Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIII

~ Gregor ~


    Najważniejszy jest sukces - głos mężczyzn odbijał się od ścian. Chłopaka bolała głowa, nie mógł dłużej tego słuchać. Coraz trudniej mu się oddychało, nie potrafił zebrać myśli, by odpowiedzieć zaborczemu ojcu.

- Tatusiu - to jego brat wyjrzał z pokoju. Mały chłopczyk, który jeszcze za mało rozumiał, by mu pomóc.

- Nie przeszkadzaj. Za chwilę się tobą zajmę - mężczyzna nawet nie spojrzał na swoją młodszą pociechę. - Twój brat musi zrozumieć parę spraw.

   Nie. Pan Schlierenzauer nie miał zamiaru go bić. Było to poniżej jego poziomu, nie potrzebował problemów. Preferował przemoc psychiczną, o wiele bardziej dotkliwszą, której zadaniem było, aby ślad został jak najdłużej.

- Gregor - i znowu. Chłopak nie wytrzymał. Rozpłakał się. Zawsze się tak działo. Nie potrafił poradzić się z presją nakładaną przez zaborczego ojca. - Nie płacz.

  Zwyczajny rodzic powiedziałby to z czułością, ale te słowa zabrzmiały jak groźba, ostrzeżenie przed ostatecznym ciosem. Chłopak zdawał sobie z tego sprawę. Skulił się i  ukrył głowę pomiędzy nogami. Nie słyszał zbyt dobrze kolejnych słów.

- Ojcze - nie poznawał swojego głosu. Nie znał  go. Obcy, niewyraźny, jakby coś go tłumiło. - Słabo... ja...

 I nic. Krótka pauza, dłoń mężczyzny ciągnąca go za kołnierz ku górze.  Nie widział go. Nierówny oddech. Znowu to się działo. Czerpał powietrze jak ryba. Dusił się.

- Greguś - to brat. Jednak do niego podbiegł. Przytulił, złapał za bezwładną rękę i oparł na niej głowę. Nieme, ledwo wyczuwalne wsparcia. Tak ważne.

- Odejdź - to znowu ojciec. Odciąga małego. Nie pozwala na wymianę czułości między braćmi. Nie uznawał uczuć.

- Nie - pierwszy raz się jawnie przeciwstawiał . Pierwszy raz dostał w twarz.


***

   I tu jestem. Zamknięty we własnym pokoju. Dochodziły do mnie krzyki z parteru. To Lukas i ojciec. Kłócili się nie przerwanie od wielu dni.  Podziwiałem młodego. Sam nie potrafiłem spojrzeć tacie w oczy. Sama jego obecność przytłaczała mnie. Odbierała zdolność logicznego myślenia. Musiałem nad tym pracować.

  Wstałem i podszedłem do drzwi. Nacisnąłem klamkę i wyjrzałem na korytarz. Otaczała mnie prawie namacalna cisza. Co się stało? Czemu nie słyszałem już żadnych odgłosów. Zszedłem po schodach, dłonią posuwając po śnieżnobiałej ścianie. Kiedyś matka by mnie za to udusiła, postawiłaby wiadro białej farby i kazała malować. Teraz jej tu nie było. A przecież wiedziała, że mogę spędzić z nią tylko dwa tygodnie, za nim udam się na kolejne zgrupowanie. Zanim znowu zniknę na prawie cały rok. Niby była jeszcze Gloria, ale... nasze kontakty urwały się dawno. Nie potrafiłem z nią rozmawiać. Nie umieliśmy znaleźć wspólnych tematów do rozmowy. Został mi tylko Luke...

  Szedłem dalej. Przeszedłem przez pustą kuchnię i wąski, ale jasny hol, otworzyłem drzwi prowadzące na zewnątrz. Znowu się dusiłem. Powietrze rozrywało mi płuca, ale nie mogłem oddychać. W jednej chwili brakowało mi tlenu, by w następnej jego nadmiar mnie przytłaczał. Oparłem się o framugę i pochyliłem głowę. Znowu nic nie słyszałem. Znajdowałem się w jakieś dziwnej klatce...

- Gregor - poczułem ramię brata, które starało się utrzymać mój ciężar. Uśmiechnąłem się do niego, słabo. W tej chwili nie stać mnie było na nic więcej. Musiało mu to w tej chwili wystarczyć, choć na pewno liczył na więcej. Posadził mnie na jednym z krzeseł prze domem.

- Co ci? - głos ojca ocucił mnie momentalnie, zmroził przekuł na wskroś. Poczułem to każdym mini nerwem w moim ciele.

- Astma - odpowiedziałem cicho. - Znowu powraca.

- Miałeś nie biegać. Alexander dostał wszystkie twoje wyniki, dobrze wie, że...

- Trener nie zawinił - spojrzałem ojcu w oczy.

- To czemu wyglądasz jak trup. Od kiedy byłeś w wieku Lukasa... -  wszystko wróciło. Ból na policzku, krzyk, łzy sześcioletniego brata na mojej ręce. Machinalnie dotknąłem twarzy.

- Nie wracajmy do tego - zawsze tak mówił, zawsze kiwałem głową, teraz jednak nie miałem zamiaru tego robić.

- Dlaczego? Chyba powinien wiedzieć jakim kosztem odnosi się sukcesy sportowe. A nie... czekaj jakoś moi koledzy nigdy...

   Deja vu. Krzyk, łzy, przytulający się do mnie Lukas, ale tym razem to po moim policzku spłynęły łzy. Nie dlatego, że bolało. Po prostu czułem się bezsilny. Nie mogłem się przeciwstawić. Nie mogłem nic zrobić. Nadal moje nogi były zbyt słabe. Nie potrafiłem wstać.

- Może jeszcze raz - nie wiedziałem jakim cudem, te słowa przeszły przez moje usta, dlaczego nie były pełne bojaźni i lęku.

- Zamknij się - ojciec znowu był opanowany. Zimne, niemal martw oczy nie okazywały żadnych uczuć. - Jesteś bezczelny. Tak samo jak Al...

- Odwal się - poczułem przypływ sił. Poderwałem się i chwyciłem go za gardło. - Ona nic ci nie zrobiła.

- Gregor! - znałem ten kobiecy głos. Odwróciłem się w tamtym kierunku. Stała tam wysoka i smukła dziewczyna, o nieprzeniknionym wyrazie twarzy. Gloria. - Nie bądź idiotą. Wracasz do domu po paru miesiącach i od razu skaczesz ojcu do gardła. Zachowuj się!

    Nie był ton, którego używa kochająca siostra, czy chociażby nauczycielka do wnerwiającego ucznia. Nie. Ona warknęła na mnie i wydała krótkie, zwięzłe polecenie. Jak psu, uwięzionemu na łańcuchu.


~ Thomas ~

    Ten dom był mi obcy. Mimo że przez ostatnie kilka lat byłem tu częstym gościem. Ludzie choć mili i przyjaźnie nastawieni, nie mogli zastąpić mi rodziny. Rodzice i krewni Kristin byli spokojnymi, towarzyskimi ludźmi o nienagannych manierach i zasadach. Odwiedzając ją od sześciu lat, jeszcze nigdy nie zobaczyłem tutaj nawet grama kurzu, czy przedmiotu bez przypisanego miejsca. Zdjęcia i obrazy wisiały w pięknych lecz skromnych ramkach. Nie było tu przepychu, zbędnych ozdób. Królowała tutaj elegancja, dlatego nie mogłem się odnaleźć.

    Gubiłem się w tym małym domku. Za każdym razem poznawałem go na nowo. Tylko, że teraz miałem zostać tu na dwa tygodnie. Nie wyobrażałem sobie tego. Robiłem to dla Kristin, by jej wynagrodzi moją chwilę zapomnienia. Czas, który zamiast jej, poświęciłem Gregorowi, te czułości i bliskość, których dziewczynie musiało brakować, dawałem przyjacielowi. I nadal nie mogłem sobie tego wybaczyć... Każdego dnia, starałem się jej to wynagrodzić, chociaż ona o niczym nie wiedziała.

   Codziennie zabierałem ją na długie spacery. Snułem wizje naszej wspólnej przyszłości, obiecywałem, że wybuduje jej najcudowniejszy zamek, zatrudnię najbardziej utalentowanych ogrodników. Ona śmiała się z tego i sama dokańczała zaczęty przeze mnie monolog. Pewnego dnia minęła nas młoda dziewczyna z trójką dzieci. Przypomniałem sobie moje zeszłoroczne święta. Alicję, która w tym roku nie mogła liczyć na wsparcie od Gregora, któremu psycholog kazał spędzić trochę czasu z rodzicami ani od Sabriny, która znalazła pracę w Niemczech.

- Thomas - spojrzałem na Kristin. - Co się tak rozmarzyłeś?

- Ja... - poczułem jak się rumienię. Wiedziałem do czego zmierza. Nie chciałem się kłócić.

- Pomyśl, oprócz mnie w tym zamku byłoby miejsce jeszcze dla jakieś małej księżniczki, albo księcia - jej oczy lśniły, gdy o tym mówiła. Na pewno byłaby świetną matką.

- Wiem, ale to nie takie proste. Dzieci potrzebują ojca - zacząłem.

- Przecież byś je widywał - mówiła z przekonaniem. - Jeździlibyśmy z tobą na zgrupowania, a letnie zawody nie są znowu takie ważne...

- Nie lubię niczego robić połowicznie i ty doskonale o tym wiesz. Do tego, co z twoją pracą?

- To da się jakoś pogodzić - powiedziała.

- Tak myślisz? - zapytałem już poddenerwowany. - Jutro jedziemy do mojej znajomej. Ma trójkę dzieci, jest w moim wieku. Chcesz pojechać? Dzwonię...


I o to kolejny rozdział. Pisany pod wpływem weny. Mam nadzieję, że dobrze się czytało:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro