Rozdział XVIII
~ Thomas ~
On nie jest już małym chłopcem, stojąc na podium koło Simona i Adama nie wygląda nawet na zagubionego chłopaka. Nie jest jeszcze mężczyzną, ale dorasta. Czuję się jak daleki krewny, który po długim okresie czasu znów go spotyka. Wygląda doroślej na jego twarzy widać piękny uśmiech, ale nie euforyczny, do bólu szczery, jaki pewnie pojawiłby się u zwyczajnego dwudziestolatka, ten jest wyważony, spokojny, jakby jego właściciel nie był do końca zadowolony z wykonanej pracy. Szkoda, przecież dwa olimpijskie brązy to już coś. Przykre, że wygórowane ambicje, tak bardzo na niego działają, nie pozwalają mu się w pełni cieszyć. Nie tego chciał.
***
On nawet na mnie nie spojrzał, kiedy późno w nocy kładliśmy się spać. Na jego zmęczonej twarzy malowała się wściekłość. Nie rozumiałem czemu męczy się ze mną w pokoju. Wystarczyło, że poszedłby do trenera i moglibyśmy się pożegnać.
- Idę się myć - powiedziałem, kiedy on rzucił się swoje łóżku i włączył telewizor.
Nie odpowiedział, tylko podgłośnił. Jasny sygnał, że ma mnie gdzieś. Tak samo niezmiennie, jak przez ostatnie parę miesięcy.
Wziąłem ręcznik i piżamę. Wszystko to rzuciłem na mały grzejnik. Odkręciłem wodę i usiadłem na brzegu wanny. Patrzyłem się na ciepły strumień nieprzytomnym wzrokiem. Byłem śpiący, każda cząsteczka mojego ciała chciała spać.
- Pośpiesz się! - krzyknął. Nie zamierzałem odpowiadać. - Nie chcę czekać do rana.
Jego głos był pełen zniecierpliwienia, niekrytej furii, ostatnio coraz gorzej radził sobie z emocjami.
Zdjąłem dresy i wszedłem do wanny, przyjemne ciepło rozlewało się po moim ciele. Machinalnie nałożyłem mydło na gąbkę i zacząłem je wcierać w ciało. Robiło się coraz bardziej sennie.
- Thomas, chcę tylko umyć zęby! - krzyknął.
Mogłem sobie wyobrazić jego czerwone policzki, zaciśnięte zęby i grubą bruzdę na czole. Coraz częstszy widok.
- Chcę się wreszcie położyć - walił w drzwi z całej siły.
- To wejdź - nie wiem, dlaczego to powiedziałem.
Otworzył drzwi szybkim, wręcz agresywnym pociągnięciem. Nie patrzył na mnie. Utkwił wzrok w niewielkiej umywalce. Podszedł i oparł się o nią. Włosy miał potargane, rozbiegane ze wściekłości spojrzenie.
- Uspokój się - poradziłem.
- Zamknij się - warknął. - Jesteś pewnie zadowolony, co? Po raz kolejny okazałeś się lepszy, gratuluję! Ty w moim wieku byłeś mistrzem, zwycięzcą, złotym medalistą...
- Powinieneś pogadać z psychologiem - odpowiedziałem spokojnie. - Nie panujesz nad emocjami, chyba nie nad tym pracujecie z Mulenem...
- Nic nie rozumiesz. On i ja to... nieważne - sięgnął po szczoteczkę i pastę. Nieco białej mazi zostało na umywalce.
Siedzieliśmy w milczeniu, jego humor nagle się polepszył. Umył zęby, obmył twarz, po czym sięgnął do małej kosmetyczki. Wyjął jedno opakowanie i na rękę wysypał trochę pastylek.
- Leki uspakajające - wyjaśnił i połknął jedną, potem sięgną po inną paczuszkę i też wziął jedną pastylkę. Chyba odżywkę. Nagle zaczął się krztusić. Na jego wychudzonej twarzy pojawiły się wszystkie odcienie fioletu.
Nie wiele myśląc wyskoczyłem z wanny, w pośpiechu narzuciłem na siebie jakiś szlafrok. Po chwili byłem przy nim. Zacząłem go oklepywać, po chwili z jego ust wypadła czerwona pastylka.
Jego oddech powoli wracał do normy. A jego skóra stała się przeraźliwie blada.
- Dzięki - wyjąkał, zachwiał się, ale przytrzymał się ściany.
- Co to było? - zapytałem.
- Nie wiem - odpowiedział, a coś w jego twarzy kazało mi w to wierzyć.
~ Gregor ~
Obudziłem się nagle w środku nocy, płakałem, na policzkach pozostały ślady łez. Nagle poczułem, jak coś dużego i ciepłego ładuje mi się do łóżka. Thomas. Nic nie mówiąc opatulił nas dwiema kołdrami, mimo to cały się trząsłem.
- Odejdź - wychrypiałem, ale on nie reagował. Zaczął się wiercić.- No chyba żartujesz.
- Jest mi cholernie zimno, więc z łaski swojej, daj się po ludzku przytulić.
- Spadaj - mruknąłem, ale musiałem przyznać, że zrobiło się miło i przytulnie. Wtuliłem się w niego.
Zaśmiał się po cichu i położył mi rękę na torsie. Jego dłoń wbiła mi się w żebra. Jęknąłem.
- Trzeba było ładnie jeść, jak mama prosiła.
- I potem klepać bulę - odwróciłem się do niego przodem. Ładnie pachniał, kakaem.
- Fajne perfumy - skomplementowałem.
- Śpij.
- To moje łóżko.
- Mam iść?
Nie odpowiedziałem.
- No właśnie, smarkaczu -mruknął, a ja powiedziałem coś czego żałowałem, zaraz po wypowiedzeniu.
- Thomas, to i tak między nami niczego nie zmienia - wyszeptałem.
Nie odpowiedział. Zostawiając mi swoją kołdrę, wstał i wyszedł z pokoju.
***
Nie widziałem go przez całą dobę, najpierw Viktor i Raf zabrali mnie na indywidualną sesję, potem parę godzin na treningu, samotne posiłki i w końcu przyjemny wieczór z Timonem. Jego francuski akcent pieścił moje zmysły.
Jednak nie było jak zwykle. Wciąż pamiętałem uczucie, które towarzyszyły mi przed wczorajszym zaśnięciem. Moje ciało chciało się znów wtulić w Timona jak w Thomasa, ale zdążyłem już się przyzwyczaić, że ci dwaj mężczyźni są jak księżyc i słońce, noc i dzień, woda i ogień.
Nie powinienem być z nimi w relacjach jakim byłem, ale... stało się. Nigdy w moim życiu nie było nic normalnie, a najlepszym dowodem był miliard nieodebranych telefonów od ojca.
Nie zasnąłem u boku Timona. Do rana leżałem i myślałem, jak bardzo Thomas jest na mnie wściekły i jak bardzo zaważy to, na naszych wynikach. Musieliśmy zdobyć złoto, wraz z rozstrzygnięciem dwóch konkursów indywidualnych, wygrana przestała być tylko naszą powinnością, ale także kwestią honoru.
Poranek w Vancouver był zimny wręcz lodowaty, wysunąłem się spod kołdry i poszedłem do łazienki. Zdecydowałem się na szybki prysznic. Kiedy się rozebrałem podjąłem dwie decyzję. Po pierwsze nie zamierzałem dzisiaj brać tabletek, po drugie sięgnąłem po żel Thomasa. Taki mały zabobon. Coś jego na pewno przyniesie mi szczęście.
***
Dlaczego skakałem ostatni? Kiedy po raz drugi usiadłem na belce startowej, po raz pierwszy nie chciałem być liderem. Czułem, jak z mojego czoła, spływają małe kropelki potu.
Na moje szczęście nadal świeciło się żółte światło. Spojrzałem się na trenera, miał niewyraźną minę, no tak, czemu on miał zawsze wszystkie emocje wypisane na twarzy. Nie dodawało mi to otuchy.
Gregor, rusz te cholerne cztery litery i leć - usłyszałem niezbyt uprzejmy głos w swojej głowie. Dopiero teraz zorientowałem się, że światło się zmieniło a trener szykował się, by dać mi sygnał.
Spojrzałem w dół skoczni i wystartowałem. Kiedy ktoś ma lęk wysokości nie powinien patrzeć w dół. Tylko, że ja go nigdy nie miałem. Skakałem, albo wręcz latałem na mamutach. Coś było nie tak.
Niech to się okaże koszmarem - pomyślałem.
Spojrzałem na lewo, nie wiem dlaczego akurat tam. Skok zwykle zajmuje parę sekund, ten zajmował wieki. Ta rozciągłość czasowa, pozwoliła mi wypatrzeć w tłumie Adama Małysza. Wokół niego, niczym grupka psocących dzieci, pokazywali coś jego koledzy. Sam mistrz uśmiechał się z pobłażaniem, posyłając im krótkie, zagadkowe spojrzenia. Nie było tajemnicą, że Orzeł z Wisły, w najbliższym czasie będzie kończył karierę. Nic dziwnego, że szukał w nich swojego następcy. Podobno kiedyś kogoś takiego miał, ale ten chłopak zakończył karierę, zanim ja pojawiłem się na stałe wśród najlepszych.
Nie myśl o tym - skarciłem sam siebie. Miałem zadanie do wykonania.
Ale coś nie pozwalało mi się skupić, spojrzałem na prawo. Tam znajdował się inny stary mistrz Jane Ahonnen. Fin, spojrzał na mnie z ukosa. Zazdrościł mi? A może przypominał sobie, swoje własne osiągnięcia, gdy był w moim wieku?
W końcu powróciłem do rzeczywistości. W ostatniej chwili wyhamowałem i... wylądowałem. Ile skoczyłem? Nie wiedziałem, dopiero kiedy koledzy wybiegli, aby razem ze mną ponieść się radości, zrozumiałem. Wykonałem zadanie. Już nikt, nie mógł mieć do mnie pretensji.
Kiedy rzucił się na mnie Thomas zrozumiałem, że to ten moment.
- Przepraszam - bąknąłem mu do ucha.
- Miałeś dołek intelektualny, zdarza się nawet najlepszym - zaśmiał się. - A tak poza tym to ładne perfumy.
Dzięki, że to czytacie. Miłego dnia;D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro