Część 9
19/07/2023
Ostatnia kropka postawiona! 😈
Wyniki zagadki: Kim jest Iza?
Będzie o tym wpomniane później w rozdziałach, ale Iza jest byłą żoną Kuby. Pierwszą poprawną odpowiedź podała Iwana84 - Gratulacje rozdział na życzenie jest twój! Równie blisko była Storczyk80 (obecna żona - no Martuś! no 🤣) oraz BasiaBorecka (wtyka prezesa). Obie też macie po jednym rozdziale do wykorzystania 😎
Jutro kolejna zagadka 😁
Warto było poświęcić wieczór na pisanie procedur i referowanie procesów, żeby tylko zobaczyć minę łaskawie nam panującego, kiedy o ósmej wparował do swojego biura i zastał dwadzieścia stron szczegółów i manual programu kadrowo-płacowego. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Nie ma za co!
Iza przyszła chwilę po dziewiątej, rzucając żarcikiem, że jej się lepiej pracuje popołudniem. Aga posłała mi tylko niepewne spojrzenie swoich zielonych oczu.
Za chuja wafla nie zostanę do osiemnastej. Nie ma takiej opcji. Mogą to sobie oboje wybić z głowy.
Bez zdziwienia Agnieszka oprowadziła Izę po całym biurze i przedstawiła wszystkim. Nie minęło pół godziny, a pani Barbara wparowała do naszego kącika zarządu. Bez zadawania pytań, nalała sobie kawy, o uprzejmym zapytaniu, czy może, nie wspomnę, bo po co! Wiadomo! Szefostwo to szefostwo. Dyrektor przed imieniem i nazwiskiem zobowiązuje!
– W czym mogę pani pomóc? – spytałam, podnosząc głowę znad ekranu.
Kiedyś się udławię tym pytaniem. Chyba że prędzej mnie dopadnie grom z jasnego nieba, jako kara za wygadywane kłamstwa.
– Szukam Izy, mamy pomówić o zmianach w umowach! – Uśmiechnęła się z wyższością. – Cieszę się, że prezes skorzystał z mojej rady i zatrudnił kogoś wykwalifikowanego i kompetentnego.
Uśmiechaj się! Nie twoje małpy, nie twój cyrk, Janka! Zabij ją uprzejmością.
– Prawda? Też się cieszę! – Przyjęłam jej słowa z szerokim uśmiechem. – Koniec moich nadgodzin! Pani Maciejewska jest profesjonalistką! Z całą pewnością poprowadzi wiele tematów o wiele sprawniej niż ja.
Chyba ją zaskoczyłam, bo spojrzała na mnie podejrzliwie. Nadal jednak uśmiechałam się promiennie, nie spuszczając wzroku.
– Jest u siebie?
– Nie, Agnieszka ją oprowadza.
– A dlaczego nie ty? – wyrwało jej się zdziwione pytanie.
Machnęłam lekceważąco ręką.
– Oj, pani wie, że ja urlop biorę, bo siostra za mąż wychodzi w tej Anglii całej – grałam debilkę. – Dziewczyny muszą się poznać, żeby współpraca szła jak po maśle. Ja będę miała na to czas, jak wrócę. – Jeśli była inteligentna, to zwróciła uwagę na podkreślone słowo „jak".
– Dwa tygodnie urlopu, to bardzo dużo. To zaburza pracę – gderała.
Czy powinnam jej przypomnieć, że w ubiegłym roku wzięła trzy? Pewnie nie...
– Szybko minie! – bagatelizowałam. – Agnieszka mnie zastąpi.
– No jakby tak pomyśleć, to nigdy nie rozumiałam, po co was dwie tutaj i jedna na dole.
– To pytanie do pana prezesa – odparłam cicho.
– Nie omieszkam go zapytać – zapewniła z chytrym uśmieszkiem.
Od dalszej konieczności rozmowy o pierdołach uratowały mnie Iza i Aga, wracające z zapoznawczego obchodu. Ulka podążała ich tropem. Roześmiane działały mi na nerwy, jak nic do tej pory. Traciłam władzę i jak widać także koleżanki.
– Pani Izo, musimy porozmawiać! – wypaliła autorytatywnie pani Barbara. – Agnieszko, zrób nam kawy.
Do tego cyrku brakowało już tylko prezesa.
– O, Ula! – O wilku mowa. – Czekałem na ciebie.
Iza i pani Basia poszły do jej gabinetu, Aga poszła zanieść kawę, a ja poczułam się jak piąte koło u wozu. Z zapamiętaniem tłukłam w klawiaturę, spisując kolejne instrukcje w razie godziny „W". Ignorowałam wszelkie próby wciągania mnie do rozmowy przez Agę, wykręcając się ze wspólnego lunchu pisaniem przekazania obowiązków. I tak zastało mnie popołudnie.
– Znajdziesz dla mnie chwilę? – Iza zmaterializowała się przy biurku.
– Oczywiście – wskazałam salę konferencyjną. Zgarnęłam notatnik i długopis. Dziarskim krokiem weszłam do środka i zajęłam fotel tak, że musiała usiąść naprzeciwko.
– Myślałam, że pójdziemy do mnie do biura – wymamrotała. W dłoniach miała moją instrukcję, którą zostawiłam na biurku Jakuba dziś rano. – Imponująca. – Stuknęła palcem w okładkę.
– Dziękuję.
– Długo ci zajęło jej pisanie?
– Najważniejsze, że jest gotowa. Czy jest w niej coś niejasne?
Splotła dłonie i położyła na dokumencie przed sobą.
– Nie, myślę, że nawet ktoś, kto nigdy nie robił płac, wiedziałby wszystko. Odwaliłaś kawał świetnej roboty.
– Dziękuję.
Normalnie zrobiłoby mi się miło, słysząc komplement, ale teraz miałam ochotę jej przypomnieć, że jest szesnasta i chcę iść do domu za pół godziny i pogrążyć się w cudownym chaosie, który ogarniał mnie po powrocie do czterech ścian. Nie miałam ochoty na czytanie, pisanie ani oglądanie filmów. Dotknęła mnie znieczulica emocjonalna. Najgorsza forma depresji.
– Gdybyś miała jakieś pytania...
Poprawiła okulary na nosie.
– Barbara chciałaby zmienić zasady w umowach, a ja nie wiem, czy powinniśmy to zrobić. Niby z jednej strony jest to na korzyść pracowników, ale... – zawahała się.
– To pytanie do prezesa.
– Jest z pewnością powód, dla którego Basia jeszcze tego nie przeforsowała. Według niej nie jest to nijak uzasadnione. Obiecałam, że to przedyskutuję.
Byle, kurwa, nie ze mną.
– Myślę, że przedstawienie argumentów za i przeciw ułatwi panu prezesowi podjęcie właściwej decyzji.
Zabębniła paznokciami po blacie.
– Nie lubisz mnie – stwierdziła, obrzucając mnie zaciekawionym spojrzeniem. W jej głosie nie było pretensji, jakby stwierdzała tylko fakt.
– Nie zatrudniono mnie tu, żeby kogokolwiek lubić, ale żeby pracować – odparłam dyplomatycznie. – Tak jest napisane w umowie o pracę i zakresie obowiązków, który notabene nie zawiera obsługi kadr i płac.
– Ale miło jest pracować w sympatycznej atmosferze – podważyła moje słowa.
– Oczywiście, ale moje prywatne opinie nie powinny mieć tu żadnego znaczenia. Jestem w stu procentach przekonana, że masz ogromne doświadczenie i nie potrzebujesz, ani mojego wsparcia, ani rady, ani prywatnych opinii. Cieszę się, że cały proces trafił w kompetentne ręce.
Ależ byłam suką, ale cóż... mnie też nie oszczędzano!
– Mogę ci zadać osobiste pytanie?
– A mogę skorzystać z prawa do odmowy odpowiedzi? – odparłam pytaniem na pytanie.
Zaśmiała się lekko.
– Oczywiście.
– Pytaj.
– Czemu nazywasz go prezesem? Wszyscy tutaj mówią sobie po imieniu, ale nie wy.
– Tak ustaliliśmy.
– Aga mówiła, że coś się popsuło po zgromadzeniu zarządu.
Siłą woli powstrzymywałam się, żeby nie zacisnąć dłoni w pięści.
– Aga nie powinna plotkować – skwitowałam. – Zapytaj prezesa.
Iza odchyliła się na krześle, a jej oczy błyszczały niezdrową ciekawością.
– Poszliście do łóżka i nie wyszło?
Moje brwi wystrzeliły niemal pod linię włosów. Ona się pyta, bo jest zazdrosna, czy wylądowała wcześniej w łóżku Artura, a potem Jakuba? Ciekawe... Chyba że było dokładnie odwrotnie.
– Nie jestem w kręgu zainteresowań pana prezesa i on zdecydowanie nie jest w moim! – rzuciłam twardo.
– A Artur był?
Zmierzyłam ją zimnym spojrzeniem.
– Jest takie kolokwialne powiedzenie: nie bierz dupy z własnej grupy – wycedziłam. – Uczą go jako pierwszej rzeczy na studiach z HR. – Postanowiłam zakończyć te prywatne wycieczki. – Widziałam, że obsługa Sage jest ci znana. Czy jest coś, w czym mogę ci pomóc poza plotkami biurowymi?
– Nie, dziękuję.
Wstałam więc, chcąc wyjść.
– Czy będziesz dostępna pod telefonem w czasie urlopu? – kontynuowała Iza.
– Obawiam się, że nie. Moja siostra wychodzi za mąż, chciałabym poświęcić jej należytą uwagę.
– I Artur będzie ci dotrzymywał towarzystwa?
Ach, więc tu jest pies pogrzebany. Artur! Już tu nie pracuje, ale nadal rzuca swój złowrogi cień na wszystko i wszystkich.
– Moje życie prywatne nie ma wpływu na pracę.
Przymrużyła nieco oczy.
– Ja w tym widzę konflikt interesów.
– Czy to ostrzeżenie?
– Dobra rada.
– Proponowałam prezesowi utratę zaufania, ale widzę, że ma większe aspiracje. – Przytuliłam kalendarz do piersi, jakby był moją tarczą. – Marzy mu się spektakularny proces sądowy w nagłówkach wielkich gazet jako darmowa antyreklama?
– Czy to groźba?
– Ależ oczywiście, że nie – zapewniłam ze sztucznym uśmiechem. – Uważam, że tej opcji nie chciałoby żadne z nas. Pomyśl o tym, co mogliby wyciągnąć dziennikarze ze sprawozdań finansowych składanych co roku do KRS. Tam czarno na białym jest napisane, jak źle finansowo stoi spółka. Naprawdę chcemy to nagłaśniać?
– To się nazywa działanie na szkodę firmy. – Skrzyżowała dłonie pod piersiami.
– Działaniem na szkodę firmy byłoby niezłożenie tych sprawozdań albo ich sfałszowanie – odparłam natychmiast. – A ja się tylko zastosowałam do zaleceń KSH. Te działania zostały zatwierdzone przez zarząd.
– Świetnie kryjesz swój tyłek – burknęła.
– Mój? – zaśmiałam się nieprzyjemnie. – Chyba ci się coś pomyliło. Ja działam dla zarządu. Czyj więc, jak sama powiedziałaś, „tyłek" kryłam przez ostatnie kilka lat? Ach tak! Każdego prezesa! Więc wypraszam sobie insynuacje, że działam na szkodę tej firmy. Zanim znów zaczniesz mnie oskarżać, zapoznaj się ze wszystkimi faktami. Chcesz mnie zwolnić? – spytałam zimno. – To poszukaj naprawdę niepodważalnych dowodów i upewnij się, że sąd pracy stanie po twojej stronie. Jeśli to wszystko... to miłego wieczoru.
Wściekła, wymaszerowałam z salki konferencyjnej, zostawiając otwarte drzwi. Papier w drukarce był kusząco blisko. Jak łatwo byłoby wyciągnąć jedną kartkę i napisać wypowiedzenie?
Nie rób niczego w gniewie!
Zegar na ścianie wskazywał czwartą trzydzieści. Wylogowałam laptop i zabrałam ze sobą do domu. Wściekłość i rozżalenie nie opuszczało mnie nawet w tramwaju, a potem w autobusie. Gdzieś za mostem Łazienkowskim dostałam SMS od szanownego szefa.
Jakub: umówiliśmy się, że będziesz pomagać Izie w tym tygodniu.
Jak skutecznie zamknąć facetowi usta? Banalne...
Janka: źle się czuję, okres mi się zaczął
W domu pierwsze co zrobiłam, to sięgnęłam po paczkę ciastek i lody. Tak! Lody kokosowe mogą pomóc nawet w najgorszych przypadkach. Solone ciasteczka zbożowe były świetnym połączeniem. Słodkie i słone. Idealne!
Usiadłam z laptopem na kolanach i zaczęłam wertować portale z ogłoszeniami o pracę. Problemem było to, że aplikowało się na stanowisko, ale nie było wiadomo, czy ta firma spełni moje oczekiwania finansowe. Szkoda, że oferty pracy nie zawierały proponowanego wynagrodzenia. Wtedy człowiek nie traciłby czasu na aplikowanie tam, gdzie płacą za mało.
Na razie miałam pracę, z której nie musiałam odchodzić, ale warto mieć coś w zanadrzu, wiedzieć, co jest dla mnie na rynku. Nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś świetna okazja pojawi się do zgarnięcia.
Odświeżyłam swoje CV, dodając ostatnie kilka lat doświadczenia zawodowego. Nawet nie musiałam koloryzować pod względem tego, co robiłam. Po prostu wymieniłam wszystko, czym musiałam z braku kadry, zajmować się w wydawnictwie. Z dumą zerknęłam na rezultat, śmiejąc się pod nosem.
– Ależ jestem zajebista!
Zerknęłam na pliki w One Drive. Szydziły ze mnie napisy: zmodyfikowano osiem dni temu. Nie miałam weny twórczej. Niby niektórzy twierdzą, że wena to mit, ale ja w nią wierzyłam. Nie musimy być wszyscy identyczni. Szkoda tylko, że byłam totalnie zblokowana. Moja bohaterka pewnie patrzyła na mnie z litością i niesmakiem, że powinnam się zebrać do kupy, ale brak humoru odbijał się też na pisaniu.
Jeszcze tylko trzy dni!
Janka
W piątek pisałam kolejną nudną instrukcję, dotyczącą korespondencji przychodzącej, kiedy zadzwoniła recepcja na dole.
– Janka! – wrzasnęła mi do ucha Monika. – Przyjdź szybko, pan Stanisław zasłabł.
Rzuciłam słuchawkę na widełki i pognałam po schodach na dół. Minęłam zdziwionego prezesa, czując jego palące spojrzenie na plecach, kiedy przeskakiwałam po dwa schodki naraz. Szarpnęłam za drzwi na dole. Na recepcji nie było nikogo.
– Monika? – zawołałam, rozglądając się.
Jezu, z jakiego do mnie dzwoniła numeru?
Wtedy wiedziałabym, gdzie była, w którym pokoju. Ruszyłam w kierunku gabinetu pana Stasia.
– Monika! – zawołałam głośniej, nie widząc nikogo w jego pokoju.
– W kuchni!! – krzyknęła.
Pobiegłam dalej. Pan Stanisław siedział na krześle blady jak ściana i z przymkniętymi oczami. Dotknęłam jego policzka, był chłodny.
– Co się stało?
– Nie wiem, robiliśmy sobie kawę i gadaliśmy jak co dzień, a on potem nagle zbladł.
– Panie Stanisławie? – Poklepałam go lekko po policzku, usiłując złapać kontakt. – Słyszy mnie pan? – zerknęłam na przerażoną Monikę. – Daj nóż.
– Co?
– Daj nóż, musimy sprawdzić, czy oddycha! – zarządziłam. – Przecież nie po, żeby go zadźgać!
W międzyczasie ucisnęłam miejsce, gdzie powinnam czuć puls na szyi, ale go tam nie było, albo ja go nie czułam. Chwyciłam za nadgarstek.
– Pomóż mi go położyć na podłodze – zawołałam do Moniki.
Pan Stanisław nie był w wadzie piórkowej i kochał pączki. Takie małe wypełnione konfiturą z róży, sprzedawane na okolicznym bazarku. I te słodkości poszły mu w brzuszek. Niby każdy ptaszek ma swój daszek, jak się mawia, ale tu mówiliśmy o wiacie przystankowej na czterdzieści osób.
Ułożyłyśmy go na podłodze. Zrzuciłam ze stóp buty, żeby było mi wygodniej klęczeć. Na nożu niestety nie pojawiła się para. Odchyliłam mu głowę, unosząc żuchwę, żeby udrożnić drogi oddechowe. Zacisnęłam palce na skrzydełkach nosa pana Stasia. Wzięłam głęboki oddech i wtłoczyłam powietrze przez jego usta. Tak, jak uczyli na przysposobieniu obronnym.
Kurwa, dobrze, że miałam piątkę z PO, to chociaż może uda mi się uratować mu życie.
– Zadzwoń po karetkę i ściągnij tu kogoś – rozkazałam pewnie.
Pomacałam go po froncie ledwo dopiętej koszulki i odliczyłam jedną trzecią od końca mostku. Złożyłam dłonie i ucisnęłam klatkę, wykorzystując cały swój ciężar.
– Jeden tysiąc, dwa tysiące, trzy tysiące... – liczyłam na głos.
Monika przybiegła z telefonem w ręku i udzielała informacji operatorowi. Obawiałam się, że bliskość szpitala na Banacha, nie będzie miało nic wspólnego z szybkością reakcji stacji pogotowia. Nie miałam pojęcia, gdzie jest najbliższa i ile czasu zajmie karetce dojazd na miejsce.
– Już jadą.
– Monika rób oddechy – poprosiłam.
Ramiona zaczynały mi cierpnąć. Dasz radę Janka! Powtarzałam sobie w myślach jak mantrę. Jego życie od tego zależy! Pot zaczynał mi się skraplać na czole. Kropla drażniąco płynęła mi wzdłuż kręgosłupa, rozpraszając.
– Oddech! – rozkazałam, gdy nie zareagowała na cyfrę trzydzieści.
– Nie wiem jak – wyjąkała przepraszająco Monika.
Zerknęłam na nią dekoncentrując się. Ekstra zaraz będę miała histeryczkę w rękach. Cudnie! Przeniosłam bolące ręce na nos i podbródek nieprzytomnego pana Stasia. Wykonałam dwa oddechy. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
– Poszukaj kogoś do pomocy, na górze jest prezes.
Chyba nawet nie dotarła do drzwi na piętro, kiedy doszedł mnie jej proszący krzyk:
– Niech nam pan pomoże!
Z determinacją uciskałam klatkę piersiową, licząc.
Pięć tysięcy, sześć tysięcy.
Nawet nie słyszałam dźwięku kroków, ale Jakub uklęknął po drugiej stronie i na trzydziestu zrobił oddech.
No Alleluja!
– Co się stało? – spytał.
– Nie wiem.
– Wezwałyście karetkę?
– Tak – odezwała się Monika.
– Idź, poczekaj na nich przy drzwiach – rozkazał. – Długo go uciskasz?
– Ze dwie minuty.
– Zmieńmy się – zaproponował.
Po doliczeniu do trzydziestu zrobił oddech i zaczął uciskać klatkę piersiową. Zdecydowanie szło mu lepiej. Uciskał ją pewnie skuteczniej. Przycisnęłam palce szukając pulsu, ale go nie było. Nawet nie zwróciłam uwagi, że w korytarzu zaczęli się zbierać gapie.
Zmieniliśmy się i teraz znów ja uciskałam.
– Mocniej – zarządził Jakub autorytatywnie.
– Boję się, że mu połamię żebra.
– Lepsze połamane żebro, niż śmierć.
– Przestań mnie straszyć – warknęłam, skupiając się na pracy.
– Zostaw. – Odsunął moje dłonie i wrócił do ratowania pana Stasia. – Oddech Janka, chyba umiesz liczyć do trzydziestu?
Następnym razem zrobiłam to, zanim się odezwał. W końcu po czasie, jaki wydawał się wiecznością, pojawiło się koło nas dwóch medyków ubranych na czerwono. Sprawnie przejęli akcję. Podpięli go do monitora serca. Odsunęłam się pod ścianę, dając pracować profesjonalistom. Wstrzymywane do tej pory łzy, same popłynęły strumieniem, a ciało trzęsło się jak galareta. Otarłam policzki niecierpliwie. Jakub udzielał informacji medykom. Im na szczęście udało się przywrócić krążenie i ledwo przytomnego pana Stasia zapakowali do karetki.
Stałam z tyłu, pod ścianą, obserwując, jak wytaczają nosze, a za nimi podąża tłumek ciekawskich gapiów. Ręce zaczęły mi niekontrolowanie drżeć, kiedy sobie uświadomiłam, co mogło się stać.
– Dobra robota! – pochwalił prezesa sanitariusz.
– Do którego szpitala go wieziecie? – spytał Kuba.
Przemknęłam za plecami wszystkich w stronę toalety. Reszta stała się niewyraźnym bełkotem, gdy drzwi do łazienki się zamknęły. Ledwo weszłam do kabiny, a poranna kawa podjechała mi do gardła. Zdążyłam opaść na kolana i zwymiotować do muszli. Klęczałam targana torsjami, nawet jeśli mój żołądek był już pusty. Oparłam się ciężko na muszli, przytykając gorące czoło do chłodnego plastiku. Chlipnęłam parę razy i głośno wysmarkałam nos, ocierając policzki z łez. Na palcach zostały mi czarne smugi.
Otworzyłam kabinę i zerknęłam w lustro: kostium na Halloween jak znalazł. Poruszenie przykuło moją uwagę po prawej. Jakub ze zwieszoną głową i dłońmi w kieszeniach, opierał się o ścianę.
– To damska łazienka – rzuciłam jak ostatni debil, ale nie zareagował.
Podeszłam do umywalki i puściłam wodę. Wypłukałam usta i było mi wszystko jedno, co sobie o mnie pomyśli. Jak niekobieca muszę się teraz wydawać i obrzydliwa, po tym jak wymiotowałam jeszcze chwilę temu. Zmyłam z buzi resztkę makijażu, wycierając się ręcznikiem papierowym. Mam nadzieję, ze nigdzie się nie obrzygałam i nie będę śmierdzieć przez cały dzień. Niestety nie miałam żadnej bluzki za zmianę.
– W porządku? – spytałam, a kiedy się nie odezwał, podeszłam bliżej.
Podniósł głowę i dostrzegłam w jego oczach coś intensywnego, ale nie potrafiłam tego nazwać.
– Zrobiłaś kawał dobrej roboty.
– Nie przesadzaj – obruszyłam się. – I tak robiłeś to lepiej ode mnie. Dzięki Bogu, że przyszedłeś, bo pewnie nie dałabym rady. Według ciebie robiłam to źle. Za płytko...
– Jezus! Zamknij się – rzucił niecierpliwie, obejmując mnie ramionami i przyciągając do siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro