Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXII

~ Thomas ~

   Było wreszcie ciepło, wyniosłem do ogrodu koc i poduszki, chciałem ten dzień spędzić w miły, leniwy sposób. Myślałem, że może uda mi się naprawić relacje z Kristin. Od czterech tygodni uparcie milczała. Mieszkaliśmy dalej razem, ale nic nie było być takie, jak powinno, a wszystko przez wypad z Sabriną...
   Dziewczyna pracowała w kawiarni w Innsbrucku. To tam rozpoczęło się nasze weekendowe świętowanie i może, gdyby zgodnie z planem, tam się zakończyło nic by się nie stało. Jednak ona postanowiła to trochę urozmaicić.
- Każdego innego normalnie zabrałabym na skocznię - powiedziała wtedy, obsługując kolejnego klienta. - No, ale dla ciebie to słaba atrakcja.
- Chcę pani zachwycić tego pana? - staruszek, który właśnie odbierał swoją kawę, przyjrzał mi się uważnie. - Niech mu pani pokaże nasze miasto od środka. Tam, gdzie kibice rzadko się zapuszczają. To smutne, że tak piękne miasto jak Innsbruck, ludzie muszą zwiedzać w pośpiechu. A tu jest naprawdę na co patrzeć.
- Czyli co, spacer? - dziewczyna wydawała się nawet zadowolona...
   Tak, ten dzień wyjątkowo pięknie się zapowiadał, ale... nie uszliśmy daleko, kiedy wpadła na nas dosłownie jak i w przenośni Kristin. Razem z jakimś lalusiowatym blondynem wybiegła na nas zza rogu mało uczęszczanej uliczki. I może bym zdołał to jeszcze wytłumaczyć, gdyby nie fakt, że dosłownie chwilę wcześniej, Sabrina poślizgnęła się i znalazła się w moich ramionach. Nasze usta były tak blisko... To mogło źle wyglądać, ale gdyby wtedy, Kristin dałaby mi się wytłumaczyć, wszystko byłoby prostsze, a tak...
- Wyjeżdżam! - krzyknęła z domu, usłyszałem jej szpilki na kafelkach kuchennych. Leniwie podniosłem się i poszedłem tam, nic nie wiedziałem o jej kolejnym wyjeździe.
- Dokąd?  - zapytałem, gdy zobaczyłem ją z nosem w szafce.
- Do Wiednia, mała, trzydniowa konferencja - wyjęła dwie tabliczki najlepszej i swoją drogą najdroższej czekolady, jakąkolwiek jadłem.
- Nic nie mówiłaś - oparłem się o framugę.
- Ty też mi o wszystkim nie mówisz - wywarczała i wyszła z kuchni, kierując się do holu. - Ta twoja koleżanka Sabrina... chociaż może powinnam użyć innego słowa, nieprawdaż?
- Tyle razy... -zacząłem, ale ona tylko pokręciła głową i zaczęła zakładać cienki sweter.
- Nieważne - była aż zaspokojona. - Nie chcę wyjeżdżać pokłócona.
  Powiedziawszy to podbiegła do mnie i się przytuliła.
- Nie lubię milczących dni, proszę żyjmy zawsze w zgodzie - zaczęła płakać, a ja nie wiedziałem jak mam zareagować.
- No, no dobrze  - mruknąłem i przycisnąłem ją mocniej do siebie. - Wracaj szybko.
- Postaram się - jej uśmiech był trochę słaby. Nagle zbladła i uwolniła się z mojego uścisku, pobiegła do łazienki pełen obaw.
   Kiedy nachyliła się nad umywalką, odgarnąłem je włosy.
- Jesteś w ciąży - bardziej stwierdziłem niż zapytałem, gdy już obmyła twarz.
- Tak - kiwnęła głową. - Piąty tydzień.
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? - coś ściskało mnie w gardle.
- Byłam na ciebie wściekła, nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć i nagle dowiedziałam się, że zostanę mamą, że my zostaniemy rodzicami  - patrzyła na mnie szklanymi oczami.
- Zaplanowałaś to - szepnąłem ze wściekłością. - Wtedy w Planicy, ty po prostu...
   To było bez sensu,  nie miałem prawa tego powiedzieć i zrozumiałem to o ułamek sekundy za późno, w momencie, gdy jej dłoń wylądowała na moim policzku.
  Przymknąłem oczy, ona wyszła w bolesnym milczeniu, stukot jej obcasów cichł coraz bardziej, po chwili usłyszałem dźwięk włączanego silnika. Odjeżdżała i zostawiała mnie samego.
Będę ojcem - powiedziałem do siebie w myślach. Za parę miesięcy zostanę tatą i...
   No właśnie, co dalej. Bałem się. Ale nie odpowiedzialności, nie wstawania o czwartej rano, aby sprawdzić, dlaczego dziecko płacze czy zmieniać pieluszki. To wszystko nie przerażało mnie, ale sam fakt tego, że w moim życiu pojawi się ktoś nowy, ktoś kruchy, ktoś ważny, było szokujące.
- Nie ty pierwszy, nie ostatni - przeleciało mi przez głowę.
   Może i nie, ale w mojej pamięci nadal tkwił obraz wiecznie pijanego ojca, który bił mnie i mamę. Łzy napłynęły mi do oczu, bo po raz kolejny myślałem o tym, jakim ja będę tatą, czy będę w stanie uderzyć własne dziecko. Co jeżeli mam to w genach? Przygryzłem wargę i zacząłem się bujać w przód, w tył, w przód...
   Czekało mnie wyzwanie, próba, coś przed czym musiałem stanąć. A jak na razie zawaliłem po całej linii. Normalny facet, by się ucieszył, porwał ukochaną w ramiona, oświadczył nawet bez pierścionka i skakał z radości. A ja? Dlaczego chociaż raz nie mogłem postąpić jak należy.
  Wyjąłem telefon. W pierwszej chwili chciałem zadzwonić do mamy, przekazać radosną nowinę, że zostanie babcią, ale odrzuciłem ją szybko, na razie nie chciałem mieć do czynienia ze swoimi rodzicami. Kolejny typ - Sabrina, ale... obarczanie jej moimi problemami byłoby skrajnie egoistyczne. Zostali koledzy z kadry, ale Martin i Kofi byli na mini wakacjach, Wolfi miał remont. Gregor. Nie był to dobry pomysł, ostatnio nie najlepiej radził sobie z emocjami. Jednak czy ja potrzebowałem mu się zwierzać? Potrzebowałem jedynie czyjegoś towarzystwa.

~ Gregor ~

- Ile ważysz? - Alicja zrobiła wielkie oczy i jeszcze raz spojrzała na wagę, na której stałem.
- Kurde, będę mieć kompleksy - mruknęła Sabrina i wpakowała sobie do buzi kolejne ciastko.
- To prawie anoreksja! - moja kuzynka dotknęła moich żeber. - Wyglądasz jak kościotrup.
- No i widzisz Ali, jakie to nie sprawiedliwe. Niektórzy tyją od patrzenia na jedzenie, a on... - blondynka wzięła kawałek czekolady.
- No ty, to tylko nie patrzysz - zwróciłem jej uwagę.
- Trzeba czerpać przyjemność z życia - wzruszyła ramionami i jeszcze raz zerknęła na wagę. - Dlatego ja nie wchodzę na to narzędzie tortur.
- Ta, a potem torturą będzie - zacząłem, ale przerwała mi Alicja.
- To jest poważna sprawa Gregor, jesteś na granicy...
- Jestem skoczkiem.
- Buloklepem - sprecyzowała Sabrina.
- To nie zmienia faktu, że to nie jest zdrowe, to nie naturalne, abyś tak szybko chudł.
- Przyznaj się, robaki wcinasz - blondynka zmierzyła mnie wzrokiem. - Dobre chociaż te tasiemce.
- Lepsze niż ślimaki - warknąłem i wciągnąłem na siebie bluzę.
- Zgłoś to lekarzowi - czarnowłosa była bardzo poważna.
- Nic mi to nie da. Viktor i Timon mówią, że...
- Nie oni mnie obchodzą. Ty nikniesz w oczach, a co w ogóle myślą o tym twoi rodzice?

   Zacisnąłem usta i odwróciłem się do okna. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Oni albo o tym nie wiedzieli, albo mieli to gdzieś, dla mnie liczyły się wyniki, a skoro i Timon, i Viktor potwierdzili, że nic mi nie grozi, to nie widziałem powodu, aby się tym przejmować.

   Nagle rozległ się dźwięk mojego telefonu. Nie patrząc na dziewczyny, odebrałem połączenie. Głos który usłyszałem w słuchawce, był ostatnim, którego bym się spodziewał. Timon, pewnie powiedziałby, że to wszystko nie ma sensu, powinienem zostać w domu, ale... coś mnie ciągnęło do Thomasa.

***

     Tyle razy tu siedziałem, zamykałem oczy i się resetowałem. Tak wiele dni spędzałem tutaj na rozmyślaniach. Gdy byłem mały, tu był mój azyl, w pewnym sensie świątynia. Może dlatego,  że nie miałem przyjaciół, potrafiłem się otwierać na piękno, które tu mnie otaczało. Na las, widok, każdy kamień, samotną roślinkę, na wszystko co tworzyło elementy tej skoczni. Pierwszy raz kimś się tym dzieliłem, pierwszy raz przyszedł tu ktoś ze mną, aby nie skakać, tylko rozmyślać. Ugościłem go w świątyni dumania.
   Normalnie bym tego nie zrobił, ale gdy zobaczyłem w jego rękach dwie butelki wina, zrozumiałem, że sprawa jest poważna. THOMAS NIE PIŁ! Nie oczekiwałem, że się przede mną otworzy, ale liczyłem na parę słów tłumaczenia.
  Jednak siedzieliśmy w milczeniu już od godziny, w ciszy piliśmy i patrzyliśmy się w dal, na piękną panoramę miasta.
  Słońce było wysoko na niebie, zaczynało się robić gorąco, więc odłożyłem butelkę i zdjąłem bluzę. Poczułem, jak podwija mi się koszulka, a po chwili, w tym miejscu, na nagiej skórze znalazła się ręka Thomasa.
   Był ciepły, wręcz gorący, przyjemny dreszcz przeszedł przez moje plecy.
- Schudłeś - nie powiedział tego z pretensją czy naganą, raczej ze smutkiem.
- Nie rozmawiajmy o tym - poprosiłem i odchyliłem się do tyłu, moja głowa dotknęła jego kolan. - Nie zmarnujmy tego dnia.
- Dobrze. Siedźmy w ciszy - zgodził się. - Nie rozmawiajmy, nie zwierzajmy się. Ty masz psychologów,  a ja...
    Przymknąłem oczy i złapałem go za rękę. Nie zabrał jej, drugą sięgnął po wino.
- Pierwszy raz się upijam i stwierdzam, że to jest zbyt cudowne, aby z całą pewnością powiedzieć, że nie ostatni - westchnął i pokręcił głową.

Umieram! Co drugi dzień kartkówka z anglika jest ponad moje siły. Mam nadzieję, że nie odbiło się to na tym rozdziale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro