Część 2
22/6/2023 😎 data dla mnie szczególna 🖤 przesilenie letnie.
Jak tam po najkrótszej nocy? Wyspani?
Miłego dnia 🖤
Jeśli zastanawiacie się kiedy przemówi Jakub... oświadczam, że nigdy 😈 Ta książka jest pisana tylko z perspektywy Janki. Taki mój eksperyment.
W czwartek Aga zadała mi fundamentalne pytanie, którego starałam się unikać jak ognia od poniedziałku.
– Powiedziałaś mu o imprezie w przyszły czwartek?
Zjadłam dwie czereśnie, zanim odpowiedziałam krótkim i lekceważącym.
– Nie.
– Pytam, ponieważ organizatorka chce potwierdzić rozmiary koszulek i listę zespołów.
– Wszystko zostaje jak było – mruknęłam.
– Ale koszulka dla Artura chyba będzie niezwykle opięta na nowym prezesie – zauważyła rezolutnie.
Zatrzepotałam rzęsami w swoistym „no to będzie" i dodałam uśmiech, który powinna sobie tłumaczyć jako „nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć".
– Janka... – zaczęła proszącym tonem.
Westchnęłam z rozczarowaniem, bo Aga ostatnimi czasy miała niezwykle silny instynkt przetrwania, który włączył jej się po zmianie prezesa. A kiedyś była z niej rozrywkowa kobieta, skora do żartów. I proszę, co pieniądze robią z ludźmi!
– Dobra, zmień mu na większą, ale napis zostaje – ostrzegłam.
Zachichotała pod nosem.
– Ale ty jesteś złośliwa – rzuciła na poły z wymówką, ale oczy jej się śmiały.
– Przykład idzie z góry! – Rozłożyłam ręce. – Ja tu tylko pracuję – zaszczebiotałam, podnosząc słuchawkę dzwoniącego telefonu. – Biuro prezesa zarządu, w czym mogę pomóc?
– Pani Janko, Sławek z obsługi się kłania, mamy tu taki problem z kolegą z tą klimatyzacją.
– A czy nie naprawiliśmy tego wczoraj?
Spojrzałam za okno na drzewa.
– Niby tak. – W jego głosi była teraz skrucha, która podniosła mi brwi do góry.
– A niby nie? – skontrowałam ze śmiechem.
– Się spsuło znów.
– Pan zaczeka panie Sławku. – Zerknęłam na Agę. – Klima znów nie działa?
– Ale gdzie? – Zmarszczyła brwi, stawiając stempel na fakturze.
– W call centre – podpowiedziałam.
– Małgośka nic nie mówiła – skrzywiła się.
– A bo ta pani psiapsiuła z dołu zadzwoniła, że się woda leje po ścianie – wciął się pan Sławek.
Druga linia pokazała połączenie przychodzące z recepcji na dole.
– Szkoda, że nie do mnie, ale dobrze zaraz tam zejdę? – zasugerowałam.
Aga odebrała i rzuciła tylko „za późno" rozłączając się.
– A bo ja w tej sprawie – wtrącił się – że go to trzeba wyłączyć, bo tej części nie mam. Mogę dać inne odprowadzanie wody, ale trza będzie wiadro podstawić i opróżniać.
Skrzywiłam się mentalnie na słowo „trza", ale pan Sławek skończył zawodówkę ze czterdzieści lat temu i aż nie wypadało mi gówniarze poprawiać faceta, który mógłby być moim ojcem.
– To co pani woli?
– Zejdę na dół rozeznać się w sytuacji. Na kiedy będzie ta część? Jutro?
Pan Sławek cmoknął w słuchawkę, aż ją odsunęłam od ucha.
– A coś ty taka w gorącej wodzie kąpana kochanieńka.
– Z piekła się wygrzebałam to i w gorącej wodzie lubię się kąpać – odparłam odruchowo, gryząc się w język, ponieważ to mogło tylko zachęcić go do dalszych wynurzeń.
– Żeby się tylko znalazł taki, co ten ogień da radę rozpalić bardziej – zarechotał.
– No widzi pan, już nie produkują takich mężczyzn jak pan! – zaświergotałam, a Aga się komicznie skrzywiła, kręcąc głową z dezaprobatą.
A co! Mogłam mu posłodzić, jeśli to będzie oznaczało, że naprawi nam klimatyzację szybciej.
– Się wie! – odparł. – Serduszko ja ci to dzisiaj naprawię awaryjnie z części tego urządzenia na powierzchni wolnej. Serwisanci na urlopach to dopiero w przyszłym tygodniu podjadą.
Aga odebrała kolejny telefon. Jakiś dzień otwarty czy coś?
– Sezon urlopowy panie Stasiu.
– Leszek – wymamrotała pod nosem.
– Ale zrobimy serdeńko, zrobimy.
– Ja w pana wierzę jak w to, że jutro wzejdzie słońce, ale muszę uciekać. Zajrzę na dół niedługo – obiecałam, biorąc drugą słuchawkę w dłoń. – Do zobaczenia. – Odłożyłam telefon na widełki, biorąc przenośną słuchawkę od Agi. – No co tam Lesiu.
– Cześć śliczności, jestem niedaleko u klienta, to wpadłbym na kawę i pogadać.
– Lesiu a co my zrobimy, jak wpadniemy razem? – zażartowałam. – Twoja żona mnie ukatrupi.
– Zostawimy jej dzieciaka i uciekniemy w siną dal! – zapewnił ze śmiechem.
– Dajesz! – zachęciłam śmiejąc się. – Aga już nastawia kawę, więc radziłabym się pośpieszyć, zanim zlecą się zwabione zapachem sępy.
Parę minut później wysoki blondyn z fryzurą w nieładzie stanął w drzwiach części zarządu.
– Dzień dobry pięknym paniom. – Skłonił się szarmancko niemal w pas.
– No dzień dobry! – Przywitałam się z szerokim uśmiechem. – Co cię do nas sprowadza?
– A ty tak od razu do interesów! – zganił mnie ze śmiechem. – Wyluzuj królowa i pogadaj z podwładnymi u twoich stóp.
– Chciałabym – przyznałam z żalem – ale mamy nowego szefa. Trzeba się pilnować i sprawiać dobre wrażenie.
Uniósł brew do góry.
– I co nie mówisz, że przewrót władzy był?
– Ponieważ się obeszło bez rozlewu krwi i masowych egzekucji.
– O, proszę, coś nowego.
– Kawa? – zapytała Aga, odrywając się od opisywania faktury.
– Ja mu zrobię – zaproponowałam, nie chcąc odrywać jej od wprowadzania dokumentów.
– Nie, nie – zaprzeczyła. – Chętnie się podniosę z tego krzesła, bo chyba już do niego przyrosłam.
– Ale to co? Sprzedali was? – spytał ciekawie.
– Nie, wymienili prezesa na nowszy model.
Oparłam się o ladę recepcyjną, stając obok niego i obserwując krzątającą się po kuchni Agnieszkę, stukającą z zapamiętaniem filiżankami.
– Weź, nie rób mi kawy w tym gównie – zaprotestował Leszek, widząc, jak sięga po filiżankę. – Daj w kubku.
– Jak drwalowi? – oburzyła się.
– Czekaj pójdę do auta po siekierę – zaproponował ze śmiechem. – A potem zmoczę koszulę w łazience, żebym wyglądał na spoconego drwala brutala.
– Tylko jeszcze zarost zapuść do kompletu – chichotałam.
– Nie mogę, bo mi żona mówi, że drapię.
Zmarszczyłam brwi, krzywiąc się i usiłując powstrzymać śmiech.
– To ty nie golenia potrzebujesz tylko nauki, jak dobrze drapać brodą, żeby klientka była zadowolona.
– Mówisz?
Pochylił się w moją stronę, opierając się przedramionami o recepcję i więżąc pomiędzy ramionami. Nawet nie drgnęłam, wiedząc, że świata nie widzi poza żoną, ale lubi się wygłupiać. Przesunął policzkiem po moim, zsuwając się niżej na szyję. Parsknęłam radośnie, kładąc dłonie na piersi Leszka, żeby go odsunąć. I wtedy kątem oka zauważyłam ruch po prawej i ostentacyjne chrząknięcie. Jakub!
– Panie prezesie – rzuciła Aga nieco spłoszona.
Leszek odsunął się leniwie i jak dla mnie nieco zbyt wolno.
– Na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie tego co tu się dzieje – rzucił neutralnie.
– Oczywiście – zapewniłam, nadal opierając się nonszalancko o blat. – Jakub Nowakowski nasz nowy prezes zarządu. Leszek Czarkowski, czyli przedstawiciel, który dostarcza nam artykuły biurowe i nie raz nie dwa już uratował nas od pewnej katastrofy, gdy się komuś zachciało drukować prezentacje w dziesiątkach egzemplarzy, albo ulotki w tysiącach!
Panowie podali sobie uprzejmie dłonie, będąc na tyle cywilizowani, żeby nie skoczyć sobie do gardeł a powiedzieć uprzejmie „miło mi". Jaka z nich byłam duma, ale za cholerę nie rozumiałam, czemu wymieniali spojrzenia śmierci. Żaden z nich nie miał nic do mnie.
– Potrzebuję pozmieniać spotkania – zaczął Jakub.
– Oczywiście! – Zerknęłam przez ramię. – Aga, pomóż, proszę szefowi, a my zrobimy to zamówienie? – uśmiechnęłam się do Leszka.
– Chciałbym też omówić wynajem, o którym wspomniałaś rankiem – dodał Jakub.
– Nic się zasadniczo nie zmieniło od poranka – zastopowałam go z niemiłym przeczuciem, że usiłuje mnie powstrzymać przed spotkaniem z Leszkiem, uznając nasze relacje za zbyt przyjacielskie. – Potrzebuję twojej decyzji i daty spotkania.
– Czemu sama nie podejmiesz decyzji? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.
– Firma, która stanęła do negocjacji, nie chce ze mną rozmawiać – przyznałam i nie przeszło mi to zbyt łatwo przez gardło. – Jej prezes zasugerował, że stoję zbyt... nisko w hierarchii.
Brew prezesa powędrowała do góry.
– Tak powiedział? Jesteś szefową biura zarządu.
Zdusiłam odruch przewrócenia oczami.
– Nie jest przekonany czy posiadam odpowiednie doświadczenie w tej kwestii – zacytowałam słowa buca, z którym rozmawiałam rano.
Teraz już obie brwi powędrowały do góry.
– To strasznie mi przykro, ale będziesz jedyną osobą, która będzie z nim rozmawiać. – Zamiast tańca satysfakcji pozwoliłam sobie na przestąpienie z nogi na nogę.
– A jak się nie zdecydują?
Aga wyszła z tabletem zza biurka i stanęła obok szefa, gotowa żeby mu pomóc z kalendarzem.
– Nie musisz niczego konsultować ze mną – dodał, jakby w ogóle nie słyszał, co zasugerowałam. – Wiesz, co robisz. Jak skończysz swoje spotkanie, zajrzyj do mnie.
Odprowadziłam ich oboje nieco skonfundowanym wzrokiem.
– Aga – zawołałam za nimi – wezmę telefon i przerzucę na przenośny.
Uniosła kciuk w górę w podziękowaniu.
– Jakby się nie mógł zdecydować, czy daje ci swobodę, czy podcina skrzydełka – mruknął Leszek.
– Dokładnie tak jest – odparłam, dając mu kuksańca ramieniem. – Chodź, zrobimy to zamówienie i będziesz mógł bajerować inne klientki.
– Coś ty! – Zaprzeczył z entuzjazmem godnym czterolatka. – Jesteś jedyna w swoim rodzaju!
Prychnęłam kpiarsko.
– Czy to eufemizm słowa: pojebana?
– W życiu, królowo! – Otworzył mi drzwi i przytrzymał kurtuazyjnie. – Nie ma na świcie drugiej takiej jak ty!
– Na szczęście.
Po załatwieniu Leszka, zeszłam na dół, zobaczyć jak idą prace nad naprawą klimatyzacji. Postałam chwilę, rozmawiając o farmazonach i tak zrobiła się niemal czwarta po południu. Wzięłam z biurka butelkę wody i pomaszerowałam do łaskawie nam panującego. Napiłam się parę łyków, nim zapukałam uprzejmie i usłyszawszy rozkazujące „proszę", wślizgnęłam się do środka.
– Co mogę dla pana zrobić, prezesie?
Podniósł wzrok znad laptopa i oparł się wygodnie, nim odparł.
– Stosunki z podwykonawcami prosiłbym utrzymywać na stopie służbowej – wypalił bez wstępu.
– Znamy się od lat. – To oświadczenie sprawiło, że uniósł w wyzwaniu brew. – Jest żonaty – dodałam tonem, którym pouczała uparte bachory kuzynów. – Znam jego żonę.
Nie wyglądał na przekonanego.
– Widzę, że dyplomacja nie działa, więc powiem tak! Przestań się umizgiwać do Czarkowskiego – wypalił z grubej rury.
– Tak to wyglądało? – Zatrzepotałam rzęsami, udając niewinność. – Nie ma nic złego w byciu miłym dla innych. Czasem w przyjacielskiej atmosferze można osiągnąć więcej niż rozkazem. – Odpowiedział mi nieustępliwym spojrzeniem szefa. Dobrze, że nie słyszał mojej rozmowy z panem Sławkiem. – Oczywiście, panie prezesie, zastosuję się i przekażę pozostałym.
– Co robisz poza godzinami pracy to nie moja sprawa, ale nie życzę sobie romansów w biurze.
– Tak, wspomniałeś o tym w poniedziałek – przypomniałam uprzejmie, ale aż gotowałam się w środku. – Sugerując, że mamy romans z twoim bratem. Obie.
Milczał przez dłuższą chwilę.
– Przyznaję, że się myliłem – powiedział w końcu cicho.
Nie mogłam sobie darować odrobiny złośliwości.
– A dostanę to na papierze?
– Nie! – wycedził.
– A tak z czystej ciekawości. Zmieniłeś zdanie, ponieważ teraz uważasz, że mam romans z Leszkiem?
– Nie – zaprzeczył.
– Więc co zmieniło twoje zdanie? – ciągnęłam go za język.
– Rozmawiałem z Arturem.
– I nagle twój... hmm... – Szukałam przez chwilę w głowie synonimu słowa „dziwkarski". – Rozwiązły brat oczyścił moje imię? Aż nie wiem, czy się obrazić, że mnie nie chciał, bo jestem dla niego aseksualna, czy podziękować, że oczyścił moje imię.
Zacisnął usta w wąską kreskę.
– Powiedziałem, że się pomyliłem, czego jeszcze chcesz?
Sekretariat kontra prezes. 2:0.
– Słowa „przepraszam". – Już otwierał usta, gdy dodałam. – Szczerego!
Mierzyliśmy się wzrokiem przez długą chwilę i żadne nie chciało ustąpić. Miałam w głowie myśl, że nie dam sobą pomiatać. Przesunęłam się na skraj fotela, gotowa wstać i wyjść.
– Czy jeszcze w czymś mogę pomóc, panie prezesie?
– Tak, Agnieszka wspomniała o imprezie integracyjnej.
Usiadłam
– Odbywa się za tydzień. Autokary odbiorą nas o ósmej rano.
– Bardzo wcześnie – zauważył.
– Specjalnie dałam taką godzinę i tak wiedząc, że przed dziewiątą nie będzie siły, żeby się wszyscy zebrali. – Uśmiechnął się lekko, a ja przyjęłam to jako wyraz aprobaty dla swojej przebiegłości. – Pracownicy zostali podzieleni na zespoły i nadali sobie nazwy. Zasadą jest, że najbliżsi współpracownicy nie mogą być w tej samej drużynie. Chodzi nam o to, by się lepiej poznali, a nie tworzyli ściślejsze podgrupki towarzystwa wzajemnej adoracji.
– Jakie rozrywki planujesz?
– A–A–A – zastrzegłam, grożąc mu żartobliwie palcem. – Tego nie wie nawet Aga. Tylko ja.
Zaczął przebierać palcami po podłokietniku, dając mi znać, że nie lubi gdy odbiera mu się kontrolę nad wydarzeniami.
– To jak mam się ubrać?
– Swobodnie.
– To znaczy?
– Dżinsy, o ile posiadasz, wygodne buty, mogą być adidasy i koszulka, której nie będzie ci szkoda ubrudzić. Każdy z zespołów ma inny kolor t–shirtu i otrzymacie je w dniu imprezy.
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Planujesz taplanie się w błocie i wyścigi w workach?
Uśmiechnęłam się tajemniczo.
– Doświadczenie z dziećmi pokazuje, że im brudniejsze buzie i ubranie, tym szerszy uśmiech na twarzy.
Wpatrywał się we mnie intensywnie przez długą chwilę, uważając, że potrafi onieśmielić spojrzeniem. Uśmiechnęłam się lekko, nie dając się zdominować.
– W której drużynie jestem?
Czy powiedzieć mu, że jego drużyna nazywa się Mordor? Raczej nie. Po prawdzie powinni się nazywać Dream Team.
– Tego też nie mogę zdradzić, ale chodzi o to, by poznać innych. W przyszły czwartek każdy z managerów na chwilę stanie się takim samym pracownikiem jak inni, na tych samych prawach i zasadach. Koniec nierówności społecznej – zażartowałam.
– Upodlić każdego?
BINGO!! Czas zemsty!
– Dobrze się bawić – skontrowałam natychmiast. – Jeśli masz jakieś preferencje jedzeniowe albo alergie pokarmowe, to daj nam znać, zmodyfikujemy menu.
– Nie mam.
– Świetnie. Czy w czymś jeszcze mogę ci pomóc?
– Nie.
Podniosłam się z fotela.
– Do jutra zatem.
Miałam już dłoń na klamce gdy zatrzymał mnie jego spokojny głos.
– Jeszcze jedno.
– Tak?
Wziął głęboki oddech, nim się odezwał.
– Przepraszam, że wyciągnąłem błędne wnioski w poniedziałek – powiedział miękko. – Nie powinienem był tego robić. Moje zachowanie pozostawiało wiele do życzenia i było nieprofesjonalne. Nie mam wątpliwości, że ty i Agnieszka stawiacie na pierwszym miejscu pracę i obowiązki.
Zatkało kakao!
Dobrze, że miałam zamkniętą buzię, jak to mówił i szczęka nie opadła mi do podłogi jak kojotowi z kreskówek.
– Dziękuję – odparłam dość niepewnie.
– To nie oznacza taryfy ulgowej – dodał ostrzej, jakby musiał popsuć moment mojego triumfu i zaznaczyć, kto tu jest szefem.
– Oczywiście, panie prezesie.
Zabrzmiało protekcjonalnie. I tak miało zabrzmieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro