Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

~Thomas~

  Błąd. Mały prawie niezauważalny. Jednak był. Czemu go popełniłem?  Presja, chęć szybkiego przejścia do historii? Nie wiem. Faktem jest jednak to, że wywróciłem się. Jechałem głową w dół, przekręciłem się... Kiedy wreszcie zatrzymałem się, nie czułem nic... pustka.
  Nagle ktoś przy mnie klęknął. Zaczął zdejmować mi kask, dotykać, okrywać czymś. W końcu znowu byłem w powietrzu. Czyjeś ręce uniosły mnie.
- Co, co się dzieje?- wymamrotałem.

   Ktoś próbował mi wytłumaczyć, ale mówił zbyt szybko, cicho. Starałem się skupić, przypomnieć sobie, dlaczego leżę, czemu moje ciało mnie nie słucha, ale powieki robiły się coraz cięższe. Nie chciałem ich zamykać, ale to było silniejsze ode mnie...

***

Kiedy się obudziłem, pierwszą osobą, którą zobaczyłem był trener. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, na jego twarzy dostrzegłem ulgę i może coś na kształt radości.
- Zaraz zbierzemy cię do domu- powiedział i uścisnął moją dłoń. Potem odsunął się, myślałem, że wyjdzie, ale on zawrócił, zmarszczył czoło i szepnął:
- Wystraszyłeś nas... chłopcy pytali o ciebie...
- A Kofi?-zapytałem.- Prowadził po pierwszej serii mógł...mógł wygrać.

-Był wstrząśnięty... nie dał rady, ale nie przejmuj się. Za kilka dni Turniej Czterech Skoczni, tam pokażemy austriacką potęgę-uśmiechnął się. - Mam nadzieję, że lekarz miał rację, mówiąc, że po świętach będziesz jak nowy...
- Też mam taką nadzieję- odpowiedziałem i przymknąłem oczy.
- Odpoczywaj- na odchodnym powiedział trener.
- Przyjechał ktoś do ciebie- rzucił jeszcze przez ramię.
   Zanim zdążyłem przeanalizować słowa trenera, do sali weszła Kristin. Usiadła na moim łóżku, pochyliła się i pocałowała mnie w czoło.
- Bałam się- szepnęła.-Nie wiedziałam co się dzieje. Nikt mi nie chciał nic powiedzieć, sama musiałam wszystko załatwiać...
  Dziewczyna mówiła a ja cieszyłem się jej obecnością, kątem oka śledziłem ruchy jakiś mężczyzn, którzy szykowali mnie do transportu.
- Thomas, słuchasz mnie?- zapytała dziewczyna.
- Tak...nie...przepraszam- odpowiedziałem, a ona tylko pokręciła głową.
    Potem siedziała ze mną jeszcze trochę, ale nie mogłem się skupić. Odetchnąłem z ulgą, kiedy przyszli lekarze i zaczęli mnie szykować do wyjazdu.

~Gregor~

   Przez całe święta nie miałem żadnych wieści o Thomasie. Zastanawiałem się nawet czy go nie odwiedzić, ale zarówno rodzice, jak i psycholog mi to odradzili. Postanowiłem poczekać do wspólnego lotu, który trener zaplanował na dwudziestego szóstego grudnia. Niby tylko trzy dni, ale dłużyły mi się one w nieskończoność.
   Kilka godzin przed odlotem dostałem wezwanie do trenera. Nieco zdezorientowany i zaniepokojony wszedłem do jego pokoju.

- Usiądź-przywitał mnie i wskazał krzesło w kącie pomieszczenia. - Wezwałem cię, ponieważ dużo się ostatnio zdarzyło. Thomas miał wypadek, Kofi od tego czasu nie może się odnaleźć,  a Martinowi w ogóle nie idzie. Zresztą cała drużyna ma ostatnio jakąś obniżkę formy. To zwykle Morgi był tym, który im pomagał, wsłuchiwał ich, czasami nawet coś poradził, jednak teraz sam będzie potrzebował pomocy. Pomyślałem, że ty mógłby, przynajmniej na jakiś czas, stać się liderem. To dla ciebie wielka szansa i mam nadzieję, że jej nie zmarnujesz.
  Pokiwałem tylko głową, analizując słowa trenera. Czekałem na tę chwilę od zawsze, było to moje marzenie, ale dziwnie się czułem, pprzejmując rolę Thomasa w takiej chwili. To on był moim autorytetem, wzorem do naśladowania i wsparciem w każdej sytuacji. Nie umiałem sobie wyobrazić zamiany ról, a ta miała nastąpić już niebawem. Podczas jednej z najważniejszych imprez sezonu.

***

   Lot minął spokojnie, choć Thomas siedział z lekarzem naszej kadry, poczułem się lepiej, widząc go. Nie przypuszczałem, że jestem w stanie się do kogoś tak przywiązać. Nigdy nie miałem dziewczyny, przyjaciela. Należałem do najlepszej ,,kuźnie talentów" w Austrii, nie miałem czasu na spotkania ze znajomymi, samo godzenie sportu z nauką stanowiło dla mnie ogromne wyzwanie. Nie zamierzałem, także zaprzyjaźniać z kimś z mojego klubu sportowego. Wiedziałem, że pewnego dnia możemy stać się drużyną, która będzie ze sobą przebywała przez ponad trzysta dni w roku, jednak nie mogłem z nikim nawiązać kontaktu. Czułem się inny i tak byłem odbierany przez grupę. Dopiero Thomas stał się dla mnie kimś więcej niż znajomym czy kolegą z drużyny.

   Kiedy dotarliśmy do hotelu, było dosyć późno, wszedłem do pokoju, który dzieliłem z Morgim. On od razu poszedł pod prysznic, a ja rozpakowywałem się. Wszystko było tak jak zwykle...
   Nagle drzwi od łazienki otworzyły się i stanął w nich Thomas. Odwiesił na wieszak ręcznik, na łóżko rzucił suszarkę swoje ciuchy. Uśmiechnął się do mnie i podszedł do walizki, aby wyjąć z niej książkę.
- Morgi-zacząłem i stanąłem przed nim, nie za bardzo wiedząc co zrobić dalej. On był jak zwykle pełny energii i radości. Onieśmielało mnie to.
- Jak się czujesz?-zapytałem w końcu, chcąc ,,jakoś" zacząć tę rozmowę.
- Dobrze, zadziwiająco szybko wyzdrowiałem-odpowiedział i wstał. Jego bliskość była w pewnym sensie krępująca, ale równocześnie sprawiała mi radość. Te wszystkie uczucia, emocje dotarły do mnie na raz. Pod wpływem silnego impulsu przytuliłem go.
- Stęskniłem się-szepnąłem, czując uścisk w gardle.
    On najpierw stał i nie ruszał się, dopiero po chwili odwzajemnił uścisk.
- Ja też... brakowało mi was - uśmiechnął się.- Przynajmniej miałem więcej czasu dla rodziny i Kristin- powiedział.
- Kristin? - zapytałem, mając co do tego imienia złe przeczucia.
- Moja dziewczyna- wyjaśnił i delikatnie uwolnił się z uścisku.- Któregoś dnia ci ją przedstawię.
- Ale ja... ja cię- zacząłem się jąkać, a po mojej szyi leciały kropelki potu.
-Kocham- dokończyłem po chwili.
   Każda minuta była wiecznością. On nic nie mówił, stał tylko i patrzył się w ścianę za moimi plecami. Potem rzucił książkę na stolik nocny, sam usiadł na łóżku.
-Wydaję ci się - powiedział w końcu, ale w jego głosie nie było pewności. - Jesteś jeszcze nastolatkiem, prawdziwa miłość jeszcze przed tobą...
- Ale... Thomas-poczułem jak do oczu napływają mi kolejne łzy. Nie tak to sobie wyobrażałem.
- Uwierz mi-na jego twarzy pojawiła się determinacja.- Przejdzie ci...

   To te słowa najbardziej zabolały, sprawiły, że poczułem się niechciany i opuszczony. Nie wiele myśląc wyszedłem na korytarz.  Całym sobą musiałem się zmuszać, aby nie zacząć biec.
- Dokąd idziesz? - zawołał za mną, ale nie odpowiedziałem. Chciałem pobyć sam. Nie mogłem pozwolić, aby ktoś zobaczył moje łzy. To wszystko było jak w koszmarze. Nic nie szło po mojej myśli, a przecież już jutro pierwszy konkurs. Nie mogłem zawieść trenera. Nie mogłem zawieść siebie.

O to pierwszy rozdział. Mam nadzieję,  że bardzo nie rozczarowałam. Obiecuję, że następne będą lepsze:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro