Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11. Wypadek.

13.03.2020r. Za dwa dni urodziny Jacksona. Całe szczęście mam już kupiony dla niego prezent. Od walentynek minął prawie miesiąc. Slender powiedział mi, że skaleczył się robiąc kolacje dla siebie i reszty rezydencji. Nie dziwie się. Pewnie był bardzo zmęczony tym teleportowaniem się z miejsca do miejsca. Godz. 14:30 Szłam właśnie w stronę lasu miejskiego. Chciałam odpocząć po całym dniu w szkole. Lecz miałam nadzieje, że po drodze spotkam Slendyego. Ale kiedy przechodziłam przez pasy w pewnej chwili poczułam ból. Upadłam na ziemie. Słyszałam krzyki ludzi. Potem tylko ciemność.

(Perspektywa Slendermana)

Wyszedłem właśnie ze szkoły. Sprawdziłem czy nie mam żadnych wiadomości od Wiki. Nie miałem żadnego pomysłu. Poszedłem do sklepu Jasona. Kiedy wchodziłem akurat jakaś kobieta z dwoma córkami wychodziła. Po chwili Jackson zorientował się, że jestem.

-Cześć.- Powiedział Jason i oboje zaczęliśmy rozmawiać. W pewnym momencie przyszedł kolejny klient. Czekając na to kiedy kolejny klient Jasona wyjdzie napisałem do Wiktorii z prośbą zadzwonienia. Gdy klient wyszedł wtedy zadzwonił mój telefon. Była to nie kto inny jak Wika. Odebrałem połączenie od przyjaciółki.

-Hej Wika.- Powiedziałem. Gdybym miał twarz uśmiechnąłbym się.

-Witaj Silver.- Usłyszałem załamany głos matki Wiktorii. Przestraszyłem się. Modliłem się w duchu by Wice nic się nie stało.

-Co się stało?- Zapytałem nadal przestraszony chodź próbowałem to ukryć.

-Wiktoria jest w szpitalu.- Kiedy usłyszałem te słowa moje serce stanęło na chwilę. Bałem się. Pierwszy raz od setek lat się bałem o zwykłego człowieka. Nie. Wiktoria nie jest zwykłym człowiekiem. Jest wyjątkowa. Zaakceptowała mnie. Takim jakim jestem i kim jestem.

-Jak to w szpitalu? Co się stało?- Nie panowałem nad emocjami. Mój głos drżał. Widziałem jak Jason spojrzał na mnie

-Została potrącona kiedy szła do lasu miejskiego.- Wtedy zrozumiałem o co chodziło. Chciała się przejść do lasu. I na dodatek pewnie miała nadzieje, że mnie spotka. Powiedziałem kobiecie, że zaraz tam przybiegnę. Rozłączyłem się.

-Ej co jest?- W głosie Jasona słyszałem niepokój.

-Wika jest w szpitalu. Została potrącona.- Z wielkim trudem to powiedziałem. Jason na te słowa szybko gdzieś pobiegł. Po chwili wrócił z torbą i kurtką. Do torby schował klucze od sklepu i telefon. Szybko założył kurtkę, wziął torbę i wyszliśmy ze sklepu. Gdy tylko Jason go zamknął szybko podeszliśmy do ulicy. Upewniliśmy się, że żadne auto nie jedzie i przebiegliśmy przez jezdnię. Zaczęliśmy biec w stronę ulicy. Najgorzej było jak musieliśmy czekać na światłach. Bałem się, że wtedy Wika walczy o życie. Ale po jakimś czasie udało się nam dotrzeć do szpitala. Zauważyłem przed wejściem do szpitala zapłakaną matkę Wiki. Z każdą sekundą moje serce przyspieszało, a myśli miałem najgorsze jakie mogłyby się stać. Podeszliśmy do kobiety.- Co z Wiką?- Spytałem kiedy jej matka na nas spojrzała.

-Jest na operacji.- Te słowa zadziałały na mnie jak nóż trafione w moje serce.- Lekarze mówią, że nie jest skomplikowana ale ja się...- Jason nie dał jej dokończyć.

-Spokojnie uratują ją. Muszą.- Powiedział ze spuszczoną głową. Po chwili wszyscy poszliśmy pod salę operacyjną. Nie mogłem znieść tego. Wika jest tam operowana i możliwe, że walczy o życie, a ja w żaden sposób nie mogę jej pomóc. Po około pół godziny wyszedł lekarz. Ulżyłem kiedy przeczytałem jego myśli.- No i co z Wiktorią, doktorze??- Zapytał się Jackson ciągle przestraszony.

-Będzie dobrze. Właśnie będzie przewożona na salę gdzie będziemy ją wybudzać z narkozy.- Na te słowa wszyscy uspokoiliśmy się. Po jakimś czasie poszliśmy pod salę gdzie leżała jeszcze śpiąca po narkozie Wiktoria. Chciałem tam wejść. Być przy niej kiedy się obudzi. Dopiero teraz skumałem, że się w niej zakochałem.

-Idź do niej. Na pewno ucieszyła by się kiedy się obudziła i ciebie zauważyła.- Usłyszałem głos mamy Wiki. Bez wahania tam wszedłem. Położyłem kurtkę na oparcie krzesła na które usiadłem. Złapałem jej dłoń, a drugą ręką poprawiłem kosmyk włosów który opadł jej na twarz.

(Perspektywa Wiktorii)

Poczułam jak ktoś trzyma moją dłoń. Otworzyłam zmęczone oczy i spojrzałam w bok. Zauważyłam Slendera który przysną na krześle. Trzymał moją dłoń jakby się bał że odejdę z tego świata. Zauważyłam że podnosi głowę do góry jakby się właśnie obudził.

-Cześć śpiąca królewno.- Powiedziałam kiedy Slendy spojrzał na mnie.

-Jak się czujesz?- Spytał Slender kiedy do sali ktoś wbiegł. Wtedy ta osoba się przewróciła z wielkim hukiem.

-Aua.- Powiedział znany mi głos. Wiedziałam, że to Jason. Chłopak wstał z podłogi i podszedł do łóżka na którym leżałam.- Wiesz aniołku jak nas nastraszyłaś?- Spytał się Jason. Domyśliłam się, że nie będzie mnie na jego urodzin.

-Jason rozwaliłam ci urodziny. Przez ten wypadek nie będzie mnie na twoich urodzinach.- Na moją wypowiedź chłopaki się zaczęli śmiać.

-Co ty pleciesz? Najlepszy prezent leży tu.- Mówiąc to pokazał na mnie palcem.

-Ja to nie rzecz.- Powiedziałam z uśmiechem.

-Silver o mało się nie popłakał.- Powiedział Jackson. Spojrzałam na Slendyego i widziałam odcień czerwieni na jego policzkach. Wtedy Slender spojrzał chyba wkurzony na Jacksona który szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.

-Naprawdę się o mnie tak martwiłeś?- Spytałam patrząc na Slendera.

-Tak. I to strasznie.- Gdy to mówił byłam w szoku. Taka słynna legenda martwiła się o takiego człowieka jak ja? Pomimo zaskoczenia złapałam go za rękę. On zdziwiony spojrzał na mnie. Spojrzałam na drugą rękę i okazało się że mam ją w gipsie.

-No to fajnie. Nie będę musiała dźwigać tych ciuchów na w-f.- Powiedziałam z uśmiechem. Usiadłam na łóżku, a Slender wyjął z plecaka czarny i czerwony marker.

-Daj rękę z gipsem.- Powiedział siadając na łóżko. Podałam mu rękę. Slendy wziął czarny marker i zaczął coś pisać ze skupieniem.- Gotowe.- Powiedział zamykając marker. Zauważyłam jego prawdziwe imię. Uśmiechnęłam się. Nagle telefon Slendyego zadzwonił i odebrał wybierając funkcje głośnomówiącą.- O co tym razem chodzi?- Spytał.

-No powiedzmy że Off zabrał Jeffa do swojego raju.- Powiedział Toby. Na co od razu mało nie pękłam ze śmiechu.

-I dobrze mu tak. Nie mój problem. Zadzwoń jeśli się okaże, że jest w ciąży.- Powiedział rozbawiony Slender i rozłączył się. Zaczęłam się śmiać. Slendy też się śmiał. Po czasie oboje przestaliśmy się chichrać.

-Nie chciałabym być na jego miejscu.- Powiedziałam kiedy do pokoju wszedł Jackson.

-O co chodzi?- Spytał się siadając na krześle.- Silver dawaj marker.- Dodał zabierając mu plecak. Wyjął czerwony marker i napisał ,,Dla naszego aniołka od Jasonka."- A teraz mówić czemu tacy uśmiechnięci?- Powiedział wkładając mazak do plecaka Slendyego. Slendy opowiedział wszystko. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.- O boże. Slendy, Liu zostanie wujkiem.- Powiedział Jason, a ja zaczęłam śmiać się jeszcze bardziej.

-Dobra dosyć Jackson bo Wiktoria udusi się ze śmiechu.- Powiedział rozbawiony Slender. Pogadaliśmy jeszcze chwile. Po czym wyszli. Zmęczona tym dniem poszłam spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro