Część 1
Zaczynamy 15/06/2023
Wpatrywałam się uparcie w formułę Excela, usiłując dopatrzeć się, gdzie w skomplikowanym zapisie funkcji – indeks, podaj.pozycję, podaj.pozycję znajduje się błąd, który zwracał mi wartość #N/A zamiast poszukiwanej odpowiedzi.
Do diabła! Może to obszar wyszukiwania? A może kolumna argumentu? Kurde, a błąd może, że są źle zablokowane?
Głośne chrząknięcie dotarło do mnie z prawej.
– Daj spokój Aga, nie będę ci poprawiać formuł w nieskończoność. Pokazywałam ci to już sto razy. Mówiłam nawet tysiąc, żebyś nigdy nie kasowała zakładek, a ty dalej swoje. – Mój ton stał się pouczający i pełen wymówki. – Ty się ciesz, że ja ci robię kopie zapasowe w chmurze na koniec dnia, inaczej byś tu siedziała do usranej śmierci i zawijała jak świstak w te sreberka.
– Janka...
Coś w jej głosie mnie zaalarmowało. Podniosłam głowę do góry i zrozumiałam. Przed biurkiem recepcyjnym stała osoba, której nie miałam ochoty oglądać. Członek zarządu Wydawnictwa Nowakowski, czyli niejaki Jakub Nowakowski. Wstałam ze swojego miejsca, przyklejając na usta sztuczny uśmiech.
– Dzień dobry panie Nowakowski. – Przywitałam go uprzejmie z nadzieją, że nie słyszał, jak zgrzytały mi zęby przy wypowiadaniu jego nazwiska. – Pana brat...
Położył teczkę notarialną na biurku i puknął w nią palcem.
No dobra, dam się nabrać.
Pewnie zerknęłam do środka, wyjmując plik dokumentów.
– Mój brat uchwałą zarządu został usunięty ze stanowiska – oznajmił pewnie. – Z dniem dzisiejszym rozpoczyna się moja dwuletnia kadencja.
Szkoda, ale umarł król, niech żyje król.
Spojrzałam w jego chmurne oczy. Pod tym spojrzeniem miałam ochotę rzucić papiery i zasalutować jak w wojsku, meldując gotowość do wykonywania wszelkich czynności... w granicach, kurwa, korporacyjnego zdrowego rozsądku!
– W czym mogę panu pomóc?
– Mogłaby mi pani na początek wskazać gabinet.
Czyżby nagle nie był tam, gdzie powinien? Na końcu korytarza?
Wyjrzałabym ostentacyjnie, ale lepiej nie drażnić go w pierwszym dniu nadzorowania kołchozu.
Jeszcze mu przyjdzie do głowy publiczne rozstrzeliwanie niewiernych?
– Oczywiście, zapraszam.
Stukając obcasami, zaprowadziłam go do gabinetu, w którym jeszcze w ubiegły piątek rezydował jego brat. Teoretycznie, bo nikt go tu nie widział od tygodni, i nie było to nic nowego ani niezwykłego. Otworzyłam drzwi i zaprosiłam go do środka.
– Życzy pan sobie kawę, herbatę? Wodę?
Może święconą? Albo od razu egzorcystę, po co się rozdrabniać.
– Kawa, czarna.
Jak twoje serce, o ile je masz! W co wątpię! Chyba, że lubisz gryźć ten piach w zębach!
– Oczywiście, panie dyrektorze... eee panie prezesie, robi się! – Odwrócił się do mnie z błyskiem w oku, ale udając naiwną i otwierając szeroko oczy w geście niewinności, zapytałam. – Czy czymś jeszcze mogłabym panu służyć?
Zupa dnia: Łzy naszych wrogów na obiad?! Zorganizować miejsce publicznych egzekucji? Czy gilotyna będzie wystarczająco wyrafinowana? Czy lepiej jednak jak będziemy wieszać?
– Nie, dziękuję! Przynieś z kawą teczkę, do podpisu i listę bieżących spraw, którymi trzeba się zająć.
Skinęłam głową i bezgłośnie zamknęłam za sobą drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Sekretariat kontra prezes Nowakowski 1:0. Wróciłam do Agi. Siedziała, studiując dokument, który nam dostarczył.
– Źle to wygląda – oznajmiła, krzywiąc się i podając mi papier.
– Ale mamy to na papierze, więc zadzwoń do prawników, najlepiej do Piotrka – poradziłam, idąc w stronę naszego socjalnego zaułka, który krył ekspres z kawą – i zapytaj, czy to jest już złożone do sądu, do rejestracji. W sumie nie ma znaczenia, bo uchwała zarządu to uchwała, o ile była odpowiednia ilość głosów. Trochę to wątpliwe, bo nikt nas nie powiadomił.
– Może i nie, ale jest w sumie pięciu udziałowców i wszyscy to kuzyni a zarządza dziadek. Mogli to uchwalić na niedzielnym obiedzie.
Westchnęłam z niezadowoleniem.
A już zaczynałam lubić tę robotę!
– Zwołali konwent seniorów? – zażartowałam.
– On nie wygląda jak brat Artura.
– Może go adoptowali – zasugerowałam, sięgając po filiżankę.
A może powinnam dać mu kubek? Odpowiedni i wymowny byłby ten z napisem na dnie: zostałeś otruty? Ehhh nieeee, zostawię go sobie na inny dzień. Tak samo jak ten z hawajskim znakiem pokoju na spodzie. Mój ulubiony.
Nawet nie wiedziałam, czy lubi zwykłą, rozpuszczalną czy może rozpuszczalną, ale rozpuszczoną na zimno, dla lepszego smaku? Jakie mleko? Z pianką? Ciepłe, zimne? 5%, 2%, odtłuszczone?! Migdałowe, z płatków owsianych? Od krowy z czarną sierścią dojonej o północy?
– Masz teczkę gotową? – spytałam, stawiając filiżankę na blacie recepcji. Chwyciłam swój kalendarz z przypiętym długopisem i tablet. – Pomożesz?
– Pewnie!
Aga chciała się wycofać jak zawsze, ale zatrzymał ją zimny głos Jakuba.
– Proszę zostać! Siadajcie. – Zajęłyśmy dwa fotele. – Gdybyście mogły się przedstawić i w paru zdaniach powiedzieć czym się zajmujecie.
– Agnieszka Jarosz. Jestem sekretarką zarządu. Całego zarządu oraz pięciu dyrektorów. Zajmuję się kalendarzami, organizuję spotkania, dostarczam dokumenty i prezentacje. Robię tłumaczenia.
Jego chłodne spojrzenie, w którym nie było żadnych emocji, przeniosło się na mnie.
– Janina Kania. Asystentka zarządu, w szczególności dyrektora zarządzającego, który pełni rolę Prezesa Zarządu. Pełnię rolę Office Managera – wymieniałam niemal na jednym wydechu. – Zajmuję się HR, umowami zlecenie i o dzieło na potrzeby redaktorów. Przygotowuję dokumenty do kwartalnych rozliczeń. Akceptuję wypłaty pracowników.
– Tak dużo obowiązków dla jednej osoby.
Nie wiedziałam, czy mnie chwali, czy się nabija. A w sumie mogłabym jeszcze parę rzeczy wymienić. Jeszcze nie tknął kawy. Spojrzał na nas uważnie i wypalił ordynarnie:
– Obie sypiacie z moim bratem?
Ale ma tupet. Wal się na ryj, kutasie! Gorzej już zacząć swojego panowanie nie mogłeś!
Starałam się zachować kamienną twarz. Ale miałam ochotę strzelić go w ryj teczką do podpisu a w najsłabszej wersji wylać mu kawę na spodnie w kroku. Ale... w końcu rachunki i hipoteka nie zapłacą się same. Owszem przetrwałabym z pół roku bezrobocia, ale to mała branża i nie wiem, czy nie musiałabym zmienić kraju, żeby mnie ktoś zatrudnił.
– Dyrektor Nowakowski – specjalnie położyłam nacisk na jego tytuł – zatrudnia wykwalifikowane i doświadczone osoby, które wiedzą, jak zarządzać biurem. Osobiste zaangażowanie między pracownikami jest jasno opisane w polityce firmy.
– I nie woła do ciebie: skarbie? – spytał z pełną powagą.
Nawet nie misiaczku – miałam ochotę mu odpysknąć. Podniosło mi się ciśnienie. Uniosłam głowę do góry, mierząc go wyniosłym spojrzeniem.
– Może pan się do mnie zwracać panno Kania!
– Gramy trudną do zdobycia czy pod publiczkę? – zapytał z emfazą.
– Nie wiem, co pan insynuuje – grałam debilkę – ale mnie tu zatrudniono jako Office Managera z szerokim zakresem obowiązków.
– Właśnie o tym mówię. – Jak ostatni cham wyjął telefon z kieszeni, zerknął na niego i położył na blacie. – Nie bawmy się w żadne gierki – zaproponował. – Mój brat to kobieciarz, który nie potrafi trzymać sprzętu w spodniach.
No co ty nie powiesz?!
Jak bardzo zgadzałam się z tą oceną, Artur nigdy nie zrobił nic, żeby mnie poderwać. W końcu to ja kierowałam tym całym burdelem, a on tylko podpisywał papierki. Doskonale wiedział, co się stanie, jeśli będzie się do mnie dobierał – odejdę. I tak właśnie będąc jego asystentką a na papierze Office Managerem, właściwie zarządzałam całym wydawnictwem pod względem HR i administracyjnym, z jego błogosławieństwem i ku chwale zysków, których nie mieliśmy, bo się komuś zachciało księgarń!
– Myślę, że ma pan kompletnie błędne wyobrażenie, co tu się dzieje.
– To świetnie, że pani myśli! – pochwalił. – Naprawdę godne podziwu!
Jeszcze tylko brakowało, żeby mi w nagrodę rzucił cukierka, którego obracał w palcach. Otworzyłam usta, żeby wygłosić ciętą ripostę, ale widząc błysk w jego oczach, zrozumiałam, że drażni mnie tak specjalnie, chcąc sprowokować kłótnię.
– Żeby nasza współpraca dobrze się układała, wolałabym, żebyśmy unikali wycieczek osobistych – odparłam uprzejmie, ale w głowie sztyletowałam jego laleczkę Voodoo pinezką, w nerw pod kolanem.
Pochylił się nieco w naszą stronę.
– Co pozwala ci myśleć, że zamierzam was zatrzymać?
Ja pierdolę! Teraz jeszcze stracę robotę! A wesele Magdy jest za cztery tygodnie!
Krew odpłynęła mi z twarzy. Aga konwulsyjnie złapała mnie za dłoń. Zachowaj twarz Jaśka! Nie daj się pokonać. Ciężko się przekonywać, jak w skroniach zaczyna ci pulsować krew ze strachu o przyszłość. Przełknęłam i wzięłam niewielki oddech, zduszając wszystkie negatywne emocje.
W tym czasie cham i prostak podniósł do ust kawę. Zdziwienie na jego twarzy było wymowne. Dobre co?! A nie zastanawiasz się patałachu, czy nie dodałam tam trutki na szczury albo arszeniku? Dzisiaj pewnie nie, ale kto wie, co przyniesie jutro!
– Oczywiście, kiedy możemy się spodziewać pana asystentki, która przejmie nasze obowiązki? – zapytałam neutralnym tonem, ale chętnie po prostu bym go spoliczkowała i chlusnęła mu tą cholerną kawą w twarz!
Trudno! Rozstańmy się z godnością! Której on nie ma!! Jednak coś w jego postawie i oczach było nie tak. Czy on blefował? Chciał wiedzieć, jak się zachowamy? No to misiu uwaga: sprawdzam!
– Czy trzymiesięczny okres wypowiedzenia zagwarantowany w umowie o pracę nadal będzie obowiązywał, czy woli pan, żebyśmy były zwolnione z obowiązku świadczenia pracy? Mogę przygotować dokumenty w pół godziny. Godzinka i już nas tu nie ma – zaproponowałam pogodnie.
Dłoń Agi zacisnęła się na podłokietniku. Siedziała napięta jak struna, ale w oczach zbierały się łzy. Za chwilę walnie nam jedną ze swoich histerii i będzie pozamiatane.
– Nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość, skupmy się na tu i teraz. Na wszystko przyjdzie czas – spojrzał na Agę. – Może nas pani zostawić panno Jarosz.
Dziewczyna siedziała jak zaczarowana.
– Aga? – klepnęłam ją po dłoni. Spojrzała na mnie, mrugając wściekle. Miałabym ochotę dodać „wyjazd", ale jakoś nie wypadało.
– Tak, oczywiście – podniosła się niezgrabnie i wyszła z gabinetu.
Poczekałam, aż zamkną się za nią drzwi.
– Straszenie Agnieszki utratą pracy nie jest dobrym sposobem, żeby pracowała efektywnie – oznajmiłam z urazą, wypadając z roli profesjonalistki i pozwalając sobie na osobisty komentarz.
– Ciebie to jakoś nie ruszyło – rzucił długopis na blat.
– Moja sytuacja finansowa i jej to zupełnie coś innego.
– Naprawdę? To jak cię dzisiaj zwolnię dyscyplinarnie, to na koniec jeszcze mi podziękujesz?
Dobrze, że miałam splecione palce na kolanach i nie widział, jak się zacisnęły a kostki pobielały.
– Musiałby pan mieć mocne podstawy do takiego kroku.
– Fałszowanie podpisów mojego brata to za mało?
Musiałbyś to udowodnić, frajerze! Powodzenia.
Wyraźnie szukał zaczepki, ale w złym miejscu.
– Pan dyrektor samodzielnie podpisywał wszystkie dokumenty – wyjaśniłam twardo. – Jeśli byłoby jakiekolwiek upoważnienie do występowania w jego imieniu, miałabym taką wiedzę. Nigdy nie udzielił mi tego pełnomocnictwa.
Bądźmy szczerzy, nie byłam święta. Czasem zdarzało mi się coś podsunąć do podpisu, z czym nie do końca by się zgadzał poprzedni szef, albo pomijać zapisy w umowach, czy przemilczać fakty. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że nigdy przenigdy nie podrobiłam jego podpisu. Artur mi ufał, nie było takiej potrzeby.
– Sprawdzimy to.
– Jeśli zarząd ma wątpliwości co do autentyczności podpisów... – zaczęłam, chcąc zaproponować rozwiązanie.
– Sęk w tym, że zarząd szczegółowo wypytał poprzedniego prezesa, na okoliczność prowadzonej działalności i okazało się, że były już prezes, nie ma bladego pojęcia, co tu się dzieje!
Nie miałam na to dobrej odpowiedzi.
– Jestem przekonana, że jeśli pan sobie zażyczy ekspertyzę grafologiczną, wykaże ona, że żaden z dokumentów, które przeszły przez moje biurko nie jest sfałszowany.
Byłam w stu procentach pewna tego co powiedziałam. W życiu nie zrobiłabym czegoś takiego. Mierzyliśmy się spojrzeniami, usiłując złamać się wzajemnie.
Czy to dlatego Artur dzwonił do mnie w niedzielę kilkanaście razy, a potem nie odebrał, jak oddzwaniałam? Było już za późno? Ileż razy ostrzegałam go, żeby chociaż posłuchał, co do niego mówię, żeby chociaż raz przestał serfować po Internecie na spotkaniu redaktorów. Uśmiechał się wtedy tylko radośnie, składał zamaszyste podpisy i znikał z biura. Albo ja znikałam z jego domu, ponieważ czasem była to jedyna możliwość, żeby firma się kręciła. O dyktowaniu odpowiedzi na maile już nie wspomnę, ponieważ to było nagminne. I proszę mamy teraz przez to wszystko klops!
– Może przejrzymy dokumenty do podpisu? – zaproponowałam, przerywając niezręczną ciszę.
– Te wszystkie umowy muszą zostać poprawione – rozkazał.
– Oczywiście, ale one stanowią tylko część dokumentów.
Wybrałam z odpowiedniej zakładki faktury, które ze względu na wysoką kwotę, wymagały autoryzacji członka zarządu przed ich zapłatą. Wyjaśniłam każdy dokument, podając więcej szczegółów, niż było zawarte w opisie na rewersach. Nie zawahałam się przy żadnym.
Zadawał tyle pytań, że miałam ochotę, co najmniej kilkukrotnie podnieść się, złapać za poły marynarki i potrząsnąć nim wrzeszcząc wniebogłosy: co jest z tobą nie tak!!
– Możemy przejść do spotkań? – zaproponowałam. – Jeśli udostępni mi pan swój kalendarz, przeniosę wszystkie terminy z kalendarza poprzedniego prezesa do pańskiego.
Zebrałam wszystkie omówione papiery i włożyłam z powrotem do teczki. Sięgnęłam po tablet.
– Niech pani zwoła zebranie wszystkich pracowników na – zerknął na zegarek – dziesiątą trzydzieści. Obecność obowiązkowa.
– Czy mam podać jakiś powód?
– A muszę podawać jakiś?
– Oczywiście, że nie panie prezesie. Czy to wszystko? – spytałam z nadzieją, że ten koszmarny poranek się skończy.
– Dam pani znać, kiedy będzie mi pani potrzebna.
Oby nigdy, chamie!
Wraz z dokumentami wymaszerowałam, zamykając za sobą drzwi bezgłośnie. Przycisnęłam teczkę do piersi i oparłam się o ścianę. Wzięłam kilka uspokajających oddechów. Dopiero teraz uderzyła mnie dawka adrenaliny. Zaczęły mi drżeć dłonie. Odepchnęłam się od ściany i pomaszerowałam do biurka dzielonego z Agnieszką.
– Wciąż tu pracujemy? – wyszeptała z nadzieją.
– Jeszcze tak – podałam jej dokumenty. – Zrób skany i wyślij, i zapisz na dysku. Biznes kręci się jak zawsze.
Pochyliłam się do laptopa i napisałam krótką wiadomość do wszystkich pracowników, że zapraszam na zebranie na dziesiątą trzydzieści w dziale tele–obsługi. Zwrotnie otrzymałam kilkanaście maili o podobnej treści, które w skrócie można podsumować: czy mamy się czego bać?
– Tylko czekać, jak Beatka wpadnie tutaj szturmem „po kawę" – wymamrotała.
– A za nią Baśka „tylko się przywitać" – dodała Aga, wydymając wargi. – Próbowałaś dzwonić do Artura?
– Wczoraj dzwonił do mnie kilkanaście razy, ale ja czytałam tę nową pozycję od Aldony i tak mnie pochłonęła, że nie zauważyłam, że telefon dzwoni. – Podniosłam się z krzesła, biorąc umowy do ręki. – Trzeba poprawić pierwsze strony, zejdę z nimi na dół, żebyśmy nie miały tutaj nalotu z niepotrzebnym zamieszaniem.
– Ale jak pójdziesz teraz, to będziesz musiała im powiedzieć, dlaczego zmieniasz i na kogo. – zauważyła Aga przytomnie.
Opadłam z powrotem na krzesło.
– Dzięki za głos rozsądku.
– Co robimy? – ewidentnie była zaniepokojona.
– To co zawsze Pinky – pochyliłam się w jej stronę z kpiącym uśmieszkiem – będziemy podbijać świat.
– A jak nas wywali?
– To gdziekolwiek pójdę, zabiorę cię ze sobą! – zapewniłam stanowczo, ale w głębi duszy byłam równie rozstrojona nerwowo jak Aga, ale nie chciałam straszyć jej jeszcze bardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro