Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII

~ Gregor~

   Stałem w tłumie. Czemu mi nie wyszło? Nie wiem. Byłem silny, byłem w formie, czego więc zabrakło? Austriaccy kibice szczęśliwi. Teraz mieli nowego ulubieńca. Ani ja, ani tym bardziej, miziający się z Kristin,w tej chwili Thomas, nie byliśmy im potrzebni. Mogłem spokojnie zniknąć.
  Spojrzałem w stronę Füvera. Ostatnio to z nim spędzałem najwięcej czasu i czułem, że z każdym spotkaniem jestem silniejszy. Zobaczyłem w jego oczach milczącą zgodę na wieczorny spacer bez asysty.
  Nietrudno było zgubić dziennikarzy w tłumie kibiców, wydostanie się spod skoczni nie zajęło mi więcej niż kilka minut. Sukces. Szkoda, że nie z tych, za które pochwaliłby mnie ojciec. W tym roku, nawet brak Złotego Orła nie był problemem. Liczyło się tylko Vancouver.
  Spojrzałem na już ciemne niebo. Dziś szósty stycznia, Święto Trzech Króli. Dziś króli mogło być trzech, za miesiąc, podczas igrzysk, miejsce było dla tylko jednego. Dla mnie. Zacisnąłem dłonie na śliskim materiale spodni. Liczyło się tylko zwycięstwo. Już nie robiłem tego dla ojca, trenera, Lukasa, robiłem to dla siebie. Chciałem, by na ustach wszystkich było moje imię. Szeptane, śpiewane, wykrzyczane pod skocznią.
,,Sława to nie tylko miłość kibiców" - poinformował mnie któregoś razu Viktor.
   Wiedziałem o tym. Pamiętałem historię Hannawalda. Kibice darzyli go czystą, usprawiedliwioną nienawiścią. Pomimo tego, dokonał rzeczy dotąd niespotkanej, był na szczycie. Co prawda upadek był wyjątkowo szybki i bolesny, ale on coś osiągnął.
  Byłem od niego mocniejszy. Święta trójca psychologów, nieraz mi o tym przypominała. Ja byłem kimś. Niezwykle utalentowanym nastolatkiem, o niezaprzeczalnych osiągnięciach, które mogłyby zawstydzić nie jednego, doświadczonego zawodnika. Byłem urodzoną maszyną do wygrywania i nie mogłem o tym zapominać.
  Zaczął padać śnieg, wędrowałem przez pełen parking. Droga prowadziła w dół ku centrum Bischofshofen. Wiatr podwiewał, wystające spod mojej czapki włosy, na karku czułem przyjemny chłód. Po mału zapominałem o dzisiejszej porażce. Liczyła się przyszłość. A konkretniej igrzyska.
- Gregor! - usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem się. Podbiegła do mnie znajoma blondynka.
- Sabrina? - z niedowierzaniem spojrzałem na za krótką sukienkę i zbyt cienką, krótką kurtkę. Jasne, że nie raz spotykałem takie dziewczyny i wiedziałem, że parę moich starych koleżanek tak skończyło, ale to nie pasowało mi do wizerunku tej konkretnej dziewczyny.
- Praca w Niemczech? - sarknąłem i odwróciłem się. Nie chciałem by media zaczęły plotkować.
- Nie oceniaj. Nie wiesz, jak się żyję za najniższą krajową - warknęła i zrównała się ze mną.
- Masz rację. Coś w życiu osiągnąłem i nie muszę się martwić o takie rzeczy - okrutne? Może, ale to słowa Rafa, który ostrzegał, że ludzie mogą być zazdrośni, albo po prostu czegoś ode mnie chcieć.
- To samo powiedziałbyś Alicji? A zresztą nie ważne. Mam prośbę - i co? Wiedziałem, nie zagadywałaby bezinteresownie. - Potrzebuję trochę pieniędzy. Mógłbyś mi pożyczyć?
- Nic za darmo - uśmiechnąłem się i oparłem o jeden z samochodów.
- Żartujesz? - na jej twarzy pojawił się karmazynowy rumieniec. - Możesz mi naliczyć odsetki, ale nie zrobię.
- To mój jedyny warunek - zaplotłem ręce na piersi. - Przecież ostatnio było cudownie. Nie chcesz powtórzyć? Masz przynajmniej pewność, że się myję.
- Dupek - prychnęła. - Myślałam, że jako kuzyn mojej przyjaciółki jesteś chociaż trochę bardziej ludzki, ale sława namieszała ci w głowie. Z iloma dziewczynami, takimi jak ja, spałeś? Ile fanek...
- Dość - skończyłem jej żałosne żale. - Złożyłem ci ofertę, którą radzę ci przyjąć. Ty zrobisz jak będziesz chciała.
- Możesz zapomnieć, że o  cokolwiek cię prosiłem, nie zwracaj już na mnie uwagi. Dla ciebie i tak jestem nikim, więc może po prostu sobie pójdę - jeszcze nigdy nie wypowiedziała tulu słów pod wpływem jej gniewu. - Do widzenia, mistrzu.
   Odeszła. Nie patrzyłem za nią, gdzieś tam w środku wiedziałem, że potraktowałem ją, jak zwykłą szmatę i zrobiłem wszystko, aby poczuła się upokorzona, ale tego wymagała moja przyszłość. Potrzebowałem reprezentatywnych przyjaciół, z którymi nie wstydziłbym się nigdzie wyjść. Czułem, że akurat z tym nie będzie problemu. Od czego są pieniądze? 

~Thomas~

     Bischofshofen powitało mnie światłami latarni. Obok mnie szła Kristin, to ona namówiła mnie na wieczorny spacer. Po świętowaniu z drużyną potrzebowałem się przewietrzyć. Mijaliśmy eleganckie sklepy i budki z pamiątkami, powoli to miasto umierało, aby jutro, w pełni gotowości pożegnać większość kibiców. Lubiłem to, od wielu lat szósty stycznia był dal mnie szczęśliwym, dynamicznym dniem, każdy był inny, ale... w każdym było coś podobnego do poprzednich.

   Dzisiaj brakowało jednego elementu - Gregora. Zniknął po dekoracji i nie pojawił się na imprezie. Widziałem, jak trener wpatruje się w drzwi, ale nic nie mówił. Jakby wiedział. Nie powinno mnie to obchodzić, ale bycie z kimś w jednym pokoju przez kilka ostatnich sprawiło, że chcąc czy nie, stał się częścią mnie.

- Zabiorę cię do mojej ulubionej kawiarni - usłyszałem głos Kristin. Dziewczyna mocno pociągnęła mnie za rękę. Mijaliśmy tłum, czasami mnie ktoś rozpoznawał, ale nikt nie zatrzymywał, tak jak by blondynka była moją tarczą. Poruszaliśmy się coraz szybciej, minęliśmy rynek, wydostaliśmy się z centrum i znaleźliśmy się na obrzeżach miasta. W końcu Kristin weszła do jakiegoś małego budynku.

     Nazwanie tego miejsca ,,kawiarnią" było sporym naciągnięciem. Stolików to prawie nie było. Natomiast na samym środku znajdował się ogromny, płaski parkiet z osobnym miejscem dla zespołów i orkiestr. A to, co znajdowało się za blatem baru, trudno było nazwać ekspresami do kawy.

- Kawiarnia? - zapytałem.

- W dzień tak - uśmiechnęła się słodko i poprowadziła mnie do jedynego wolnego stolika. - W nocy, to miejsce ożywa.

- Wolałbym coś spokojniejszego - mruknąłem. Nie miałem ochoty na głośną muzykę, a wytańczyć zdążyłem się na imprezie z chłopakami.

- Proszę -  Kristin złapała mnie za dłoń. - Dawno nigdzie razem nie byliśmy. Następnym razem ty coś wybierzesz.

    ,,O ile będzie następny raz" - pomyślałem. Trener jasno powiedział mi, że nie jest zadowolony z mojej postawy. Ok, nie szło mi, ale czy to powód, aby od razu zwalać wszystko na moje sprawy prywatne? Jedyne jakie miałem, były spowodowane przez Gregora. A ten radził sobie całkiem nieźle. Jego nie wzywał. Dostałem propozycję prywatnych sesji u psychologa. Odmówiłem nie zamierzałem zwierzać się komuś obcemu. Otworzyłem się przed Schliriem, on dał mi jasno do zrozumienia, że nikogo to nie obchodzi.

- Gregorowi pomogły - zauważył trener, kiedy powiedziałem ,,nie".

- Nie jestem nim - wzruszyłem ramionami.

- To na pewno - odparł wtedy Fuver. - W nim drzemie większy potencjał.

- Coś pan sugeruje? - zapytałem.

- To, że musisz się wziąć w garść, bo inaczej na dobre stracisz miano lidera - odparł mężczyzna i stanął wtedy koło Alexandra, który udawał, że niczego słyszy.

     Teraz siedziałem w jakieś klubo-kawiarni z dziewczyną i nadal to przeżywałem. Oparłem łokcie o stół, zapominając o dobrych manierach. Odwróciłem się do okna. Zobaczyłem stojącego pod latarnią mężczyznę. Posturą i ubraniem przypominał mi Gregora. Wytężyłem wzrok. Tak. To musiał być on.

- Przepraszam - mruknąłem do Kristin. - Muszę zapalić.

- Nie paliłeś? - spojrzała na mnie ze smutkiem.

- Zacząłem. Stres - odburknąłem i ruszyłem do drzwi.

     Wyszedłem przed budynek, stojąc w jego cieniu. Nie miałem konkretnego planu, wewnątrz kawiarni nadal znajdowała się Kristin i bez trudu mogła obserwować każdy mój ruch. Gregor był blisko. Sam, oparty o żelazny słup wyglądał trochę przygnębiająco, ale jednocześnie pięknie. Starałem się odegnać tę myśl, ale nie mogłem. Teraz w nocnej ciszy, wszystkie nasze kłótnie nie miały znaczenia. My byliśmy przyjaciółmi. Przecież jedna, ostrzejsza wymiana zdań nie mogła tego zmienić. Ruszyłem w jego kierunku.

   W tej samej chwili przed Gregorem stanął wyższy mężczyzna w modnym, czarnym płaszczu, jego szyja opatulona była długim, szeroki i zapewne drogim szalikiem. Dłonią w rękawiczce dotknął policzka dziewiętnastolatka. Tamten roześmiał się. Nadal mnie nie widzieli, natomiast ja rozpoznałem tamtego drugiego mężczyznę. Mulen - jeden z psychologów.

   Straciłem całą pewność siebie. Co tu robiła osoba ze sztabu z jednym z zawodników. Nie wyglądało to jak sprawy zawodowe. Przy nich Gregor nigdy tak się tak nie uśmiechał. Nie obdarowywał żadnego z trenerów, serwismenów, kolegów czy nawet psychologów taki uśmiechem. Swój wewnętrzny urok w pełni okazał mi tylko raz. Wtedy w samochodzie.

     Zacząłem się wycofywać. Miałem swój świat, swoje sprawy. Przyjacielskie relacje z Gregorem mogły poczekać. Nie musiałem załatwiać tego teraz. Powinienem zniknąć, nie chciałem, żeby mnie zobaczyli. Ale gdy już otwierałem drzwi, Gregor się odwrócił. Spojrzał w moją stronę, z jego twarzy zniknął ten cudowny uśmiech. Przygryzł delikatnie wargę. Po czym powiedział coś szybko do drugiego mężczyzny i przyciągnął go do siebie. Pocałował. Zabolało? Może tak, ale na pewno wprawiło mnie w osłupienie. Nie wiedziałem co mam myśleć. Moje nogi były jak z waty. Wiedziałem, że chłopaka łączą ciepłe stosunki z psychologami, ale nie wiedziałem, że aż tak. Musiałem to przemyśleć, najlepiej w zaciszu własnego pokoju. Poczułem ogromne pragnienie wrócenia do hotelu. Nie musiałbym na to patrzeć. Nie będzie problemu z Kristin. Z całą pewnością  Gregor nie zamierzał wrócić na noc.


Mam nadzieję, że ostatnio nie przynudzam. Jeżeli to robię, to proszę zwrócić mi uwagę. Miłych wakacji:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro