Part 36
22/2/2024
Kochani, od jakiegoś czasu nie otrzymuję powiadomień o komentarzach, ani wy nie dostajecie powiadomień o rozdziale. Nie chcę was spamować, wrzucając ogłoszenie za każdym rozdziałem a przeszukiwanie opowiadań w poszukiwaniu komenatrzy nie ma sensu.
Właśnie przyjęłam w pracy dodatkowe obowiązki, więc czasu na pisanie będzie jeszcze mniej. Nie mam dla was absolutnie NIC po tej książce a pomysłów na nowe brak 🙄. A może po prostu nie mam nic więcej do powiedzenia 🤷♀️.
Z dobrych wiadomości - zakończyłam redakcję Sofii, tak więc premiera w maju jest coraz bardziej realna. Pracujemy obecnie nad okładką.
Miłego dnia!
– O Jezu! Czy ona...
– Sisi, zostawiłem ją w rękach Justina i Toma oraz z protekcją jednego z lekarzy poleconego przez Archiego. Wciąż ją badali, gdy odlatywaliśmy.
– Czemu mi nie powiedziałeś?! – zawołałam z pretensją.
– Nie chciałem cię denerwować.
Wczepiłam się palcami w sweter, który miał na sobie.
– A teraz mi mówisz, bo... bo... – jąkałam się.
– Mówię ci, bo ustalono przyczynę. Rozległy zawał serca. Jest pod opieką kardiologów i jeszcze potrzymają ją w szpitalu. Na razie Cristina jest stabilna – tłumaczył. – Zagrożenie nie minęło całkowicie, ale jest lepiej niż dobę temu. Nadal jednak lekarze są ostrożni w prognozach. Wieczorem zadzwonimy do Justina.
– Do szpitala! – wtrąciłam.
– Do Justina a od niego dostaniemy namiar na lekarza, który nam pomaga dzięki Archiemu. Nie sądzę, aby pozwolili Cristinie mieć telefon...
Skrzywiłam się do płaczu, a warga zaczęła mi drżeć.
– Czyli jest bardzo źle?
– Nie, Sisi! Źle się wyraziłem.
– Ale to właśnie powiedziałeś! Czy ona... czy ona... – zaczęłam się jąkać – była przytomna?
Po kręgosłupie przebiegł mi lodowaty dreszcz.
– Tak. Obiecałem jej, że się tobą zaopiekuję.
Jeśli te słowa miały mnie pocieszyć, to osiągnął zgoła coś innego. Moja wiara w ludzkie bezinteresowne gesty nie istniała. Każdego podejrzewałam o złe intencje, ale po Pawle nie potrafiłam inaczej!
– Czyli poleciałeś za mną, ponieważ ciocia cię prosiła? – wydusiłam z siebie. Łzy przepełniły oczy i spłynęły po policzkach.
Przymknął na chwilę oczy.
– Nie, kochanie, poleciałem za tobą, ponieważ cię kocham i miałem ci się tego dnia oświadczyć. – Patrzył na mnie ze spokojem i pewnością. – Zrobiłbym wszystko, żebyś nie musiała wyjeżdżać. Odkręcimy ten bajzel i wrócimy...
– Ale ona jest tam sama! – wyszlochałam, obejmując się ramionami w pasie.
Simon otarł mi łzy z policzków.
– Na razie znajduje się pod opieką lekarzy i pielęgniarek w szpitalu – tłumaczył łagodnie. – Jak poczuje się lepiej, zapewnimy jej opiekę w domu. Jeśli nie wrócimy do świąt, Justin zabierze ją do naszej rodziny na święta.
Spojrzałam na niego zapłakana.
– Masz odpowiedź na każde pytanie?
Pogłaskał mnie po policzku.
– Staram się być w tym wszystkim racjonalny. Będąc tu, mamy niewielki wpływ na to, co dzieje się w Australii a na działania lekarzy żaden. Musimy oboje wierzyć, że robią wszystko, co mogą. Justin ogarnia Australię, kiedy mi przypadł zaszczyt zajęcia się tobą, moja cesarzowo.
Odgarnął mi włosy za ucho, patrząc na mnie z czułością.
– Co zrobiłam, że zasłużyłam na ciebie? – spytałam wzruszona.
Simon przytulił mnie mocno i kołysał w ramionach, nim się uspokoiłam. Zaprowadził na kanapę i pozwolił się wypłakać. Szlochałam ciężko, przypominając sobie wydarzenia, gdy umierała mama. Cierpliwie czekał, głaszcząc mnie po włosach i plecach. Szeptał też słowa pocieszenia.
Nie wiem kiedy zasnęłam, ale obudził mnie dźwięk gwiżdżącego czajnika i zduszone przekleństwo Simona. Spojrzałam w okno, przeciągając się pod kocem. Wpatrywałam się chwilę w ciemność, a potem podniosłam z ciężkim sercem. Zegar wskazywał dopiero piątą, ale niemal czarne niebo rozświetlone latarniami dawało odczucie jakby była co najmniej północ.
Witamy w Polsce! Sarknęłam w myślach.
Mój przystojny kochanek stał przy oknie i wpatrywał się w coś w oddali. Podeszłam bliżej, wtulając się w niego i obejmując w pasie. Jego ręka automatycznie powędrowała na mój pośladek.
– Musimy się wybrać na zakupy – zaproponowałam, ziewając.
– Przydałyby mi się jeszcze ze dwa labo trzy swetry i ciepła bluza.
Potarłam policzkiem o jego milutki materiał koszulki z długim rękawem.
– W bloku nie ma za bardzo jak podkręcić ogrzewania, ale możemy kupić mały grzejnik dodatkowy.
– Przyzwyczaję się – rzucił w moją stronę.
Zerknęłam na kaloryfer. Zostawiłam Simona i przekręciłam termostat z cyfry trzy na pięć. Teoretycznie powinno się zrobić cieplej. Nie, żebym biegała w zimie po domu w bikini, ale uważałam, że nie potrzebuję się dogrzewać. Tyle że ja nie pochodziłam z kraju słońca i wysokich temperatur. To spory szok dla organizmu wpaść z czterdziestu stopni w słonecznym Sydney do... zerknęłam na termometr za oknem, do minus trzech w Warszawie.
W szafce w kuchni znalazłam sporo kisieli, gorących kubków i zupek instant, ale nic treściwego. W zamrażarce leżały frytki i ryba w kostkach. Biorąc pod uwagę menu cioci i Simona z ostatniego miesiąca, nie posiadałam nic, by go skutecznie nakarmić i szczerze wątpiłam, czy zadowoli się parówkami i pasztetem. Czy w ogóle odnalazłby się w tych realiach? Facet którego stać na drogie restauracje, wcinający kluski łyżką kładzione ze smażonym boczkiem i cebulką? Mortadelę? Kluski śląskie i kartacze? Paluszki „rybne" z zawartością dwudziestu procent ryby? Bigos?
Cóż niedługo się przekonamy. Z lodówki wyciągnęłam paczkę kabanosów Krakusa. Sprawdziłam datę ważności i o dziwo jeszcze były jadalne. Wygrzebałam też krakersy z Lajkonika. Na razie to musi wystarczyć. Poczęstowałam go odłamanym kawałkiem przekąski.
– Co to?
Oparł się o framugę drzwi.
– Takie cienkie kiełbaski. Kabanosy – dodałam po polsku. – Te są akurat z wołowiny. Mięso jest wędzone i suszone.
Ugryzł kawałek.
– Całkiem niezłe.
W ciszy rozpracowaliśmy całe opakowanie.
– To co pierwsze? Jedzenie czy zakupy?
– A może oba na raz? – zaproponował. – W centrum handlowym powinny znajdować się też restauracje? Najpierw coś zjemy, żeby naładować baterie, a potem zrobimy rundę po sklepach?
– Lubisz biegać po centrach handlowych? – spytałam zdziwiona.
– Nie, ale teraz potrzebuję zimowych ubrań.
– I rękawiczek! – dodałam z rozbawieniem.
– Słusznie, ponieważ liczę, że wybierzemy się pozwiedzać twoje miasto.
Parsknęłam śmiechem.
– Ja miałam bardziej na myśli odśnieżanie i skrobanie szyb.
– To będzie nowe doświadczenie.
– Będziemy jak mistrz i uczeń. Zasada dwóch – powiedziałam z niezwykłą powagą. – Mistrz reprezentujący moc Ciemnej Strony Mocy oraz uczeń, który pragnął jej i trenował pod okiem mistrza, aby pewnego dnia spełnić swoją rolę. Dwóch ich powinno być, nie więcej, nie mniej. Jeden, by przyjąć potęgę, drugi by jej pożądać – zacytowałam.
Simon przyciągnął mnie do siebie.
– Już cię pożądam – wymruczał mi w szyję – moja ciemna strono dająca mi dużo mocy!
Jego usta opadły na moje w namiętnym, czułym pocałunku.
– Przy tobie tak łatwo jest się zapomnieć – wyszeptałam, wpatrując się w jego roziskrzone błękitne tęczówki.
– Dokładnie tak powinno być. – Musnął ostatni raz wargami moje usta. – Zbieramy się?
Westchnęłam ciężko.
– Muszę się umalować – wyznałam tonem dziecka, które jest zmuszane, by coś zrobić.
Minęłam go i poszłam do łazienki, gdzie podążył za mną.
– Po co? – Oparł się o framugę, gdy wyciągałam kosmetyki. – W Sydney raczej się nie malowałaś.
– Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie jesteśmy już w Sydney i wróciłam do „realnego życia".
Uniósł brwi, patrząc na mnie z zastanowieniem.
– Tamto udawałaś?
Dobre pytanie, bardzo dobre a ja nawet znałam już na nie odpowiedź!
– Tam mogłam być sobą, tutaj... żyję oczekiwaniami innych.
Wyciągnęłam korektor, ale jego odcień wydawał się niezwykle jasny w starciu z moją opaloną twarzą. Jeśli się nim pomaluję, będę wyglądać fatalnie. Pewnie to samo będzie z podkładem czy pudrami. Może tylko wytuszuję rzęsy i kupię nowe odcienie kosmetyków, jak pojedziemy do centrum handlowego?
– Dla mnie nie musisz się malować.
– Robię to dla siebie. – Wyjęłam szczoteczkę z tuszu, by pomalować rzęsy.
– Nie – zaprzeczył. – Robisz to dla innych.
– Nie! Tusz jest dla mnie! Cała reszta jest dla innych.
Przestałam zwracać na niego uwagę i zajęłam się skupieniem na zadaniu, żeby wytuszować rzęsy i nie włożyć sobie szczoteczki do oka. Zdecydowałam się jeszcze na jasny cień do powiek ze złotymi drobinami.
Mierzyliśmy się chwilę spojrzeniami.
– Brzydkie kaczątko gotowe na zmierzenie się ze światem – oznajmiłam, wciągając na kolano ochraniacz, żeby je dodatkowo dogrzać i mniej boleśnie spędzić dzień.
Odśnieżanie samochodu, gdy sypie śnieg, wydawało się syzyfową pracą. Ale niestety ktoś to musiał zrobić. Wbrew prawu najpierw uruchomiłam silnik, żeby sprawdzić, czy moje samochodowe dziecko nie zrobi mi psikusa i nie skieruje do autobusu, jak je całe przygotuje do drogi, odśnieżając i skrobiąc. Simon usiłował pomóc, ale bez rękawiczek kiepsko mu szło.
– Zostaw! – poprosiłam, odgarniając śnieg z drzwi pasażera, by je otworzyć.
– Ale...
Wskazałam na fotel
– Najlepiej mi pomożesz, jak nie będziesz przeszkadzał.
Wsiadł bez słowa, a ja skupiłam się, by jak najszybciej skończyć.
– Nie przestrasz się! – rzuciłam, ściągając przemoczone rękawiczki. – W Europie jeździmy po prawej stronie drogi.
– Zauważyłem.
– Ale za to kierowcy są równie agresywni i defensywni jak w Australii.
– Wiadomo, wyspa skazańców – zażartował. – Robisz wszystko, aby przetrwać.
– Mamy chyba w Polsce to samo motto!
Trzeba my oddać, że nie reagował nerwowo podczas podróży. Żadnego nagłego wciskania hamulca czy chwytania w panice za rączkę nad drzwiami. Zniósł to naprawdę dzielnie. Zresztą skupił się raczej na oglądaniu pokrytego śniegiem świata.
Udało mi się nawet znaleźć miejsce w zadaszonym garażu, więc nie czekało nas ponowne odśnieżanie. Zaparkowałam na najwyższym piętrze, więc wyszliśmy od razu na restauracje. Moje oczy przykleiły się natychmiast do banneru zapraszającego na sushi.
Czekaliśmy na podanie tylko kilka minut. Jedzenie okazało się nadzwyczaj smaczne. Chciałam zapłacić, ale jak zwykle Simon mnie ubiegł. A przynajmniej chciał! Okazało się, że jego karta nie działa. Z jakiegoś powodu natychmiast odrzucała transakcję. Wyciągnęłam swoją, ale powstrzymał mnie gestem. Nic to nie dało, a kelnerowi wisiało, kto zapłaci, liczyło się, że rachunek uregulowano.
– Z moją kartą jest coś nie tak.
Sięgnął po kurtkę, wstając.
– To samo co z moją pierwszego dnia w Australii.
– Musiałaś skontaktować się z bankiem?
Spletliśmy palce, idąc w stronę schodów ruchomych.
– Nie, zaczęłam używać karty kredytowej, a potem przelewałam kasę z konta podstawowego.
– Dzięki za podpowiedź!
Dwie godziny później mieliśmy pokaźną ilość toreb. Simon kompletował garderobę praktycznie od zera. Potrzebował słownie wszystkiego. Nie przeszkadzały mu ceny na metkach i chyba nawet nie zwracał na nie uwagi. Czytał jednak metki i sprawdzał rodzaj materiałów, z jakich zostały wykonane. I lubił dobrą jakość. Dlatego kurtka, którą sobie wybrał dostępna była tylko na specjalne zamówienie. Sklep obiecał dać znać, gdy się pojawi.
Przed dziewiętnastą usiedliśmy w kawiarni na parterze. Zamówiliśmy kawę i ciasto, znajdując stolik z wygodną kanapą z dala od ciekawskich oczu.
– Możemy zadzwonić do Justina? – spytałam prosząco.
Zerknął na swój telefon.
– Nie ma jeszcze szóstej rano. Wrócimy do domu i zadzwonimy, dobrze?
– Martwię się – przyznałam z niepokojem.
– Wiem, skarbie. – Przytulił mnie do siebie. – Odwróciłem twoją uwagę zakupami, ale już przestało działać?
Uśmiechnęłam się smutno. Uzmysłowiłam sobie, że Simon nie zna historii o tym jak umarła mama. Może wtedy zrozumiałby, dlaczego tak panikuję.
– To nie tylko to. Widzisz... – zawahałam się. – Moja mama przez długi czas pozostawała w domu, twierdząc, że źle się czuje. Kilkakrotnie w ciągu tygodnia wzywałam karetkę, ale lekarz nigdy nie widział konieczności hospitalizacji. Bagatelizowałam sytuację, sądząc po prostu, że to wpływ pogody, niskiego ciśnienia czy innego diabelstwa. Wiesz, taki stan, kiedy nic ci się nie chce. Niekoniecznie coś się dzieje, ale brakuje ci energii, żeby stawić czoła kolejnej kartce w kalendarzu. Ale tamtego dnia...
Przymknęłam oczy, a zapachy leków pojawiły się znikąd, przyprawiając mnie o mdłości. Zwłaszcza unikalny ziołowy zapach fitolizyny.
– Tamtego dnia usiłowała mnie zatrzymać przed wyjściem do pracy, a ja latałam jak poparzona, ponieważ wstałam za późno i brakowało mi czasu, żeby posłuchać, co do mnie mówi. Opiekunka już przyszła a do wizyty lekarza pozostała godzina może półtorej godziny.
Dłoń Simona zamknęła się na mojej. Zamilkłam na chwilę, czując dziwny ból w okolicy mostka i żal, który sprawiał, że łzy podchodziły do gardła, wprawiając głos w drżenie.
– Zignorowałam telefony w trakcie spotkania, gdy omawialiśmy zasady przystępowania do PPK i niezbędną dokumentację. Oddzwoniłam dopiero, gdy skończyłam swoją część. – Mimowolnie zadrżałam, gdyż wspomnienia mimo upływu czasu, nadal pozostawały świeże. – Ostatnie wspomnienie, jakie posiadam – przełknęłam ciężko – to jak nosze z nieprzytomną mamą są umieszczane w karetce. Nigdy nie odzyskała przytomności a nasza ostatnia rozmowa to... ja zbywająca mamę... A potem...
Bardzo starałam się nie rozpłakać, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem. Emocje napływały niechciane, powodując ból w piersi i zaciskając gardło. Pozwoliłam sobie zatonąć w opiekuńczych ramionach Simona, poddając tłumionej w sobie rozpaczy. Może nie wtedy, ale teraz, gdy wracałam do traumatycznych wspomnień, w końcu ktoś przy mnie był w takiej chwili. Świadomość tego spłynęła na mnie spokojem i ukojeniem.
– Przykro mi, że nie mogłem ci pomóc w tamtej chwili – wyszeptał, ocierając mi łzy z policzków. – Chciałbym mieć taką moc, żeby ci obiecać, że wszystko będzie dobrze i Cristina wydobrzeje, ale niestety jej nie posiadam. Lekarze zrobią, co będą mogli, żeby się udało.
– Nie chcę jej pamiętać w taki sposób – wyjąkałam.
– Nie mamy na to wpływu, skarbie.
Podniosłam na niego zapłakane oczy.
– Ale to się stało przeze mnie...
Przyciągnął mnie bliżej, żebyśmy stykali się czołami.
– Sisi... to nie jest twoja wina.
– Moja! – zaprzeczyłam. – Zdenerwowała się wizytą urzędu imigracyjnego...
– Skarbie, zawał serca to nie nagły wypadek na drodze. Najwyraźniej serce Cristiny niedomagało już wcześniej. Mogła sama nie wiedzieć albo ignorować symptomy lub nie chciała cię martwić.
Wypowiedziane słowa zdawały się logiczne, ale jednak poczucie winy zakorzeniło się we mnie zbyt głęboko. Dopiliśmy kawę i pojechaliśmy do domu. Siedziałam jak na szpilkach, czekając, aż Justin odbierze telefon.
– Nieludzka godzina.
Brzmiał na zaspanego. Simon objął mnie ramieniem i przytulił do siebie.
– Wiem – zapewniłam ze skruchą – ale co z Cristiną?
– Jak wyjeżdżałem ze szpitala parę godzin temu, lekarz twierdził, że jeszcze nie może mi definitywnie powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. – Zatkałam dłonią usta, patrząc ze strachem na obejmującego mnie mężczyznę. – Zrobili sporo testów, jest na lekach. Organizm walczy. Nie jest tam sama. Zmieniłem się z Tomem a kolejna pojawi się tam Enid. Cały czas ktoś będzie blisko. Jak lot? – usiłował zmienić temat.
– Czy jest coś, co możemy zrobić? – spytałam trwożnie, ignorując jego pytanie.
– W tej chwili nie.
– Obiecaj mi, że jak tylko jej lekarz zezwoli, zadzwonicie! – poprosiłam.
– To może być dla was środek nocy...
– Nieważne! – przerwałam mu ostro.
Justin zerknął na mnie ze zmarszczonym czołem przez ekran telefonu.
– Tobie przez tę podróż pazurki wyrosły, kocico? – zażartował.
– Polska to trudny kraj! – prychnęłam. – Jeśli tu mieszkasz, musisz mieć pazury, żeby wywalczyć swoje.
Milczał paręnaście sekund, wpatrując się w sufit.
– Za wcześnie na takie dywagacje, ale to fajnie jak kobieta przejmuje stery.
– Nie chcę przejmować sterów – zaprzeczyłam. – Chcę tylko się upewnić, że ciocia ma się lepiej. Więc proszę, zadzwońcie, jak będzie przytomna.
– Dobrze, obiecuję – zapewnił.
– Odwdzięczę ci się!
Jego mina jasno wskazywała jakiego rodzaju przysługi oczekuje w zamian.
– Słyszałeś, Simon? Przysługa od Sisi!
Przewróciłam oczami na te słowa, zaciskając nieco mocniej palce na palcach Simona.
– Jak ci się podoba śnieg? – zagadnął Justin brata
– Jest zajebisty! – przyznał zapytany. – Już dwa razy wylądowałem na dupie, ślizgając się na śniegu i lodzie.
– Widziałeś spadające gwiazdy? – zachichotał.
– Nie, ale to pewnie dlatego, że zamarzły w tych warunkach.
– Jajka ci zmalały z zimna, a kutas skurczył? – zakpił Justin.
– Chciałbyś – odparł mu Simon z szerokim uśmiechem, kładąc moją dłoń na swoim kroczu. – Kochanie, sprawdź, proszę dla tego debila, czy czegoś mi brakuje.
Uśmiechnęłam się do mojego faceta, zaciskając lekko palce. Wypukłość pod ręką mówiła sama za siebie.
– Wszystko na miejscu i w gotowości! – potwierdziłam, całując Simona przelotnie.
– To jak pokazywanie butelki wody spragnionemu, po długiej wędrówce na pustyni – marudził Justin.
– Dieta dobrze ci zrobi – sarknęłam. – Zaczniesz doceniać dobre jedzenie, a nie zadowalać się byle fast foodem.
– Fast food jest świetny! – zaprzeczył gorliwie.
– Na krótką metę – nie ustępowałam.
– To teraz o czymś innym. – Justin potarł twarz dłońmi. – Gracie wysłała mi te pseudodowody. Dobre jest to, że wszczęto śledztwo, więc idziemy we właściwą stronę. A zła wiadomość jest taka, że to jednak potrwa i nie rozwiąże się do nowego roku. Trochę szkoda, że to rozdmuchaliśmy. Efektywniej byłoby zamieść aferę pod dywan z pomocą Patrona.
– Teraz już za późno i sami do tego doszliśmy – odparł Simon. – Miejmy nadzieję, że urzędnik, który się za to zabrał, chce zebrać kapitał i pójdzie Seanowi na rękę. W tym samym czasie my będziemy mieli mnóstwo czasu, by się poznać. O obserwowaniu Sisi w jej naturalnym środowisku już nie wspomnę.
Może miał to być żart, co wnosiłam po tonie głosu, ale mina mi zrzedła do końca, wiedząc, że „ja" w Polsce i „ja" w Australii to dwie różne osoby. A co jeśli Simonowi nie spodoba się moja „polska" strona? Zwłaszcza że gdyby narzekanie było sportem na olimpiadzie, Polacy wygrywaliby złoto rok za rokiem! Rekordy nie do pobicia! Tu ludzie nie uśmiechali się do ciebie bez powodu i nie komplementowali twoich ubrań, a jedynie łypali na ciebie znad ekranów telefonów, udając, że nic nie widzą i nie słyszą.
– Sisi? – Delikatny dotyk na policzku, przywrócił mnie na planetę ziemia, po bujaniu w obłokach.
– Zamyśliłam się, przepraszam. – Zerknęłam na Justina. – Co mówiłeś?
– Że jeśli wypiszą Cristinę, zabiorę ją na święta do rodziców. Jak mniemam codzienne telefony to konieczność?
– Potrzeba – sprostowałam. – Potrzeba upewnienia się, że nic jej nie jest.
– Dobrze, szwagierka! – rzucił z emfazą. – A teraz opowiedz mi, kiedy mój brat zdążył ci się oświadczyć?
Zerknęłam na swoją dłoń, a potem z uśmiechem zaprezentowałam ją do kamery.
– Słodka tajemnica, ale jak widać, zrobił to tak, żebym powiedziała „tak".
– Muszę wiedzieć na wypadek, gdybym sam planował taki ruch – nie ustępował.
– Twoja ręka jest już z tobą zrośnięta – sarknęłam. – Nie musisz brać z nią ślubu.
Obaj się zaśmiali.
– Widzę, jest już w tobie duch radosnych świąt! – zarechotał Justin.
– Dobrze, że nie została mi gotowa twarz po Halloween – odcięłam się, co wywołało kolejną salwę śmiechu.
– Idealnie nadajesz na falach naszej rodziny! – podsumował Justin. – A jak o niej mowa, rozmawiałeś z rodzicami?
– Jeszcze nie – zaprzeczył Simon. – Poczekam ze dwie godziny, złapię ich przed wyjściem na zajęcia dla seniorów. I wolałbym, żebyś na razie im nie mówił, że się zaręczyliśmy. Trzymam to jako asa w rękawie na święta.
– Substytut prezentów? – podsunął usłużnie Justin.
– Nie, naszej nieobecności. Taki promyczek nadziei, że niedługo wrócimy.
– Żeby im powiedzieć, że przenosisz się do Europy?
Przygryzłam wargę w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Jeszcze o tym nie zdecydowaliśmy. Sisi spędziła nieco czasu w Australii, teraz ja zostanę z nią tutaj, a potem zdecydujemy.
– Ja pitolę... Simon... – westchnął Justin ostentacyjnie. – Powiedz coś jeszcze po pantoflarskiemu! To brzmi tak słodko!
Simon pokazał mu środkowy palec i zakończył rozmowę z uprzejmym:
– Do jutra.
– U mnie jest już jutro! – Zdążył zawołać Justin, nim ekran zrobił się czarny.
Drew Karpyshyn, Darth Bane: Droga zagłady
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro