Na niby
Zawsze ciekawiło mnie, jak to jest mieć bliską osobę. Nie mówię tu o rodzinie, mamie, tacie, tylko o przyjacielu bądź drugiej połówce. Nie posiadałem kogoś takiego. Pomimo tego, że ludzie w szkole czy w innych miejscach darzyli mnie sympatią i byli dla mnie uprzejmi, ja nie potrafiłem do kogoś się przywiązać. Bardzo tego chciałem i potrzebowałem. Chciałem mieć tą jedyną osobę. Tą moją.
Nie miałem w życiu wielu problemów. Jeśli się pojawiały, rozwiązywałem je szybko i sprawnie. Zawsze się uśmiechałem. Nawet gdy miałem jakoś gorszy dzień, to z mojej twarzy nie znikał przysłowiowy "banan". Zdawało mi się, że ktoś mnie właśnie za to pokocha. Sądziłem, że jakiś człowiek zakocha się w moim uśmiechu. Taka okazja mogła się natrafić, hmm, w sumie zawsze, dlatego wolałem nie ryzykować i nie chodzić ze smutną miną. Ale zdecydowanie częściej moja radość była szczera.
Moja rodzina była bogata. Nigdy nie narzekaliśmy na brak pieniędzy. Nie chwaliłem się swoim statusem majątkowym. Miałem dużo, zdecydowanie za dużo. Często oddawałem jakieś swoje fundusze na różne fundacje, czy inne tego typu insytucje, orgaznizujące zbiórki dla zwierząt, dzieci lub ludzi chorych. Lubiłem pomagać. Dawało mi to ogromną satysfakcję. Nigdy nie oczekiwałem nic wzamian. Czego mógłbym oczekiwać od ludzi, którzy mają o wiele mniej ode mnie? Nie potrafiłem przyjąć niczego, czym chcieli mi się odwdzięczyć.
Nie prosiłem nikogo o pomoc. Radziłem sobie jakoś. Nie okazywałem słabości, chociaż miałem je, jak każdy. Bałem się wielu rzeczy, nawet tych zupełnie niegroźnych. Posiadałem fobie, których nie mieli inni. Wstydziłem się ich. Nie mogłem wyjawić ich jakiemuś przypadkowemu stworzeniu. To musiał być ktoś wyjątkowy. Wszystko zapisywałem w moim pamiętniku. Tak, prowadziłem pamiętnik. Nie tylko dziewczyny to robiły, ja też. Potrzebowałem tego. Nikt nie wiedział, gdzie go chowałem, dlatego też nikt go nigdy nie znalazł. Szczerze mówiąc, nie przeszukiwano mi pokoju. Rodzice nie mieli ku temu powodów. Ufali mi. W pełni.
Uczyłem się dobrze, nauczyciele nie mieli żadnych zarzutów. Zachowywałem się kulturalnie i odnosiłem się z szacunkiem do każdego. Nie wszczynałem bójek, nie wyzywałem słabszych. Nie naśmiewałem się. Nie indoktrynowałem ludzi. Wiedziałem, że mają swoje własne poglądy i nie mam prawa narzucać im moich ideałów i zasad. Zazwyczaj siedziałem cicho. Nie wyrywałem się, by powiedzieć swoje zdanie. Odzywałem się dopiero, gdy mnie zapytano. Sądziłem, że nie ma sensu rozpowiadać wszystkim faktów z mojego życia. Mogło ich to nie obchodzić lub co gorsza, mogli tego użyć przeciwko mnie.
W wielu sprawach zwracano się do mnie. Problemy z przyjaciółmi? Jeon! Jak poderwać dziewczynę/chłopaka? Jungkook! Jak pogodzić się z obrażonymi nz nas znajomymi? Jeongguk! Wszystko ja. Najśmieszniejsze w tej całej sytuacji jest to, że rad udzielanych innym sam nie praktykowałem. Wiedziałem, że mi się nie uda. Można rzec, że czekałem na cud. Na to, że pojawi się ktoś, kto będzie chciał być moim cudem. W końcu niemożliwe, stało się możliwe.
Zaczęło się to zwyczajnie, siedziałem na ławce w parku i czytałem jedną z moich ulubionych książek. Akurat w tym momencie przyglądałem się ilustracji ukazującej rodzaje miłości między ludźmi. Miłość rodzicielska, przyjacielska. Miłość par heteroseksualnych, homoseksualnych, biseksualnych. Motywem tej książki było właśnie to specyficzne uczucie, wiążące ze sobą różne osoby. Morał mówił o tym, że nie liczy się płeć, wiek czy też status społeczny.
Uśmiechałem się sam do siebie. Poczułem chłodny powiew wiatru. Odruchowo naciągnąłem rękawy bluzy na oziębłe już dłonie, zaciskając je w pięści. W tej części parku nie było nikogo, poza mną. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Bardzo lubię tę książkę. - wzdrygnąłem się, nie zdawałem sobie sprawy z czyjejś obecności. Zachowałem się bardzo niekulturalnie, przecież nawet się nie przywitałem. - Och, przepraszam, wystraszyłem Cię?
Odwróciłem głowę w stronę głosu, który słyszałem. Na drugim końcu ławki siedział chłopak. Wyglądał na około dwa, ewentualnie trzy lata starszego ode mnie. Miał brązowe włosy z przydługawą grzywką, którą co chwilę poprawiał. Oczy, nieco ciemniejsze, z radością przypatrywały się mojej osobie. Różowe usta, których kąciki uniesione były w delikatnym i tajemniczym uśmiechu. Lekko zadarty nos, taki nie za duży, ani też nie za mały. Ubrany był adekwatnie do pogody: niebieska, wiosenna kurtka, szara bluzka, ciemne jeansy i trampki. Zlustrowałem go całego kilka razy. Nie potrafiłem oderwać wzroku. Nie był jakiś ładny, przystojny... On był piękny. Idealny. Jego twarz pozbawiona była jakiejkolwiek blizny czy też niedoskonałości. Odstające obojczyki podkreślały długą szyję. Zaokrąglony podbródek i przylegające uszy. Tak wyglądał on. Mój cud.
Po dłuższej chwili się ogarnąłem i doszło do mnie, że nadal się nie przywitałem.
- Dzień dobry. - rzuciłem cicho i spuściłem wzrok. - Przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tu jest. Zazwyczaj o tej porze, bywam tutaj sam. Całkiem sam.
- To teraz, o tej porze, będziemy tu całkiem sami. We dwoje. - rozszerzył swój uśmiech i nie zmniejszając odległości między naszymi ciałami, wyciągnął dłoń w moją stronę. - Miło mi Cię poznać, Jungkook. Jestem Hoseok.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Skąd znał moje imię? Nie było ono przecież jakieś szczególnie pospolite. W jego dłoni zauważyłem niewielką karteczkę. Nie dostrzegłem jej od razu. Chwyciłem ją. Odpowiedź na moje pytanie sama się pojawiła. Na kawałku papieru, zapisana była dedykacja. Dla mnie. Wypadła z mojej książki. Szybko schowałem ją do środka i podziękowałem. Wsadziłem lekturę do plecaka. Nie chciałem ignorować przybysza.
- Spokojnie, możesz dalej czytać. - powiedział spokojnie, jakby znał moje myśli. - Będziemy mieli dużo okazji do rozmów, ja się nigdzie nie wybieram.
Pokiwałem przecząco głową. Po raz kolejny zatopiłem się w jego oczach. Były cudowne. Wtedy zrozumiałem się, że zakochanie "od pierwszego wejrzenia" istnieje i przytrafiło się akurat mnie. Nie mam pojęcia ile jeszcze czasu siedzieliśmy tak w milczeniu, ale zaczynało się powoli ściemniać. Wiedziałem, że powinienem wracać. Niepewnie poprosiłem o jego numer telefonu. Powiedział mi, że jego komórka się popsuła i na razie nie posiada tego urządzenia. Obiecał, że poda mi, od razu kiedy kupi. Przestraszyłem się nieco. Jak mieliśmy się widywać, skoro nie mogliśmy utrzymywać kontaktu? Mężczyzna rozwiał moje wątpliwości, umawiając się ze mną na kolejny dzień na godzinę 16:00. Wstałem zabierając plecak z ziemi. Posłałem starszemu uśmiech, pomachałem i odszedłem. Przeszedłem może z 20 metrów i zdałem sobie sprawę, że chciałbym jeszcze raz spojrzeć w jego oczy. Odwróciłem się, ale jego już nie było.
- Pewnie poszedł inną alejką. - pomyślałem i ruszyłem w stronę domu.
Ze względu na to, że było jeszcze wcześnie, nikt się nie martwił. Zjadłem kolację i udałem się do swojego pokoju. Postanowiłem się spakować do szkoły. Następnym dniem miała być środa. Nie lubiłem śród. Miałem niezbyt ciekawe lekcje. Pocieszał mnie jedynie fakt, że miałem się spotkać z Hoseokiem. Zadręczała mnie tylko jedna myśl: a co, jeśli on nie przyjdzie? Pierwszy raz martwiłem się o to, że ktoś "wystawi mnie do wiatru". Byłem świadomy tego, że coś takiego mogło się wydarzyć, jednak bardzo tego nie chciałem.
Od samego rana emocje we mnie buzowały, ale nasiliło się to, kiedy przemierzałem ścieżki parku. Stres minął dopiero w momencie, kiedy ujrzałem go na ławce. Z daleka już mogłem ocenić, że był piękniejszy niż dnia poprzedniego. Zdawało mi się, że nie zwrócił na mnie uwagi. Jednak podchodząc bliżej zauważyłem, że kątem oka ciągle mnie obserwował. Nic nie mówiąc usiadłem na drugim końcu ławki. Milczenie po dłuższym czasie przerwał starszy.
- Jak było dziś w szkole? Widziałem, że bardzo się spieszyłeś.
Wzdrygnąłem się. Skąd to wiedział? Widział wszystko? Znał moje miejsce zamieszkania? Wiedział, gdzie chodzę do szkoły? To było dosyć podejrzane. Spojrzałem na niego, ale ujrzałem tylko ten prześliczny uśmiech. Opowiedziałem mu o całym dniu. Wspomniałem o stresie, jaki mnie napadł wczorajszego wieczoru. Czułem, że mogę mu zaufać w tej sprawie i mnie nie wyśmieje.
- Nie masz się czym stresować. Codziennie będę tutaj dla Ciebie. Zawsze, kiedy będziesz mnie potrzebował. - przysunął się bliżej, a ja odsunąłem się na skraj ławki. - Och, za szybko? Przepraszam. - wrócił na swoje poprzednie miejsce.
Nie wiedziałem, jak się zachować. Po raz pierwszy ktoś wykonał tak śmiały ruch w stosunku do mnie. Nie byłem chyba jeszcze na to gotowy. Chłopak nie nalegał. Szanował mnie i akceptował to, że muszę się przystosować. I tak oto upłynęło kolejne popołudnie. Tym razem na pożegnanie podałem mu dłoń. Uścisnął ją delikatnie, jakbym był z porcelany. Spytał mnie na koniec o spotkanie następnego dnia. Przystałem na jego propozycję bez zastanowienia. Tym razem po powrocie do domu, nie mogłem opanować radości. Wspomniałem mamie, że poznałem kogoś wyjątkowego. Bardzo się ucieszyła. Obiecałem, że pewnego dnia przedstawię jej tą osobę.
Kolejny dzień zaczynał się dokładnie tak samo. Mijał powoli, czas strasznie mi się dłużył. Wyczekiwałem popołudniowego spotkania. Moim jedynym celem było zobaczenie starszego i wymiana zaledwie paru słów. Nie obchodziło mnie, na jaki temat. Nawet czułem, że wspólne milczenie byłoby wspaniałe. Wszystko w mojej hierarchii przesuwało się w dół, ponieważ pierwsze miejsce zajął ów dziwny chłopak.
Powolnym krokiem zbliżałem się do miejsca naszych schadzek. Moje serce przyspieszyło, gdy z daleka dostrzegłem sylwetkę znajomego. Podszedłem i nic nie mówiąc zająłem miejsce. Postanowiłem, że może jednak powinienem się do niego trochę zbliżyć. Przysunąłem się trochę do niego, na co on się uśmiechnął i posłał mi rozanielone spojrzenie. Konwersacja przebiegała dosyć podejrzanie, ponieważ mój rozmówca, zdawał się wiedzieć o mnie wszystko. Kiedy opowiadałem o jakimś człowieku z mojej klasy, od razu dostawałem pytanie w stylu: "czy to ten, co...?" albo "to ten, czy ten który ma...?". Nawet moi rodzice nie znali takich szczegółów o moich rówieśnikach. Nie przejąłem się jednak tym zbytnio. Zdaje się, że tego popołudnia nawijałem jak katarynka, o wszystkim i o niczym. Gdy musiałem już wracać, podał mi rękę. Nie, żebym się spodziewał jakiegoś namiętnego pocałunku, czy czegoś (chociaż nie mówię, że byłoby niefajnie), to czułem zaskoczenie. Taka forma była dosyć formalna. Tak zazwyczaj witali się prezesi, prezydenci, różne ważne osobistości. Starałem się odesłać to dziwne uczucie w zapomnienie i ścisnąłem delikatnie jego dłoń. Była bardzo delikatna i...
- Hyung, zimno Ci? - spytałem zaniepokojony. - Twoja dłoń jest wręcz lodowata.
Starszy zaśmiał się i polecił mi pójść już do domu. Spytał się, czy kolejnego dnia również pojawię się w tym miejscu. Potwierdziłem i pognałem do domu.
Zauważyłem, że moje życie i moje nastawienie do niego, zaczęło się drastycznie zmieniać. Na lepsze, oczywiście.
- Mogłeś wziąć parasol, albo chociaż płaszcz przeciwdeszczowy. - rzuciłem cicho, siadając jeszcze bliżej (niż dnia poprzedniego) chłopaka. - Jeszcze się rozchorujesz i nie będziemy się widywać!
- Nie rozchoruję się, o to się nie martw. - zaśmiał się.
Pospiesznie uniosłem parasol nad nas oboje i czekałem, aż coś powie. Ale nic, tego dnia siedzieliśmy w ciszy. Słuchając deszczu. W pewnym momencie objął mnie niepewnie ramieniem, a ja wzdrygnąłem się zaskoczony. Chciał zabrać rękę, ale mu to uniemożliwiłem.
- Skoro zacząłeś, to teraz mnie trzymaj. - zachichotałem, żeby opierając głowę na jego ramieniu.
Po pewnym czasie przestało padać, ale nadeszła pora pożegnania.
- Może pójdziemy jutro na herbatę? - zaproponowałem, niepewnie przytulając kolegę. - Ja stawiam. Spotkamy się tutaj i razem pójdziemy do kawiarni, okej?
- Skoro nalegasz... - rzucił cicho i ucałował mój policzek. - Do jutra, Ciasteczko.
Ciasteczko? Nigdy nikt mnie tak nie nazywał. Oddałem mu całusa i pobiegłem do siebie. Mama od razu zauważyła moją radość i dopytywała o jej powód. Odpowiedziałem jej o wszystkim. Cieszyła się razem ze mną i oznajmiła, że chce poznać tego wspaniałego człowieka.
- Na pewno Ci posmakuje. - powiedziałem do Hoseoka, otwierając drzwi kawiarenki.
Usiedliśmy przy jednym ze stolików, a ja poprosiłem o menu. Wybrałem herbatę malinową. Spytałem mojego towarzysza o to, na co ma ochotę. Objął mnie ramieniem i powiedział, że poprosi to samo co ja. Pod przypływem emocji ucałowałem jego policzek i podszedłem do lady, za którą stała kelnerka.
- Poproszę dwie herbaty malinowe. - rzuciłem radośnie, wyciągając w stronę kobiety dłoń z odliczoną sumą pieniędzy.
- A nie woli pan jednej podwójnej? - spytała z zaskoczeniem. - Wyszłoby taniej.
- Nasza znajomość nie jest na aż tak zaawansowanym poziomie, żeby pić z jednej szklanki. - zaśmiałem się.
- Nasza? - spojrzała w stronę stolika.
- Tak, nasza. On jest ze mną. - odpowiedziałem.
- On...? Jaki... - chciała zapytać, lecz się rozmyśliła. - Ma pan zgodne?
Kiwnąłem twierdząco głową i podałem kelnerce monety. Zanotowała sobie na karteczce moje zamówienie i poszła zaparzyć herbatę. Wróciłem do stolika. Rozmowę z przyjacielem przerwała mi owa kobieta.
- Proszę, oto pańskie zamówienie. - uśmiechnęła się nieznacznie i postawiła przede mną dwie filiżanki herbaty.
- Obydwie dla mnie? - zachichotałem. - Coś się dzisiaj pani żarty trzymają! - przesunąłem naczynie tak, by stało przed moim znajomym.
Popatrzyła na mnie dziwnie, pokiwała głową i odeszła. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że podczas całego pobytu, personel przyglądał się nam z zaciekawieniem i wyglądało na to, że nas obgadywali. Starałem się to jednak zignorować. Pewnie nam zazdrościli, ot co. Przesiedzieliśmy może dwie godziny. Hope był tak pochłonięty rozmową, że zupełnie zapomniał o wypiciu napoju. Zdziwiło mnie to, że przez tak długi czas nie zaschło mu w gardle. Kiedy wychodziliśmy z lokalu, usłyszałem dziwne szepty.
- Jakiś chory... Gada sam do siebie i jeszcze marnuje nam herbatę.
Prychnąłem cicho. Starszy zaśmiał się na ten gest. Tym razem odprowadził mnie pod dom. Pożegnał mnie pocałunkiem. W usta. Zaskoczony oddałem pieszczotę. To było nieziemsko przyjemne.
Minęły może trzy miesiące, a nasze spotkania wciąż wyglądały tak samo. Przypomniało mi się, że obiecałem rodzicom, iż przedstawię im bardzo ważną dla mnie osobę. Stwierdziłem, że już najwyższy czas.
- Hopi hyung... - zacząłem cicho.
Nadal jego obecność mnie onieśmielała.
- Hm? - odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechając się szeroko, przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie.
- Chciałbym, żebyś poznał moją rodzinę... - odpowiedziałem. - Oni ciągle o Ciebie pytają i w ogóle...
Ujrzałem jego zawahanie, więc postanowiłem nie nalegać. Może nie był gotowy. Machnąłem ręką i wróciłem do przyglądania się wbiegającej na drzewo wiewiórce. Pomimo wszystko, zrobiło mi się odrobinę przykro. Chłopak chyba to zauważył, bo pospiesznie ucałował moje wargi. Odrywając się ode mnie, powiedział:
- Pojutrze. Ta sama pora co dzisiaj. Stąd pójdziemy do Ciebie. - puścił mi oczko i znów mnie pocałował.
- Jesteś tego pewny? - spytał, kiedy szliśmy w stronę mojego domu. - Co jeśli mnie nie polubią?
- Nie stresuj się tak, hyung! - uspokoiłem go. - Ciebie nie da się nie lubić.
Parę metrów przed wejściem zatrzymaliśmy się. Delikatnie musnął moje wargi. Czułem się tak, jakbym unosił się nad ziemią. Puściłem jego dłoń i poleciłem, żeby szedł za mną. Otworzyłem drzwi i wbiegłem radośnie do środka.
- Mamo, tato! Jesteśmy! - krzyknąłem pełen ekscytacji.
Po paru sekundach pojawili się w przedpokoju. Ich uśmiechy zamieniły się w jakiś dziwny grymas, ale mój humor nie przestawał być dobry.
- Kochanie, gdzie jest Twój przyjaciel? - zapytała z troską kobieta.
- No nieźle mamo, chyba będę musiał Ci kupić okulary na urodziny! - zaśmiałem się. - To jest Hoseok i mam nadzieję... - odwróciłem się, ale nikogo nie ujrzałem.
Krzyknąłem i szybko wybiegłem z budynku. Przed nim również nie było Junga. Stanąłem na środku chodnika i nerwowo zacząłem się rozglądać. Nigdzie go nie dostrzegłem. Poczułem dłoń mojego ojca na ramieniu.
- Synku... Mogłeś nas uprzedzić, że on jest tylko na niby. Przecież to nic złego, mieć wymyślonych przyjaciół. W dzieciństwie sam miałem kilku.
Upadłem na kolana. Darłem się w niebogłosy, błagając mojego hyunga, żeby przestał żartować i wyszedł z ukrycia. Płakałem. Dławiłem się łzami. Nie umiałem złapać oddechu. Nie było go. Okazało się, że naprawdę był wyimaginowany. Wierzyłem, że to był tylko zły sen. Pragnąc się z niego wybudzić, nie myśląc za wiele, wbiłem zęby w swoją rękę. Zagryzłem się dosyć mocno, więc zaczęła lecieć krew. Dopadła mnie jeszcze wieksza histeria. Z tego co było dalej pamiętam tylko dużo świateł, prawdopodobnie karetek. Zostałem zabrany jedną z nich. W tamtym momencie chciałem umrzeć.
Obudziłem się wieczorem, w szpitalnym łóżku.
Siedziałem w pokoju już któryś dzień z kolei. Wychodzenie z niego ograniczałem tylko do korzystania z toalety, chociaż i tak wstrzymywałem się aż do momentu, kiedy nikogo nie było w pobliżu. Zawinięty w koc, myślałem nad tym, co się ze mną stało. Jedna, nieistniejąca osoba, zmieniła wszystko. Zmieniła całe moje życie. Pomimo tego, że nie istniał, zostawił dziurę w moim sercu jak nikt inny. Jeśli nigdy nie był prawdziwy, dlaczego mi o tym nie powiedział? Chociaż... przecież to wytwór mojej wyobraźni, nie mógł mi zrobić krzywdy, jeśli jej nie chciałem. Byłem tak zafascynowany tym, że wreszcie mam kogoś bliskiego. Chciałem, żeby cała rodzina go poznała i pokochała. Gdybym wtedy nie chciał go przyprowadzić... Gdybym nadal się z nim spotykał, nie ujawniając innym jego tożsamości... Wciąż by był obok. Zniszczyłem go. Zniszczyłem nas.
Z moich rozmyślań i cichego łkania w rękaw przydużej bluzy, wyrwał mnie dźwięk dzwonka. Tak dawno nikt nie przychodził. A może przychodzili, tylko robili to tak cicho, żebym się nie dowiedział? Nagle usłyszałem głos mojej mamy.
- Dzień dobry, pan w jakiej sprawie? - powiedziała dosyć głośno. - Nie chcemy nic kupić, jeśli o to chodzi.
Mężczyzna zaśmiał się radośnie.
- Nic nie sprzedaję. - odpowiedział. - Nazywam się Jung Hoseok, zastałem może Jungkooka?
Moje serce zabiło mocniej. To było niemożliwe. Przecież moja rodzicielka rozmawiała z prawdziwym człowiekiem, a Hobi był tylko wytworem mojej wyobraźni. Zerwałem się z łóżka o mało nie potykając się o własne nogi. Wybiegłem z pokoju i stanąłem w korytarzu. To naprawdę był on. Wyglądał dokładnie tak samo, jak tego dnia. Jak na początku wiosny. Ta sama twarz, takie samo ubranie. Wciąż był idealny. Uśmiechał się tak pięknie. Czułem zarazem ogromne szczęście jak i wstyd. Przecież wyglądałem jak siedem nieszczęść. Włosy przetłuszczone, za duże, ubrudzone czekoladą i i innymi substancjami ubranie, wargi poprzygryzane do krwi. Schowałem twarz w dłoniach. Usłyszałem ciche pytanie.
- Skarbie, znasz tego pana?
Znów na niego spojrzałem. W jego oczach dostrzegłem troskę i miłość. Tyle pozytywnych emocji w jednym człowieku.
- Tak, mamo, to jest... - zawahałem się.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Kim my tak naprawdę dla siebie byliśmy? Czy powinienem był mówić, że jesteśmy parą? Tak oficjalnie nigdy tego nie potwierdził żaden z nas. Przytulał mnie, całował, trzymał za rękę, nazywał kochaniem i skarbem... ale jakieś oficjalne stwierdzenie nie miało miejsca. Przecież mógł się mnie wstydzić, czy coś takiego. Skinął głową, bym do niego podszedł. Objął mnie ramieniem i splótł nasze palce razem. W tym momencie nie miałem już najmniejszych wątpliwości.
- Jesteśmy razem.
Kobieta tylko się uśmiechnęła do mojego ukochanego i powiedziała, że miło go wreszcie poznać. I coś na temat tego, że ponoć bardzo dużo o nim opowiadałem. Zaprowadziłem go do swojego pokoju, po czym wyszliśmy na balkon. Usiedliśmy na ławeczce, która na nim stała.
- Dlaczego zniknąłeś? - rzuciłem cicho, delikatnie wtulając się w jego bok.
- Nie zniknąłem, kochanie. - ucałował moje czoło. - Cały czas byłem tutaj. - palcem dotknął mojej klatki piersiowej w miejscu, gdzie znajduje się serce.
Chciałem spytać, jakim cudem, skoro ponoć sobie ubzdurałem jego istnienie. Uprzedził moje pytanie, jakby czytał mi w myślach.
- I pamiętaj, nawet nie wolno Ci myśleć, że to wszystko jest tylko wytworem Twojej wyobraźni. - spojrzał mi w oczy. - Gdyby to było na niby, przecież bym tu teraz z Tobą nie siedział, prawda?
~~~
Opowiadanie napisane kawał czasu temu, ale zostawiłam je nieopublikowane właśnie na taki moment jak ten, kiedy powracam po dłuższej przerwie.
Mam nadzieję, że ten krótki shocik się Wam spodobał :3
Jak zawsze oceny i komentarze mile widziane 💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro