Rozdział VII
~Thomas~
Kwiecień nadszedł szybciej niż się spodziewałem. Wszystkie łąki i lasy były już ciemno zielone, a ludzie szykowali się do zbliżających świąt.
Kilka dni temu pożegnałem Kristin i samotny oczekiwałem na Wielki Piątek, zamierzałem spędzić większość czasu na modlitwach, wieczorem odwiedzić brata...
W czwartek zrobiłem przed świąteczne zakupy, jak zwykle kupując za dużo. Postanowiłem, że jutro oddam część tego wszystkiego dla potrzebujących.
W domu było ciemno i pusto. Jeszcze nigdy tak nienawidziłem ciszy jak teraz. Dlatego ucieszyłem się, gdy usłyszałem dzwoniący telefon. Spojrzałem szybko na wyświetlacz - Gregor - zmarszczyłem brwi, ale odebrałem.
- Morgi?- usłyszałem głos chłopaka. - Mam takie jedno pytanie. Nie zdziwię się, gdybyś się nie zgodził, no bo ty i Kristin... ale tak sobie pomyślałem, że może spotkalibyśmy się w poniedziałek. Przedstawiłbym ci moją dalszą część rodziny. Powiedz tylko czy się zgadzasz. Wiem, że masz pewnie całą rodzinę u siebie, więc...
- Święta spędzam sam - przerwałem. Perspektywa spotkania się z przyjacielem była naprawdę kusząca.
- Zaproś go do nas - usłyszałem obcy, kobiecy głos w tle.
- Słyszałeś? - zapytał Gregor, a ja byłem pewny, że w tym momencie się zarumienił.
- Ja... nie wiem co powiedzieć. Nie chcę się narzucać - zacząłem, ale przerwał mi ten sam kobiecy głos.
- I tak na głowę zwalił mi się mój drogi kuzyn, a wczoraj wprosiła się moja przyjaciółka. Czym nas więcej tym weselej - powiedziała. - Do tego przyda mi się dodatkowa para rąk do pomocy.
- Dobrze - przyjąłem propozycję. Byłem zbyt zaskoczony by powiedzieć coś jeszcze.
- W takim razie widzimy się jutro o dwunastej. Gregor wyśle ci adres.
***
Następnego dnia wstałem wcześniej niż zazwyczaj. Spakowałem ubrania w starą, przetartą w paru miejscach torbę i zapakowałem jedzenie w lodówkę samochodową. Czułem się, jakbym wyjeżdżał na miesiąc, w odległe rejony Austrii, a nie do wsi, położonej kilkanaście kilometrów za Insbrukiem.
Z każdą chwilą nabierałem coraz więcej obaw. Dziwnie się czułem z tym, że nie spędzę tych świąt w rodzinnym gronie, tylko wśród obcych ludzi. Rozważałem nawet wrócenie do rodzinnego domu, ale perspektywa spotkania się z ojcem, wystarczająco mnie odstraszała.
Wsiadłem, więc do samochodu, wyciągnąłem mapę i położyłem ją na siedzeniu obok. Ile bym dał, aby w tej podróży towarzyszyła mi Kristin. To ona zawsze mnie prowadziła, dzisiaj musiałem radzić sobie sam.
Jechałem już dwadzieścia minut, kiedy rozpadał się deszcz. Zwykle nie było to dla mnie problemem. Lubiłem patrzeć na krople wody, spływające po szybie samochodu, jednak ten deszcz szybko przerodził się w straszną ulewę, by potem zmienić się w burzę.
Postanowiłem zatrzymać się na stacji benzynowej, by tam przeczekać oberwanie chmury. Skierowałem swoje kroki do kawiarni.
W środku było przyjemnie i sucho. Nie było tu dużo miejsca, ludzie siedzieli ściśnięci na skórzanych kanapach, jedząc i śmiejąc się. Podszedłem do baru i zająłem miejsce obok niewysokiej blondynki. Dziewczyna miała długie włosy, związane w niechlujny warkocz, z którego wyleciało kilka pasemek. Na głowie miała czarną czapkę z daszkiem. Jej fioletowa kurtka wisiała na oparciu. Na sobie, dziewczyna miała tylko za dużą, męską koszulkę w bliżej nieokreślonym kolorze i czarne, obcisłe dżinsy. Na mój widok uśmiechnęła się szeroko.
- Przepraszam pana. Mam mały problem z samochodem, nie mogę go odpalić. Jestem umówiona z przyjaciółką. Nie chcę, aby się martwiła, a zapomniałam z domu telefonu. Czy mogłabym zadzwonić z pana komórki? - zapytała.
- Proszę bardzo - podałem jej urządzenie. I spojrzałem w jej szare oczy. - Ale ja może panią podwiozę? - dodałem po chwili.
- Mógłby pan? Muszę się dostać do takiej małej dziury pod Insbrukiem. Pasowałoby panu? - zapytała. Potem wyciągnęła z dużej, czarnej torebki mapę i wskazała cel swojej podróży.
- Też tam jadę - ucieszyłem się. - Może przez parę dni będziemy sąsiadami.
- Mam taką nadzieję - uśmiechnęła się. - Bardzo panu dziękuję. W ramach wdzięczności postawię panu kawę.
- Niech pani przestanie z tym panem. Thomas - przedstawiłem się.
- Sabrina.
~ Gregor ~
Siedziałem w zwykłych, domowych dresach na środku salonu i bawiłem się z małą Rose. Dziewczynka siedziała wśród porozrzucanych zabawek i razem ze mną układała wierzę z poduszek, kładąc na niej swoje pluszaki. Ilekroć spadały zaczynała się śmiać i niszczyła poduszkową kolumnę. W pewnej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otworzę - krzyknąłem do Alicji, wiedząc, że kobieta bierze w tej chwili kąpiel.
Chwyciłem na ręce Rose i udałem się do małego przedpokoju. Z trudem otworzyłem drzwi.
- Cześć - zobaczyłem uśmiechniętego Thomasa w nowej, sportowej kurtce i modnych dżinsach.
- Hej - mruknąłem nieśmiało, mając nadzieję, że trzymane przeze mnie dziecko, przynajmniej częściowo zasłania plamę na mojej bluzce. Nagle zaczęło przeszkadzać mi to, że moje włosy są w kompletnym nieładzie oraz, że wyglądam jakbym przed chwilą wyszedł z łóżka.
- A ze mną to się nie przywitasz?! - usłyszałem śmiech Sabriny. Przyjaciółka mojej kuzynki wyglądała tal samo jak zwykle. Bez makijażu i w niedbałej fryzurze. Małą dłoń położyła na ramieniu Morgiego.
- Wy się znacie? - zapytałem.
- Twój kolega był na tyle miły, że przygarnął mnie na stacji benzynowej. Mój kochany, stary jeep znowu odmówił współpracy - zaśmiała się blondynka i przejęła ode mnie Rose, która wyciągnęła do niej rączki. Weszła z nią w głąb mieszkania, a ja zostałem sam z Thomasem.
Staliśmy na przeciw siebie. Nie wiedziałem gdzie mam podziać wzrok. Dopiero teraz do mnie doszło, że zaprosiłem chłopaka do małego, wiejskiego domku, gdzie będzie musiał ze mną i najprawdopodobniej z Sabriną, gnieść się na strychu, albo spać na niewygodnej kanapie w salonie. Nie było tu niczego czym mógłbym mu zaimponować. Pokazać się z dobrej strony.
- Mogę wejść? - zapytał w końcu blondyn.
- Tak - szepnąłem i zrobiłem mu miejsce. - Zaprowadzę cię do naszego pokoju.
***
Thomas nie narzekał, kiedy zobaczył swoje miejsce do spania. Rzucił w kąt torbę i zaoferował, że pomoże. Nie powiedział nic ani nawet nie zdziwił się, gdy do domu wróciły bliźniaki Simon i Wolfang, siedmioletni synowie Alicji. Przywitał się z nimi, a potem rozmawiali o piłce, samochodach, samolotach i o innych męskich pasjach.
- Rozluźnij się - usłyszałem za sobą głos Sabriny. - Jemu tu się podoba. Nie jest rozpieszczonym dzieciakiem, który marudzi na brak luksusów. Jest normalny...
- Wiem, ale...
- Wstydzisz się Alicji? - zapytała.
Nie odpowiedziałem tylko spojrzałem na obraz, znajdujący się za jej plecami.
- Jesteś idiotą - syknęła. - Ona jest cudowną kobietą. Poświęca się dla swoich dzieci.
- Wiem - odpowiedziałem. - Ale to nie zmieni tego, że nie jest to normalne. Nie często spotyka się dwudziestoparoletni dziewczyny z trójką dzieci. To kwalifikuje się pod pato...
Sabrina prychnęła. I poprawiła czapkę, której chyba nigdy nie zdejmowała.
- To nie jest patologia, Gregor - warknęła. - Dzieci są kochane i zadbane. W domu mają pełno miłości. Czego mogą jeszcze chcieć? Ona przynajmniej z nimi rozmowa. Myślałam, że akurat ty, jesteś w stanie to docenić.
Ostatnie słowa zabolały, wiedziałem do czego zmierzała. Rzeczywiście, sam narzekałem na rodziców, którzy patrzyli na mnie bez uczuć. Nie rozmawiali ze mną. Dawali krótkie, ale jasne polecenia. Wymagali, ale nie kochali lub nie umieli tego okazać.
Jednak czy zaszedłbym tak daleko, gdyby nie ich pieniądze? Jakby to wyglądało, gdybym miał dom taki jak Rose? Zawsze łaknąłem miłości, ale czasami zadawałem sobie pytanie, co jest w życiu, dla mnie, najważniejsze. Coraz częściej przemykała mi przez myśl ,,kariera".
***
Po skromnej kolacji Sabrina, Thomas i ja udaliśmy się na strych. To mi przypadło spanie na podłodze. Otulony ciepłym śpiworem, spod przymrużonych powiek, patrzyłem na mężczyznę, który szykował się do spoczynku.
Sabrina od czasu naszej ostatniej rozmowy, nie odzywała się do mnie. Położyła się plecami do nas, mruknęła ,,dobranoc" i zasnęła.
Mnie tej nocy męczyły jakieś wizje, fragmenty z przeszłości. Budziłem się co jakiś czas. W końcu około czwartej zrozumiałem, że i tak nie zasnę. Wstałem i postanowiłem, że pójdę pobiegać.
- Olaf! - usłyszałem krzyk Thomasa.
Odwróciłem się i popatrzyłem na chłopaka. Miał zamknięte oczy, na jego czole pojawiły się kropelki potu, usta wykrzywił w dziwnym grymasie.
Usiadłem koło niego na łóżku i szarpnąłem za ramię.
- Morgi! - szepnąłem do ucha.
Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Gregor? - zapytał i usiadł obok.
- Kim jest Olaf? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- To długa historia - opuścił wzrok i zaczął miętosić kołdrę.
- Odpowiedz - poprosiłem. Poczułem nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej.
Zacisnął usta, ale spojrzał mi w oczy.
- Nikomu o tym nie mówiłem - powiedział i chwycił mnie za rękę. - Obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz.
I jak wrażenia po tym rozdziale? Mam nadzieję, że może być:) Dzisiaj taki trochę dłuższy. Wreszcie przełamałam granicę 1300słów! Brawo ja:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro