Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 31

17/09/2023

Polacy wygrali Mistrzostwa europy w siaktówce a Edyta 🖤ER3371 miała wczoraj imienimy :) wszystkim Edytkom życzę najlpeszego 🖤🖤🖤

Zanim zapytacie - tak jutro też będzie rozdział 🖤


Zamieszanie wokół książki Niny Grey przybierało na sile. W Internecie pojawiały się pozytywne recenzje, ale też takie, które stawiały mi włosy na głowie i sprawiały, że nie miałam ochoty czytać kolejnych, ani nawet siadać do klawiatury. Dla jednych stałam się objawieniem rynku wydawniczego a dla innych wyuzdaną, niespełnioną seksualnie, zahukaną babą. Ewentualnie niewyżytym paszkwilem z brzydkim ryjem, więc muszę sobie ulżyć w życiu takimi fantazjami. Inni natomiast po przeczytaniu pikantnych scen erotycznych czuli przemożoną potrzebę natychmiastowego udania się do spowiedzi!

Starałam się, by woda sodowa nie uderzyła mi do głowy. Uważniej czytałam negatywne oceny, przeskakując co drugie zdanie po tych pozytywnych. Łatwiej niestety uwierzyć było mi w krytykę niż w dobre słowo. Może to dlatego, że rodzice zawsze wychwalali Magdę i stawiali mi ją za wzór, teraz uważałam, że nie należy mi się uznanie?

Kilkukrotnie zdarzyło mi się popłakać nad opiniami, dodanymi na portalu lubimy czytać. Po tym jak łzy wysychały, analizowałam każdy zarzut, zastanawiając się, czy jest zasadny, czy to po prostu typowe przypierdalanie się, bo można. I na dwoje babka wróżyła, a ja nie byłam obiektywna. Ale kto jest w odniesieniu do własnego dziecka? NIKT.

Sypiałam po dwanaście godzin na dobę i nadal budziłam się zmęczona. Mój szósty zmysł dostawał szału. Gdy pytałam uprzejmie własną głowę, co jest nie w porządku, odpowiadała mi cisza, ewentualnie stwierdzenie „nie wiem, coś!". Analizowałam już nawet na kartce, co mogło sprawić, że niepokój narastał.

Bilans nie wyglądał dobrze.

Zaniedbałam pisanie kolejnej części bohaterów, a przecież romans z Kubą dostarczył mi materiału nawet na trylogię. Izolowałam się od ludzi, zaszywając bezpiecznie w mieszkaniu. Spędzałam za dużo czasu na social mediach, a z Arturem porozmawiałam dopiero, jak groził w SMS–ach, że przyjedzie, jak nie odbiorę.

Ula dzwoniła niemal codziennie, twierdząc, że musi dbać o najlepiej sprzedającą się autorkę Wydawnictwa Nowakowski. Okazało się, że mój sukces zachęcił setki innych autorek i aspirujących do bycia autorkami amatorek, do przesyłania propozycji wydawniczych. Tak więc skoro była to ewidentnie moja wina, Ula za plecami prezesa dawała mi namiary na kolejne opowiadania na Wattpadzie do zaopiniowana. Niektóre były naprawdę świetne, a przy niektórych zęby mi zgrzytały.

– Szykuj się na targi książki w Krakowie – wypaliła Ulka, dzwoniąc kolejnego dnia.

Niemal się zadławiłam kanapką z mortadelą i pomidorem. Popiłam kęs herbatą.

– Że co?

– Szykuj się na targi książki w Krakowie – powtórzyła wolniej.

Przełknęłam dodatkowy łyk herbaty, poprawiając stanik, który dzisiaj wyjątkowo uwierał mnie pod pachami.

– Ale mam w kontrakcie zagwarantowane prawo ochrony wizerunku i mogę odmówić brania udziału w takich spędach.

– A ten punkt był po to, żebyś nie musiała pokazywać uroczej buźki, gdy byłaś office managerem wydawnictwa, w którym jednocześnie wydajesz. Po co ci teraz anonimowość? Niech nawet połowa przyjdzie na targi tylko po to, by cię zobaczyć a połowa z tego coś kupi... – zawiesiła głos.

Zapatrzyłam się w okno, wzdychając, bo mentalnie czułam opór przed pomaganiem komuś, kto mnie samą zostawił na lodzie.

– Czyli nadal mam ratować ten tonący statek, mimo że kapitan wyrzucił mnie za burtę?

– Ale dał koło ratunkowe, tak? – Przypomniała o pieniądzach.

– No dał – burknęłam niechętnie.

– No dał! – powtórzyła z przekonaniem. – Więc szykuj sobie już krótkie sentencje do dedykacji.

Rozdziawiłam na chwilę usta.

– Niby jakie? – Podrapałam się po swędzącej piersi.

– Miłego czytania albo przyjemnej lektury. Inspirujących chwil pomiędzy kartami. Z radością marnuj czas na czytanie. Czytanie jest najlepszą zabawą. – Wymieniała. – Udanej lektury. Zatrać się między stronami.

Brzmiało jak coś, co sama bym przeczytała.

– Książki są lekarstwem dla umysłu? – zaproponowałam.

– No chyba jednak nie. – zaprzeczyła. – Spiszę ci to, wykujesz na pamięć i będzie dobrze. Dla jakichś zasłużonych możesz napisać na przykład „niech czytanie tej opowieści sprawi ci tak samo dużo radości, jak mi jej pisanie". Ostatecznie dla napalonych lasek z wypiekami na twarzy napisz Gorrrących wrażeń. – Przeciągnęła zgłoski.

– Ładnie – zgodziłam się.

– I kto z nas jest pisarką a kto redaktorem? – zaśmiała się.

– Ja nawet nie potrafię napisać streszczenia własnej książki, a na pytanie, o czym jest, zawieszam się jak Commodore 64.

– Ty lepiej pisz drugą część – zachęciła, a potem dodała szeptem – którą ci wydam tam, gdzie pójdę. Poza tym szykujemy ci grafiki na premierę. To już jutro. Ogarniasz ten kalendarz prawda? Robiłaś listę grup, w których chcesz wstawić posty? Insta, Watt, twitter, tik–tok – wymieniała. – Filmiki też dla ciebie mam. Może nie jakieś profesjonalne, ale patroni i recenzenci nie kręcą nosem.

– Niedługo nie będę miała czasu się wysikać – utyskiwałam.

– Taka jest cena sławy! Jutro twój wielki dzień! Szykuj się. Nara!

– Nara.

Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powoli powietrze.

Ja i targi! Co za pomysł z piekła rodem!

Ja: Prezio cię namówił, żebyś mnie namówiła?

Ulka: Nie to mój autorski pomysł na ostatnią wspólną imprezkę. Zabalujemy sobie w Krakowie.

Ja: Nie nadaję się na balety. Dwa drinki i leżę pod stołem.

Ulka: zadbam, żebyś grzecznie przed dziesiątą dotarła do łóżka.

Z jednej strony cieszyło mnie bardzo, że Ula wybiera się ze mną, więc będę miała z kim pogadać, ale z drugiej strony... nadal obowiązuje mnie zakaz kontaktowania się z innymi pracownikami. To niby jak by to miało wszystko wyglądać? Nawet nie mogę zadzwonić do pana Stasia zapytać jak zdrowie. Wiem, że wyszedł ze szpitala i przebywał na zwolnieniu z marnymi szansami na powrót do pracy. Źle mi z tym, że mogliby sobie pomyśleć, że się od nich separuję, gdy prawda jest zgoła inna.

Gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl, żeby napisać do Kuby i upewnić się, że mogę uczestniczyć w targach jak inne autorki. Ponoć kilkaset osób zgłosiło chęć otrzymania autografu, a mi przeznaczono na stoisku cztery godziny na podpisywanie.

Jedyną poza książkową rozrywką, okazało się wezwanie na cytologię. Ziewając, stawiłam się w przychodni o nieludzkiej ósmej godzinie, by dowiedzieć się, że lekarz się spóźni. O ile? A tego nikt nie wiedział. Usiadłam na krzesełku pod gabinetem. Pozostało mi czekanie. I w porządku, i tak nigdzie mi się nie śpieszyło. Odpięłam guzik dżinsów, które wydawały się nieco za małe albo znów mnie wzdęło po smażonym.

– Która pani jest?

Pytanie kobiety, która przyszła jako piąta z kolei, sprawiło, że uniosłam powieki.

– Przepraszam?

I czemu mnie upatrzyła sobie jako ofiarę?

– No, która pani jest?

Zmarszczyłam brwi.

Dobra, trzeba się skupić i rozszyfrować to narzecze amazońskich zbieraczy spod Lublina.

– Pyta pani, kto jest ostatni?

– Tak – odburknęła, obruszona, że nie rozumiem, o co jej chodzi.

– Tu nie wchodzi się w kolejności przyjścia, a lekarz wyczytuje z listy – poinformowałam grzecznie.

– Od kiedy?! – obrzuciła mnie niezadowolonym spojrzeniem, naburmuszając się.

– O to proszę zapytać pielęgniarki z recepcji.

Zmierzyła mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.

– A lekarz to w ogóle przyjmuje?

Przewróciłam mentalnie oczami, przymykając powieki, żeby nie widziała, jak mnie irytuje.

– Jeszcze nie, spóźni się – dodała inna czekająca.

– Jak to się spóźni?! – niemal zawyła. – Ja pracuję i umawiam się na konkretną godzinę. Nie będę czekać. Chcę wejść o dziewiątej, tak jak jestem zapisana!

Co za tempa dzida! A niech idzie w chuj pierwsza! Przynajmniej będziemy sobie czekać w ciszy.

– A ja nie pracuję i może sobie pani wejść pierwsza! Szczerze, wisi mi to kalafiorem! – oznajmiłam z irytacją, żeby się już odczepiła.

– Dzień dobry!

Wesoły głos lekarza dotarł do nas wszystkich i w mgnieniu oka zmienił podłą siksę w uległego pudelka szwargoczącego „dzień dobry" z mało uroczym wachlowaniem rzęs.

– To świetnie, wejdę o czasie – rzuciła głośno tonem, nie dopuszczającym żadnej dyskusji.

Drzwi się otworzyły, a ta zerwała się z krzesła jak pojebana.

– Pierwsza jestem! – Stanęła przed lekarzem.

Wychylił się zza niej, patrząc na mnie.

– Pani Kania, zapraszam.

Przez trzy długie sekundy mierzyłyśmy się spojrzeniami w progu gabinetu, aż w końcu z satysfakcją w oczach weszłam do środka, zamykając drzwi.

– Uf – wyrzuciłam z siebie.

Zaśmiał się pod nosem.

– Cóż, pani Stawska bywa czasem... wymagająca. – Mrugnął do mnie okiem, sięgając do komputera i uruchamiając go. – Co ty dzisiaj taka cicha? Zawsze wpadasz jak po ogień i trajkoczesz jak oszalała.

– Dzisiaj wrzeszczę sobie wewnętrznie.

Parsknął rozbawiony.

– To co cię do mnie dziś sprowadza, poza oczywistym, że się stęskniłaś?

Jego luz zawsze pozwalał mi się poczuć swobodniej, ale dzisiaj jestem spięta. Do tego nie ma pani Danuty, czyli jego pielęgniarki–przyzwoitki i osoby, która wypisywała recepty, żeby panie z apteki nie musiały studiować archeologii, by odczytać bazgroły.

– Pani Danusi nie ma?

– Stoi w tym samym korku co ja na Łazienkowskiej. Chcesz poczekać? – Zabawnie poruszył brwiami i uśmiechnął się.

Machnęłam ręką, rezygnując z propozycji.

– Nie, spoko.

– Dobra, coś się stało? – spytał, patrząc na mnie uważnie. – Znów nieregularne krwawienia, z którymi walczyliśmy ponad rok? Czy coś innego?

Zapatrzył się na chwilę w ekran.

– Cytologia.

Wyciągnęłam z torebki papierek i podałam mu.

– A to w sumie dobry pomysł. Poza tym wszystko w porządku? Co słychać?

Stary ty nie chcesz wiedzieć!

Zaczął stukać w klawiaturę.

– Aaa zależy, gdzie ucho przystawisz, ale raczej tak. Śpię jeszcze. – Ziewnęłam potężnie, zasłaniając usta dłonią i wywołując u lekarza ciche parsknięcie.

– Żadnych krwawień około cyklowych? – upewniał się i widać było, że jest zatroskany moim brakiem humoru.

– Nie. Wszystko w najlepszym porządku.

– To teraz dla celów badania. Data ostatniej miesiączki?

Zamarłam, jak słup soli a serce powoli przyśpieszało bieg, powodując, że zaczynało mi się robić gorąco.

To było naprawdę dobre pytanie.

Świetne wręcz.

Szkoda, że sama go sobie nie zadałam przed przejściem tutaj! Jakbym musiała się nad nim głębiej zastanowić, to panika stała u mych drzwi i pukała w nie radośnie, unosząc butelkę wódki do góry. Zatkałam dłonią usta, wpatrując się w lekarza z przerażeniem. Serducho waliło tak mocno, że czułam pulsowanie krwi w uszach.

– Za mało kawy? – podsunął odpowiedź.

Pokręciłam przecząco głową, układając drugą dłoń na pierwszej. Otworzył szufladę i chwilę w niej grzebał. Wyciągnął z niej pudełko, położył na stole i przesunął w moją stronę. Spojrzałam na litery układające się w słowa „test ciążowy", jak na jadowitego węża, który zaraz zrzuci mi się do gardła. Popchnął pudełko jeszcze parę centymetrów z wymownym wyrazem twarzy. Sięgnęłam po nie, zagryzając wargę.

– Zapraszam! – Wskazał mi drzwi łazienki, w której znajdowała się przebieralnia.

Na autopilocie stawiałam nogę za nogą. Zatrzymałam się w połowie dystansu, odwracając. Drżałam jak w gorączce.

– Czy facet z oligospermią jest w stanie zapłodnić kobietę?

Uniósł brew do góry nieco rozbawiony.

– Chodziłaś na biologię, Janka?

– Byliśmy w tej samej klasie, Grzesiu! – Nie mogłam sobie darować uszczypliwości do kolegi, z którym znałam się od podstawówki. – Ale tego nie przerabialiśmy!

– A przerabialiśmy, że wystarczy jeden plemnik? – spytał radośnie, sprzedając mi ten sam tekst, który zafundowałam Magdzie w kościele.

Z braku argumentów wystawiłam język, zamykając się w łazience. Dłonie trzęsły mi się tak bardzo, że zdjęłam majtki dopiero za drugim razem. Minutę później wiedziałam już, że nadciągają kłopoty. Nawet nie musiałam czekać tej minuty, bo kreska pojawiła się, jak tylko skończyłam sikać na patyczek. Odłożyłam go na umywalkę i poprawiłam ubranie.

– Ten test jest uszkodzony! – wypaliłam, wychodząc z łazienki po umyciu dłoni. – Ta kreska powinna się pokazać po minucie, tak? – Wymachiwałam testem, idąc do biurka. – A pokazała się natychmiast. Test jest uszkodzony! Nie jestem w ciąży.

Przechylił głowę na prawo, przyglądając mi się z pobłażliwym rozbawieniem.

– Skoro tak mówisz, to wskakuj na fotel – zachęcił. – Zrobimy cytologię.

W pośpiechu zarzuciłam spodnie i przywdziałam, o jakże nic niezasłaniającą spódniczkę, w niezwykle nietwarzowym zielonym kolorze. Tupiąc niemiłosiernie, podeszłam do fotela, przyjmując niewygodną pozycję do badania.

– Dajesz! – rozkazałam.

Udawałam dzielną, ale żołądek mi się ściskał boleśnie. Grzegorz nakładał spokojnie rękawiczki.

– Jakiś facet będzie miał z tobą skaranie boskie!

– Już miał! – rzuciłam pod nosem rozżalonym tonem. – I nie chciał dalszych problemów!

Ułożyłam głowę na oparciu, składając dłonie pod piersiami.

Tylko spokojnie, Janka. Tylko spokojnie! To na pewno jakaś pomyłka a Grzechu zaraz się roześmieje, że żartował!

Drgnęłam pod zimnym wziernikiem, ale zacisnęłam tylko usta, pozwalając mu robić to, na czym się znał. Z całych sił powtarzałam sobie, że test jest fałszywy i nie ma powodów do paniki. Wyciągnął narzędzie, a potem zbadał mnie palcami, uciskając brzuch.

– A teraz mi powiedz, że nie jestem w ciąży!

– Mam kłamać? Dajesz na kozetkę – wskazał mebel stojący obok aparatu USG.

Serce przyśpieszyło jak do galopu.

Matko! Ale jak to... Normalnie Janka – szydziłam z siebie. – Kutas wchodzi do cipki, spuszcza się... i BUM – gotowe! Minuta przyjemności dla faceta. Dożywocie dla kobiety!

– Grzesiu...

– Dajesz, Janka i tak mam już niemal pół godziny obsówki a ty jeszcze musisz zdążyć na badanie krwi na dole.

Dłonie mi się spociły podczas tej podróży, która zajęła całe trzy kroki.

– Będziesz mi coś wpychał...

– Nie – zapewnił.

Naciskał coś na maszynie.

– Ostatni okres, który pamiętasz?

Pamiętałam doskonale, bo wymigałam się z pomocy Izce.

– Czwarty sierpnia.

Zerknął na kalendarz, biorąc do ręki głowicę USG i żel.

– Dziesiąty tydzień a ty nic nie zauważyłaś?

Syknęłam, gdy zimny przyrząd dotknął skóry. Jego pouczający ton był niezwykle irytujący. Gniew przyszedł znikąd i sprawił, że ulało mi się nieco jadu.

– Za dużo się działo. Lena niemal wyszła za mąż, ale do ślubu nie doszło, bo jest w ciąży z innym facetem. Spędziłam ponad tydzień w ramionach zajebistego kochanka. Wyjebano mnie z roboty, więc dwa tygodnie przepłakałam. Wydałam książkę, która okazała się hitem, tracąc kontrolę nad rzeczywistością niemal na miesiąc. Tak właśnie spędziłam ostatnie siedem tygodni! – zakończyłam z pretensją.

– Jesteś w związku?

– Chyba tylko z kredytem hipotecznym! – sarknęłam, usiłując tym pokonać wewnętrzny niepokój. – I nie opuszczę cię, aż do śmierci tak mi dopomóż bank!

Zaśmiał się.

– I ten zajebisty kochanek miał oligospermię?

Nie chciałam przywoływać Kuby w swojej głowie.

– Tak – odparłam cicho ze smutkiem.

– No to facet miał zajebisty fart! Mamusia ci nigdy nie mówiła, żeby wybierać faceta z mózgiem, bo fujarę to ma każdy?

– Mogła pominąć ten punkt w mojej edukacji – burknęłam.

Odkręcił monitor, pokazując mi dwa białe punkty. Zatrzymał obraz i zaczął coś mierzyć.

– Co to za koniki morskie?

Grzegorz parsknął.

– One lub oni powinni się na ciebie obrazić.

Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy uzmysłowiłam sobie, co powiedział. Naprawdę byłam w ciąży i wpatrywałam się teraz w dwa małe... obiekty, przypominające koniki morskie.

– Mam nadzieję, że skoro nie pracujesz to i przestałaś żłopać kawę hektolitrami. Łudzę się, że jak zrobisz badanie krwi z oznaczeniem grupy, to nie wyjdzie ci wynik Arabica 100%, mocno palona.

– Bez przesady! – odparłam słabo, wpatrując się niemal hipnotycznie w ekran.

– Dać ci wydruk w kolorze? – zaproponował.

Złapałam oddech, bo wyglądało na to, że przez chwilę, z wrażenia, przestałam oddychać. Do oczu podeszły mi łzy, gdy drukarka wypluła z siebie kilka zdjęć. Nie dość tego rozkleiłam się i łzy spłynęły po policzkach na dźwięk serduszek.

– Ciążę oceniam na jedenasty tydzień. – Podał mi wydruk. – Zrobimy prenatalny test PAPP–A i zapiszę cię na cito na bardziej zaawansowane USG genetyczne. Dodatkowo standardowe beta–hCG na dzisiaj.

Jak w transie zeszłam z łóżka, ubrałam się i wróciłam na niewygodne krzesełko, wiercąc się, jakbym miała owsiki w dupie. Na pobraniu krwi nawet udało mi się nie zemdleć, ale w sumie po tych porannych rewelacjach nie potrzebowałam kawy. Serce waliło mi w piersi jakbym maraton przebiegła i nie chciało zwolnić.

Wciąż nie dowierzałam.

Siedziałam w tramwaju, jadąc do domu i co rusz wyciągałam zdjęcie USG, wpatrując się w dwa koniki morskie. Paweł i Gaweł. Albo od razu Jacek i Placek. Tamci ukradli księżyc a ci... zawojują świat! Mój już rozjebali w mak! Roześmiałam się nieco zbyt histerycznie, aż starsza pani siedząca przede mną, obrzuciła mnie zniesmaczonym spojrzeniem. Nic to nie dało, nadal uśmiechałam się do siebie jak wariatka.

W domu naszły mnie wątpliwości. W ukochanych czterech ścianach klaustrofobia uderzyła ze zdwojoną siłą, aż musiałam wyjść na balkon.

Usiadłam na kanapie, podkurczając nogi pod siebie. Zdjęcie leżało na ławie, przyzywając wzrok.

I co teraz? Co powinnam zrobić?

Doskonale wiedziałam, jak bardzo Jakub pragnie dziecka. Jego słowa w Londynie wciąż tkwiły mi w głowie. „Zazdroszczę mu". Mogłabym przemilczeć, ale nie zaszczepiono mi chyba genu bycia suką. Owszem w pracy pokazywałam pazurki, ale zaliczyłabym to do kategorii „wredny babsztyl" niż do „ta suka". Nie robiłam nigdy niczego z czystej złośliwości, by mnie określano suką, a zawsze starałam się dać konkretną lekcję przy wrednym zachowaniu.

Czy chciałam te dzieci wychować samodzielnie? Raczej nie. Koleżanki miały dzieciaki i mężów i ledwo dawały radę. Nie wiem, jak radziły sobie samotne matki. Cudami, magią i urokami chyba. Niestety nie posiadałam daru do żadnego z wymienionych.

Serce waliło mi jak oszalałe, gdy robiłam sobie herbatę, dywagując, czy zadzwonić do niego dzisiaj na świeżo, czy jutro. Odsuwanie tego w czasie nie sprawi, że stanie się mniej realne. I czy wytrzymam w takim stresie do jutra? Już pociłam się niemiłosiernie, a nogi stawały się niczym miękki wosk. A co jutro?

Drżącą dłonią wybrałam numer Kuby. Spociłam się, jak mysz czekając. Odebrał dopiero po czwartym dzwonku. W tle słychać było jakieś rozmowy i stłumioną muzykę

– Słucham?

Zabrakło mi powietrza, słysząc ten miękki ton, który roztapiał mi serce.

– Cześć, musimy porozmawiać.

– Porozmawiaj z moimi prawnikami – zasugerował zimno.

Twoim prawnikom mam powiedzieć, że jestem w ciąży?

Jak bardzo chciałabym to wrzasnąć w słuchawkę, to schowałam dumę do kieszeni, odpowiadając.

– Oczywiście. Do widzenia! – dodałam, rozłączając się natychmiast.

Palant jakich mało!

Dobrze, porozmawiam z twoimi prawnikami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro