami, koślawo bo koślawo, ale podniosłem lewą rękę do góry.
-Boże.. -szepnąłem, pomimo bycia ateistą.
W tej chwili byłem w stanie uwierzyć w każdy cud. Ona.. zgina się i prostuje. Podnosi i opada, a palce.. zaciskają się tworząc pięść. Poczułem jak w moich oczach zbierają się łzy.. jakie to wspaniałe uczucie.
-Stark! Lecimy! -usłyszałem krzyk Natashy w słuchawce, przez co lekko skrzywiłem.
-Już idę. -odpowiedziałem, kierując się w stronę Quinjet'a, którym mieliśmy dolecieć na drugi koniec miasta.
Czas jakby przyspieszył. Jeszcze sekundę temu znajdowałem się na pokładzie, wesoło gawędząc z uzbrojoną po zęby rudowłosą i snującym się z kąta w kąt metalorękim. Niewinne żarty przewijały się przez mrożącą krew w żyłach atmosferę nadchodzących wydarzeń, z których powoli zaczynaliśmy zdawać sobie sprawę. Bo tak naprawdę żaden z nas nie wiedział, co może wydarzyć się w nadchodzących godzinach.
Było późno.
Było nas mało.
Było zimno.
Niby pierdoły, ale potrafiły tak zadziałać na naszej psychice, że już widziałem nasze zadźgane zwłoki leżące gdzieś na podłodze i powoli rozkładające się w tej niskiej temperaturze. I jego uśmiech. Krwiożerczy, psychiczny uśmiech na wąskich wargach wśród zarostu. Nawet przez chwilę poczułem na sobie morderczy wzrok dochodzący spod jego kaptura i wzdrygnąłem się widocznie. Nie mam bladego pojęcia, czy tak bezie wyglądać jego twarz, ale z każdą sekundą zaczynałem się coraz bardziej obawiać nie o powodzenie misji, ale o życie moich ostatnich przyjaciół.
-Jesteśmy. -wyszeptała kobieta, wyłączając silniki i otwierając tylną klapę.
Kiwnąłem głową czując jak przeszywa mnie chłód jesiennej nocy, po czym wraz z resztą wyszedłem z pokładu na polanę otoczoną przez kilkaset drzew. Zmarszczyłem brwi i puściłem skan chcąc wiedzieć, gdzie tak właściwie jesteśmy.
Na zadupiu. Świetnie.
-Po co tak daleko lądowałaś. -żachnąłem się niemiło, ruszając w stronę wyznaczonej przez Friday trasy wiodącej do magazynu.
Rudowłosa wzruszyła ramionami i jakby mając jebany kompas w głowie wyprzedziła mnie, narzucając całej grupie swoje tempo. Wręcz zabójcze tempo. Nie pozostało mi nic innego jak podążanie za nią i wyklinanie swojej utraconej kondycji.
Rozglądałem się na boki, jednak niczego niepokojącego nie widziałem. Żadnych zwierząt, żadnych ludzi w promieniu kilometra.. co jest aż podejrzane. Wypuściłem ze zbroi kilka małych dronów, które wzbiły się w powietrze i zaczęły skan termiczny. Ja natomiast przyspieszyłem, doganiając grupę i w taki oto sposób po niecałych dwóch minutach wyrósł przed nami ogromny budynek. Spodziewałem się kolejnego skonstruowanego z blachy kwadratu, jednak przeliczyłem się. Jego ściany były z cegły, co w niektórych momentach było doskonale widoczne. Poza tym nie wiedzieć czemu wszystko było pomazane, obdrapane, a tynk odpadał metrami. Nie wyglądało to zbyt.. bezpiecznie i nie mam pojęcia czemu on wybrał to miejsce. Czy to baza jego gangu? Może śpi tu? Niee, wątpię, aby chciał nas zaprosić do swojego domu, zresztą gangsterzy nie podają tak łatwo swoich lokalizacji. Obeszliśmy więc budynek sprawdzając przy tym na skanie, czy aby na pewno nic nam nie grozi, po czym weszliśmy do środka. W środku był jeszcze większy burdel od walącego się stropu, niż na dworze. Jednej ściany to w ogóle nie było, a podłoga.. no nie chciałbym się tu położyć. Szczochy, kupa i martwe zwierzęta.. nic dziwnego, że ten odór zdołał przeniknąć nawet przez moje szczelne systemy, których zadaniem było oczyszczanie powietrza.
-Sam zapach jest zabójczy. -warknął Buck, zakrywając nos oraz usta jakąś chustą i dłonią. -Wręcz czuję, jak to wyżera mi wnętrzności.
-Spokój. -rzuciła szybko nawet nie spoglądając na nas Nat. -Nasłuchujcie i rozglądajcie się.
W jednej chwili cały dobry nastrój nas opuścił, a świadomość dlaczego tutaj jesteśmy uderzyła niczym rozpędzony pociąg. To może stać się w każdej chwili i musimy być gotowi, a nie tak jak zawsze zajmować się głupotami.
Po obejściu całego budynku zaczęliśmy wdrażać nasz plan w życie. Razem z Buckym zaczailiśmy się u góry na niewielkich balkonikach i czekaliśmy, uważnie przy tym obserwując okolicę z góry. znaczy ja obserwowałem okolicę przez drony, a on pilnował nudzącej się na dole kobiety. I tak minęło pięć minut, dziesięć, piętnaście, aż w końcu dało się usłyszeć głośny huk i falę przekleństw. Spojrzeliśmy po sobie ze zdziwieniem, przecież nie było słychać żadnego samochodu czy motoru, a na nogach na pewno tutaj nie przyszedł. Szybko spojrzałem na obraz z dronów i.. nic obok ruszającej się, czarnej masy. Podejrzane.
-Ta sprawa coraz bardziej mi śmierdzi. -szepnął metaloręki, poprawiając w dłoni strzelbę z końską dawką Lormetazepamu.
-Mi.. -nie zdołałem nawet odpowiedzieć, bo główne drzwi, niemalże wrota otworzyły się, wpuszczając nikłe światło księżyca do środka.
Na wprost Natashy, która trzymała czarny worek z piachem stanął on. Morderca. Jego ciało nie było jakoś dobrze zbudowane, rzekłbym nawet, że wychudzone, co doskonale podkreślał niesamowicie dopasowany kostium, ale.. no cóż, nie tego się spodziewałem. Mężczyzna nadal trzymał szeroko otwarte drzwi, jakby wahając się przed wejściem, a ja miałem wrażenie, że sprawdzał czy aby na pewno jest sama.
-Mam obiecany towar! -krzyknęła Natasha, podnosząc do góry worek.
Dzięki wyostrzonemu przez zbroję wzrokowi widziałem, że nieznacznie kiwną głową, jednak nadal nie byłem do końca pewny, czy ma maskę, czy też nie, bo było za ciemno. Może gdy podejdzie bliżej, do źródła światła przy Natashy, to coś uda się nam zaobserwować. I w końcu ruszył do przodu, powoli, praktycznie bezszelestnie, co było dla mnie sporym zdziwieniem zważywszy na to, że pod naszymi stopami wszystko skrzypiało i pękało, a on nie stawiał tych kroków zbyt pewnie. Zupełnie jakby się bał.. albo nie był czegoś pewny. Ale gdyby przymknąć na ten fakt oko, to poruszał się bezszelestnie, jak idealny, wart każdej ceny zabójca. Gładko, wręcz płynnie sunął w kierunku Natashy, jakby płynął w wodzie, a nie poruszał się po niebezpiecznym gruncie.
Aż nagle.. zachwiał się. Z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk, jakby nie do końca kontaktował z rzeczywistością, po czym niezwykle spektakularnie upadł. Gdy tylko jego ciało dotknęło ziemi, zaczął się rzucać, zupełnie jakby chciał powstrzymać swoje ciało przed spadaniem. Z jednej strony to było cholernie niepokojące, ale w sumie.. razem z Buckym cicho zachichotaliśmy. Natasha oczywiście trzymało wysoko gardę i założę się, że nawet nie mrugnęła. No ale błagam.. to było zabawne! Jakby.. nadal był pod wpływem.. o cholera! Mamy spore szanse. Klepnąłem metalorękiego, przywracając go do rzeczywistości i kazałem wycelować w niego.
-Weź tu podejdź, bo zaczyna mi się dwoić w oczach. -wyszeptał zmęczonym głosem, pocierając oczy i wytężając wzrok.
Momentalnie coś we mnie uderzyło. Słyszałem ten głos, na sto procent go słyszałem. Zerknąłem na nieźle zdezorientowanego Buckiego, którego twarz wyrażała jeszcze większe niezrozumienie niż moja. Czy my.. go znamy?
-Idź. -szepnąłem przez słuchawkę do rudowłosej, która nieznacznie potwierdziła rozkaz i wolnym krokiem zaczęła zbliżać się do.. mężczyzny? Nastolatka?
Nie wiem, ale musimy się tego dowiedzieć. Już nie mogłem się doczekać, aż zdemaskuję jego twarz, a odpowiedzi same przyjdą.
W tym samym czasie morderca wyprostował na podłodze nogi i podparł się z tyłu dłońmi, jakby nie czując żadnego zagrożenia z naszej strony. Aż nagle zrobił coś, przez co chyba nie tylko moje serce zatrzymało się. Zdjął maskę. Zdjął cholerną maskę i szybko nabrał głębszy wdech świeżego, choć zakurzonego powietrza i przymknął podkrążone oczy. Następnie słychać było już tylko głośny krzyk i huk upadającego worka z piachem.
-Ja pierdole!
~3420~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro