Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 33

13/2/2024

Miało być jutro, ale mocno was wzburzył ten "polsacik". Jest ich jeszcze kilka, a zmierzamy do końca. Niestety nie mam dla was nic po zakończeniu publikacji. Nawał pracy zawodowej od września do końca grudnia oraz wydanie książki praktycznie zostawiło mi czas na sen a i to czasem nie. 🤷‍♀️


Ostatnie dwie godziny stały się złym snem, z którego potrzebowałam się obudzić. O poranku, tuż po ósmej na naszym progu pojawiła się dwójka oficerów straży granicznej z wydziału imigracyjnego. Tak się przedstawili. Znajdowałam się w takim szoku, że nie zakodowałam ich imion. Wpatrywałam się w kobietę i mężczyznę, jakbym nagle straciła umiejętność rozumienia języka polskiego i angielskiego.

Uprzejmie zapytali, czy nazywam się Elżbieta Dąbrowska. Kobieta wymówiła moje imię i nazwisko ze swobodą osoby, która spędziła w Polsce długie lata, a odmiana słowa dwa nie sprawiała żadnego problemu. Widząc moją konsternację, uśmiechnęła się pod nosem.

Uśmiechnęłabym się, ale następnie wyjaśniła, w jakiej sprawie przyjechali.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Rozchyliłam usta w zdumieniu i przerażeniu. Dłonie zrobiły się momentalnie lodowate. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że urząd imigracyjny nie przyszedł na śniadanie. Usiedliśmy przy stole, gdzie zaprezentowali przywiezione dokumenty.

Oddychałam głęboko, ale wciąż czułam, jak brakuje mi powietrza. Dusiłam się, czytając polską wersję dokumentu. Zaczęło mi się kręcić w głowie, a uczucie lekkości ogarnęło ciało.

Drżącym palcem przesuwałam po kolejnych akapitach, zapoznając się z informacjami, w których wyjaśniano, że deportacja następuje na skutek złamania warunków wizy turystycznej eVisitor subclass 651 przez zarobkowanie.

Ale jak to do cholery? O moim sprzątaniu u Justina wiedział tylko on, ciocia i Simon...

W tym momencie zrozumiałam, że nie tylko oni! Mózg podsunął mi wspomnienie z wyprawy do Cairns i śniadania na pokładzie. Wydawało się nam, że jesteśmy bezpieczni. Słowo „wydawało się" było adekwatne. Chłopaki obawiali się Moy, ale to równie dobrze Galina namieszała. Albo Moy mści się za utratę artykułu, w co wątpiłam, ponieważ Justin i Simon zapewniali, że Patron wyczyścił jej telefon i zasoby, wpuszczając złośliwego wirusa. Zostawała Galina...

Zazdrosna eks narzeczona.

Wydział imigracyjny posiadał dowody, na moją pracę w Australii bez ważnej wizy typu WHM. W wyniku przeprowadzonego postępowania otrzymałam nakaz deportacji oraz zakaz wjazdu na teren Australii przez najbliższe trzy lata. Na końcu dodano, że przysługiwało mi złożenie apelacji do trybunału emigracyjnego (Migration Review Tribunal).

Drżałam pod naporem emocji. Brakowało mi słów.

– Z danych uzyskanych od linii lotniczych wiemy, że ma pani bilet powrotny na jedenastego stycznia. Deportacji można się poddać dobrowolnie i zza granicy składać apelację. Wystarczy zmienić bilet na najbliższy samolot odlatujący do Polski. W każdym innym wypadku pozostaje ośrodek...

Przełknęłam ciężko a do oczu napłynęły mi łzy.

– Nie! – wyszeptałam z mocą. Pokiwałam głową, że się zgadzam. – Wyjadę.

Pod czujnym okiem urzędniczki przebrałam się z piżamy i spakowałam walizkę na tyle, na ile pozwalało mi rozdygotane ciało i chaotyczne ruchy.

Ciocia płakała bezgłośnie, bezradnie patrząc na wydarzenia. Przytuliłam ją do siebie mocno, szepcząc, że nic się nie stało i jakoś to wyjaśnimy.

– Powinnaś przestać się martwić, bo ci ciśnienie skoczy – poprosiłam. – Zaparz sobie meliski. To jakieś nieporozumienie. Dolecę do Polski i złożę odwołanie...

Podniosła na mnie zapłakane oczy, obejmując dłońmi moją twarz.

– I wrócisz?

– Oczywiście! – zapewniłam, doskonale wiedząc, że kłamię. Jeśli to robota Galiny, nikt nie pozwoli mi wygrać apelacji.

– Zadzwonię zaraz do Simona!

Simon!

Z tego wszystkiego totalnie wyleciał mi z głowy. Gdzie był, kiedy go potrzebowałam? Wymknął się rano z łóżka, mówiąc coś o załatwianiu spraw związanych z firmą. Leżałam zbyt zaspana, żeby zapamiętać, co powiedział.

– Będzie pani mogła zadzwonić z lotniska, zaraz po tym jak zmienimy bilet na dzisiejszy wylot – poradziła spokojnie urzędniczka.

Przytuliłam jeszcze na chwilę Cristinę, starając się zapamiętać tę chwilę na zawsze. Jej lekko słodkie, kwiatowe perfumy, miękkość włosów, ciepło obejmujących ramion. Łzy dławiły mnie w gardle, zamazując widok. Zamrugałam gwałtownie, żeby jeszcze nie pogarszać sytuacji emocjonalnej cioci. Czym ja będę spokojniejsza, tym ona będzie spokojniejsza.

– Zadzwonię, jak tylko wyląduję – obiecałam.

Pomogli mi z ciężką walizką, a potem zapakowali do dużego SUV–a. Na parkingu nadal nie było samochodu Simona, ale EV6 Justina stała na miejscu. Zerknęłam w okna górnego piętra. Szkoda tylko, że nic nie było widać, poza zaciągniętymi roletami w obu sypialniach.

Starałam się nie rozpłakać, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem. Przełykałam ciężko w trakcie podróży na lotnisko, skubiąc okazjonalnie rąbek podkoszulki. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że widziałam samochód Simona, ale przecież nie mogło tak być, prawda? To po prostu kolejna taka sama półciężarówka, jakich porusza się po mieście dziesiątki.

Ściskało mnie w gardle tak mocno, że zaczerpnięcie oddechu zaczynałam uznawać za niemożliwe. Dłonie mi drżały, więc zacisnęłam je w pięść, przypominając sobie, jak Simon ujmował ją w swoją i łączył nasze place, chcąc dodać mi otuchy albo uspokoić. Przygryzłam wargę boleśnie, przymykając oczy. Czterdzieści minut drogi zakończone marszem przez lotnisko w obstawie straży granicznej i urzędników imigracyjnych.

Marsz wstydu!

Doskonale już rozumiałam ten zwrot. Ignorowałam ciekawskie spojrzenia, podążając wraz z moim orszakiem przez halę lotniska. Jakby nie było, mogłam zajrzeć za „welon stworzenia" tam, gdzie niektórym nigdy nie będzie dane wejść. Jakoś nigdy się do tego nie paliłam, ale proszę, Galina zadbała, żebym wyjeżdżała w świetle reflektorów, ogrzewając się wstydem.

Przygoda życia, gdyby nie powód z racji którego się tu znalazłam.

Dobra godzina upłynęła nam na formalnościach związanych ze zmianą biletu oraz samą deportacją. Poza kolejnością zdaliśmy bagaż przy stanowisku obsługi, a mnie zapewniono, że poleci on tym samym samolotem co ja. Odczytano mi kilka pouczeń i dano do przeczytania stos dokumentów. W końcu przedstawiono też dowody, których mogłam odsłuchać.

Aż przymknęłam oczy, wzdychając głęboko.

– Znajdę ci zajęcie, skarbie, obiecuję. – Powiedział Sean. – A ty się zastanów czy te dodatkowe sto kawałków zastawu nie powinno powędrować do Sisi za czujność.

– Nie, nie! – zaprzeczyłam gorliwie. – W życiu. To po prostu przypadek!

– Ale przypadek ratujący nam dupę – odparł. – Te pieniądze ci się należą. Świetna robota!

Chwilowa cisza.

– Ty chcesz, żeby mnie urząd imigracyjny deportował za nielegalne zarobkowanie? – spytałam z ewidentnym strachem, jakbym się bała, że zrobiłam coś złego. – Wystarczająco, że posprzątałam u Justina i mi zapłacił!

Zakryłam twarz dłońmi, mając teraz już dowód, kto sprawił, że się tu znalazłam. Cholerna Galina! Powtórzyłam swoje myśli na głos.

– Wiem, kto to nagrał – wyznałam słabo. – Była narzeczona mojego faceta.

Brwi urzędnika powędrowały do góry w zdziwieniu.

– Zgłoszenie zostało przesłane anonimowo na specjalny email.

– Czyli „doniesiono" na mnie? – Wykonałam znak cudzysłowu w powietrzu. – Cudownie – wymamrotałam do siebie po polsku.

– Rozumiem pani zdenerwowanie, ale prawo obowiązuje wszystkich.

Z wyjątkiem tych, którzy śpią na forsie i mają znajomości!

Nie odważyłam się tego jednak powiedzieć głośno.

– Sęk w tym, że w starciu z niezwykle bogatą kobietą z koneksjami na wysokich stanowiskach, nie mam żadnych szans. Ani na obronę, ani na sprawiedliwość. Jestem obcą osobą, daleko od domu. Żebym jej jeszcze odbiła tego faceta, to bym nawet rozumiała chęć zemsty – rzuciłam z goryczą. – Ale oni już nie byli razem od pół roku!

Facet spojrzał na mnie ze współczuciem.

– Rozumiem, ale nie jest to przedmiotem tej rozmowy i nie wiem, jak by to miało wpłynąć na przebieg postępowania w świetle prezentowanych dowodów. Chciałaby pani coś dodać?

– Posprzątałam u Justina nie dla pieniędzy a żeby się odwdzięczyć za przywiezienie z lotniska, kiedy ciocia zaniemogła – tłumaczyłam. – Ma artretyzm, tak samo jak ja. Nawet nie chciałam wziąć tych stu dolarów, ale się uparł. To była Przyjacielska przysługa, nic więcej.

– Niestety, ale drugi dowód okazał się kluczowy.

Wyciągnął ze stosu odpowiednią kartkę, którą było potwierdzenie przelewu zrobionego przez Simona z tytułem „Za najpiękniejsze noce seksualnych rozkoszy, jakich doznałem w życiu. I za kolejne!". Pokręciłam głową, nie znajdując słów, żeby to skomentować. Przecież to ewidentny żart! Jak ktoś mógł to traktować poważnie?

– To niepoważne! – wymamrotałam.

– Otrzymała pani dostęp do konta i raczej nie można zaprzeczyć, że panią i pana Keeley łączy związek? I jest jeszcze kwestia wyprawy na łodzi. – Zmarszczył brwi, sięgając po inną kartkę. – Coral Sea Dreaming? Czy to nie jest ekskluzywna usługa?

– Byłam tam gościem – odparłam defensywnie.

– Czy nie za to zapłacił pani pan Keeley?

– Nie! – zaprzeczyłam gwałtownie. – Szkoda, że nikt nie dostarczył wam reszty nagrania, w którym stanowczo zaprzeczałam, że nie chcę tych pieniędzy. „Zarobiłam je" przypadkiem odkrywając spisek jednej z uczestniczek rejsu, by skompromitować nagraniami kogoś innego...

Ostatnie dwa słowa wypowiedziałam niemal szeptem, uzmysławiając sobie, jak słabo to brzmi. Jak harlequin albo inne tanie romansidło. Taka jednak była prawda i zmienianie jej tylko dlatego, że wydawała się tania i podrabiana nie wchodziło w grę.

– Ten przelew to żart! – powiedziałam stanowczo. – Czasem przelewam koleżance pieniądze za kartę sportową z tytułem „Niech ci Allah w wielbłądach wynagrodzi" albo myj filety". To tylko idiotyczne zgrywanie się, żeby odbiorca uśmiechnął się, kiedy to odczyta. – Coś nagle wpadło mi do głowy. – Czemu nie poprosi pan Simona, żeby udostępnił nagrani z łodzi? Wiem na dwieście procent, że je ma. Łódź podlega stałemu monitoringowi...

Facet zmarszczył brwi, przeglądając kartki.

– Decyzja została podjęta w oparciu o oba dowody i czy mi wydają się one naciągane, czy nie muszę szanować tę decyzję. Może się pani odwołać do trybunału emigracyjnego.

Spuściłam oczy, wzdychając w duchu.

– Oczywiście z Polski.

– Tak.

Zostałam sama w pomieszczeniu, przeglądając ponownie dokumenty. Ignorowałam wibrujący telefon, a w końcu wyłączyłam go, ponieważ niesamowicie mnie irytował. Tak, Simon dzwonił zawzięcie, ale co powinnam mu powiedzieć? Że głupi żarcik obrócił się przeciwko nam i teraz zostałam deportowana za seks working? Że Galina wysłała na mnie donos, a potem pewnie naciskała na urzędników, żeby z niczego rozdmuchać aferę? I jak niby udowodnić takie machlojki? Przecież pewnie nie zrobiła tego osobiście? Pewnie ktoś komuś wisiał przysługę, albo potrzebował gotówki, usługi czy dostępu!

Potarłam twarz dłońmi.

Jaka głupota! Cała sytuacja stała się niedorzeczna.

Ukartowana tak, żeby rozdzielić mnie z Simonem. Przypadkową ofiarą tego zamieszania stała się ciocia. Tego mi najbardziej szkoda – relacji, jaką rozwinęłyśmy przez te parę tygodni. Żołądek zaciskał mi się boleśnie, gdy uzmysłowiłam sobie, że jeśli apelacja nie zadziała, przez najbliższe trzy lata nie zobaczę cioci!

I Simona!

Ciocia w tym wieku nie nadawała się na podróżowanie ponad dobę, czekanie na lotniskach i stres z tym związany. Do tego dochodził problem z mobilnością i artretyzm. Nie wszystko da się załatwić za pośrednictwem leków przeciwbólowych. Polska to jednak kraj z zupełnie innym klimatem niż słoneczna Australia.

Wszystko obecnie jawiło się w ciemnych barwach. Nie zdziwiłabym się nawet gdyby i ten przeklęty samolot spadł z nieba tylko dlatego, że nim polecę. Powinnam sobie zaśpiewać z Alanis Morissette „Isn't this Ironic"

Czekałam z urzędnikiem imigracyjnym, aż wszyscy pasażerowie wejdą na pokład. Niektóre mijające nas osoby, rzucały w tę stronę ukradkowe spojrzenia. Nie można się im było dziwić. Rzadki widok jak kogoś eskortuje straż graniczna i urzędnik imigracyjny. Więcej się taki spektakl może nie przydarzyć w życiu.

W końcu i mnie wpuszczono do środka. I przecież nie mogłam mieć fotela blisko drzwi. Nie, nie! Moje miejsce było na samym końcu samolotu, więc musiałam przemaszerować wąskim przejściem, kiedy wszyscy już siedzieli. To znów skierowało na mnie spojrzenia wielu osób. Jeśli można mówić o jakichkolwiek plusach tej sytuacji, to siedziałam sama na podwójnym siedzeniu w ostatnim rzędzie z możliwych. Usiadłam przy oknie, przymykając na chwilę oczy.

Zupełnie nie zwracałam uwagi na demonstrację zasad bezpieczeństwa i zachowania w nagłym wypadku wyświetlanych na monitorach zlokalizowanych na fotelach. Uparcie wpatrywałam się w to co działo się za oknem samolotu. Mimo że widok fascynujący nie był, gdyż ładowano ostatnie bagaże, to jednak pozwolił mi zająć myśli.

Noga niemiłosiernie rwała bólem. Wzięłam tabletkę, popijając ją wodą w nadziei, że może chociaż się zdrzemnę. Cienko to widziałam, gdyż coraz bardziej chciało mi się płakać. Zaciskałam konwulsyjnie powieki, powtarzając sobie raz po raz, że wszystko się jakoś ułoży. Znajdę jakiegoś prawnika... albo sama napisze odwołanie. Może Simon mnie wesprze? Albo Grace? Chociaż pewnie nie będą się chcieli mieszać, skoro Sean zamierza rozpocząć karierę polityczną.

Czemu to wszystko zdarzyło się właśnie teraz? Czy to jakaś kara za zdradzanie męża? Ja zrobiłam coś źle i teraz Karma odpłaca pięknym za nadobne? Akurat teraz gdy spotkałam mężczyznę, z którym chętnie bym się zestarzała! Nie, żeby coś, ponieważ i bez niego się zestarzeję, ale... z nim to mogłaby być niezwykła przygoda.

A może życie to nie pasmo szczęścia, do którego desperacko dążymy, a jedynie kradzione chwile i nie powinniśmy mieć wygórowanych oczekiwań, żeby balans został zachowany?

Łza spłynęła z kącika oka, tocząc się po policzku. Zacisnęłam szczękę, ale nic to nie pomogło. Kiedy tama już puściła, nie chciała się zamknąć. Nawet ich nie ocierałam, pozwalając im spływać i zostawiać mokre ślady na koszulce.

Tonęłam we własnym smutku, nie widząc szansy, żeby wypłynąć na powierzchnię i nabrać powietrza. Dusiłam się żalem wyobrażeń przyszłości, które już się nie spełnią.

Wszystko było nie tak!

– Proszę pani?

Stewardessa nachyliła się do mnie przez siedzenie.

– Wszystko w porządku – zapewniłam ją słabo po angielsku.

– Nad pani fotelem nie działa klimatyzacja, więc znalazłam dla pani lepsze miejsce. Mój kolega – wskazała na stewarda – weźmie pani walizkę.

Pech nie opuszczał mnie nawet w samolocie. Cudownie.

Spuściłam głowę i ruszyłam za stewardesą, nie chcąc widzieć spojrzeń współpasażerów. Po wąskich schodach poprowadziła mnie na wyższy pokład. Znienacka od tyłu objęło mnie męskie ramię.

Niemożliwe!


Worker Holiday Maker subclass 417 lub 462

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro