Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIII


~Thomas ~

 - Ty się boisz - podskoczyłem, kiedy usłyszałem znajomy głos za plecami. Znowu musiałem uspokoić oddech. Odwróciłem głowę w kierunku mężczyzny i spojrzałem na niego zza przyciemnionych gogli.  Nie musiałem odpowiadać. On znał prawdę. Nie wiedziałem po co tu przyszedł, ale byłem mu za to wdzięczny.

- Myślałem, że zdążyłeś już oswoić się z tą skocznią - kontynuował, a ja słuchałem. Jego głos był spokojny i cichy. Pozytywnie wpływał na moje nerwy.

- Skoczek, który się boi skakać - żałosne - powiedziałem, on przysiadł na skraju belki.

- Miałeś upadek - Gregor przysunął się trochę. Powiał silniejszy wiatr, mocniej ścisnąłem belkę. On tylko patrzył. - Nie wiedziałem, że aż tak to przeżyjesz. Nocne koszmary, krzyki przez sen, siedzenie na belce do ostatnich sekund, tak jakby...

- Każdy skok miałby być tym ostatnim - uśmiechnąłem się smutno. Odchyliłem głowę do tyłu. - Jutro drużynówka, muszę być w pełni sił. Chciałbym trochę potrenować. Wystartujesz mnie?

     Pokiwał głową i zszedł parę stopni niżej.  Zdjął czapkę.

- Nie lubię tej twojej nowej fryzury - mruknąłem, kiedy on uniósł rękę.

- Zamknij usta i skup się - warknął, ale drugą dłonią automatycznie przeczesał włosy. - Gotowy?

     Wystartowałem. Starałem się nie myśleć o prędkości. Przecież nie był to mój pierwszy raz po upadku. Dojeżdżałem do progu i poczułem chęć cofnięcia tego wszystkiego, wrócenia na belkę. Rzucenia nart i... nie mogłem. Odezwały się moje kolana, siniaki i zadrapania. Czy już nigdy nie będzie normalnie?

    Wyskoczyłem zbyt ostro. Starałem się wyprostować tor lotu.

- Spokojnie - zganiłem sam siebie, jednak bałem się bardziej niż gdy byłem dzieckiem.

      Nie było silnego wiatru, tylko ledwo dostrzegalne ruchy powietrza, odczuwałem je każdym fragmentem ciała. Położyłem się na nartach. Naprawdę leciałem, unosiłem się w bezpiecznej wysokości nad ziemią. Znowu nic mi się nie stało. Musiałem tylko wylądować. Przecież to nic wielkiego... Końcówki nart dotknęły śniegu. Byłem bezpieczny. Oddech wrócił do normy, kiedy dojechałem do barierek. Zdjąłem narty i przez chwilę patrzyłem się w górę. Udało się.

   Potem powtórzyłem skok parę razy. Gregor za każdym razem wytykał mi jakieś błędy. Jak na normalnym treningu. Na jego twarzy, ani razu nie pojawił się uśmiech. Był skupiony i jakiś nieswój. Czułem, że chce porozmawiać. Patrzył się na mnie tymi ogromnymi oczami, ale przecież wszystko już sobie wyjaśniliśmy... Wreszcie nie było między nami niedomówień. Nie wiedziałem o co może chodzić.

- Chyba na dziś wystarczy - powiedział, gdy zjechałem na dół po raz ostatni. - Nie możesz być zmęczony przed jutrem.

- Dziękuję - uśmiechnąłem się szczerze i zdjąłem kask.

- Poczekam w pokoju - mężczyzna tylko wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę.. Westchnąłem i skierowałem się do szatni. Rzeczywiście potrzebowałem odpoczynku.


***


     Pokój był pusty. Łóżka Michiego i Gregora był puste. Zapukałem do łazienki, ale tam również ich nie było. Trochę na odczep wyjrzałem na balkon. Tam właśnie byli. Michi stał oparty o balustradę plecami. Oczy miał czerwone i podkrążone. Dłoń zaciskał na swoim telefonie i ze smutkiem patrzył się na Schliriego, który położył dłoń na jego policzku. Przyłożył swoje czoło do jego i zaczął coś szeptać.

   Nie powinienem przyglądać się temu. Była to ich zbyt intymna chwila. W momencie powinienem był po prostu odejść, ale coś mnie tam trzymało. Położyłem dłoń na klamce od drzwi balkonu. Ustąpiły bez oporu. Cicho skrzypnęły. Gregor odwrócił się.

- Nie widzisz, że... - zaczął, ale młodszy chłopak tylko potrząsnął głową. - Spokojnie i tak już kończyliśmy. Muszę się iść umyć. Jutro czeka mnie wielki dzień.

- Pomóc ci? - troska w głosie Schlieriego była wręcz namacalna. Rzadko się wciąż aż tak angażował.

- Chciałbyś - blondyn uniósł brew w zabawny sposób i minął mnie, delikatnie się ocierając.

    Kiedy wyszedł, Gregor walnął dłonią w barierkę. Potem potrząsnął głową i spojrzał w niebo.

- Co za idiota - warknął bardziej do siebie niż do mnie. - A Stefana...

- Co jest? - zapytałem.

- A co cię to obchodzi? Pobaw się z Sabriną. Jestem pewny, że na pewno tęskni.

- Nie przesadzasz?

- Nie wydaje mi się  - wzruszył ramionami i prychnął. Był naprawdę wściekły.

- Jak nie chcesz to nie mów, - przygryzłem wargę. - ale się na mnie nie wyżywaj.

-  Przepraszam - Gregor musiał być naprawdę rozkojarzony, nie należał do osób nadużywających tego słowa. - Tylko... Stefan jest taki... zaborczy. Michi ciężko to znosi.

- Myślałem, że dobrze im się układa. Ostatnio byli sobą nawzajem zachwyceni.

- No właśnie. Stefan jest zazdrosny... o mnie. Po twoim wypadku naprawdę trudno mi było się pozbierać. Michi chciał mi pomóc, Krafti źle to zrozumiał i... są w separacji. Przestali się do siebie odzywać, pisać, a ostatnio Stefan zaczął pokazywać się z Manu, ale jak dla mnie to tylko gierka. No wiesz, w końcu się na tym znam, prawda? - Gregor mówił o tym z pasją. Od samego początku opiekował się  Michim i razem z nim przeżywał jego związek. Każdy wzlot i upadek. Czuł się za młodego odpowiedzialnego. Miałem wrażenie, że stara się zbudować z nim taką więź, jaka powinna być pomiędzy Schlierim i mną...


~ Gregor ~

    Gdybym cztery lata temu wiedział, że jedyny medal jaki przywiozę z igrzysk to srebro i to jeszcze zdobyte w drużynówce, to z większą radością odbierałbym oba brązy w Vancouver. Miałem łzy w oczach, kiedy oba Thomase i Michi skakali w okół mnie, ciesząc się z medalu, a Niemcy świętowali mistrzostwo. To bolało. Byłem Austriakiem, należałem do niezwyciężonej drużyny, jak mogłem zadowolić się ,,tym".

  To i tak było ,,pozytywne nastawienie". Parę lat temu... nie ważne. Powinienem już myśleć o kolejnych zawodach, ale to było niewykonalne. Wszędzie panował zbyt wielki szum. Mijali nas inni zawodnicy. Gdzieś mignęła mi grupka Polaków. Oni też dzisiaj byli przegrani. W serii próbnej byli trzeci, ich lider był w świetnej formie, a wystarczył jeden słaby skok jednego z nich i po marzeniach o medalu. Sport jest brutalny.

   Za rękę złapał mnie jeden z dziennikarzy. Miałem ochotę go odepchnąć, chciałem być sam, ale na szczęście byłem wciśnięty między Morgiego a Michiego i nie mogłem się ruszyć. Mówili jeden przez drugiego, co chwila wybuchając śmiechem. (Starszy) Thomas wskazał na swoje nogi, zaczął opowiadać o swoim powrocie, pomijając wiele faktów, ale i tak dziennikarz ubolewał nad stanem zdrowia skoczka. Zrozumiałem. Obaj starali się ,,usprawiedliwić" nasze drugie miejsce. Kibicom pewnie to wystarczy, ale trenerowi, wolałem nie wiedzieć, jak potoczy się nasza rozmowa. Ten sezon zaczął przypominać jedną wielką porażkę. Jeden sukces Ditharta w turnieju, nie zmyje plamy igrzysk na końcowym podsumowaniu, tym bardziej, że nic nie zapowiadało tego, aby któryś z nas, miał w tym roku sięgnąć po Kryształową Kulę.


***


    Do pokoju wróciliśmy za późno. Ledwo trzymałem się na nogach. Alkohol, którego żaden z nas sobie nie żałował, buzował w moich żyłach. Było mi gorąco, bolała mnie głowa i miałem rozmazany obraz. Gdyby nie pomoc Morgiego, chyba bym nie doczłapał.

- Chciałbym ci coś powiedzieć - Thomas pociągnął mnie na balkon. Kiwnąłem głową, licząc, że mężczyzna załatwi wszystko w miarę szybko. Naprawdę chciałem już pójść spać. Kolorowa pościel bardzo mnie kusiła...

- Streszczaj się - mruknąłem, kiedy mężczyzna posadził mnie na krześle. Jutro czeka nas rozmowa z trenerem i mam pewne obawy, że nie będzie zbyt miła.

- Kończę karierę - powiedział szybko. - To w sumie wszystko. Możemy wracać.

- Żartujesz? - nagle odzyskałem trzeźwość umysłu. - Przecież...

- Nie mam ochoty żyć  w strachu - powiedział. - Dla mnie każdy skok jest zbyt wielki przeżyciem. Normalna skocznia - ok. Nie ma problemu. Kilka wdechów i po wszystkim. Duża... no tu jest trudniej, ale z tym da się skakać, ale mamut... zrozum, ja tam nie wrócę. Boję się , nie moge na to nawet patrzeć. A jaki jest sens robienia czegoś na pół gwizdka? Ja tak nie potrafię.

- Masz dopiero dwadzieścia osiem lat, nie za wcześnie na taką decyzję? - wstałem.

- Dużo nad tym myślałem i jestem pewien, że to najlepsze z możliwych rozwiązań. Lily też mnie potrzebuje.

- A Sabrina? - to pytanie samo cisnęło mi się na usta.

- Powiedziała, że uszanuję każdą moją decyzję - odpowiedział.

    Czyli jednak się z nią konsultował.

- Jak ja sobie poradzę? - zadałem to pytanie na głos, chociaż wolałem zostawić to dla siebie.

- Normalnie - uśmiechnął się smutno. - Hej, ale nie płacz...

- Nie płaczę - skłamałem. - Ja po prostu... byliśmy tak blisko. Thomas ja zrobię wszystko, będę na każde twoje skinienie, będę robił co zechcesz, nigdy nic nie powiem... tylko zostań, nie...

- Przestań. Przecież będziemy się widywać. Będę cię odwiedzać w każdej wolnej chwili, ok? - uśmiechnął się, a ja za nim pomyślałem rzuciłem się mu na szyję. Oznaczało to więcej niż tysiąc słów.


Mam wrażenie, że to spaprałam. Został nam tylko epilog + podziękowania. Całuski:*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro