Rozdział XVII
~ Thomas ~
- Odchodzę - Kristin popchnęła wózek i otworzyła szerzej drzwi. Pod dom przyjechał srebrny, sportowy samochód. Obydwoje wiedzieliśmy, że to ostatni moment, aby wszystko cofnąć i zacząć od początku, ale jednocześnie obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że nie ma czego ratować. Jedyne co nas łączyło to Lily, która była za mała, aby zrozumieć cokolwiek.
- Jednak masz kogoś - powiedziałem. Sam się zdziwiłem, gdy nie usłyszałem w moim głosie zazdrości. Dziesięć lat wspólnego życia właśnie dobiegało końca. - Gdybyś czegoś potrzebowała... masz mój numer, będę przyjeżdżał do Lily w umówionych terminach.
Kobieta tylko wzruszyła ramionami i opuściła nasz dom. Zamknąłem drzwi i przeszedłem do kuchni, usiadłem na parapecie. Do ręki wziąłem paczkę chipsów. Miałem chwilowe załamanie i nie obchodziło mnie, co by na to powiedział trener. Był kwiecień, do sezonu przygotowawczego jeszcze trochę zostało. Nikt nie musiał się o tym dowiedzieć.
Po paru minutach wyszedłem z kuchni i usiadłem przed komputerem. Umieściłem informację o swoim rozstaniu na facebooku i zacząłem przeskakiwać po różnych stronach, nie mogłem się na niczym skupić. Po jakieś godzinie dostałem sms od Gregora:
Chcesz, abym przyjechał?
Uśmiechnąłem się. Ostatnio trochę się zmienił. Pod wpływem Sabriny stawał się coraz weselszy i wyluzowany, przy tym nie ubyło mu na ambicji, a jego wyniki na skoczni były całkiem zadowalające. Coraz częściej jego kąciki ust wędrowały do góry, stał się bardziej rozmowny. Nie zamykał się w sobie. Może sam jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, ale nareszcie dorastał. Zastanawiałem się, czy nie miał na to przypadkiem wpływu Michi, o rok młodszy kolega potrzebował opieki, a Gregor świetnie sprawdzał w roli starszego kolegi. O wile lepiej niż ja kilka lat temu.
Bez wahania zgodziłem się na jego przyjazd, w pośpiechu ogarnąłem kuchnię, a potem salon. Jednak cały czas myślałem o Lily. Musiałem sobie przypominać, że Kristin nie zabierała mi jej na zawsze, chciała, abym spotykał się z córką. A ja miałem szansę pokazać, że mogę być dobrym ojcem. Odkładając książki o niemowlakach, wyobrażałem sobie, co będzie, gdy za kilkanaście lat będzie nastolatką, czy znajdę z nią wspólny język, czy będzie mi wypominać, że wiecznie mnie nie ma... Ile czekało nas kłótni o moją pracę? Kristin tego nie wytrzymała, ale miała wybór, mogła sprawić, aby mnie nie widywać zbyt często. Natomiast Lily... po części była na mnie skazana. Była na mnie skazana, przecież rodziców się nie wybiera, a ja wiedziałem o tym najlepiej.
***
Gregor wyglądał świetnie. Niby zwykła bluza, najzwyklejsze w świecie dżinsy, ale na nim prezentowały się genialnie ( albo to ja miałem takie wrażenie), nowa fryzura postarzyła go. Nie był chłopcem z gęstymi, trochę zbyt długimi włosami, był mężczyzną.
- Cześć - uśmiechnął się i mnie przytulił. Czekałem i wyszukiwałem jakiegoś znaku, który sprawiłby, że mógłbym móc mieć nadzieję, że on chce czegoś więcej, ale nic takiego się nie stało. Odsunął się po chwili i wszedł do mojego domu, zajął moje miejsce na parapecie kuchennym i spojrzał na mnie. Zorientowałem się, że mam na sobie tylko stary dres, a koszulka była poplamiona przez Lily.
- Widzę, że ojcostwo bywa trudne - wskazał na nieszczęsną plamę.
- Zdecydowanie łatwiejsze niż bycie czyimkolwiek partnerem - odpowiedziałem i zająłem miejsce obok niego. Pozwolił, aby nasze kolana się stykały, a stopy od czasu do czasu pocierały się.
- Ty przynajmniej wiesz na czym stoisz - Gregor wyglądał na trochę przybitego. - Sabrina ode mnie ucieka.
- Słucham? - nie zrozumiałem o co mu chodziło. Na zdjęciach on i blondynka świetnie się razem prezentowali.
- Omija mnie. Nie chcę, abym jej dotykał, a przecież w naszej relacji... - zaczął, ale potem pokręcił głową i zamilkł.
- Może Lily będzie mieć koleżankę, albo kolegę - podsunąłem najbardziej delikatnie jak się dało, ale mimo to chłopak zbladł jeszcze bardziej i spojrzał na mnie z przestrachem.
- Chyba żartujesz? - przełknął ślinę i przysunął się do mnie. - Nie nadaję się, sam mówisz, że jestem jak dziecko, przecież zaraz bym je opuścił. Teraz nie wiem, jak mam mówić, aby nie zranić Sabriny, a jak dołączą się jej wahania nastrojów?! Nie, to koniec... przecież ja teraz nie mogę, to jest ponad moje siły.
- Spokojnie - uśmiechnąłem się. - Nie wiesz tego na pewno. Musisz się jej zapytać.
- A jak pomyśli, że ja uważam, że przytyła?
Nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Widziałem już wiele obliczy skoczka, ale jak widać nadal stanowił dla mnie zagadkę i możliwość odkrywania go na nowo.
- To nie jest śmieszne - burknął i poczerwieniał. Był słodki, gdy się gniewał. Nie. Stop. Przecież ja tak o nim nie myślałem.
- Oczywiście - zgodziłem się, położyłem swoją dłoń na jego i delikatnie pogłaskałem. - Na razie nie ma się czym przejmować.
- Tobie łatwo mówić, ty wszystko masz już za sobą. Nadal czuję się jak dziecko. Nie dam rady - zeskoczył i oparł się o parapet.
- Może tylko potrzebujesz pomocy? - powiedziałem i pochyliłem się nad nim. Nasze usta dzieliły centymetry, nasze nosy już się stykały, moje ręce automatycznie szukały jego ciała, a on tylko stał, jak sparaliżowany, jakiś wewnętrzny głos kazał mi się zatrzymać, nie mącić Gregorowi w głowie, ale ja po prostu potrzebowałem pocieszenia. Chwili zapomnienia, oderwania się od wszystkiego. Byłem pewny, że Schlieri jest w stanie mi to zapewnić. Gdyby tylko chciał...
- Daj mi dorosnąć - przechylił głowę, zdobył się na uśmiech, jak gdyby to co się przed chwilą stało, nie miało dla niego żadnego znaczenia. - Może psychologowie nie mieli racji i jednak możemy spróbować być przyjaciółmi.
Miałem ochotę krzyknąć, że nie... ale w sumie byłem pod wpływem emocji. To, że teraz czułem coś więcej, nie dawało mu gwarancji, że tak samo będzie za parę miesięcy.
- Może zmienimy temat? - zaproponowałem i skinąłem na niego. Poszliśmy do salonu. Włączyłem telewizor, on zaczął szukać filmu.
Kiedy pojawiły się napisy początkowe, położyłem głowę na ramieniu chłopaka. Nie zaprotestował.
~Gregor~
Wróciłem do domu przed dwudziestą, za radą Thomasa uzbrojony byłem w bukiet róż. W głowie chyba tysiąc razy układałem sobie tekst na przywitanie, ale nadal cały się trząsłem.
Wszedłem mieszkania, w którym panowała cisza, przestraszyłem się, że jej nie ma, ale w jednym z pokojów paliło się światło. Poszedłem tam. Kobieta stała przodem do szafy.
- Przepraszam - powiedziała, kiedy wszedłem do pokoju. - Ostatnią miałam ciężkie dni na uczelni. Masa egzaminów. A do tego praca w kawiarni. Możesz się śmiać, ale ja nigdy nie tyle nie pracowałam. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
- Czyli nie jesteś w ciąży? - upewniłem się.
- Co? - dziewczyna chyba była jeszcze bardziej wystraszona niż ja.
- No bo spotkałem się z dzisiaj z Thomasem i... - zacząłem się tłumaczyć, ale ona mi przerwała.
- Poskarżyłeś się na mnie i... - uniosła jedną brew, wiedziałem, że mówi tego na poważnie. Pogłaskałem ją po włosach.
- I nie ważne - uciąłem.
- Mnie to interesuję.
Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Usiadłem na łóżku, a ona wróciła do przerwanej czynności.
- Nadrobimy dzisiaj zaległości? - zapytała po chwili milczenia.
Już miałem się zgodzić, kiedy przed moimi oczami pojawiła się twarz Thomasa. Tak mało nas dzisiaj dzieliło od zbliżenia. Przerwanie tego kosztowało mnie wiele, zrobiłem to wszystko dla Sabriny, ale teraz nie chciałem zbliżać się do niej. Mogłem się poprzytulać, ale to wszystko. Dokładnie tyle samo, ile byłem w stanie dać Thomasowi.
- Boli mnie głowa - powiedziałem i położyłem kwiaty na stoliku. - Może jutro.
- Ok - dziewczyna robiła wszystko, aby pokazać, że to wcale jej nie zraniło, ale znałem ją wystarczająco długo, aby wiedzieć, że liczyła na coś więcej z mojej strony.
- Położysz się koło mnie? - zapytałem i wyciągnąłem w jej stronę rękę.
Głośno westchnęła, ale to zrobiła. Wzięła ze sobą pilota i już po chwili mogłem cieszyć się jej bliskością. Zacząłem się zastanawiać, jak by to było codziennie budzić się koło niej, także rano przed zawodami. Jakby wyglądały nasze dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Oraz potem wnuki. Szczególnie wizja gromadki wnucząt przypadła mi do gustu. Uśmiechnąłem się do siebie i ścisnąłem ją za dłoń.
- Gregor, a tak na poważnie, to co byś zrobił, gdybym rzeczywiście spodziewała się naszego dziecka? - Sabrina spojrzała na mnie.
- Chyba bym się cieszył - wzruszyłem ramionami.
- Bzdura - prychnęła. - Spanikowałbyś.
- Skąd taki wniosek? - uniosłem brwi.
- Po pierwsze kupiłeś mi kwiaty, po drugie zareagowałbym tak samo - odpowiedziała i wtuliła twarz w moją bluzę.
Jak tam wrażenia po tym rozdziale? Mam nadzieję, że nie rozczarowuję pod sam koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro