M
Josh podjechał do Denly'ego i zaczął gorączkowo mówić:
— Słuchaj, zostało pięć minut. Na bank będą teraz zagrywać na MacGregora. Ten, który będzie mieć lepszą pozycję, musi go zablokować. — W oczach Josha pobłyskiwało coś niemal szalonego. — Nieważne jak, trzeba go zablokować.
Wzrok Archiego skupiony był na trybunach — słowa Josha ledwo do niego docierały. Obserwował, jak odziany w czerń mężczyzna zapisuje coś w małym notesiku. Serce waliło mu jak oszalałe. W końcu spojrzał na przyjaciela, bo ten warknął rozwścieczony:
— Kurwa, Arch! Skup się! Ja zablokuję MacGregora, bo ty bujasz w obłokach przez tego łowcę.
W powietrzu rozbrzmiał gwizdek, który zasygnalizował wszczęcie gry.
— Połamię mu nogi, jak będę musiał, a ty wpakujesz krążek do bramki — syknął pospiesznie.
Dopiero teraz Archie spojrzał na Josha. Jego twarz była wykrzywiona w gniewnym wyrazie. Denly jeszcze nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie.
— Zaczekaj — mruknął chwytając go za przód koszulki i studząc jego szaleństwo. — Popatrz na mnie, Josh, posłuchaj tego co mówisz.
Jasne oczy Hegana rozszerzyły się. Chłopak otworzył usta, by zaraz je zamknąć.
— Zagrywamy akcję numer trzy z treningów! Pilnuj prawej strony! — Archie krzyknął przez ramię i zaczął pędzić w kierunku MacGregora.
Czuł jak szansa na zdobycie miejsca w Niedźwiedziach oddala się od niego z każdym sunięciem łyżew po lodzie. Zaciskał zęby na ochraniaczu i starał się wyprzeć z głowy głos, który krzyczał na niego i obwiniał za stracenie pozycji w ukochanej drużynie.
Zamachnął się kijem, odbił w lewo i zderzył się z potężnym obrońcą przeciwnej drużyny. Wyrwał mu krążek i niewiele myśląc posłał go na prawą stronę, gdzie stał już gotowy do strzału Josh. Hegan przejął czarny dysk i po kilku sekundach ten wylądował w bramce przeciwnika.
Hala rozbrzmiała końcowym sygnałem meczu oraz okrzykiem ludzi. Dobermany wygrały ten mecz, a Josh Hegan zbierał od kolegów poklepywania i oznaki uwielbienia. Archie wciąż stał koło MacGregora i patrzył na roześmiane buzie kolegów. Czuł jak ogromy lodowaty głaz osiadł mu w dole brzucha, sprawiając mdłości.
— Brawo, dupku. — MacGregor wyjął ochraniacz na zęby i uśmiechnął się z czystą złośliwością. — Właśnie pomachałeś swojemu miejscu w Niedźwiedziach na do widzenia. Kompletny idiota. — Splunął na lód i odjechał w kierunku kolegów z drużyny.
Ramiona Denly'ego zgarbiły się, a z jego ust padło siarczyste przekleństwo.
MacGregor miał rację. Koncertowo to spieprzył. Właśnie cała jego przyszłość poszła się bujać. Nie dostanie miejsca w Niedźwiedziach, nie odciąży mamy z finansowych obowiązków, nie wyremontują domu babci.
Nie będą mieć lepszego życia.
Przełknął, a potem jego wzrok powędrował ku trybunom. Ubrany na czarno łowca talentów już schodził na dół. Minął rząd, gdzie siedziała mama Archiego i państwo Hegan z Wiewiórką i Archiego aż zabolało serce.
Jego mama szczerzyła się i szaleńczo do niego machała. Jak miał jej powiedzieć, że wszystko zaprzepaścił? Jego oczy spoczęły na moment na Holly. Dziewczyna stała i również do niego machała. Jej rude włosy kręciły się jak szalone, a zaczerwienione policzki nadawały naprawdę uroczego wyglądu.
— Ja pierdolę — szepnął pod nosem.
— Arch! Mamy to! Mamy to, Archie!!!
Josh podjechał do niego i niemal zmiażdżył w niedźwiedzim uścisku. Kask Denly'ego potoczył się po lodzie i przez chwilę chłopak miał ochotę odepchnąć przyjaciela i poczęstować go naprawdę niemiłymi słowami, szybko jednak wziął się w garść. Josh nie był tutaj niczego winny. Nikt nie był.
Takie było życie. Nie można było mieć wszystkiego.
— Piękny gol, stary. — Poklepał Josha po plecach i mimo wszystko się uśmiechnął.
Josh spoważniał i jeszcze raz przytulił przyjaciela.
— Dziękuję — powiedział patrząc pod nogi. — Że mnie powstrzymałeś i przemówiłeś do rozumu. Nie chcę... wygrywać w taki sposób. Nie chcę być takim zawodnikiem, człowiekiem.
— Wiem, Josh. Rozumiem.
Hegan uśmiechnął się nieśmiało, a potem wskazał głową na coś, co znajdowało się za plecami Archiego.
— Łowca Niedźwiedzi chce z nami pogadać. Chodźmy.
Archie nie zdążył złapać ramienia przyjaciela. Hegan pognał do ubranego na czarno mężczyzny, a Archie jęknął przeciągle.
— Oto nadchodzi wielkie nic — mruknął podnosząc kask, a potem podążył śladami Josha.
Łowca talentów był doprawdy żylastym, wysokim i raczej mało przyjemnym na pierwszy rzut oka mężczyzną. Biła od niego specyficzna aura — znudzenie zmieszane z poczuciem wyższości i opanowaniem.
— Arthur Moore — przedstawił się dość skrzeczącym głosem. — Z panem Heganem poznaliśmy się wcześniej, ale my jeszcze nie mieliśmy tej przyjemności.
Wyciągnął dłoń w stronę Archiego, a ten po przełknięciu śliny uścisnął szczupłą i wyjątkowo suchą dłoń mężczyzny.
— Archie Denly.
— To był doprawdy interesującym mecz. Obaj graliście na świetnym poziomie. — Wyciągnął swój notesik i zmarszczył lekko brwi, a lodowaty głaz w żołądku Archiego zaczął niebezpiecznie podskakiwać. — Aż żałuję, że mogę wziąć tylko jednego z was.
Josh zmarszczył brwi i spojrzał zdezorientowany to na Moora to na Archiego.
— Jednego? — zapytał.
Archie spuścił głowę, a łowca Niedźwiedzi zaczął spokojnie tłumaczyć:
— Tak, niestety Niedźwiedzie zmieniły zdanie i mają obecnie tylko jedno miejsce dla młodzika. Panie Hegan, gratuluję, to miejsce jest pana.
Archie poczuł jakby ktoś jednocześnie wyrywał mu serce i przycisnął z całych sił znajdujący się w żołądku głaz. Było mu niedobrze i słabo. Czuł jak stojący koło niego Josh cały się napina.
— O czym pan mówi? — zapytał wyraźnie rozzłoszczony. — Mieliście dwa miejsca. Ja i Archie mieliśmy dołączyć do drużyny. Tak się nie robi. Archie? — Spojrzał na przyjaciela i zamarł widząc wyraz jego twarzy. — Wiedziałeś?
Denly spojrzał w bok i wzruszył ramionami.
— MacGregor powiedział mi przed meczem.
Brwi Josha się uniosły.
— Więc o tym wtedy rozmawialiście? Dlaczego mi nie powiedziałeś? — Josh spojrzał na łowcę talentów, który obdarzał dwójkę młodych mężczyzn znudzonym i nieco zirytowanym spojrzeniem i burknął: — Pan wybaczy na chwilę.
Złapał przód koszulki Archiego i odciągnął go kawałek, tak aby Moore nie słyszał ich rozmowy. Zacisnął usta w wąską linkę i spojrzał wyczekująco na Archiego.
— Jezu, czy to ważne. Dostałeś tę pozycję. Reszta to historia.
Hegan prychnął i założył ręce na klatce piersiowej.
— Zaraz ty będziesz historią. Dlaczego mi nie powiedziałeś? — Nie dawał za wygraną.
Denly przetarł twarz dłonią.
— Sam nie wiem, jakoś tak wyszło.
Było mu wstyd przyznać, że chciał zagarnąć miejsce dla siebie, że myślał tylko o sobie i zostawił Josha na pastwę losu. Najważniejsze, że wszystko zostało naprawione. Josh odzyskał swoje miejsce, a on... on będzie musiał jakoś inaczej zabezpieczyć swoją i mamy przyszłość. Da radę, przecież świat nie kończył się na Niedźwiedziach.
— W domu jest aż tak źle?
Pytanie Josha sprawiło, że poderwał głowę i spojrzał wprost w niebieskie oczy przyjaciela. Wciągnął pospiesznie powietrze i zaczął gorączkowo kręcić głową.
— Nie, nie — powiedział z fałszywą lekkością, a brew Josha uniosła się. — Bywało gorzej — dokończył szeptem.
Hegan spojrzał na Archiego, potem na łowcę talentów, który już wyraźnie się niecierpliwił i powiedział:
— Okej. Rozumiem.
Odepchnął się od lodu i pognał z depczącym mu na ogonie Archiem do Arthura Moore'a.
— Przepraszam, że musiał pan czekać. — Uśmiechnął się szeroko. — Przyjmę to miejsce, ale pod jednym warunkiem: albo bierze pan nas obu albo niech pan szuka innego młodzika.
Arthur Moore otworzył szeroko oczy, a Archie zakrztusił się powietrzem.
— Josh, co ty odwalasz! — syknął ciągnąc przyjaciela za ramię.
Hegan wzruszył ramionami i strzepnął dłoń Archiego.
— Ty zrobiłeś coś bez konsultacji ze mną, to i ja mogę. — Spojrzał na Moore'a. — A więc?
Łowca talentów zaśmiał się sucho, poprawił długi płaszcz i spojrzał z politowaniem na chłopaka.
— Panie Hegan, to nie pan stawia tutaj warunki.
Denly złapał się za włosy. Nie miał pojęcia co wyprawiał Josh. Przecież miał zaklepane miejsce w Niedźwiedziach.
N i e d ź w i e d z i a c h.
To była ich ukochana drużyna. Razem harowali ponad dziesięć lat na ten moment, a ten idiota stawiał warunki ich łowcy. Oszalał, jak nic oszalał!
— Może i nie stawiam warunków, ale zdobyłem w tym sezonie ponad czterdzieści bramek i dwa razy tyle punktów. Dobrze pan wie, że wzmocniłbym Niedźwiedzie w następnym sezonie. Co ja mówię — zaśmiał się i machnął dłonią. — Byłbym ich filarem — powiedział już całkiem poważnie. — Niech pan weźmie sobie pięć minut na przemyślenie moich słów.
Wyszczerzył się, a potem powiedział lekko:
— Tylko nie więcej niż pięć. Mam jeszcze trzy propozycje, w tym od Kaczorów z Michigan.
Usta Arthura Moore'a rozszerzyły się lekko, co nadało mu komiczny wygląd. Archie mógł się założyć, że jeszcze nikt nie postawił mu warunków. Łowca talentów zwęził oczy, obrócił się na pięcie i przyłożył do ucha telefon, a dwójka przyjaciół obdarzyła się wnikliwym spojrzeniem.
— Oszalałeś — stwierdził Archie.
— Zobaczysz, że magicznie wyłuska te dwa miejsca. —Josh spojrzał na zatroskany wyraz twarzy przyjaciela i westchnął. — Posłuchaj, razem zażynaliśmy się o te miejsca w Niedźwiedziach. Poświęciliśmy swój czas, wiele przyjemności, krew i masę innych rzeczy. Jeśli nie mogą znaleźć dwóch miejsc, to nie chcę tam iść.
Archie opuścił głowę i zaczął ryć ostrzem łyżwy w lodzie.
— Ja chciałem — szepnął ze wstydem. — Jak MacGregor mi powiedział o zmianie decyzji drużyny to nie patrzyłem na nic, nawet na ciebie Josh. Nie zasłużyłem na to miejsce. — Wyprostował się i spojrzał w oczy Hegana. — Nie zasługuję na ciebie.
Wyższy z hokeistów pokręcił głową.
— Obu nam puściły dzisiaj nerwy. Ja chciałem zabić tego kretyna MacGregora, a ty... ty postawiłeś dobro rodziny ponad wszystko. Rozumiem, to stary. Było minęło.
Archie zacisnął dłonie w pięści. Nie mógł pojąć jak Josh mógł ot tak nie tylko puścić wszystko w niepamięć, ale i mu wybaczyć.
— Poważnie, nie gryź się tak. — Josh poklepał go po ramieniu, a potem się wyprostował. — Drakula wraca, zobaczmy jakie ma wieści — szepnął, a usta Archiego mimo wszystko rozszerzyły się w uśmiechu.
Arthur Moore rzeczywiście wyglądał jak ten mityczny mieszkaniem Transylwanii. Ciekawe czy wieczorami nie spożywał krwi niewinnym i młodziutkich zawodników Niedźwiedzi.
— Panie Hegan, panie Denly. — Mężczyzna kiwnął nieznacznie głową i zaczerpnął głębokiego oddechu. — Po rozmowach z władzami i prezesem drużyny doszliśmy do jednogłośnej decyzji.
Obaj zawodnicy wyprostowali się i czekali w napięciu na następne słowa Moore'a. Ten potarł dłonią szczękę i zmrużył nieco oczy.
— W przyszłym sezonie obaj zasiądziecie na ławce Niedźwiedzi.
— Ja cię pieprzę! — Archie rzucił się na Josha i zaczęli ze śmiechem przepychać się na lodzie.
Moore obrzucił ich lekko zdegustowanym spojrzeniem. Czasami miał serdecznie dosyć pracy z narwanymi i wciąż bardzo dziecinnymi młodzikami. Czuł się jakby przychodził do przedszkola, a nie na uniwersyteckie mecze.
— Gratuluję — mruknął, gdy dwójka przyjaciół nieco się uspokoiła. — Ale ostrzegam, nie będziemy tolerować dalszych szantaży. — Spojrzał na Josha i uniósł brew. — Tym razem to przeszło, ale następnym razem...
Zrobił srogą minę, potem kiwnął głową i odwrócił się na pięcie.
— Jezu, mam nadzieję, że reszta władzy Niedźwiedzi nie ma takiego kija w dupsku. — Josh pokręcił głową, a potem klepnął Archiego w plecy. — Chodź, pogadajmy w końcu z rodziną, bo widzę, że tam umierają od dłuższego czasu.
Zaśmiał się, widząc jak ojciec, Holly i mama Archiego dosłownie byli przyklejeni do bandy i nasłuchiwali każdego słowa. Jego matka oczywiście stała spokojnie z tyłu i bardziej była zainteresowana oryginalnym nakryciem głowy jakieś nastolatki.
Denly zabrał z lodu swój kask i kij, a potem spojrzał na Josha.
— Naprawdę ci dziękuję, stary. Jestem twoim dłużnikiem.
Usta Hegana wyszczerzyły się w uśmiechu i Archie czuł, że był w kłopotach.
— No, to mi się odwdzięcz i zrób to, o czym rozmawialiśmy rano. — Puścił mu oko i odbił się od lodu. — Podwójna randka, Denly! — Krzyknął przez ramię, a Archie aż przełknął ślinę.
Jego spojrzenie powędrowało do Holly. Dziewczyna stała koło rodziców i wpatrywała się w niego. Gdy została na tym przyłapana, spuściła wzrok i zaczęła bawić się ściągaczami od kurtki.
Archie uśmiechnął się pod nosem i sam też pognał w stronę bliskich. Skoro wykaraskał się z takiego bagna, to randka z Wiewiórką powinna być bułką z masłem.
To był najwidoczniej jego dzień. Niech dobra passa trwa.
Hej kochani!
Witam Was w alternatywnej rzeczywistości Wiewióry i Denly'ego. Całkiem miło wróciło mi się do tej dwójki, choć kompletnie odzwyczaiłam się do jakiegokolwiek przeklinania u bohaterów, więc trochę mi dziwnie, ale Archie to Archie i musi rzucić nieco mięsem.
Mamy sześć rozdziałów i będą one wpadać codziennie. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić 😊
Ściskam!
M.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro