Rozdział VI
~ Gregor ~
Wiosna zbliżała się wielkimi krokami. Mimo że był początek marca, słońce przyjemnie grzało. Więcej treningów odbywało się na powietrzu, a śnieg stał się rzadkim widokiem. Wiosna to kwitnące pąki i uczucia, które nabierają prawdziwych kształtów. To o nich rozmawiałem z Victorem.
-Robisz postępy- uśmiechnął się szczerze, czytając wypełniony przeze mnie arkusz. - Kiedyś nie pisałeś nic, potem pod przymusem dostawałem parę wyrazów, teraz oddajesz mi prawie wypracowania.
- Polubiłem pisanie, pozwala mi się to uzewnętrznić. To co we mnie siedzi nagle wypływa i w pewnym sensie czuję się oczyszczony - uśmiechnąłem się.
- Tak... widać to także w twojej technice lotu. Jest lżejsza... tak jakbyś coś z siebie zrzucił - mruknął. - Myślę, że przyszłym sezonie możesz powalczyć o wszystko. Musisz tylko utrzymać poziom i nadal...
- Przebywać z Thomasem - dodałem. - To on sprawił, że odnalazłem swoją drogę. Kiedy codziennie budzę się koło niego...
- Śpicie ze sobą? - zapytał, a ja poczułem jak się rumienię.
- Nie w takim sensie. My tylko... leżymy...
- Całujecie się?
- Nie.
- Głaszczecie?
- Czasami.
- Dokładniej.
- Gdy jesteśmy naprawdę blisko, głaszczę jego twarz, zanurzam dłonie we włosy, albo obejmuje w pasie. Nigdy nie robię nic, na co nie miałby ochoty - wytłumaczyłem. - Chcę to robić stopniowa. Rozkochać.
- Nie można nikogo zmusić do miłości - powiedział, notując coś w zeszycie.
- Nie zamierzam tego robić... nie zmusiłbym go do...
- A kobietę?
- Nie rozumiem - podniosłem jedną brew.
- Czy byłeś nachalny, gwałtowny wobec kobiety? Czy dotykałeś ją w sposób, w jaki sobie tego nie życzyła?
- Nie. Ja...
- A byłeś kiedyś z dziewczyną.
- Nie - szepnąłem zawstydzony.- Nigdy nie miałem nikogo na stałe.
- Seks bez uczuć - zagadnął.
- Nie, nie wyobrażam sobie tego.
- Dlaczego? W dzisiejszych czasach jest to normalne.
- Ale nieetyczne - broniłem swoich racji.
- Mylisz się. Kiedy dwoje ludzi tego chcę, nic nie powinno stać im na przeszkodzie.
- Morgi nigdy się na to nie zgodzi.
- Nie mówiłem o nim.
- Jak to?
- Czasami potrzebujemy bliskości zupełnie obcej osoby. Myślę, że z czasem ci się to przyda.
- Nie sądzę.
- Przekonasz się, że cię to nie minie.
Pokręciłem głową, nie potrafiłem sobie wyobrazić, dotyku kogoś innego niż Thomasa na swoim ciele.
- Chciałbym teraz zakończyć sesje - powiedziałem.
- Przykre, że uciekasz od problemu, ale jesteś wolny, może jak sam się zastanowisz będzie lepiej.
***
Z zakończeniem sezonu wiązało się jeszcze jedno. Powrót do domu. Victor kazał mi unikać stresu, ale jak miałem tego dokonać, przebywając pod jednym dachem z rodzicami? Ciągła cisza, przerywana czasami głośnymi krzykami. Nie chciałem tam wracać. Co prawda było jeszcze jedno rozwiązanie, ale bałem się z niego skorzystać. Nie lubiłem się komuś narzucać. Jednak postanowiłem zaryzykować. Wyciągnąłem telefon.
- Halo?- jej głos był niewyspany.
- Alicja mam prośbę.
- Oby ważną, bo Rose zasnęła i teraz mam jedyną okazję, aby odpocząć.
- Chciałbym do ciebie przyjechać - odezwałem się.
- W czym problem? Zawsze jesteś mile widziany?
- Ale na kilka tygodni... Nie chcę wracać do domu - wyjaśniłem.
- U mnie nie ma luksusów musiałbyś spać na strychu.
- Nie ma problemu - ucieszyłem się.
- I będziesz mi pomagał z małą. Chciałabym wreszcie gdzieś wyjść z Sabriną - zastrzegła.
- Dobrze- zgodziłem się. - Przyjadę pod koniec marca.
- Nie mogę się doczekać - mruknęła. - Do zobaczenia.
- Pa.
Rozmowa potoczyła się po mojej myśli. Mogłem spokojnie skończyć sezon, nie martwiąc się o powrót do domu. Z uśmiechem na ustach poszedłem na trening.
Wszystko przychodziło mi z łatwością.
- Łał, Gregor tak dalej, a jutro nikt nie będzie miał z tobą szans!- trener uśmiechnął się szeroko.
Kiwnąłem z zadowoleniem głową i chciałem wrócić do przerwanych ćwiczeń, ale ktoś pociągnął mnie za rękę.
- Chcę porozmawiać - usłyszałem znajomy kobiecy głos. Poszedłem za nią, aż znaleźliśmy się na obrzeżach trybun. Usiadła na jednym z krzeseł i poprawiła sportową kurtkę.
- Zostaw go - powiedziała cicho. - Nie naprowadzaj go na złą drogę.
- Nie rozumiem - wzruszyłem ramionami i spojrzałem na góry.
- Wiem o was - załkała. - Niby to nic takiego, ale... on przy tobie... ja...
Nie skończyła. Po jej policzkach spływały łzy, wyglądała tak bezbronnie.
- Kristin - szepnąłem i włożyłem dłonie do kieszeni. - Do niczego go nie zmuszam. Po prostu sprawiam, że częściej się uśmiecha, kiedy ciebie nie ma, on...
- I co? Myślisz, że Thomas wyzna ci miłość, powie, że jesteś jego światem, ostoją od skoków, będziesz mu przynosić ukojenie? Łudzisz się, że po sezonie będzie jeszcze coś pomiędzy wami? Zapomni o was, tak jak teraz zapomina o mnie.
- Nie - szepnąłem. - On taki nie jest.
- Skąd możesz to wiedzieć? Nie znasz go tak długo jak ja. Nie czekałeś na niego parę lat...
- Chcę tylko, aby był szczęśliwy - powiedziałem.
- To zostaw go. On ma już partnerkę.
- Ciekawe ile jeszcze to potrwa.
- Dłużej niż byś chciał.
Usiadłem obok niej. Starałem się unormować oddech, ale średnio mi wychodziło. Nie byłem nawet odrobinę spokojniejszy.
- Mam nadzieję, że zrobisz to o co cię proszę - powiedziała w końcu.
Nie odpowiedziałem. Nie chciałem tego ciągnąć.
- Idę do Thomasa. Nie przeszkadzaj nam.
- Bo co? - zapytałem wściekły.
- Bo jutro rano w gazetach pojawi się artykuł o tym, że wolisz panów - ucięła rozmiwę i wstała.
~ Thomas ~
Telefon od matki bardzo mnie zaskoczył. O tej porze roku zwykle sama do mnie przyjeżdżała.
- Thomi - zaczęła. - Chyba rozstanę się z Filipem.
- Co się stało? - zapytałem zdziwiony. Mój przybrany ojciec był wspaniałym człowiekiem i zawsze zdawało mi się, że bardzo szanuje kobiety.
- Eryk. On wrócił. Chce się z nami spotkać.
- Nie zgadzam się. Tyle przez niego przeszliśmy.
- To twój tatuś. Musisz go kochać.
- Nie, mamo. Wrócił, gdy stwierdził, że przynoszę zyski.
- Nie prawda.
- A co było dwa lata temu, kiedy w Turynie...
- Proszę - zaprosiłam go do nas na.Wielkanoc.
- Żartujesz?
- Nie. Musicie się pogodzić.
- Nie wracam do domu. Po świętuję z Kristin. Musimy wreszcie, jakieś wspólne święto razem spędzić.
- Thomas...
- Nie zmienię zdania. Zadzwoń jak wygonisz Eryka. A teraz przepraszam, ale wracam do treningów.
Odłożyłem słuchawkę. I położyłem się na śniegu, to nie tak miało być. Nagle poczułem jak czyjeś drobne dłonie zasłaniają mi oczy.
- Kristin - szepnąłem. - Myślałem o tobie.
- Tęskniłeś? - zagadnęła.
- Bardzo - odpowiedziałem. - I mam dla ciebie dobrą wiadomość. Spędzę z tobą całe święta i przerwę między obozami treningowymi.
- To nie możliwe - westchnęła - Wyjeżdżam do Kanady.
- Po co? Mamy pieniądze.
- To bardzo ważna delegacja.
- Ważniejsza ode mnie?
- To jest moja szansa na awans.
- Kristin...
- Nie Morgi. Ale obiecuję, że całe lato będzie nasze. Zaszalejemy tak, że będzie o nas głośno przez rok.
- Wolałbym, abyśmy razem byli na niedzielnym śniadaniu.
- Thomi - jej głos był spokojny, ale słychać w nim było irytację. - Kiedyś to nadrobimy. Mamy całe życie przed sobą. Jeszcze zdążymy razem nudzić się w gronie najbliższych.
- Chodzi o zasady - zauważyłem.
- Nie ma zasad. Są tylko zakazy.
Pokręciłem głową. Nie podobało mi się to, ale wiedziałem, że i tak nie mam już na co liczyć.
- Święta spędzę sam - warknąłem i zacząłem iść w kierunku hotelu.
Taki przejściowy rozdział, ale takie też są potrzebne:P Miłej końcówki weekendu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro