Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 13

25/7

Swój rozdział na życzenie wykorzystuje  vooltenoo :) 


Zakupy nie były takie złe.

Dobrze, że to nie była moja pierwsza wycieczka do Londynu i już wiedziałam, że nic nie znajdę na Oxford Steet, o ile nie chcę kupić czegoś z popularnych marek. A one nie robiły ubrań na przyjęcia. Zostało spróbować w Debenhams, BHS, John Lewis albo Marks & Spencer. Ogromny Marks & Spencer przy Gracechurch Street miał w ofercie wszystko to, co było mi potrzebne. Sukienka, którą wybrałam, była skromna, granatowa, kończąca się za kolanem. Klasyczna, ale nie nudna. Wysłałam Magdzie zdjęcie, a w odpowiedzi otrzymałam zwrotnie:

Magda: Chyba sobie kpisz!!!!!

Przerobiłam jeszcze kilka, powoli tracąc nadzieję, że będę w czymś wyglądać seksownie i atrakcyjnie. Widząc moje zrezygnowanie, ekspedientka w przymierzalni zaproponowała pomoc. Godzinę później zamiast sukienki miałam na sobie kombinezon z szerokimi nogawkami w stylu lat czterdziestych. Czekoladowy kolor podkreślał ładnie kolor skóry i pasował do rudych włosów. Odpowiednio dobrane dodatki w odcieniu starego złota oraz jasne sandały na obcasie, dodawały klasy. Namówiły mnie też na kapelusz z szerokim rondem, twierdząc, że inaczej się nie da, jeśli chcę wyglądać jak elegancka dama.

Poudawać mogę.

Zegar wskazywał dobrze po dwunastej, kiedy wynurzyłam się z przebieralni. Dwie pomagające mi dziewczyny były tak uprzejme, że zdjęły metki z ubrań, żebym mogła wyjść już gotowa. Do tego inna przyniosła mi zestaw podróżnych kosmetyków i torbę, żebym zapakowała swoje ubrania. Zaopatrzyłam się też w niezbędne minimum bieliźniarskie i piżamę, z bólem serca płacąc kartą kredytową rachunek, zamykający się niemal w dwustu funtach, tylko dzięki temu, że i kombinezon i buty były na letniej wyprzedaży, pozwalające mi je nabyć z siedemdziesięcioprocentową zniżką.

Jakub zmierzył mnie wzrokiem i z uznaniem pokiwał głową. Przeszłam się przed nim, jak modelka na wybiegu kręcąc biodrami i zalotnie patrząc przez ramię.

– Teraz będę wymagał, żebyś tak przychodziła ubrana do pracy – zażartował.

– Więc może być?

– Nawet więcej! Wyglądasz... pięknie.

– Dzięki! – zaczerwieniłam się.

– Masz coś przeciwko, żeby iść z naszymi gospodarzami na lunch?

Odebrał ode mnie torbę z zakupami.

– O ile będziemy w Greenwich na czas.

– Oni mieszkają w Greenwich.

– Och, naprawdę? – nie dowierzałam. – To któreś z nich musi dobrze zarabiać?

– To będzie raczej mój znajomy.

– Skąd się znacie?

– Pracowaliśmy razem.

– Ma jakieś imię?

– Mike Olsen.

Ależ oporne stworzenie!

– Dlaczego czuję się, jakby cię przesłuchiwała?

Uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział. Liczyłam, że podzieli się większą ilością szczegółów, ale niestety na tym zakończył. Jeśli uważał, że będę go ciągnęła za język, to absolutnie nie miałam takiego zamiaru. Nie lubiłam, jak ludzie wypytywali mnie o sprawy prywatne, więc hipokryzją byłoby usiłowanie zaspokojenia własnej ciekawości.

W trakcie podróży przyklejałam nos do szyby, podziwiając Londyn z jego nietypową architekturą, która jednocześnie łączyła nowoczesne budownictwo, pełne stali i szkła, z piaskowcem i zabytkowymi kamienicami o zielonych podwórkach. Mimo takiej rozbieżności projektów wszystko pasowało do siebie idealnie, tworząc unikalny klimat.

Kuba zaparkował na podjeździe niewielkiego domu, obok czerwonego Jaguara. Tuż przy krawędzi podjazdu znajdował się uroczy chodniczek z beżowego piaskowca. Każda płytka przedstawiała inne zwierzątko i była obsypana białym żwirkiem. Na idealnie przystrzyżonym trawniku stał klon japoński, obsypany wokół pnia białymi drobnymi kamyczkami. Cztery donice z betonu imitującego drewno, wypełniały przystrzyżone żywopłotowe zawijasy. Przy wejściu wisiały dwa kosze, z których wylewały się drobne czarne kwiatki.

W drzwiach pojawił się wysoki, barczysty facet z czarną brodą, w koszuli z podwiniętymi rękawami. Pod jego ramieniem przepchnęła się rudowłosa kobieta, mamrocząc po polsku.

– No weź się rusz, klocku!

Facet objął ją ramieniem za szyję i przycisnął do swojego boku, uniemożliwiając wyjście na zewnątrz. Pocałował ją w skroń.

– Dostaniesz w tyłek – mruknął niskim, seksownym głosem.

– Obiecanki, cacanki a głupiemu radość – prychnęła. – Cześć przystojniaku! – zaświergotała. – Czemu nie dałeś znać, że będziesz w Londynie?

– Sam do dzisiaj rano nie wiedziałam – odparł, prowadząc mnie w ich stronę. – Cześć Bell, cześć Mike! – Przywitał się Jakub. Rudowłosa piękność wysłała mu buziaka na dłoni. – Poznajcie Jankę, której trochę niespodziewanie towarzyszę na weselu siostry.

Po wymianie uprzejmości przeszliśmy do ogrodu. Panowie przeszli na angielski, oddalając się od nas, na drugi koniec przestrzeni pod wierzbę płaczącą.

– Skąd znasz Jakuba? – zagaiłam.

Skoro nie udało mi się przesłuchać Jakuba. Spróbuję z nią.

– Nie znam, to kolega Mike'a – odparła z prostotą. – Ale spotkaliśmy się wcześniej na jakiejś imprezie charytatywnej, gdy jeszcze pracował w Londynie. A potem jeszcze parę razy na innych zobowiązaniach towarzyskich w mieście.

– Och – przygryzłam wargę. – Przepraszam, założyłam, że skoro jesteś Polką, to też go znasz...

Roześmiała się tylko, podając mi szklankę z lemoniadą.

– Nic nie szkodzi. Widzieliśmy się kilka razy. Rozrywkowy facet, mogłabym ci poopowiadać różne historie. Zaciągnij go kiedyś na parkiet.

– Dzięki, że się zgodziliście nas ugościć tak z czapy.

– Nigdy nie odmawiam pomocy. Na lunch zrobiłam sushi. Może być nieco krzywe, bo Mike skutecznie mnie rozpraszał, żądając uwagi na równi z moją kotką, która zawsze jest zazdrosna, gdy rozmawiamy. – Spojrzałyśmy na mężczyzn dyskutujących o czymś żywo. Jakub podwijał rękawy koszuli niezwykle męskim gestem. Uspokój się moje serce. – Ale za to te jadalne są z łososiem wędzonym w syropie klonowym i z avocado. Pycha! Są też z kurczakiem w słodkim sosie teriyaki. Oraz klasyczne z łososiem wędzonym – wymieniała, nakręcając na palec rudy kosmyk włosów. – Chyba że nie lubisz, to mam sałatkę.

– Lubię! – zaprzeczyłam natychmiast. – Chętnie bym się nauczyła robić.

– Nic trudnego – zapewniła. – Potrzebujesz rozgotowany, klejący się ryż, wodorosty w płatach i dodatki. Zrobimy rano jeśli dzisiaj nie zabalujecie.

– Nie, nie mamy w planach imprezki. To znaczy moja siostra ma, ale ja nie jestem typem imprezowiczki.

– To jaki jest plan na dzisiaj? – spytała z ciekawością.

– Sesja zdjęciowa w Greenwich o czwartej, a potem wspólna kolacja a po kolacji, wiem, że wybierają się do klubu, ale ja chcę zdążyć obejrzeć obserwatorium, więc się zmywamy.

– Park jest piętnaście minut drogi stąd spokojnym spacerem.

– Och, ale super! To musi być cudowne mieszkać w takim miejscu.

Uśmiechnęła się krzywo.

– Nie ukrywam, że są plusy mieszkania w tak zielonej części Londynu.

– Ale są i minusy?

– Blisko park jest super, jak masz ochotę na spacer, ale nie, kiedy cię facet wyciąga o poranku na sześciokilometrowy bieg.

– Fascynat fitnessu?

Poruszyła zabawnie brwiami.

– To ciało mówi samo za siebie, ale żeby osiągnąć taki efekt, trzeba o siebie dbać. Ja natomiast – cmoknęła, chwytając się za biodra – hoduję swój tłuszczyk zażarcie, nie odmawiając sobie niczego.

– No co ty nie powiesz? – odparłam ironicznie, wskazując na brzuszek.

– Kobiety muszą mieć krągłości, kochana. – Poklepała mnie po dłoni pocieszająco. – Jedno lubią serpentyny na snake pass a inni autostradę na Hel. Musimy być różnorodne, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

– I to jest dobra wiadomość dla wszystkich kobiet.

Uśmiechnęła się.

– Nawet dam ci lepszą, zostawimy was jutro samych, więc w razie co możecie sobie pobaraszkować w jaccuzi.

– Nie, nie! – zaprzeczyłam gwałtownie. – My nie jesteśmy razem. On naprawdę jest moim szefem a ja jego Office Managerem.

– Naprawdę? – spytała.

– Bo to było tak: miał ze mną przylecieć jego młodszy brat Artur, ale złapał ospę. Znów świadkiem na ślubie jest Radek, który zna się i z moją siostrą i z panem młodym. Radek to mój ex, z którym przespała się moja siostra... Ehh to brzmi jak telenowela wenezuelska. Nie wiem, co mu powiedział Artur, ale Kuba na lotnisku odwalił cyrk „kochanie, spóźniłem się" i nie było już odwrotu.

– O matko! – przewróciła oczami, ale w jej tęczówkach dostrzegłam szczere rozbawienie.

– Też nie rozumiem, po co to zrobił, naprawdę wystarczyło, że przedstawi się jako kolega.

– Alfy tak mają – odparła, patrząc na swojego faceta z dumą. – To swego rodzaju obsikiwanie terytorium.

– Ale nas nic nie łączy.

– Jeszcze! – zauważyła.

– Lepiej nie – zastrzegłam. – Pracujemy razem, to bez sensu. Coś nie wyjdzie i będę musiała szukać pracy.

Bell zaśmiała się, potrząsając grzywą rudych włosów.

– Taaak, skąd ja to znam! Ja byłam dla Mike'a tylko kolejnym zleceniem. I proszę! Trzy lata później jesteśmy jak stare dobre małżeństwo.

– Pracujesz w Londynie?

– Pracuję zdalnie i dwa dni w miesiącu muszę być w biurze. Byłam w ten wtorek i będę za dwa tygodnie.

– Super! Też bym tak chciała – przyznałam z żalem.

– Kuba nie uznaje pracy zdalnej?

– Office manager – przypomniałam.

– No tak, głupia ja. Tak czy inaczej, jedziemy jutro na północ, odwiedzić moją przyjaciółkę, a potem zajrzymy do rodziców Mike'a. W przyszłym tygodniu jest Country Fair w Chatsworth. Nie mogę się doczekać pokazów konnej królewskiej gwardii w tym roku!

– Brzmi fascynująco! Ja natomiast, co może się wydać dość infantylne, skoro mieszkasz w UK od dawna, kupiłam sobie London pass i zamierzam zwiedzać w tym tygodniu jak japoński turysta na budżecie.

Zaśmiała się radośnie.

– I bardzo dobrze! Ale jak rasowy japoński turysta, to koniecznie spróbuj cornish pastries i obowiązkowym przystankiem jest piwo w pubie i lokalny lunch. Steak Ale pie albo shepads pie. O! – Wyraźnie zapaliła się do pomysłu we własnej głowie. – Nad Tamizą przy Sheakspear's Globe jest taka smażalnia ryb! Dają je tam w papierze imitującym gazetę! Można usiąść na ławce nad rzeką i spokojnie zjeść. A do tego płacisz tylko parę funtów. Byłam na budżecie, wiem, jak to jest – zapewniła. – I nie ma się czego wstydzić. To naturalne, że złotówka z Europy Wschodniej przegrywa z funtem.

Rozejrzałam się po ogrodzie i łypnęłam do wnętrza domu, który może nie opływał luksusem, bo brakowało złotych klamek i kibli, ale w odróżnieniu od lokum mojej siostry wyglądał niesamowicie elegancko. To nie była żadna Ikea a porządne drewniane meble, a kuchnią zawstydziliby pewnie nie jedną restaurację z gwiazdkami Michelin. Zwłaszcza rzędem wiszących nad środkową wyspą miedzianych rondli i patelni.

– Eee no, mam wątpliwości.

Parsknęła radośnie.

– To nie ja, to on! – Wskazała palcem na swojego faceta. – Pracuje od lat w prywatnej ochronie. Jego rodzice posiadają Chatsworth i połowę gruntów Derbyshire, jak nie więcej. Jezu, ile my mieliśmy kłótni na temat tego, że chcę za wszystko płacić po połowie. Mike zawsze mnie wtedy nazywa Zosia Samosia, a potem i tak robi jak chce.

– Też lubię niezależność – przyznałam, patrząc na panów w oddali, którzy wydawali się pogrążeni w rozmowie, ale zerkali na nas co chwilę.

– Pracujesz z Kubą, jest twoim szefem. Mhmm – zamruczała konspiracyjnie. – Czyżby szykował się najstarszy schemat biurowego romansu szef – sekretarka?

Przewróciłam oczami.

– Nie, on zdaje się mieć ten sam syndrom bohatera co ja i sprząta bajzel po chorym bracie.

– Mhmm – mruknęła ponownie, ale bez przekonania. – Wiesz, z doświadczenia z facetami o typie Alfa wyniosłam tylko jedną naukę: ich się nie da do niczego zmusić. Muszą chcieć, inaczej nie ma siły, żeby się ugięli.

– Ehhh – westchnęła. – to równie skomplikowane jak to, że zginęła mi walizka.

– Co? – zawołała głośno.

– Walizkę mi zgubili w samolocie. – Wskazałam na swój kombinezon. – Stąd nagłe zakupy.

– Oj biedaku! – Popatrzyła na mnie z litością. Podniosła się z fotela i poprowadziła na górę. Wskazała drzwi na prawo. – To będzie wasza sypialnia

– Wszystko będzie lepsze, niż moja siostra usiłująca spiknąć mnie z eks!

Zerknęłyśmy do środka i aż otworzyłam usta ze zdumienia, bo pomieszczenie było przestronne i pełne światła, utrzymane w tonacji złota i zieleni. Żadna klita zaserwowana mi przez Lenę.

– Eks są eks z jakiegoś powodu.

– To skomplikowane.

– Zawsze jest! – zapewniłam szczerze.

– Ale ty nie masz siostry bliźniaczki!

Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

– O matko i córko! Dobra, przyznaję rację. Jaki rozmiar ubrań nosisz?

– Z takim biustem? – Wskazałam kciukami na swój dekolt. – Duży.

Zaśmiała się lekko.

– Damy radę, myślę, że moje ciuchy będą nieco za duże na ciebie, ale coś tam wymyślimy. – Pociągnęła mnie na drugą stronę korytarza. – Jak każda kobieta, posiadam w szafie sekcję „jeszcze do tego schudnę".

– Taaaa – przeciągnęłam głoski. – Siostra w piątym zadaniu po przywitaniu oznajmiła mi, że kupiła proteinowe posiłki zastępcze i powinnam schudnąć, ale pewnie nie na tyle, żeby dobrze wyglądać w kościele.

– Ale ci się trafiła Bridezilla!

Przeszłyśmy przez piękną sypialnię w tonacji brązów i błękitów.

– Nie masz pojęcia! Lista wymagań jest długa. Jakby mogła, to by mnie nie zaprosiła.

Bell zatrzymała się przed podwójnymi drzwiami.

– Witaj w raju! – oznajmiła, otwierając drzwi.

O takich garderobach piszą w książkach, ale nie myślałam, że owe istnieją. Ten pokój miał wielkość sypialni w moim mieszkaniu w Warszawie. Od sufitu po podłogę wypełniał go półki i wieszaki. A na wieszakach! O mamuniu. Sukienki w każdych wymarzonych kolorach. Feeria barw atakowała i przyciągała wzrok coraz to nowymi szczegółami.

Weszła do środka z uśmiechem satysfakcji, wiedząc jakie wrażenie robi to miejsce na śmiertelnikach, których nie stać na takie luksusy.

– Sekcja „jeszcze schudnę" jest tutaj. Jak wrócicie po sesji, po przymierzasz sobie i może coś znajdziesz dla siebie. Z normalnych ubrań mam niewiele, ale... – podeszła bliżej okna i wysunęła szufladę. – Spodnie treningowe i dresy są tutaj, tak samo koszulki. Wolisz piżamę? Czy chcesz oszołomić Jakuba jakąś seksowną koszulką?

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem, udając obrzydzenie.

– Piżamę poproszę, najlepiej z długim rękawem i golfem!

Zaśmiała się znów, podając mi żądane ubranie.

– W łazience są kosmetyki, ale jak potrzebujesz suszarkę czy prostownicę, to jest w łazience na korytarzu. Wiem, to ekstrawagancja, ponieważ sypialnie mają swoje łazienki, ale Mike tak chciał, to tak ma.

– Dzięki, naprawdę doceniam.

– Ej – szturchnęła mnie żartobliwie. – My dziewczyny za granicą musimy się trzymać razem i wspierać.

– Nooo nie wiem – zakwestionowałam, mając w pamięci słowa Leny. – Moja siostra twierdzi, że w Londynie przyjęło się powiedzenie, że jak Polak ci nie pomógł, to już ci pomógł.

– Jakie to w sumie prawdziwe – przyznała ze smutkiem.

– Pinky! – zawołał Mike z dołu. – Jemy?

– Ja mu zaraz dam Pinky! – oburzyła się, mrużąc oczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro