Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 4

Tak, wiem! Dziś nie czwartek, ale paluszek mi się omsknął z zapisz na opublikuj! 

Więc... enjoy! 😈 

(5/7/23)


Tydzień minął, jak z bicza strzelił, zupełnie jak poprzedni z jednym zastrzeżeniem: w piątek po udanym wyjeździe integracyjnym wracałam do domu wściekła i rozżalona. Jakub podważał każdą moją decyzję. Absolutnie każdą. W nieskończoność musiałam się tłumaczyć z każdego ruchu.

Niedługo mi pewnie oświadczy, że papier toaletowy, który zamawiam nie jest tym, co sobie wymarzył, bo to nie ten odcień szarości i dupę sobie podrapał! Ja pitolę, będziemy przerabiać pięćdziesiąt odcieni szarości papieru toaletowego Nowakowskiego. Napiszę o tym nowelę!

I może wygrałam małą bitwę, ale sromotnie przegrywałam wojnę o dominację nad tą częścią wydawniczego wszechświata. Byłam psychicznie wykończona do tego stopnia, że w piątek zaciskałam już tylko usta, żeby nie wybuchnąć. Z frustracją wypadłam z jego gabinetu, mamrocząc przekleństwa.

– Pierdolony glonojad, który uważa się za boga!

Tupałam niemiłosiernie po drewnianej podłodze, idąc do recepcji, a dźwięk moich kroków odbijał się od ścian. Rzuciłam energicznie teczką do podpisu o blat recepcji. Aga podskoczyła mimowolnie. Wpatrywała się we mnie z niepokojem w swoich ciemnych oczach. Przeczesałam grzywkę.

– Co się stało?

– Jemu się wydaje, że jest bogiem wszechmogącym! – wycedziłam. – I że będzie miał ostatnie słowo we wszystkim.

Skopałam z nóg niewygodne szpilki. Wyglądały zajebiście na wystawie, ale na nogach doprowadzały mnie do szału, uciskając palce.

I niby po co kobiety w ogóle je noszą? Lubimy się katować?! Umartwiać? Wieczne męczennice? Równie skutecznie dostaniesz się wszędzie w butach na płaskim!

– Ale co zrobił?

– Nie wyda Niny Grey! – fuknęłam.

Brwi Agi podskoczyły, aż do linii włosów.

– Ale zrobiliśmy research, badania rynku, odbiorców i w ogóle... – Zawahała się, patrząc na mnie z brakiem rozumienia. – To będzie hit...

– Nie dla niego! – prychnęłam z pogardą. – Dla niego to strata forsy i inwestowanie w porno dla kur domowych!

– Ale...

– Wyrocznia przemówiła! – piekliłam się.

Usiłowałam się uspokoić, ale mi nie szło! Buzowało we mnie rozczarowanie.

– Na mieście mówią, że jest świetnym managerem.

– To jak jest świetnym managerem, a ja TYLKO asystentką – warknęłam, wstając z krzesła – to ja nie mam więcej pytań. – Opadłam na kolana. – Walnę mu w podzięce za tę wykurwistą radę o odrzuceniu Niny Grey parę pokłonów. Może jakiś Allah wysłucha i jebnie go gromem z jasnego nieba! Dla pewności poprosiłabym za dwa!

Schyliłam się jak w muzułmańskim meczecie z taką energią, że aż przywaliłam czołem o podłogę. Niezrażona chichotem Agi, oddałam następny pokłon w stronę gabinetu prezesa.

Niech ma! Na zdrowie!

– Jeśli zmieniłaś religię, to powinnaś sprawdzić wcześniej, gdzie jest wschód.

Głos prezesa Nowakowskiego dotarł do mnie mimo bolącego czoła.

O żeż ty orzeszku! Myśl Janka!

Jak na zawołanie przyszła mi do głowy scena z filmu RED II w windzie, jak szkło kontaktowe wypada ze zdolnych rączek głównej bohaterki Sarah. Zamarłam na chwilę, po czym jak ruski saper zaczęłam sprawdzać dłonią parkiet.

– Zgubiłam szkło kontaktowe – wymamrotałam.

– Niefortunnie – doszedł mnie jego neutralny glos.

Idź już stąd kurwa! Paszoł won! Podręcz redaktorów albo grafików, albo hurtem wszystkich! Ale paszoł!

– Obiecuję, od jutra nosić okulary – dodałam układnie.

– Panno Jarosz, bardzo proszę umówić spotkanie z redaktorami na przyszłą środę.

– Środa jest złym dniem – powiedziałam, nadal udając, że szukam. – Musi pan prezes wybrać inny.

– Wybrałem środę, Agnieszko zaproś wszystkich na piętnastą.

Buty Nowakowskiego pojawiły się w zasięgu wzroku.

– Pomóc szukać?

– Nie, dziękuję.

Spojrzałam do góry w jego stalowo szare oczy, które, o kurwa!, błyszczały rozbawieniem. Smok Wawelski miał poczucie humoru. Ciekawe, czy tylko w stosunku do byle baranów jak ja, czy pretensjonalnych księżniczek jak Aga?

– Buty pani zgubiła?

– Nie, zdjęłam, bo mnie nogi bolą. – Nadal klepałam jak idiotka ręką po panelach. – Poza tym, mamy limit epizodów histerycznych przyznany przez HR. Piętnaście minut dziennie. Ja swój przydział na dziś wykorzystuję, właśnie w tej chwili.

Jego brwi powędrowały do góry.

– Naprawdę?

Poczucie humoru to on miał jednak na poziomie kłody drewna.

– Nie.

– Więc co jest nie tak z twoimi butami?

– Są niewygodne – przyznałam bez ogródek – ale regulamin HR mówi, że obcas musi mieć co najmniej sześć centymetrów.

– Jak dla mnie możesz chodzić boso – rzucił bez emocji.

– Naprawdę? – spytałam z naiwną nadzieją unosząc głowę.

Widziałam, jak zacisnął usta zanim nie wycedził:

– Nie.

Złapałam się blatu biurka, żeby się podnieść. W tym samym momencie Aga odsunęła się z krzesłem i poleciałam do przodu, trafiając głową centralnie w krocze naszego dyrektora. Zabawniejszy już było chyba tylko to, że chcąc mi pomóc, złapał mnie za tył głowy. W rezultacie przesunęłam nosem po jego penisie. Dla postronnego obserwatora musiało to wyglądać, jakby mnie do siebie przyciskał.

Tanie porno klasy D! Złapałam go za uda chcąc odzyskać równowagę. Przysięgłabym, że warknął. Wpatrywałam się w jego przyrodzenie, które teraz zaczynało się powiększać. Aga złapała mnie za koszulę i pociągnęła do tyłu.

Spiekłam buraka, a policzki paliły mnie żywym ogniem.

Wstałam niezgrabnie, a z ust wyrwał mi się histeryczny chichot. Zasłoniłam je dłonią, ale znów wyrwało mi się wesołe parsknięcie. Przytrzymując obie dłonie przy buzi wybiegłam na korytarz, zmierzając do toalety. Wpadłam jak torpeda do środka i zaczęłam się śmiać.

Jak szalona śmiałam się trzymając za brzuch. Łzy pociekły mi po buzi, ale dalej zwijałam się ze śmiechu, odtwarzając całą rozmowę a potem sytuację. Teraz to była już histeria, a nie radość.

Zajebałam twarzą w jego przyrodzenie! Ten fakt niezmiernie mnie bawił. Benny Hill jak żywy! Scenarzyści by tego lepiej nie wymyślili. Po chwili jednak przyszło otrzeźwienie:

Ja pierdolę, wyjebie mnie z hukiem.

Doprowadziłam się do porządku. Wzięłam kilka głębokich oddechów i starłam rozmazany pod oczami tusz do rzęs. Powachlowałam się, żeby ukryć zaczerwienione oczy. Parsknęłam śmiechem! Jakby to miało pomóc!

– Stawmy czoło inkwizycji! – powiedziałam stanowczo do swojego odbicia.

Wyszłam energicznie z toalety, ale nie miałam w tej rozgrywce szczęścia, ponieważ naprzeciwko wind, na kanapie siedział sam prezes. Oparł się łokciami o kolana, złożył dłonie razem w piramidkę i stukał nimi o usta. Zatrzymałam się w pół kroku niczym łania złapana w światła reflektorów. Zacisnęłam dłoń na karcie magnetycznej wiszącej na szyi.

– Wyjaśnijmy coś sobie – powiedział cichym złowieszczym tonem. – Od profesjonalistki, za którą się uważasz, oczekuję szacunku. – Wyprostowałam się do całych swoich stu siedemdziesięciu centymetrów. – I kultury osobistej. – Jego burzowe oczy przewiercały mnie na wylot. – Oddawanie mi pokłonów na podłodze, może na pierwszy rzut oka wydawać się pochlebiające, potem zabawne, ale na końcu oznacza brak szacunku dla piastowanego stanowiska. – Zaczynałam oddychać coraz szybciej. Boże, naprawdę mnie wywali! Gdzie jest Artur, ten przeklęty zdrajca jak jest potrzebny! – A na to nie mogę pozwolić.

Zagryzłam wargę, zaciskając dłonie w pięść i wbijając paznokcie w skórę.

– Czy... – wyszeptałam i głos mi się załamał. Odchrząknęłam. – Czy ty mnie zwalniasz?

– Chciałbym – odparł, patrząc na mnie leniwie, a ja byłam już na krawędzi paniki. – Ale nie mogę. Artur zagwarantował ci pracę na dwa lata. – Zaraz się rozpłaczę z ulgi! – Ale zaczynam dochodzić do wniosku, że lepiej będzie mi cię spłacić. – W jego głosie, tak jak i w spojrzeniu, pojawiły się stalowe nuty. – I poświęcić dwieście tysięcy na zagwarantowaną ci odprawę, niż się z tobą użerać.

Dwieście tysięcy?! Dwieście tysięcy? Jakie, kurwa, dwieście tysięcy?

Stałam z rozdziawionymi ustami, wpatrując się w niego z szokiem.

– Czekaj, czy ty mi mówisz, że nie możesz mnie zwolnić przez dwa lata? – zapytałam z niedowierzaniem.

Powoli elementy układanki wskakiwały na miejsce.

– Nie! – zaprzeczył, zrywając się z kanapy tak gwałtownie, że cofnęłam się uderzając plecami o metalowe drzwi windy. – Nie mogę cię zwolnić tylko do momentu, kiedy nie znajdę w tym pustym firmowym dzbanie dwustu tysięcy. Co? – spytał, widząc moją konsternację. – Nie wiedziałaś, że masz taki zapis w umowie?! Podpisałaś przecież ten pieprzony aneks w ubiegłym miesiącu!

– Podpisałam, bo dawał podwyżkę! – przyznałam, szeroko otwierając oczy ze zdumienia. – Znaczy się nie dawał kasy, tylko dodatkowy dzień wolny, bo kasę dostała... – zawahałam się. – No nieważne kto co dostał. – Machnęłam ręką, bagatelizując. – Podpisałam.

– Ale nie przeczytałam? – zadrwił.

Skrzywiłam się na te słowa. Jak on to powiedział, to brzmiało tak nieprofesjonalnie!

– Artur opisywał cię jako osobę niezwykle kompetentną, profesjonalną i skorą do pomocy.

Moje usta ułożyły się w okrągłe O.

Na haju był czy co?

– Podobno nie ma nic, czego nie wiesz o tej firmie. O każdej jej dziedzinie. Ale ja jakoś tego nie widzę.

Spojrzałam na sufit, niemo przyznając mu rację. Znałam ludzi, ich sekreciki i słabostki, i wiedziałam, że w środowe popołudnia rektorka – Sabina odbiera dzieci z przedszkola w ramach pomocy rodzicielskiej. To po prostu jej dzień. I mogłam laski nie trawić, ale to wiedziałam. Tak samo jak nie było mi obce, że szefowa grafików podbierała kawę z ekspresu zarządu. Laska od marketingu miała romans z jednym z grafików i takie tam!

Skrzyżowałam ramiona pod piersiami.

– Źle zaczęliśmy – mruknęłam defensywnie.

– Mówisz? – uśmiechnął się krzywo.

– Zacząłeś od grożenia, że mnie zwolnisz oraz sugerowania, że sypiam z twoim bratem! A potem kwestionowałeś każdą – wycedziłam to słowo z wściekłością jaką czułam – dosłownie każda moją decyzję!

– Usiłuję zrozumieć, gdzie ucieka kasa!

– I sądzisz, że wydatki na kawę czy umowy zlecenie i umowy o dzieło z autorami, korektorami i redaktorami, jest tym czego szukasz? – zawołałam cicho. – Jesteś w błędzie! To nie one ciągną nas na dno! To księgarnie i ich dynamiczny rozwój!

Nawet nie zauważyłam w ferworze walki, kiedy pani Barbara weszła przez drzwi z klatki schodowej.

– Pani Janko – zaczęła autorytatywnie – proszę się nie wypowiadać o sprawach, o których nie ma pani pojęcia! Pani zadaniem jest parzenie kawy i dbanie by artykuły biurowe się nie skończyły. Interesy proszę zostawić osobom, które się na tym znają.

Oczywiście dla pani Basi ja byłam tylko popychadłem. Asystentką bez przyszłości. Tylko że gdyby nie ja, nie dostałaby wypłaty, gdyby nie ja, nie miałaby tych swoich księgarń, które teraz ciągnęły nas na dno. Podobnie jak dziewięćdziesięciodniowe terminy płatności od hurtowni. Byliśmy tak pod kreską, że dział promocji internetowej robił bartery! Bartery!

– Jesteśmy umówieni na spotkanie – przypomniała Jakubowi, zupełnie mnie ignorując.

Podeszłam do drzwi i odblokowałam je swoją kartą. Przepuściłam najpierw ją, a potem szefa. Pozwoliłam, aby drzwi zamknęły się za nimi. Wróciłam na kanapę i opadłam na nią ciężko.

– Znów zgubiłaś buty?

– Ty... – Zerwałam się z kanapy, doskakując do stojącego przy drzwiach windy Artura.

– Tylko nie bij – zaśmiał się.

Złapałam go za ramię i jak krnąbrne dziecko zaciągnęłam do małego schowka, do którego miałyśmy dostęp z Agnieszką. Było to w sumie mały przerobiony pokój. Wepchnęłam go do środka, zatrzasnęłam energicznie drzwi i zablokowałam zamek.

– Ty podły, dwulicowy... – zaczęłam się pieklić, mrużąc oczy.

– Ej, zrobiłem, co mogłem.

– Mogłeś mnie uprzedzić! – ryknęłam na niego. – Mogłeś zrobić milion rzeczy, ale ty wolałeś postawić mnie przed plutonem egzekucyjnym niczym nieświadomą gęś. Czemu, do cholery, nie zadzwoniłeś?

– Dzwoniłem, ale nie odebrałaś. To, że mnie zdetronizowano, to w pewnym sensie twoja wina.

Zmrużyłam oczy, opierając się pragnieniu zaciśnięcia dłoni na jego gardle.

– Moja?! – wycedziłam. – Ile razy ci powtarzałam, żebyś słuchał, co się do ciebie mówi. Żebyś z grubsza ogarniał, co tu się dzieje! Czemu nie oddzwaniałeś przez ostatni tydzień?

– Byłem w Grecji z ojcem.

– No i co z tego? Nie było tam zasięgu?!

– Janka... – rzucił prosząco.

– Co się do kurwy stało! – wycedziłam, tracąc resztki opanowania.

Przysiadł na krawędzi biurka, stojącego pod oknem.

– Ojciec i Jakub zaczęli wypytywać o plan naprawczy – przyznał.

Zacisnęłam konwulsyjnie oczy i zakryłam twarz dłońmi. To tak jakby pytali go o rachunek różniczkowy albo kwarki, albo ślepego o kolory.

– Miałeś go tylko dostarczyć, a nie omawiać – wycedziłam.

– Pamiętałem tylko jedną pozycję.

Przymknęłam oczy, biorąc głęboki oddech.

– Jaką?

– Ninę Grey.

Zasłoniłam dłonią usta. Świetnie! Genialnie. Omawiać erotyk na niedzielnym obiadku.

– Ty debilu! – Nerwy mi puściły.

– I przyczepili się do Niny Grey, że jest nieodpowiednia i tak dalej w ten deseń. I na nic zdało się tłumaczenie, że to świetna pozycja. Dziadek ze zgrozą powiedział, że robię burdel.

– Trzeba go było zbyć, przecież zaplanowaliśmy spotkanie...

– A co miałem zrobić?! – wycedził ze złością. – Powiedzieć im prosto z mostu, że nie wiem, co tam napisałaś?

– Czemu tego nie przeczytałeś? – spytałam pół na pół z pretensją i rozżaleniem.

Milczał długą chwilę.

– No?! – ponagliłam.

– Byłem na imprezie – przyznał niemal bezgłośnie.

Gdyby mogły, cycki by mi w tej chwili opadły, aż do bosych stóp. Ja pierdolę, wszystko zmarnowane, bo chłoptaś musiał iść na imprezę i przelecieć dupę. Zsunęłam się po drzwiach na podłogę. Szwy w mojej spódniczce zatrzeszczały niebezpiecznie. Oparłam łokcie na kolanach, a splecionymi palcami uderzałam się w czoło, kołysząc nieznacznie w przód i tył.

– Wszystko zaprzepaszczone, bo musiałeś sobie poruchać – wyszeptałam sama do siebie.

– No ej! Zadbałem o ciebie i Agnieszkę. Jesteście nietykalne.

Spojrzałam na niego gniewnie.

– Dopóki twój brat nie wykopie skądś dwustu tysięcy.

– I pięćdziesięciu dla Agi. To naprawdę dobry deal. – Pochwalił się z dumą swoimi jedynym dokonaniem w tym dziesięcioleciu, nie licząc liczby przelecianych panienek!

Co za kretyn! Czy naprawdę nie rozumiał, o co tu chodziło? Nie o dwieście pięćdziesiąt tysięcy, a o pracę dla prawie dwustu ludzi! Ale Artur nigdy nie rozumiał, że świat nie kręci się wokół niego, a to wydawnictwo może być wszystkim, co znają, dla bardzo wielu osób. Że nie wspomnę o marzeniach autorów. Dla niektórych to miejsce znaczyło: być albo iść na dno!

– Janka, Jezus, opanuj się! Pasiaki nie są w twoim stylu – wyszeptałam z mocą do siebie. Złożyłam dłonie jak do modlitwy i zamknęłam oczy, żeby nie widzieć radości malującej się na twarzy tego gbura! – Wsadzą mnie za morderstwo! Z premedytacją. W afekcie!

– O co ci chodzi?! – zapytał podejrzliwie.

– Czy ty nic nie rozumiesz?! – warknęłam, niezgrabnie podnosząc się z podłogi na kolana. – Tu nie chodzi o to, czy ja stracę pracę, ale o wszystkich, którzy pracują na twoją sławę i chwałę.

Przyklękłam, ponieważ zaczynały mi cierpnąć nogi i zastygłam, słysząc dźwięk rozdzieranego materiału. Sięgnęłam do tyłu, szew puścił i będę teraz mogła do tego wszystkiego biegać z gołym tyłkiem.

– Do diabła!

Artur śmiał się, jakby oglądał najlepszy kabaret w życiu, a ja byłam na krawędzi załamania nerwowego. Zamknęłam oczy, pogrążając się w zadumie, żeby nie wybuchnąć.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni, każdego dnia spotykało mnie coś złego. Jakby wszechświat uparł się i próbował uczyć rzeczy, które nie były do niczego potrzebne. Nie chciałam ich i nie potrzebowałam.

Począwszy od krawcowej, która zadzwoniła, że zgodnie z ustaleniami odwołuje przymiarkę. Potem była rodzona siostra, zdrajczyni, która zadzwoniła na miesiąc przed ceremonią, oznajmiając, że nie będę świadkową. Ulżyło mi, ale wcześniej się wkurwiłam, wydzierając donośnie: Jak to?!, na pół supermarketu, w którym robiłam zakupy, i ściągając na siebie zniesmaczone spojrzenia.

Potem był samochód, który odmówił posłuszeństwa w środku przysłowiowego pola, a pomoc drogowa guzdrała się cholerne cztery godziny, żeby dotrzeć na miejsce. Mechanicy, którzy nie mieli ochoty naprawiać mi auta, bo cytuję: nie naprawiamy, choinek (Citroën), króla lwa (Peugeot) ani pizdy (Renault) a Ford wiadomo: gówno wort! Odpysknęłam na odlew, że nie każda morda pasuje do Forda i... kloce zaśmiały się lubieżnie, a potem wypchnęli moje auto za bramę.

Dwa dni moje auto stało przed warsztatem. A potem co? A potem te chuje wezwały straż miejską, która odholowała auto na parking policyjny. Czy to koniec? Ależ czemu! Wystarczyło tylko zapłacić za jego czterodniowe przechowywanie i holowanie i... ta dam! Chcąc nie chcąc zadzwoniłam do autoryzowanego salonu Forda. Im zabrało to kolejne dwa dni.

Piątkowe popołudnie walczyłam z drukarką. Szarpałam się z wymianą tonera w ogromnym wielofunkcyjnym Xeroxie. Szkoda, że osoba, która usiłowała wymienić go wcześniej, nie uprzedziła, że już zdjęła taśmę zabezpieczającą. Wstrząsnęłam pojemnikiem jak przed każdą wymianą i utonęłam w chmurze czarnego pyłu.

Doprowadzenie się do porządku zajęło mi godzinę i zapasowe ciuchy, trzymane w schowku z artykułami biurowymi. Przed dziesiątą wieczorem jednak wszystko było sprzątnięte a nasz plan naprawczy uratowania wydawnictwa, wydrukowany w dziesięciu egzemplarzach i gotowy do prezentacji w kolejnym tygodniu.

W sobotę w czasie meczu siatkówki niemal wybiłam kolesiowi oko, a drugi złapał kontuzję, spadając na moją stopę. Nieważne, że to on przekroczył linię, nie, nie, nie, to nie było ważne. Dostałam ławkę rezerwowych, ponieważ dorośli faceci bali się, co jeszcze mogłabym spierdolić. Odpowiedź dostali parę minut później, jak jebnęłam orła, ślizgając się na rozlanej na parkiecie wodzie. Aż mnie zatchnęło. Nie mogłam złapać oddechu przez długą chwilę, aż któryś mnie nie rąbnął z piąchy między łopatkami. Teraz miałam sińca. Tyle dobrze, że nie będę już świadkową, to nawet jak wciąż będzie go widać, to nic.

Nastał poniedziałek i okazało się, że nie mam już szefa, że zastąpił go bazyliszek, żądający składania mu ofiar z dziewic, których w lokalnym establishmencie było jak na lekarstwo. Tutaj potrzebny był bacik i silna ręka, a nie głaskanie po głowie. BDSM, a nie żaden wanilinowy seks!

A teraz był piątek. Końcówka drugiego tygodnia serii nieszczęść i naprawdę czułam się jak przegrana Lemony Snicket z serią niefortunnych zdarzeń. Sezon trzydziesty mojego życia i scenarzyści wymyślali naprawdę przypadkowe gówno, żeby tylko uczynić je interesującym. Niech ktoś przerwie ten krąg, bo Benny Hill odgrywany od dwóch godzin był fajny jako piętnastominutowy odcinek, ale nie jako dwugodzinna epopeja!

– Wyjdź stąd! – warknęłam groźnie.

– Przepraszam, ale to takie śmieszne! – Artur nadal rżał jak uchachana kobyła.

– Wynocha Artur, bo przysięgam... – Przesunęłam się tak, że stałam tyłem do szafki, przełykając upokorzenie.

Uniósł dłonie do góry i bokiem prześlizgnął się do wyjścia. Na korytarzu usłyszałam głos Agnieszki i pani Basi. Przesunęłam spódnicę do przodu. Dziura była spora. Cały tyłek byłoby mi widać. Nie miałam ze sobą swetra, żeby to zakryć. Wzrok padł mi na zszywacz. Niby materiał nie był porwany, puściła tylko nitka. Wydęłam wargi jak glonojad.

No dobra, to był jakiś plan!

Ściągnęłam czarną spódnicę z tyłka, przekręciłam na lewą stronę, i trzymając materiał na szwie, zszyłam go zszywkami. Zrobiłam tak jeszcze parę razy, jedna obok drugiej, bo serio nie było żadnej innej opcji. Obejrzałam z prawej strony. Prawie jak nowe.

Artur stał oparty o ścianę.

– Ani słowa! – rzuciłam, grożąc mu palcem.

– Jakże bym śmiał.

– Czemu nie jesteś w środku?

Chciałam sięgnąć do czytnika kartą, ale mnie powstrzymał.

– Bo nie mógłbym cię zapytać, czy nadal jesteśmy umówieni za trzy tygodnie? – spytał poważnie.

– Biorąc pod uwagę, że ty ostatnio wszystko zawalasz, to jakie mam szanse?

– Nie bądź taka! – powiedział, patrząc w sufit.

– Nadal chcesz ze mną lecieć?

– Polubiłem twoją siostrę.

– Nie po to masz tam polecieć, żeby uwieść pannę młodą na dzień przed ślubem!

– Założyłbym się z tobą, że bym potrafił – rzucił wyzwanie.

Nie było sensu się spierać. Artur był przystojny, laski na niego leciały. Moja siostra nie była wyjątkiem. Zrobili sobie tańce przytulańce niecały miesiąc temu i od tamtej pory spotykały mnie przedziwne rzeczy. Chyba wydeptali jakieś zaklęcie przynoszące pecha. Zanim zaczęli się całować na parkiecie, wyprowadziłam pijaną Magdę z sali i położyłam spać.

– Nie przeczę! Nie o to chodzi. Po raz kolejny mówię ci, że świat nie kręci się wokół ciebie! – syknęłam. – Ale dobrze! Bilet jest nadal aktualny. Wiesz kiedy i wiesz, o której odlatuje samolot, a reszta...? Będzie miłym wspomnieniem albo przejdziesz do historii jako najgorsza osoba towarzysząca po tej stronie galaktyki!

Nie czekając na odpowiedź, weszłam do środka, a on za mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro