Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

M

Josh podjechał do Denly'ego i zaczął gorączkowo mówić:

— Słuchaj, zostało pięć minut. Na bank będą teraz zagrywać na MacGregora. Ten, który będzie mieć lepszą pozycję, musi go zablokować. — W oczach Josha pobłyskiwało coś niemal szalonego. — Nieważne jak, trzeba go zablokować.

Wzrok Archiego skupiony był na trybunach — słowa Josha ledwo do niego docierały. Obserwował, jak odziany w czerń mężczyzna zapisuje coś w małym notesiku. Serce waliło mu jak oszalałe. W końcu spojrzał na przyjaciela, bo ten warknął rozwścieczony:

— Kurwa, Arch! Skup się! Ja zablokuję MacGregora, bo ty bujasz w obłokach przez tego łowcę.

W powietrzu rozbrzmiał gwizdek, który zasygnalizował wszczęcie gry.

— Połamię mu nogi, jak będę musiał, a ty wpakujesz krążek do bramki — syknął pospiesznie.

Dopiero teraz Archie spojrzał na Josha. Jego twarz była wykrzywiona w gniewnym wyrazie. Denly jeszcze nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie.

— Zaczekaj — mruknął chwytając go za przód koszulki i studząc jego szaleństwo. — Popatrz na mnie, Josh, posłuchaj tego co mówisz.

Jasne oczy Hegana rozszerzyły się. Chłopak otworzył usta, by zaraz je zamknąć.

— Zagrywamy akcję numer trzy z treningów! Pilnuj prawej strony! — Archie krzyknął przez ramię i zaczął pędzić w kierunku MacGregora.

Czuł jak szansa na zdobycie miejsca w Niedźwiedziach oddala się od niego z każdym sunięciem łyżew po lodzie. Zaciskał zęby na ochraniaczu i starał się wyprzeć z głowy głos, który krzyczał na niego i obwiniał za stracenie pozycji w ukochanej drużynie.

Zamachnął się kijem, odbił w lewo i zderzył się z potężnym obrońcą przeciwnej drużyny. Wyrwał mu krążek i niewiele myśląc posłał go na prawą stronę, gdzie stał już gotowy do strzału Josh. Hegan przejął czarny dysk i po kilku sekundach ten wylądował w bramce przeciwnika.

Hala rozbrzmiała końcowym sygnałem meczu oraz okrzykiem ludzi. Dobermany wygrały ten mecz, a Josh Hegan zbierał od kolegów poklepywania i oznaki uwielbienia. Archie wciąż stał koło MacGregora i patrzył na roześmiane buzie kolegów. Czuł jak ogromy lodowaty głaz osiadł mu w dole brzucha, sprawiając mdłości.

— Brawo, dupku. — MacGregor wyjął ochraniacz na zęby i uśmiechnął się z czystą złośliwością. — Właśnie pomachałeś swojemu miejscu w Niedźwiedziach na do widzenia. Kompletny idiota. — Splunął na lód i odjechał w kierunku kolegów z drużyny.

Ramiona Denly'ego zgarbiły się, a z jego ust padło siarczyste przekleństwo.

MacGregor miał rację. Koncertowo to spieprzył. Właśnie cała jego przyszłość poszła się bujać. Nie dostanie miejsca w Niedźwiedziach, nie odciąży mamy z finansowych obowiązków, nie wyremontują domu babci.

Nie będą mieć lepszego życia.

Przełknął, a potem jego wzrok powędrował ku trybunom. Ubrany na czarno łowca talentów już schodził na dół. Minął rząd, gdzie siedziała mama Archiego i państwo Hegan z Wiewiórką i Archiego aż zabolało serce.

Jego mama szczerzyła się i szaleńczo do niego machała. Jak miał jej powiedzieć, że wszystko zaprzepaścił? Jego oczy spoczęły na moment na Holly. Dziewczyna stała i również do niego machała. Jej rude włosy kręciły się jak szalone, a zaczerwienione policzki nadawały naprawdę uroczego wyglądu.

— Ja pierdolę — szepnął pod nosem.

— Arch! Mamy to! Mamy to, Archie!!!

Josh podjechał do niego i niemal zmiażdżył w niedźwiedzim uścisku. Kask Denly'ego potoczył się po lodzie i przez chwilę chłopak miał ochotę odepchnąć przyjaciela i poczęstować go naprawdę niemiłymi słowami, szybko jednak wziął się w garść. Josh nie był tutaj niczego winny. Nikt nie był.

Takie było życie. Nie można było mieć wszystkiego.

— Piękny gol, stary. — Poklepał Josha po plecach i mimo wszystko się uśmiechnął.

Josh spoważniał i jeszcze raz przytulił przyjaciela.

— Dziękuję — powiedział patrząc pod nogi. — Że mnie powstrzymałeś i przemówiłeś do rozumu. Nie chcę... wygrywać w taki sposób. Nie chcę być takim zawodnikiem, człowiekiem.

— Wiem, Josh. Rozumiem.

Hegan uśmiechnął się nieśmiało, a potem wskazał głową na coś, co znajdowało się za plecami Archiego.

— Łowca Niedźwiedzi chce z nami pogadać. Chodźmy.

Archie nie zdążył złapać ramienia przyjaciela. Hegan pognał do ubranego na czarno mężczyzny, a Archie jęknął przeciągle.

— Oto nadchodzi wielkie nic — mruknął podnosząc kask, a potem podążył śladami Josha.

Łowca talentów był doprawdy żylastym, wysokim i raczej mało przyjemnym na pierwszy rzut oka mężczyzną. Biła od niego specyficzna aura — znudzenie zmieszane z poczuciem wyższości i opanowaniem.

— Arthur Moore — przedstawił się dość skrzeczącym głosem.  — Z panem Heganem poznaliśmy się wcześniej, ale my jeszcze nie mieliśmy tej przyjemności.

Wyciągnął dłoń w stronę Archiego, a ten po przełknięciu śliny uścisnął szczupłą i wyjątkowo suchą dłoń mężczyzny.

— Archie Denly.

— To był doprawdy interesującym mecz. Obaj graliście na świetnym poziomie. — Wyciągnął swój notesik i zmarszczył lekko brwi, a lodowaty głaz w żołądku Archiego zaczął niebezpiecznie podskakiwać. — Aż żałuję, że mogę wziąć tylko jednego z was.

Josh zmarszczył brwi i spojrzał zdezorientowany to na Moora to na Archiego.

— Jednego? — zapytał.

Archie spuścił głowę, a łowca Niedźwiedzi zaczął spokojnie tłumaczyć:

— Tak, niestety Niedźwiedzie zmieniły zdanie i mają obecnie tylko jedno miejsce dla młodzika. Panie Hegan, gratuluję, to miejsce jest pana.

Archie poczuł jakby ktoś jednocześnie wyrywał mu serce i przycisnął z całych sił znajdujący się w żołądku głaz. Było mu niedobrze i słabo. Czuł jak stojący koło niego Josh cały się napina.

  — O czym pan mówi? — zapytał wyraźnie rozzłoszczony. — Mieliście dwa miejsca. Ja i Archie mieliśmy dołączyć do drużyny. Tak się nie robi. Archie? — Spojrzał na przyjaciela i zamarł widząc wyraz jego twarzy. — Wiedziałeś?

Denly spojrzał w bok i wzruszył ramionami.

— MacGregor powiedział mi przed meczem.

Brwi Josha się uniosły.

— Więc o tym wtedy rozmawialiście? Dlaczego mi nie powiedziałeś? — Josh spojrzał na łowcę talentów, który obdarzał dwójkę młodych mężczyzn znudzonym i nieco zirytowanym spojrzeniem i burknął: — Pan wybaczy na chwilę.

Złapał przód koszulki Archiego i odciągnął go kawałek, tak aby Moore nie słyszał ich rozmowy. Zacisnął usta w wąską linkę i spojrzał wyczekująco na Archiego.

— Jezu, czy to ważne. Dostałeś tę pozycję. Reszta to historia.

Hegan prychnął i założył ręce na klatce piersiowej.

— Zaraz ty będziesz historią. Dlaczego mi nie powiedziałeś? — Nie dawał za wygraną.

Denly przetarł twarz dłonią.

— Sam nie wiem, jakoś tak wyszło.

Było mu wstyd przyznać, że chciał zagarnąć miejsce dla siebie, że myślał tylko o sobie i zostawił Josha na pastwę losu. Najważniejsze, że wszystko zostało naprawione. Josh odzyskał swoje miejsce, a on... on będzie musiał jakoś inaczej zabezpieczyć swoją i mamy przyszłość. Da radę, przecież świat nie kończył się na Niedźwiedziach.

— W domu jest aż tak źle?

Pytanie Josha sprawiło, że poderwał głowę i spojrzał wprost w niebieskie oczy przyjaciela. Wciągnął pospiesznie powietrze i zaczął gorączkowo kręcić głową.

— Nie, nie — powiedział z fałszywą lekkością, a brew Josha uniosła się. — Bywało gorzej — dokończył szeptem.

Hegan spojrzał na Archiego, potem na łowcę talentów, który już wyraźnie się niecierpliwił i powiedział:

— Okej. Rozumiem.

Odepchnął się od lodu i pognał z depczącym mu na ogonie Archiem do Arthura Moore'a.

— Przepraszam, że musiał pan czekać. — Uśmiechnął się szeroko. — Przyjmę to miejsce, ale pod jednym warunkiem: albo bierze pan nas obu albo niech pan szuka innego młodzika.

Arthur Moore otworzył szeroko oczy, a Archie zakrztusił się powietrzem.

— Josh, co ty odwalasz! — syknął ciągnąc przyjaciela za ramię.

Hegan wzruszył ramionami i strzepnął dłoń Archiego.

— Ty zrobiłeś coś bez konsultacji ze mną, to i ja mogę. — Spojrzał na Moore'a. — A więc?

Łowca talentów zaśmiał się sucho, poprawił długi płaszcz i spojrzał z politowaniem na chłopaka.

— Panie Hegan, to nie pan stawia tutaj warunki.

Denly złapał się za włosy. Nie miał pojęcia co wyprawiał Josh. Przecież miał zaklepane miejsce w Niedźwiedziach.

N i e d ź w i e d z i a c h.

To była ich ukochana drużyna. Razem harowali ponad dziesięć lat na ten moment, a ten idiota stawiał warunki ich łowcy. Oszalał, jak nic oszalał!

— Może i nie stawiam warunków, ale zdobyłem w tym sezonie ponad czterdzieści bramek i dwa razy tyle punktów. Dobrze pan wie, że wzmocniłbym Niedźwiedzie w następnym sezonie. Co ja mówię — zaśmiał się i machnął dłonią. — Byłbym ich filarem — powiedział już całkiem poważnie. — Niech pan weźmie sobie pięć minut na przemyślenie moich słów.

Wyszczerzył się, a potem powiedział lekko:

— Tylko nie więcej niż pięć. Mam jeszcze trzy propozycje, w tym od Kaczorów z Michigan.

Usta Arthura Moore'a rozszerzyły się lekko, co nadało mu komiczny wygląd. Archie mógł się założyć, że jeszcze nikt nie postawił mu warunków. Łowca talentów zwęził oczy, obrócił się na pięcie i przyłożył do ucha telefon, a dwójka przyjaciół obdarzyła się wnikliwym spojrzeniem.

— Oszalałeś — stwierdził Archie.

— Zobaczysz, że magicznie wyłuska te dwa miejsca. —Josh spojrzał na zatroskany wyraz twarzy przyjaciela i westchnął. — Posłuchaj, razem zażynaliśmy  się o te miejsca w Niedźwiedziach. Poświęciliśmy swój czas, wiele przyjemności, krew i masę innych rzeczy. Jeśli nie mogą znaleźć dwóch miejsc, to nie chcę tam iść.

Archie opuścił głowę i zaczął ryć ostrzem łyżwy w lodzie.

— Ja chciałem — szepnął ze wstydem. — Jak MacGregor mi powiedział o zmianie decyzji drużyny to nie patrzyłem na nic, nawet na ciebie Josh. Nie zasłużyłem na to miejsce. — Wyprostował się i spojrzał w oczy Hegana. — Nie zasługuję na ciebie.

Wyższy z hokeistów pokręcił głową.

— Obu nam puściły dzisiaj nerwy. Ja chciałem zabić tego kretyna MacGregora, a ty... ty postawiłeś dobro rodziny ponad wszystko. Rozumiem, to stary. Było minęło.

Archie zacisnął dłonie w pięści. Nie mógł pojąć jak Josh mógł ot tak nie tylko puścić wszystko w niepamięć, ale i mu wybaczyć.

— Poważnie, nie gryź się tak. — Josh poklepał go po ramieniu, a potem się wyprostował. — Drakula wraca, zobaczmy jakie ma wieści — szepnął, a usta Archiego mimo wszystko rozszerzyły się w uśmiechu.

Arthur Moore rzeczywiście wyglądał jak ten mityczny mieszkaniem Transylwanii. Ciekawe czy wieczorami nie spożywał krwi niewinnym i młodziutkich zawodników Niedźwiedzi.

— Panie Hegan, panie Denly. — Mężczyzna kiwnął nieznacznie głową i zaczerpnął głębokiego oddechu. — Po rozmowach z władzami i prezesem drużyny doszliśmy do jednogłośnej decyzji.

Obaj zawodnicy wyprostowali się i czekali w napięciu na następne słowa Moore'a. Ten potarł dłonią szczękę i zmrużył nieco oczy.

— W przyszłym sezonie obaj zasiądziecie na ławce Niedźwiedzi.

— Ja cię pieprzę! — Archie rzucił się na Josha i zaczęli ze śmiechem przepychać się na lodzie.

Moore obrzucił ich lekko zdegustowanym spojrzeniem. Czasami miał serdecznie dosyć pracy z narwanymi i wciąż bardzo dziecinnymi młodzikami. Czuł się jakby przychodził do przedszkola, a nie na uniwersyteckie mecze.

— Gratuluję — mruknął, gdy dwójka przyjaciół nieco się uspokoiła. — Ale ostrzegam, nie będziemy tolerować dalszych szantaży. — Spojrzał na Josha i uniósł brew. — Tym razem to przeszło, ale następnym razem...

Zrobił srogą minę, potem kiwnął głową i odwrócił się na pięcie.

— Jezu, mam nadzieję, że reszta władzy Niedźwiedzi nie ma takiego kija w dupsku. — Josh pokręcił głową, a potem klepnął Archiego w plecy. — Chodź, pogadajmy w końcu z rodziną, bo widzę, że tam umierają od dłuższego czasu.

Zaśmiał się, widząc jak ojciec, Holly i mama Archiego dosłownie byli przyklejeni do bandy i nasłuchiwali każdego słowa. Jego matka oczywiście stała spokojnie z tyłu i bardziej była zainteresowana oryginalnym nakryciem głowy jakieś nastolatki.

Denly zabrał z lodu swój kask i kij, a potem spojrzał na Josha.

— Naprawdę ci dziękuję, stary. Jestem twoim dłużnikiem.

Usta Hegana wyszczerzyły się w uśmiechu i Archie czuł, że był w kłopotach.

— No, to mi się odwdzięcz i zrób to, o czym rozmawialiśmy rano. — Puścił mu oko i odbił się od lodu. — Podwójna randka, Denly! — Krzyknął przez ramię, a Archie aż przełknął ślinę.

Jego spojrzenie powędrowało do Holly. Dziewczyna stała koło rodziców i wpatrywała się w niego. Gdy została na tym przyłapana, spuściła wzrok i zaczęła bawić się ściągaczami od kurtki.

Archie uśmiechnął się pod nosem i sam też pognał w stronę bliskich. Skoro wykaraskał się z takiego bagna, to randka z Wiewiórką powinna być bułką z masłem.

To był najwidoczniej jego dzień. Niech dobra passa trwa.



Hej kochani!
Witam Was w alternatywnej rzeczywistości Wiewióry i Denly'ego. Całkiem miło wróciło mi się do tej dwójki, choć kompletnie odzwyczaiłam się do jakiegokolwiek przeklinania u bohaterów, więc trochę mi dziwnie, ale Archie to Archie i musi rzucić nieco mięsem.
Mamy sześć rozdziałów i będą one wpadać codziennie. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić 😊
Ściskam!
M.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro