Rozdział XV
~ Gregor~
Kawa, papieros i gazeta, podobno najlepsze możliwe połączenie, szczególnie w takie chłodny, pochmurne dni, jak ten. Siedziałem na balkonie w jednej z tych eleganckich, białych posesji, o której większość ludzi może tylko pomarzyć. Byłem sam, wśród Alp, pięknych, śnieżnych gór.
Czytałem ten sam artykuł od godziny, co jakiś czas zerkałem na ogromne zdjęcie, znajdujące się w lewym górnym loku. Thomas i Kristin. Najbardziej urocza para Austrii. Sympatyczny, zdolny skoczek ze swoją urodziwą partnerką na wakacjach, na obozie treningowym. Była cała drużyna, trenerzy, sztaby i...
Nie chciałem wracać myślami do końcówki września, nie miałem na to siły. Ale... coś mnie do tego zmuszało. Nie mogłem siebie oszukiwać. Ciągnęło mnie do Thomasa jak Pointnera do Złotego Orła*.
Usłyszałem za sobą kroki. Nie musiałem się odwracać, aby wiedzieć kto to. Viktor nie krył się z tym, kogo zamierza tu ściągnąć.
- Gregor - cichy spokojny głos, prawie że niezauważalny rosyjski akcent. Raf.
- Dzień dobry - przywitałem się, nie odrywając wzroku od artykułu. Starszemu mężczyźnie to nie przeszkadzało. Zajął miejsce naprzeciw mnie. Zaczął mnie obserwować.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś - powiedział i postawił przede mną plastikowe pudełeczko tabletek nasennych. Gdyby nie doktor Füver, nie siedzieliśmy byśmy tu.
- I tak jestem zbyt wielkim tchórzem, aby to połknąć - wzruszyłem ramionami i upiłem łyk kawy.
- Nie wiem, Gregor. Dlaczego ty... nie, co takiego ma Thomas, że przez niego chciałeś to zrobić - Raf w dalszym ciągu mi się przyglądał. Poprawił biały kosmyk, który przysłonił mu czoło.
- Nic się nie stało - uciąłem.
- Ale mogło - trochę ostrzejszy, głębszy głos Timona zabrzmiał mi w uszach. - Pomyślałeś, kto by za to odpowiedział? Nie żadna szycha ze związku, tylko trener no i oczywiście Füver. Twoi koledzy by nie rozumieli, dlaczego to zrobiłeś, poczuliby się nie pewnie. Forma by zniknęła, kto wie, może i cała austriacka potęga, przez twój jeden mały ruch. Zmarnowany sezon olimpijski, zawiedzeni kibice...
- Starczy - Raf jak zwykle, uciszał młodszego kolegę, Timon miał niespełna dwadzieścia osiem lat i staruszek ciągle traktował go jak uczniaka.
- Po co się tym zadręczasz? - zapytał Füver, wskazując na trzymaną przeze mnie gazetę.
- Przecież ci mówiłem, że nie potrafię inaczej, ja, on, my - wstałem i podszedłem do ściany, oparłem się o nią, zaplotłem ręce na piersi.
- Nie ma żadnego ,,wy", Gregor. On to przekreślił, wybrał spokój i stabilność. Byłeś dla niego przyjemną, krótkotrwałą przygodą. Nie możesz więcej chcieć - Mulen usiadł na barierce balkonu.
- Skąd wiesz? - zapytałem.
- Też się czasami lubię zabawić z chłopcami. Pointner stwierdził, że najlepiej będzie, jak ja z nim porozmawiam.
- On to przeżywa - chciałem wiedzieć, jakaś naiwna część mnie, nadal miała nadzieję.
- Odetnij się od niego. To przeszłość, to minione lata, oderwij się od nich. Sytuacja się zmieniła, ty zmień swoje cele, zamiary. Jakie było twoje marzenie, gdy wchodziłeś w szeregi szkoły Alexandra? - Viktor położył mi dłoń na ramieniu.
- Wygrywać - odparłem po chwili.
- Bzdura. To był cel twojego ojca, ty opowiedz mi o swoim - Raf wyjął długą fajkę.
- Ja... ten... nie wytrzymałem napięcia w domu. Chciałem piąć się coraz wyżej, by trener mnie zauważył i przerzucił do kadry, bym mógł jeździć po świecie. Z dala od domu, tego piekła - odpowiedziałem na jednym oddechu. Wyrzuciłem to z siebie.
- A w tym roku? W co celujesz Gregorze? - zapytał Timon i poprawił mankiety koszuli, której ostatni guzik był niedopięty, ukazując kawałek opalonego torsu.
- W to co zwykle - odpowiedziałem. Chcę nazbierać pieniędzy, aby móc zabrać Lukasa od rodziców i zapewnić mu, godne warunki życiowe...
- Przestań pie... - Mulen poprawił blond grzywkę. Nie skończył. Raf miał ochotę, zamordować go spojrzeniem.
- To szczytny cel - przyznał staruszek. - Ale niepotrzebny już za pięć lat on sam zdecyduje, co chce robić.
- Albo zrobi to za niego ojciec - warknąłem. Nie podobało mi się, że ktokolwiek się w to wtrąca. Pożałowałem, że podzieliłem się z nimi moimi planami.
- Spokój - nawet w tym momencie Füver nie podniósł głosu. - Mam pilniejsze sprawy.
Dziwnie to zabrzmiało, ale byłem mu wdzięczny, że zamierza zmienić temat, zależało mi na tym.
- To dla ciebie - wskazał na mnie i na stole położył kilka butelek, opakowań i tubek.
- Odżywki i wzmacniacze - wyjaśnił. - A także coś na twoją astmę.
- Nie będę brał dopingu - warknąłem.
- Tu nie ma nielegalnych substancji - Raf wyjął fajkę z ust. - Skaczesz od dobrych paru lat. Twój organizm potrzebuje pomocy, aby się szybciej regenerować.
- Nie - pokręciłem głową.
- Posłuchaj - najmłodszy z psychologów podszedł do stolika i wyjął jedną pastylkę. Wrzucił ją do ust. - Wszyscy to biorą. To naturalne, że dbasz o swoje ciało. To nim pracujesz.
Podszedłem do niego. Jego wesołe, błękitne oczy, wydawały się być szczere. Pochyliłem się nad stołem i zacząłem czytać etykietki.
- Najpierw chcę pogadać z trenerem - oznajmiłem i sięgnąłem po telefon.
~ Thomas ~
Jego nieobecne spojrzenie. Ciche cierpienie, które nieumyślnie mu zadałem, bo po raz kolejny okazałem się być idiotą. Jak mogłem zabrać ze sobą Kristin? Czemu traktowałem ją jak żywą tarczę przed nim? Wiedziałem, że nas odgradza, on bał się okazywać uczucia, gdy ona była blisko. Dlaczego ich nie tolerowałem? Czułem do niego to samo. A zamiast wspólnego szczęścia, zadawałem mu ból, ciągnąc ją tu ze sobą. Niepotrzebnie, wręcz nachalnie. Przez własną głupotę, o mało nie doprowadziłem do tragedii.
Oni myśleli, że my nie wiemy, ale my widzieliśmy jak bierze z szafki proszki nasenne. To Wolfi pobiegł po pomoc, to ja napierałem na szybę jego okna, bo nie chciałem do tego dopuścić. A drzwi były zamknięte...
Tylko Kristin o niczym nie wiedziała, tylko ona zniknęła tej nocy...
***
Siedziałem pod skocznią w Innsbrucku. Wiedziałem, że go tu nie spotkam, ale chciałem pobyć sam. Zebrać myśli.
- Zostaw mnie! - nagle usłyszałem dziewczęcy krzyk. Podniosłem głowę. Zobaczyłem dwie szamoczące się ze sobą postacie. Napastniczka (po figurze można było poznać, że to kobieta) była ubrana na czarno, a na głowie miała kominiarkę. Druga miała krótką czarną sukienkę i skórzaną kurtkę tego samego koloru. Mimo ostrego makijażu, rozpoznałem dziewczynę.
- Sabrina! - zawołałem i podbiegłem w tamtym kierunku.
- Ochrona!!! - zawołałem. Ktoś musiał złapać napastniczkę, która na mój widok zaczęła uciekać. Musiała być amatorką.
- Nic ci nie jest? - zapytałem ofiarę zdarzenia lecz ona tylko pokręciła głową. Zaczęła się cofać, ale złapałem ją za dłoń.
- Sabrina, co ci? - nie rozumiałem czemu się tak zachowuje.
- Odejdź - poprosiła cicho. - Dziękuję ci za wszystko, ale teraz odejdź.
- Co się dzieje. Może jestem w stanie ci jakoś pomóc - nie dawałem za wygraną.
- Wątpię - prychnęła i ułożyła usta w dzióbek. - Wybacz mi, ale śpieszę się.
- Kto cię skrzywdził? - zapytałem, ale ją puściłem.
- Kto? Życie, kurna, życie. Nie widzisz czym się stałam przez ten rok? Nie opowiadał ci Gregor, że wyjechałam do Niemiec do pracy?
- No tak - kiwnąłem głową. Modląc się, aby to o czym myślę nie okazało się prawdą.
- Nie zdradził ci szczegółów. Nie pochwalił mnie, że zdobyłam sławę jako zajebista tancerka? Nie? A szkoda - wyrzuciła potok słów. - Nie mówił, że zarabiam kokosy, że odciążam rodziców, sama zarabiam na siebie. Nie? No tak, jeszcze byś się wystraszył. Zapadł pod ziemię, że spałeś w jednym pomieszczeniu ze zwykłą dziwką.
- Nie mów tak - nakazałem.
- Mam kłamać?
- Kiedy ja... mogłaś poprosić mnie o pomoc.
- Ta... jasne. Gregor też to mówił i Alicja, ale wy nie rozumiecie że ja chcę być niezależna... chcę normalnie studiować, a nie zakuwać po nocach.
- Pomogę ci znaleźć pracę. Tu na miejscu obok domu - obiecałem.
- Masz zaprzyjaźniony klub go-go? - zapytała i uniosła brew.
Westchnąłem. Patrzyłem na wrak kobiety, która jeszcze rok temu tryskała energią, była śmiała, uśmiechnięta, szczera i w jakiś sposób dziewczęca. Teraz miałem przed sobą wymalowaną lalkę, ale gdzieś głęboko drzemała dawna ona, a ja zamierzałem ją obudzić i powołać na nowo do życia.
I jak wrażenia po tym rozdziale? Jak znosicie te mordercze upały?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro