Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 34

14/02/2024

Dzisiaj walentynnki 😈 Seksowna bielizna jest? Świece są?  Przystojniak na wieczór umówiony na wspólne zabawy?  Miłego czytania 😈

Mam totalny zastój czytelniczy, polećcie coś !


Dojechałem do domu w momencie, gdy niezwykle bladą Christinę wynoszono do karetki. Tom podążał za nimi ze łzami w oczach. Pochód kończył Justin z nietęgą miną. Cristina dostrzegła mnie i zwróciła głowę w tę stronę, niezwykle słabym gestem przyzywając do siebie. Chciała zdjąć z twarzy maskę z tlenem, ale sanitariusz nie pozwolił. Pochyliłem się do niej, by usłyszeć, co chce powiedzieć.

– Zabrali ją.

– Wiem, już nad tym pracuję! – zapewniłem.

Złapała spazmatycznie oddech.

– Opiekuj się moją dziewczynką – wyszeptała. – Jeśli mnie zabraknie, będzie miała tylko ciebie.

W jej oczach zalśniły łzy. Spojrzałem na sanitariusza a on na mnie i zrozumiałem, że dobrze nie jest i może się skończyć różnie.

– Obiecaj – poprosiła, sięgając po moją dłoń.

Ująłem kościste palce, całując pomarszczone czoło.

– Przyrzekam, że nie zostawię Sisi samej – obiecałem solennie. – Ani teraz, ani nigdy! Ty musisz zrobić wszystko, żeby się lepiej poczuć – rozkazałem autorytatywnie – bo nie chcę być tym, który będzie musiał jej przekazać złe wieści!

Pewnie wywróciłaby oczami, gdyby mogła. Kierowca podał nam nazwę szpitala, do którego zabrali Cristinę i razem z Tomem popatrzyliśmy za odjeżdżającą na sygnale karetką. Spojrzałem pytająco na Justina.

– Co powiedział lekarz?

– Problemy z sercem, na jego oko zawał, ale to potwierdzą specjalistyczne badania.

Tom wyglądał na zdruzgotanego. Postarzał się o dekadę, odkąd widziałem go wczoraj.

– Dopilnuj, żeby mi wysłali rachunek, gdyby ubezpieczenie nie zadziałało – poprosiłem.

Brat nie wyglądał na zaskoczonego tą decyzją. Chociaż tyle mogłem zrobić.

– Tom i ja pojedziemy do szpitala a ty zajmij się odzyskaniem Sisi – poradził Justin.

– Archie już nad tym pracuje – zapewniłem go.

Pokiwał głową, że to dobry pomysł.

– To wciągnij w to też Seana. Nic tak nie otwiera drzwi w Sydney jak nazwisko Astor.

– Telefon do niego mam na liście rzeczy do zrobienia jako następny.

W tym samym momencie mój aparat zaczął dzwonić, a na wyświetlaczu pojawił się napis „Zbyt bogaty, by pracować". Odebrałem natychmiast.

– Właśnie miałem dzwonić.

– Dlaczego muszę się dowiadywać opłotkami, że imigracyjny usiłuje deportować Sisi? – warknął mi do ucha Sean.

– A mogę najpierw sprawdzić, czy jej ciotka, która dostała zawału, przeżyje?

Te słowa sprawiły, że zamilkł natychmiast i zmienił ton.

– Co się stało?

– Dobre pytanie, ale nie znam odpowiedzi.

Spojrzałem wymownie na brata, żeby kontynuował.

– Przyjechali z nakazem deportacji i ją zabrali – wyjaśnił Justin. – Podobno poddała się nakazowi dobrowolnie.

– Kurwa! – syknął Sean.

– Dokładnie to samo powiedziałem – dodałem od siebie.

– To nam ogranicza pole manewru, a odeślą ją pierwszym samolotem do Polski. – Kontynuował, jakby nie słyszał, co powiedziałem.

– Naciśnij na swój kontakt w imigracyjnym – poprosiłem – niech nam przedstawią dowody, albo chociaż dadzą kopie dokumentów w sprawie.

– Już to zrobiłem. Facet mówi, że potrzebuje chwilę, żeby się zorientować co i jak.

– Nie mamy tego czasu – zauważyłem oczywiste.

Tom zaczynał się denerwować, spoglądając na drogę, gdzie znikła karetka. Dałem znak ręką Justinowi, żeby jechali.

– Masz tam jakiegoś laptopa pod ręką? – spytałem, wsiadając do auta, by podążyć za nimi.

– Grace usiłuje się czegoś dowiedzieć poprzez maile.

– To niech sprawdzi, kiedy odlatuje kolejny samolot do Warszawy. Sisi przyleciała Emirates, co zawęża nam krąg możliwości.

– Ale loty transkontynentalne są obsługiwane przez Star Alliance, a to znaczy, że może to być Etihad, Emirates, British Airways czy cokolwiek po drodze! – przypomniał.

Sprawnie wyjechałem z parkingu.

– A Patron? Skoro wszystkim zabiera to tak dużo czasu, to może jemu zajmie mniej?

– Chcesz, żeby włamał się do rządowych zasobów? – doszedł mnie zdziwiony głos Grace, która najwyraźniej przysłuchiwała się rozmowie.

– A mamy inne wyjście? – spytałem z nutą pretensji.

– Pozwólmy naszym ludziom popracować. Nie da się tego ogarnąć w pięć minut! – syknęła. – Jestem równie zła na sytuację jak ty, ale są pewne procedury...

– Pieprzyć procedury, Gracie! – warknąłem.

– Nawet nie wiemy, co się stało! – zaprotestowała.

– Sisi poddała się dobrowolnie deportacji – wycedziłem.

– Kurwa! – syknęła. – Dobra! Patron wydaje się być dobrym pomysłem.

– Serio?!

– Dobra miałeś rację! – przyznała ze złością. – Chcesz to na piśmie?

Skręciłem ze zbyt dużą prędkością i ledwo opanowałem auto. Kurwa, powinienem się skupić na prowadzeniu, a nie potyczkach słownych.

– Chcę ją z powrotem, jak – to sprawa drugorzędna.

– Czy z Cristiną będzie w porządku? – Grace wydawała się szczerze zaniepokojona.

– Właśnie zabrali ją do szpitala.

Zatrzymałem się na ostatnich światłach przed szpitalem.

– Którego? – wciął się Sean. – Dam znać Archiemu, żeby szepnął tam słówko na Izbie przyjęć.

– Westemead i chyba pierwszy raz w życiu cieszę się, że mieszkamy niecałe trzy mile od szpitala – przyznałem, wjeżdżając na parking. – Dobra, plan jest taki! Zadzwonię zaraz do Patrona i poproszę go o pomoc. Sean naciskaj na tego gościa w imigracyjnym. Gracie sprawdź mi te loty...

– Najbliższy jest za sześć godzin – wpadła mi w słowo.

– Mają miejsca w biznesie?

– Tak.

– To zrobię rezerwację na siebie i na nią. Odprawę i tak można zrobić on–line jak się nie ma bagażu do zdania...

– Możesz uznać to za zrobione – przerwała mi. – Nie zapomnij o paszporcie – pouczyła.

– Dzięki, skarbie!

– Dla niej? – Spytała retorycznie. – Wszystko. To świetna dziewczyna.

– Którą mi deportowali.

– Odkręcimy to! – zapewnił Sean.

Wszedłem do poczekalni izby przyjęć, lokalizując Justina i Toma okupujących stanowisko recepcji, żeby się czegoś dowiedzieć. Pielęgniarka spojrzała na mnie domyślnie i wskazała na znaczek zakazu używania telefonów komórkowych.

– Niewystarczająco szybko – oznajmiłem. – Odezwę się, jak będę wiedział co z Cristiną.

Zadzwoniłem do Archiego w sprawie kontaktu w szpitalu. Lekarz przyszedł do nas w niecałe pół godziny, ale jeszcze nie był w stanie nic powiedzieć, gdyż trwały badania. Zapewnił, że jak tylko jakaś diagnoza zostanie postawiona, da nam znać. Tom przygarbił się, blednąc, więc poprowadziliśmy go do poczekalni, żeby za chwilę się nie okazało, że trafią z Cristiną na ten sam oddział. Rozumiałem jego zaniepokojenie kobietą, którą kochał, czułem teraz dokładnie to samo. Bezsilność i poczucie, że nie jestem w stanie zrobić nic, by ją uratować.

W międzyczasie odbyłem krótką rozmowę z Patronem, który obiecał pomóc, ale zastrzegł, że może i strony rządowe są fatalnie chronione i włamanie się tam nie stanowi żadnego problemu, ale imigracyjny to już inna historia. Poza tym nie wiedział czego szukać.

– Gdybyś mi podał numer jej paszportu albo pełne imię i nazwisko...

– Nie mam ani jednego, ani drugiego.

– Pewnie, nie pomagaj mi, po co? – marudził.

– A ponoć jesteś najlepszy!

– Ale nie jestem cudotwórcą – mruknął.

– Mogę ci za to podać, kiedy przyleciała do Australii. Dokładną datę i godzinę.

– Chociaż tyle.

Podałem mu dane, których potrzebował. W ciszy poczekalni doskonale słyszałem stukanie palcami w klawiaturę. Wpatrywałem się w ścianę, szukając w strukturze betonu odpowiedzi na dręczące mnie pytania o tym „co dalej?".

– Dobra, mam ją – oznajmił z satysfakcją. – Z tymi danymi będę mógł spokojnie przeszperać dane imigracyjnego prawie na legalu.

Gdyby nie sytuacja i miejsce, gdzie się znajdowałem, to parsknąłbym śmiechem.

– Prześlij mi dane jej paszportu, będę potrzebował ją odprawić on–line...

– Na ten lot co ci go Gracie zarezerwowała? Jesteście już oboje odprawieni.

Miło!

– Dzięki! Daj mi znać, jak coś znajdziesz. Podobno Sisi poddała się deportacji dobrowolnie.

– Kurwa! – mruknął.

Westchnąłem.

– Co do tego wszyscy jesteśmy zgodni.

– Byłoby łatwiej nam ją wyciągnąć, gdyby została w ośrodku deportacyjnym.

Trudno się było nie zgodzić.

– Wiem, ale założę się, że przedstawili sprawę tak, że uznała, że dobrowolne poddanie się nakazowi przyśpieszy potem apelację. A to jak wiemy gówno prawda, ponieważ najpierw rozpatrują wnioski osób, będących na miejscu. – Ucisnąłem nasadę nosa, czując narastający ból za oczami. – Chcę wiedzieć, jakie mają przeciw niej dowody.

– Odezwę się – obiecał, rozłączając.

Justin podszedł do mnie.

– Co planujesz?

– Znaleźć się na pokładzie tego samego samolotu co ona i przenieść ją do pierwszej klasy zaraz po starcie. Po dotarciu do Polski powiem jej, w jakim stanie jest Cristina. Zostanę z nią, aż ten bajzel się nie rozwiąże i nie będzie mogła wrócić.

Nawet nie mrugnął

– To może byś się spakował? – zaproponował ze spokojem. – W Warszawie według prognozy pogody właśnie pada śnieg.

– Równie dobrze mogę kupić wszystko na lotnisku w Doha.

– To pamiętaj chociaż o paszporcie i laptopie. Reszta... cóż...

Obaj zerknęliśmy na Toma. Siedział zgarbiony na fotelu, a od czasu do czasu po jego policzku płynęła łza, którą ukradkiem ocierał. Dzisiaj wyglądał na swoje siedemdziesiąt dwa lata, gdy zmarszczki z powodu stresu pogłębiły bruzdy na jego twarzy.

– Myślisz, że będzie dobrze? – spytał Justin cicho.

– Chciałbym i w duchu modlę się o to. – Westchnąłem ciężko. – Inaczej Sisi załamie się do końca i nigdy sobie i mi nie wybaczy, że Cristina zmarła, ponieważ ona doprowadziła do sytuacji, która wywołała zawał.

Brat pokiwał głową, patrząc na mnie z determinacją. Czułem się rozdarty pomiędzy chęcią zostania z Cristiną a natychmiastową wyprawą, żeby pomóc Sisi. Obaj spojrzeliśmy na zamknięte drzwi prowadzące do pokojów egzaminacyjnych.

– Ona jest w dobrych rękach – powiedział cicho Justin. – Zadzwonię natychmiast, jak tylko Laurence podzieli się z nami informacjami o jej zdrowiu. Zajmę się Tomem, pojedź do domu, spakuj sobie podręczny i weź taksówkę do szpitala, odwiozę cię. Jeśli trzymają ją na lotnisku, nie ma szansy, żeby ktokolwiek pozwolił ci się z nią zobaczyć, zanim wsiądziecie do samolotu. – Spojrzał na mnie nadzwyczaj poważnie. – Stary, to jedna z tych sytuacji, gdzie nie możesz być w dwóch miejscach naraz. Ja zajmę się Christiną a ty Sisi.

Odwróciłem na chwilę wzrok.

– A co jeśli to potrwa i będziesz musiał zająć się wszystkim na dłużej?

– No i co z tego?

– To jednak trzy firmy.

Justin spojrzał na mnie, unosząc wyzywająco brew.

– Urodziła nas ta sama matka? – spytał arogancko.

Zerknąłem na niego podejrzliwie.

– Tak. Ojca też mamy wspólnego. – Schowałem dłonie do kieszeni lnianych spodni. – Do czego zmierzasz?

– Że nie jestem debilem. Robimy to wspólnie od paru lat, daj mi kredyt zaufania, że nie zjebię wszystkiego w tydzień. Poza tym Polska to nie koniec świata czy wyspa ludożerców. Może krawędź Europy, ale wynaleźli już koło, a nawet Internet – zażartował.

– Ale będzie nas różnić dość mocno strefa czasowa.

– Liczysz, że dostaniesz numerki w totolotku, bo nasz dzień upływa szybciej? – Silił się na żart. – Ufasz mi, pozwalając się zabawiać z Sisi, ale nie na tyle, żebym poprowadził biznes? Nie sądzisz, że ona poczułaby się naprawdę odtrącona, widząc, że jest mniej ważna niż firmy?

Pokręciłem głową z rezygnacją. Teraz nadinterpretował.

– Ufam ci, jesteś moim bratem.

– To nigdy nie mów Sisi, że czułeś się rozdarty pomiędzy podążeniem za nią a posiadaniem biznesu – poradził.

– Ona jest równie ważna jak te biznesy i jestem pewny, że jak odkręcimy ten burdel, zdołam ją przekonać do przeprowadzki do Australii.

– Ale tymczasem spędzicie święta w Polsce.

Coś zakuło mnie w piersi na myśl, że nie spotkam się z rodzicami, nie wymienię z nimi prezentów. Ominie nas nawet wielkie spotkanie rodzinne w parku, gdzie miała wszystkich poznać.

– To będziemy świętować dwa razy. Nie chcę, żeby Cristina została sama w domu – zastrzegłem. – Będziemy rodziną, więc równie dobrze po szpitalu może trafić do rodziców. Myślisz, że mieliby coś przeciwko?

– Pewnie nie. – Zerknął na Toma. – Coś mi się jednak wydaje, że nasza mała społeczność zrobi co potrzeba, żeby pomóc w tej trudnej sytuacji. Być może Cristina będzie potrzebowała pielęgniarki albo opieki...

– To ją zapewnimy – wpadłem mu w słowo.

– Jedź, ogarnij się, a potem odwiozę cię na lotnisko.

Kiedy wsiadłem do auta, spojrzeniem od razu powędrowałem do przedmiotu leżącego na półce pomiędzy siedzeniami. Może gdybym nie wyszedł rano, nic by się nie stało? Westchnąłem. Kilka minut zabrał mi przejazd do domu. W pustym mieszkaniu nadal unosił się zapach perfum Sisi a skotłowana pościel na łóżku przypominała, jak namiętnie kochaliśmy się w nocy.

Przeczesałem włosy nerwowym gestem z postanowieniem, że wrócimy tu jak najszybciej! Musi się udać, nawet jeśli jedną alternatywą stanie się przekupienie połowy departamentu imigracyjnego. Chociaż w sumie może dogadanie się z Patronem i nadanie Sisi nowej tożsamości wyjdzie taniej? Pomysł godny rozpatrzenia jeśli zaczniemy się potykać o trudności.

Justin życzył mi powodzenia, zamykając na chwilę w niedźwiedzim uścisku. Po raz kolejny zapewnił, że da radę z obowiązkami sam. Obawiałem się tego, bo ja ledwo wyrabiałem sam, a zbliżały się święta i nie wiadomo, co zadzieje się z Cristiną.

Myśl o przebywaniu tak daleko od domu przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Relaksowałem się, wiedząc, że przebywanie w towarzystwie Sisi wynagrodzi mi tęsknotę za rodzicami i krajem. Uśmiechnąłem się na wyobrażenie spędzenia białych świąt z kobietą, którą kocham. Iskra ekscytacji, że będę ją miał tylko dla siebie, tliła się gdzieś bardzo głęboko, spychana zaniepokojeniem.

Usiadłem na niezwykle wygodnym fotelu w pierwszej klasie, gdy zadzwonił Patron.

– Mam złe wiadomości i złe wiadomości. Od których zacząć?

Utkwiłem wzrok w oknach terminala pasażerskiego.

– Skoro tak... – westchnąłem. – To od złej, po co się dołować.

– Nie zatrzymam deportacji, to się rozbiło naprawdę wysoko a podpis osoby, która się na to zgodziła, postawiłby ci włosy w miejscach, o jakich nie chcę wiedzieć!

– Jakby ci to powiedzieć...

Uruchomiłem na chwilę kamerę, pokazując mu wnętrze samolotu.

– Pierwsza klasa – skwitował. – Na bogato.

– To czternaście godzin lotu – przypomniałem. – Co jeszcze dla mnie masz?

– Dowody.

– Interesujące – mruknąłem.

– Bardzo, ponieważ pochodzą z łodzi. – Kurwa! A dokładnie z dziewiczego rejsu CSD w tym roku.

Zacisnąłem dłoń na telefonie mocniej, niż powinienem, słuchając nagranej rozmowy.

– Znajdę ci zajęcie, skarbie, obiecuję – powiedział Sean. – A ty się zastanów czy te dodatkowe sto kawałków zastawu nie powinno powędrować do Sisi za czujność.

– Nie, nie! – zaprzeczyła Sisi gorliwie. – W życiu. To po prostu przypadek!

– Ale przypadek ratujący nam dupę – odparłem. – Te pieniądze ci się należą. Świetna robota!

Chwilowa cisza.

– Ty chcesz, żeby mnie urząd imigracyjny deportował za nielegalne zarobkowanie? – spytała z ewidentnym strachem, jakby się bała, że zrobiła coś złego. – Wystarczająco, że posprzątałam u Justina i mi zapłacił!

Kurwa! Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Pomstowałem, na czym świat stał, rozumiejąc już, co miał na myśli Patron. Jedna osoba przysłuchiwała się tej rozmowie. Jedna jedyna. Pieprzona Galina Stanton.

Zacisnąłem szczękę, aż zgrzytnęły mi o siebie zęby. Na to mogła być tylko jedna reakcja.

– Zniszcz ją – wycedziłem z mocą. – Kasa nie gra roli.

– A mogę to zrobić dla przyjemności? – zaproponował poważnie. – Będzie subtelnie i powoli, ale w taki sposób, że kiedy się zorientuje w sytuacji, niemożliwością stanie się odkręcenie procesu i powiązania waszej trójki.

Prychnąłem pod nosem.

– Jedyne co mi się nie podoba w tym planie to słowo „powoli".

– Dlatego proponuję to rozwiązanie bezpłatnie – nadeszła spokojna odpowiedź. – Musisz mi zaufać.

– Ja może i mógłbym, ale jak chcesz przekonać Seana? Albo Archiego?

Odpowiedziało mi ciche parsknięcie, zanim nadeszły kolejne słowa.

– Nie mówię, że to będzie proste, ale z pewnością warte zachodu. Przejrzałem jej portfel inwestycji i śmiało mogę stwierdzić, że to będzie spektakularny upadek. – Nawijał dalej, nie pozwalając mi powiedzieć ani słowa. – Prawdę mówiąc, nie będę się musiał zbytnio wysilać. Ona jest na dnie, tylko potrzebujemy dać trop... O! A może damy drugą szansę Moy na odkupienie win? – zasugerował.

– Cokolwiek byle efekt przerósł moje oczekiwania – wycedziłem.

– Z przyjemnością. Sisi jest już na pokładzie, więc porozmawiaj ze stewardesą, żeby ci ją przyprowadziła po starcie.

Rozłączył się bez żadnego pożegnania. Rozejrzałem się dyskretnie, obserwując wszystkie stewardesy, żeby wybrać tą, która wydawała się najbardziej przyjazna. Chociaż może powinienem psychologicznie wybrać tę najbardziej niezadowoloną i sprzedać jakieś miłe, romantyczne kłamstewko?

Mogłem też powiedzieć prawdę.

Podniosłem się z miejsca, rzucając okiem na ekran telefonu, gdzie wyświetliła się wiadomość od Patrona. 78K.

– Przepraszam... – zacząłem uprzejmie, cichym tonem.

Kobieta podniosła na mnie swoje niebieskie oczy, które zupełnie nie pasowały do azjatyckiej urody.

– Tak? W czym mogę pomóc?

– Simon – przedstawiłem się.

– Miło mi, Lilly.

Oparłem się ramieniem o ściankę ich małego zaplecza.

– Jest taka sprawa... – Zawahałem się, którą historię im „sprzedać", stawiając w odruchu jednak na prawdę. – Kobieta, której miałem się dzisiaj oświadczyć, została niesłusznie deportowana przez imigracyjny. Nie odpuszczę jej sobie, ponieważ to ta JEDYNA – podkreśliłem z mocą – więc podążam za nią. Udało mi się złapać ten sam samolot, ale ona tkwi na dole na siedzeniu 78K.

Spojrzała na mnie przepraszająco.

– Nie dam rady zmienić klasy ekonomicznej na biznes...

Uniosłem dłoń do góry, by jej przerwać.

– Nie musisz, jak zerkniesz na manifest lotu, siedzenie obok mnie jest wykupione. Przeze mnie i na jej nazwisko. – W oczach stewardesy zabłysło uznanie. – I odprawione. Nie pytaj jak. Ona nie wie, że tu jestem.

– Czy to skomplikuje sprawy?

– Wątpię.

– Nie dam rady zmienić siedzeń przed startem, ale porozmawiam z szefową pokładu biznesu. – Na tablicy za nią zadźwięczał dzwonek telefonu wewnętrznego. Sięgnęła po słuchawkę. – Najlepiej byłoby, aby usiadł pan i zapiął pasy, za chwilę będziemy odbijać od bramki.

Skinąłem jej głową i wróciłem na swoje miejsce. Cierpliwość nie była dzisiaj moją mocną stroną. Potrzebowałem mieć Sisi blisko siebie i ukoić to słodkie, cierpiące serduszko. Pewnie też już znała dowody. Mogłem sobie tylko wyobrazić, co czuje przez ostatnie kilka godzin, wiedząc, że za wszystkim stała zazdrosna Galina.

Zamyśliłem się, obserwując chmury. Po wyłączeniu sygnalizacji zapięcia pasów zerknąłem za siebie. Lilly i jeszcze jedna kobieta rozmawiały po cichu. Podniosłem się i nieproszony podszedłem bliżej.

– Właśnie o tobie rozmawiamy...

Z kieszeni wyciągnąłem czarne aksamitne pudełko, po które pojechałem dzisiaj rano do domu rodzinnego. Tata jako jubiler doskonale wiedział, jaki mam gust, gdy chodziło o biżuterię. Oczy ich obu przykleiły się do zawartości. Nie wybrałem standardowego pierścionka z kamieniem. Zamiast tego Sisi otrzyma płaską obrączkę z feerią barwnych kamieni tworzących tęczę. To właśnie tak się czułem przy niej, jakbym dryfował na tęczy, daleko nad ziemią.

– Och, wow! – skwitowała blondynka. – No jak nic to musi być miłość.

Uśmiechnąłem się.

– Sprawdziłam manifest i rzeczywiście miejsce obok ciebie jest odprawione, a jednak puste. W zasadzie nie powinnam tego robić...

Sięgnąłem po telefon, pokazując jej rezerwację i odprawę na prawdziwe nazwisko Sisi i dane jej paszportu.

– Jeśli to problem, to mogę zejść do ekonomicznej – zaproponowałem, chowając pierścionek na powrót do kieszeni spodni.

– Nie, nie o to chodzi – zaprzeczyła. – Mamy wewnętrzne regulaminy i tak dalej...

– Ale to nie jest regulaminowa sytuacja. Moja wredna eks sprawiła, że deportują mi narzeczoną w dniu, w którym miałem się oświadczyć!

Obie skrzywiły się na te słowa.

– Dobra, zejdę na dół i ją przyprowadzę.

Stanąłem za niewielką ścianką i czekałem. Serce zaczęło mi szybciej bić, a palce świerzbiły. Jeszcze chwila i zamknę Sisi w ramionach. Pojawiła się na schodach ze spuszczoną głową, wpatrzona w podłogę. Po opuszczonych ramionach i skulonej postawie wydawała się pokonana przez wydarzenia dzisiejszego dnia. Minęła mnie bez jednego spojrzenia, więc złapałem ją w pasie i przytuliłem do siebie.

– Sisi, skarbie! – wyszeptałem jej do ucha.

Gwałtownie złapała haust powietrza. Odwróciła się w moich ramionach z niedowierzaniem w tęczówkach, rozpoznając, kim jestem. Oczy wypełniły się łzami, a ona z cichutkim jękiem objęła mnie z desperacją osoby wynurzającej się spod wody i łapiącej powietrze. Szloch wstrząsnął całym ciałem Sisi. Wystarczyło zrobić kilka kroków i znaleźliśmy się na naszych miejscach. Posadziłem ją na kolanach, dając się wypłakać. Głaskałem ją po włosach, szepcząc do ucha uspokajające słowa.

Lilly spojrzała na nas z rozrzewnieniem, uśmiechając się ze współczuciem.

– Przyniosę butelkę wody.

Może i Sissi będzie odwodniona, ale bardziej stawiałem, że zaśnie, jak tylko się przy mnie rozluźni. Lilly pomogła mi rozłożyć fotel i umieścić na nim śpiącą. W odruchu upewniałem się co jakiś czas czy nadal znajdowała się obok. Czułem absolutną potrzebę robienia tego przez dotyk. Gładząc policzek, odgarniając włosy z czoła, czy chwytając ją za rękę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro