Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 16

28/7

Dzisiejszy rozdział odbiera carlottad_book

  Obiecuję spojler do kolejnego rozdziału na stronie autorskiej.

Ja ktoś ma słabe nerwy to zapraszam po południu 😈😎



Usiłowałam porozmawiać o moich ekscesach alkoholowych, ale Jakub zbył mnie machnięciem ręki, że każdemu się zdarza. Po uroczej niedzieli spędzonej w towarzystwie naszych gospodarzy w poniedziałek zastałam karteczkę od Jakuba, że odezwie się w ciągu dnia, to zjemy coś na mieście, albo spotkamy się wieczorem. Na luzie wzięłam prysznic i wyszykowałam się do spędzenia dnia na zwiedzaniu. Pierwszy wybrałam sobie za cel Tower of London, dla wielu stanowiące serce Londynu.

Podobała mi się niezmiernie kolejka DLR – czyli automatyczna kolejka, która nie miała z przodu pomieszczenia maszynisty. W każdym pociągu był tylko konduktor, pełniący rolę obsługi składu. Za to mogłeś usiąść i podziwiać widoki z pierwszego rzędu foteli. A było co podziwiać, ponieważ Londyn posiadał unikalną architekturę, gdzie stare łączyło się z nowym. Szkło przeplatało z jasnym klinkierem, a wysokie okna odbijały światła przyzywając spojrzenia. Wszystko to tworzyło spójny obraz, urzekający harmonią.

Zrobiłam sobie selfie z nazwą stacji Tower of London i z zachwyconym uśmiechem podążyłam na powierzchnię nowoczesnymi korytarzami pełnymi aluminium i szkła. Tuż po drugiej stronie ulicy wznosiło się zbudowane wieki temu Tower of London. Forteca, więzienie i pałac – trzy w jednym! Twierdza wzniesiona dla Wilhelma Zdobywcy w 1078 roku. Oparłam się o mur, chłonąc widok i ignorując otoczenie.

Dzięki London pass nie musiałam stać w żadnej kolejce po bilet, ani w kolejce do wejścia, gdyż obowiązywało mnie priorytetowe wejście. Sprawdzono mi torebkę i wpuszczono do środka. Zaciągnęłam się unikalnym zapachem mokrego drewna i wilgotnej zaprawy murarskiej. Dzień był słoneczny i ciepły a kawa w kubku nadal gorąca, mocna i słodka!

Rozglądałam się dookoła niczym dziecko wpuszczone do sklepu z zabawkami, starając się chłonąć atmosferę niemal tysiąca lat historii. Drewniana brama od strony rzeki przyzywała oko. Czy tędy wprowadzano skazańców?

Wypożyczyłam sobie audio–przewodnik, który zsynchronizowałam ze swoimi słuchawkami i oddałam się w ręce lektora opowiadającego po angielsku o miejscu, w którym się znajdowałam. Podążałam za wskazówkami lektora od miejsca do miejsca, wypatrując omawianych szczegółów.

Dźwięk dzwonka wybił mnie z podziwiania widoku na Tamizę z wieży solnej. Numer zaczynający się od +44 oznaczał jakiegoś tubylca.

– Halo?

– Hi it's Katie from Luton Airpot. Can I speak with Janka? (Witam, mówi Katie z lotniska Luton. Czy mogę rozmawiać z Janką?)

Wypowiedziała moje imię tak nieporadnie, że zrobiło mi się jej szkoda.

– Yes, it's me. (Tak, to ja.)

– How are you doing today miss? – spytała kurtuazyjnie. (Jak się pani dziś miewa?)

Ciężki akcent wskazywał, że ona też raczej nie była rodowitą Brytyjką.

– Good, thank you! – Inaczej nie wypadało odpowiedzieć. – Coffee is hot and sun is shining. How about you? (Dobrze, dziękuję. Kawa jest gorąca i świeci słońce. A co u ciebie?)

– Good, thank you for asking! Monday madness! – zaczęła się śmiać. – I'm calling about you luggage that was misplaced after your flight. I got news for you. (Dziękuję, u mnie dobrze, dzięki że pytasz. Poniedziałkowe zawirowania. Dzwonię w sprawie twojego bagażu, który został zagubiony po locie. Mam dobre wiadomości.)

– Is it a good one? – odważyłam się zapytać z nadzieją. (Czy to dobra wiadomość?)

– Actually excellent, we retrieved your suitcase and it will be delivered today to the address you gave on the initial claim. (Nawet lepsza niż dobra, odzyskaliśmy twoją walizkę i zostanie dzisiaj dostarczona pod adres z formularza zgłoszeniowego)

Aż pisnęłam z zachwytu.

– Thank you! Thank you! You're my miracle maker. (Dziękuję! Dziękuję! Jesteś cudotwórczynią)

– I wish. – Zaśmiała się dziewczyna w słuchawce. – Have a great day! And enjoy your stay in London.(Chciałabym. Dobrego dnia. Miłego pobytu w Londynie)

– For sure I will. Have a great day! (Taki mam plan. Miłego dnia!)

Pierwsze co to dałam znać siostrze, która odpisała, że do czwartej będzie w domu, bo robią jakieś domowe SPA czy inne tortury. Jeśli chciałam odzyskać walizkę, musiałam tam zawitać do czwartej. Potem mogłam dostać klucz od sąsiadki.

Czy miałam ochotę spędzić czas z siostrą? Niekoniecznie. Był powód, dla którego rozmawiałyśmy ze sobą od biedy raz w miesiącu. Mamy wspólne tylko geny. Uznałam zatem czwartą jako niewykonalną i poprosiłam, żeby uprzedziła sąsiadkę.

Aż zatarłam rączki na myśl o własnej kaszmirowej piżamce. Nie ujmując nic Bell i garderobie, jaką dysponowała, ale co własne ciuchy to własne! Nie będę tak obsesyjnie oglądać siedzeń w transporcie publicznym, czy nie wybrudzę czymś jej pięknych ubrań. Chociaż z tego co zrozumiałam wczoraj, Bell zajmowała się europejskimi płacami w firmie mającej siedzibę na Canary Warf, więc, tak czy inaczej, codziennie podróżowała metrem.

Skorzystałam z rady Bell i zamiast restauracji znalazłam pobliskie Tesco i kupiłam „Meal deal", czyli zestaw zawierający kanapkę, coś słodkiego i napój. Londyńskie ceny wielokrotnie przebijały polskie złotówki, powodując mały atak serca przy każdym zakupie. Głupia kanapka w Subway kosztowała sześć funtów i na to jeszcze było mnie stać.

Nie chciałam przeszkadzać Jakubowi ani się narzucać. Sobotni wieczór nadal przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Delektując się całkiem pożywną kanapką z kurczakiem siedziałam na przystani przy Tower. Postanowiłam zerknąć na telefon, bo może nóż i widelec Aga czegoś potrzebowała. Ze zdziwieniem dojrzałam jedną wiadomość na WhatsApp.

K: Jak mija dzień?

Ja: Znaleźli moją walizkę! (dostawiłam parę uradowanych buziek)

K: czy to oznacza nici ze wspólnego obiadu?

Ja: Jestem jeszcze w Tower a potem podjadę po walizkę, więc nie wiem, na którą się dotoczę do domu.

K: Czegoś nie jadasz?

Ja: W jakim sensie?

K: Czy jak zamówię indyjskie albo tajskie jedzenie to będziesz się krzywić?

Ja: nigdy nie jadłam, chętnie spróbuję, przecież nie pójdę do pizza hut!

K: daj znać, jak wsiądziesz do metra, zacznę podgrzewać kolację

Zabrzmiało, jakbyśmy byli starym, dobrym małżeństwem z dwudziestoletnim stażem.

Ja: dobrze, mężusiu.

Dostawiłam parę płaczących ze śmiechu buziek. Czekałam na jakąś ciętą ripostę, ale żadna nowa odpowiedź nie nadeszła.

Obeszłam całe Tower z zewnątrz, a potem przespacerowałam się po zabytkowym moście, mając okazję obejrzeć, jak się otwiera, przepuszczając duży żaglowiec. Wpatrywałam się w drewnianą jednostkę z zachwytem laika.

– To Gotheborg – odezwał się po angielsku, stojący obok mnie starszy mężczyzna – Imponująca replika drewnianego, trzymasztowego XVIII–wiecznego żaglowca handlowego Szwedzkiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Pięćdziesiąt osiem metrów długości, jedenaście szerokości, cztery pokłady, osiemdziesiąt osób załogi, z czego jedna czwarta to marynarze zawodowi.

– Imponujące!

– A jakże! – zgodził się z podziwem w głosie.

Patrzyliśmy, jak żaglowiec ślizga się po brunatnych wodach Tamizy. Wyciągnęłam telefon i zrobiłam kilka zdjęć na pamiątkę.

– A co się stało z oryginałem? – zagadnęłam starszego jegomościa.

– Zatonął w tysiąc siedemset czterdziestym piątym dziewięćset metrów od portu, mając na pokładzie drogocenne towary z Chin jak jedwab, porcelana i herbata.

– Dość niespotykane, wpadł na mieliznę?

Uśmiechnął się łagodnie.

– Z pewnością nie, ale po kątach szeptano, że zaginęły dzienniki pokładowe.

Pewnie poszło o kasę za podatki od ładunku!

– Że też ktoś się pokusił o zbudowanie repliki. To musiało kosztować fortunę.

– Kosztowało – przyznał. – Do tego oryginał zbudowano w półtora roku, ale ten – wskazał palcem na oddalający się żaglowiec – zajęło im dziesięć lat.

Brwi podskoczyły mi do góry.

– Naprawdę? Przy takich technologiach, jakie posiadamy?

– Ach panienko! – skarcił mnie palcem. – Tę piękność zbudowano tą samą metodą co oryginał. Trzeba było znaleźć odpowiednie drewno, nauczyć ludzi fachu. Technika szkutnicza obecnie to już nie to samo co setki lat wcześniej. Każdy gwóźdź, którego użyto, został wyprodukowany ręcznie tak samo jak w osiemnastym wieku. Dlatego statek jest takim unikatem.

– Czy nawigują sekstansem albo chronometrem? – zapytałam, a starszy pan zerknął na mnie z podziwem. Wstrzymałam oddech, bo środkowy maszt był tak wysoki, że z mojego punktu obserwacyjnego wyglądało, że zawadzi o most. Pewnie nie miało prawa się tak stać, ale dla mnie laika każdy scenariusz był prawdopodobny. – Nie, nie – zastrzegłam szybko – jak się nie znam, popisuję się tylko tym, co kiedyś usłyszałam.

– Oba weszły do użycia po zatonięciu Gotheborg. – Uniósł palec do góry. – Słowo, którego szukasz to astrolabium.

Uśmiechnęłam się z lekkim zawstydzeniem.

– Nie sądzę, żeby mój angielski był tak dobry.

– Dokładne tłumaczenie to „chwytający gwiazdy". Żeglarze używali go do określania szerokości geograficznej na podstawie słońca albo gwiazd, ale też do pomiaru czasu. Powinnaś zajrzeć do muzeum w Greenwich – poradził. – Jest tam wiele interesujących maszynerii.

– Brzmi skomplikowanie – przyznałam, robiąc kolejne zdjęcie, ponieważ łopocząca na wietrze flaga przyzywała oko.

– Oczywiście, ponieważ to był ciężki kawałek chleba. Teraz ten żaglowiec ma na pokładzie cuda techniki i silnik spalinowy, ale gdyby coś poszło nie tak, żagiel zawsze zaprowadzi ich do domu.

– Prawda. Ciekawe czy będzie można go zwiedzić?

– Będzie – poklepał mnie po dłoni. – Przez cztery dni cumuje na South Dock Quay w Canary Wharf.

Ha! Będę mogła go sobie obejrzeć.

Mentalnie już zacierałam rączki, nie mogąc się doczekać, kiedy wyciągnę telefon i spróbuję kupić bilet na tę niezwykłą atrakcję. Kto by sobie odmówił przyjemności? Nie ja!

– Bardzo dziękuję, że podzielił się pan ze mną tą historią.

– Nie ma za co! – odparł ciepło. – Ciesz się dniem panienko.

Pomachałam mu na pożegnanie, wracając na drugą stronę mostu i zmierzając do metra. Cieszyłam się, że całkiem naturalnie przychodziły mi do głowy słowa w rozmowie z kimś, kto zapewne operował angielskim od dziecka. Bałam się zawsze używania obcego języka, uważając, że coś pokręcę, pomylę czasy czy powiem coś głupiego i ktoś będzie się śmiał. A tu proszę urocza rozmowa o statku a ja nie dość, że rozumiem wszystko, to jeszcze jestem w stanie zadawać pytania.

W doskonałym nastroju dotarłam przed piątą do domu wynajmowanego przez siostrę. Nie przeszkadzało mi nawet, że przez słońce i gorąco w podziemiach metra byłam spocona jak szczur, jednak marzyłam o prysznicu. Na podjeździe nie było auta, ale mimo wszystko zadzwoniłam do drzwi, a potem zapukałam do sąsiadki. Nie minęła minuta mojego dobijania się, a w drzwiach domku obok stanęła starsza pani.

– Madzia, ty kluczy zapomniałaś?

– Ach, dzień dobry! Magda, to moja siostra bliźniaczka. Pewnie mówiła, że przyjdę.

Zerknęła na mnie podejrzliwie, więc wyciągnęłam z plecaka paszport i zaprezentowałam, uśmiechając się z lekkim zażenowaniem.

– Nie uprzedziła pani? – spytałam cicho, bo zrobiło mi się głupio.

– Tak samo jak nie uprzedziła o dostarczeniu zaginionego bagażu – dodała cierpko.

Uśmiechnęłam się przepraszająco.

– Walizka jest moja i miała tu dotrzeć przed południem, kiedy była w domu.

– Dotarła, ale ta roztrzepana dziewczyna nawet nie otworzyła, więc zapukał do mnie – prychnęła. – Pomogłam jej, bo zawsze pomagam, a ona od czasu do czasu upiecze ciasto drożdżowe w podziękowaniu.

Położyłam dłoń na piersi, mając na twarzy wyraz wdzięczności.

– Upiekę i dostarczę jutro – obiecałam. – Walizka jest moja i z całego serca dziękuję, że ich pani nie odesłała z kwitkiem!

– Proszę.

Wytoczyła moją walizkę przez próg, a ja podjechałam nią pod drzwi siostry, czując, jak pot spływa mi po udzie drażniącą kroplą.

– Czy to będzie nadużycie, jak poproszę o klucz? Marzę o prysznicu, po całym dniu intensywnego zwiedzania.

Starsza pani sięgnęła za siebie i podała mi pojedynczy klucz na różowej wstążce.

– Wrzuć go potem przez otwór na listy.

– Dziękuję! Ratuje mi pani życie!

– Na zdrowie dziecko.

Nie zamierzałam nadużywać gościnności siostry, ale po tym jak kolejna kropla potu spłynęła po udzie, stwierdziłam, że i tak nie ma jej w domu a co z oczu to z serca. Do zawartości walizki dobrałam się w kuchni, wyciągając kosmetyki, których mi brakowało, zmianę bielizny, spodenki i koszulkę. Pobiegłam na górę do głównej łazienki i wskoczyłam pod prysznic.

Chwilę zajęło mi zrozumienie, jak działa elektryczny prysznic, bo w sumie zupełnie nie działał. Przekręciłam pokrętło z temperaturą, ale woda nadal nie leciała. Obmacałam całe urządzenie, ale nie było żadnego włącznika. Ki diabeł? Już wystarczającym szokiem kulturowym były dwa krany – jeden do zimnej wody a drugi do ciepłej. Ciekawe co tym razem robiłam źle? W domu Mike'a i Bell łazienka była normalna jak w domu, z kranami z mikserem.

Coś mnie tknęło i w ręczniku cofnęłam się do drzwi i przyjrzałam trzem przyciskom. Dwa białe, jeden czerwony. Jeden zapalał światła nad lustrem, drugi wszystkie światła a trzeci sprawił, że doszedł mnie charakterystyczny dźwięk wody lejącej się z prysznicowej słuchawki.

– Bingo! – powiedziałam do siebie podekscytowanym tonem.

A ekscytacji starczyło mi tylko do momentu, kiedy okazało się, że ciśnienie wody jest takie, że będę w nieskończoność płukać włosy. Do tego przy spłukiwaniu odżywki woda zrobiła się lodowata, mimo że temperatura była ustawiona tak, żeby leciała ciepła. Zaciskając zęby, włożyłam głowę pod strumień, kończąc ablucje. Ja pierdolę! Jak to ciepła woda w nieograniczonych ilościach, może się wydawać luksusem.

Z ręcznikowym turbanem na głowie wyszłam z łazienki tylko w bieliźnie, kierując się do pokoju siostry, żeby posiedzieć chwilę spokojnie i wysuszyć włosy, bo inaczej będę mieć na głowie pokręconego pudla. Gdyby się jeszcze kręciły tak samo z obu stron, byłoby super, ale nie... moje włosy prowadziły własne życie.

Zaaferowana telefonem i wiadomością od Jakuba „żebym dała znać, gdzie jestem", zupełnie nie słyszałam odgłosu stóp na schodach. Tyle że te pojebane schody, jak każda niemal powierzchnia w tym domu, były pokryte dywanem! Nie miałam szansy przygotować się na atak. Męskie ramię zacisnęło się na wysokości łokci, skutecznie uniemożliwiając jakiekolwiek ruch, a druga dłoń napastnika zasłoniła mi usta. Przycisnął moje ciało do ściany. Zęby przesunęły się po karku w stronę ucha, łapiąc jego płatek.

Zdębiałam. Totalnie mnie zamroziło, a mózg poszedł w rozsypkę. Zamiast się bronić, wrzeszczeć, gryźć i kopać, stałam jak żona Lota! Słup soli, drżąc niekontrolowanie w środku. Nad pośladkami czułam jego rosnącą męskość i zaczynałam panikować. Serce waliło mi w piersi, a puls dudnił w uszach.

A co jeśli mnie zgwałci? Nie chcę, żeby to się stało!

Dopiero szept napastnika sprawił, że uświadomiłam sobie, że z tego wszystkiego wstrzymywałam też oddech.

– Myślałem, że wychodzisz, ale jak jesteś, to znów pragnę cię wylizać.

Radek!

Ze wszystkich najnędzniejszy i niegodnych stworzeń na świecie, właśnie, kurwa, on! Wściekłość zmobilizowała pokłady energii do tej pory uśpione w lodzie. Poderwałam nogę do góry i piętą nastąpiłam mu na nogę z takim impetem, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie złamałam sobie czegoś w stopie, gdy ból wybuchł w ciele.

– Kurwa! – warknął, puszczając mnie.

Odwróciłam się i z wymierzyłam mu siarczysty policzek.

– Ty chamie i prostaku! – wycedziłam z furią. – I znów się będziesz tłumaczył, że nie rozpoznałeś, która z nas jest która?!

Wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem, a potem zrobił krok w tył.

– Janka?

Ręcznik spadł z głowy, a mokre włosy rozsypały mi się po twarzy i plecach. Odgarnęłam je niecierpliwie.

– A kto?! Ślusarz?!

– Co ty tu robisz?

Spojrzeniem powoli omiótł moją sylwetkę, aż poczułam się naga i w potrzebie natychmiastowego zasłonięcia ciała. Mimowolnie się zaczerwieniłam, ale nie zrobiłam żadnego gestu, żeby się okryć. Nie chciałam pokazywać, że wprawia mnie w zakłopotanie.

– A co ty tu robisz? – odparowałam gniewnie.

Oparł się o przeciwległą ścianę.

– Mieszkam!

Zmrużyłam oczy, kucając, żeby podnieść ręcznik z dywanu.

– No patrz, zupełnie jak moja siostra! A jak o niej mowa. Teraz zdradza narzeczonego z tobą? – Radek tylko wzruszył ramionami. – Serio?! Wstydu nie macie? Ona za mąż wychodzi do diabła!

– Seks oralny się nie liczy.

Popatrzyłam na niego z odrazą. Wszystkie bajeczki, że się zmienił, okazały się wyssanymi z palca historiami. I do tego moja siostra, która wychodzi za mąż za parę dni! Byli siebie warci wtedy i są teraz.

– Magda wychodzi za mąż! – wycedziłam ponownie.

– To jakoś nie przeszkadzało Simonowi, gdy braliśmy ją wspólnie pijani w sztok, w niedzielę nad ranem, na dwa baty. – W jego oczach pojawił się błysk pożądania. – Wyglądała na niezwykle zaspokojoną. Orgia to jest jednak to, co twoja siostra lubi najbardziej.

Żeby na niego nie patrzeć, weszłam do pokoju Magdy i naciągnęłam na siebie szlafrok, odkładając telefon na toaletkę. Radek podążył za mną i zamknął drzwi, przekręcając klucz. Jego szczęk sprawił, że gwałtownie nabrałam powietrza, zawiązując pasek bawełnianej szmatki.

– Chyba cię dokumentnie słońce przygrzało w ten łeb! Wyjdź stąd! – rozkazałam stanowczo, sięgając po grzebień.

Zamiast posłuchać, ściągnął z siebie koszulkę.

– Czy ty jesteś głuchy? Wynoś się!

Nigdy nie szufladkowałam Radka jako faceta, który potrafi fizycznie zmusić kobietę do seksu, albo użyć wobec kobiety przemocy. Teraz jednak widząc jego minę, doszłam do wniosku, że się myliłam. Cofnęłam się, aż pośladkami uderzyłam o parapet okna. Oparł się ramionami o ścianę, więżąc mnie między nimi.

– Nie dotykaj mnie! – zawołałam piskliwie.

– Wy, suczki, zawsze tak pieprzycie. Niby nie chcecie. – Przejechał palcami po obojczyku, za co uderzyłam go dłonią, odtrącając. – A jak się was popieści, to zmieniacie zdanie.

– Nie jestem jedną z nich! – rzuciłam zjadliwie, gromiąc go spojrzeniem.

Naparłam na jego ramię, chcąc się uwolnić, ale przez to wsunął dłoń pod szlafrok, sięgając wprost do moich majtek.

– Ja tego nie chcę! – zaprotestowałam ponownie, odpychając go od siebie. Pociągnął za materiał bielizny i jęknęłam z bólu, gdy materiał wpił się w ciało. – Radek! – zawołałam w desperacji. – Zostaw mnie!

– Kiedyś podobały ci się nasze ostre zabawy.

Palcami przesuwał po płci, mimo że zaciskałam konwulsyjnie uda.

– To będzie gwałt! – krzyknęłam ile sił w płucach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro