Part 28
29/1/2024
Dzień dobry! 🖤😎
Zacznijmy dobrze kolejny tydzień 😁
Po powrocie do Sydney Simon skrupulatnie dbał, aby prezerwatywa znajdowała się zawsze pod ręką, zanim jeszcze o nią zapytałam, czy zasugerowałam. Nie wróciliśmy więcej do tematu dzieci i wspólnej przyszłości. A może po prostu tamta sytuacja sprawiła, że jeśli miał jakieś wyobrażenia o związku, powinien je wyrzucić do kosza, bo ja i tak wyjadę? Nie odczułam, żeby zachowywał się inaczej, więc to po prostu moja głowa wariowała.
Wybraliśmy się w niedzielę do centrum Sydney, gdzie zamierzano zapalić światełka na gigantycznej choince. Usłyszawszy pierwszy raz o tym pomyśle, spojrzałam sceptycznie na uradowanego niczym dziecko Justina, który nie mógł się już doczekać zmroku.
– Choinka? W listopadzie? – dziwiłam się.
– To tradycja w Sydney, żeby zapalić lampki na choince i zrobić pokaz sztucznych ogni w ostatni weekend listopada. A dokładniej w ostatnią niedzielę listopada – wyjaśnił. – Brytyjczycy ją nam zaszczepili. Oni też ubierają choinki i zapalają dekoracje z lampek w ostatni weekend listopada.
– W Polsce ubiera się choinkę w wigilię.
– No coś ty – zdziwił się – żeby się nią cieszyć tak krótko?
Tu miał rację.
– Taka tradycja – rozłożyłam ręce.
– Wolę naszą.
Pierwszy raz odkąd zjawiłam się w Sydney, umalowałam się, nakładając na powieki złoty cień z połyskującymi drobinkami a rzęsy wytuszowałam Maybelline colossal curl bounce, który sprawiał, że gdybym zaczęła trzepotać nimi jak tępa dziunia, wzbudziłabym przeciąg w porywach do huraganu. Tusz sprawiał, że moje oczy zostały podkreślone a spojrzenie nabrało głębi. Czerwona szminka dopełniała całość.
Pokusiłam się nawet do nałożenia sukienki, ze wzorem lilii wodnych Moneta. Ułożyłam włosy w fale i wytrzymałam z nimi na karku całe pięć minut. Potem chwyciłam klips i związałam je, by odsłonić skórę i nie spocić się jak szczur. Stylizacyjna brawura skończyła się, gdy wciągnęłam na tyłek kolarskie szorty, żeby mi się uda nie obcierały. Po dwu sekundowym namyśle zamiast sandałów na obcasie wybrałam te na płaskiej podeszwie. Z prostego powodu! Stanie obok Simon, który przewyższał mnie o głowę, było zajebistym uczuciem!
Justin gwizdnął przeciągle, kiedy wyłoniłam się z pokoju.
– O kurna! – powiedział przeciągle. – Stary! – Uderzył brata w ramię. – Dobrze, że byliśmy dobrzy w bójkach w szkole, a potem trenowaliśmy capoeirę.
Co za błazen!
Przewróciłam oczami. Pewne rzeczy się nie zmienią, w tym Justin nie przestanie robić z siebie podwórkowego głupka. Przeniosłam spojrzenie na Simona. W ciemnych lnianych spodniach i granatowej koszuli z podwiniętymi rękawami prezentował się jak grzech rozpusty, który mogłabym popełniać bez mrugnięcia okiem przez wiele nocy.
Przyzwał mnie do siebie, kiwając palcem niczym baba Jaga na Jasia i Małgosię. Chętnie wskoczyłabym mu w ramiona i oplotła nogami w pasie, ale nie w obecności tego audytorium. Ograniczyłam się do muśnięcia jego ust. Może i ciocia wiedziała, że romansujemy na boku, bo on nie chował się z czułymi gestami, tyle że ja nigdy tego nie przyznałam głośno. Wyraz oczu Simona powiedział mi wszystko! Błyszczały namiętnością, podziwem i męską dumą. Aż się uśmiechnęłam.
– Pięknie wyglądasz! – pochwaliła ciocia.
– Naprawdę się starałam! – zapewniłam gorliwie, wachlując się ręką. – Może jednak zmienisz zdanie i pojedziesz z nami? – spytałam z nadzieją.
Machnęła lekceważąco ręką.
– Gdzie ja stara baba z takimi młodymi. Tom przychodzi zagrać w karty.
– W rozbieranego? – spytał Justin, a ciocia pogroziła mu palcem.
– Idźcie! Korzystajcie z życia garściami! – Mrugnęła okiem do Simona, który tylko uśmiechnął się pod nosem.
Mimo klimatyzacji robiło mi się coraz bardziej gorąco. Sięgnęłam po papierowy wachlarz z nadrukiem kangurów, usiłując się schłodzić.
– Idziemy, bo jak nie, to zaraz wypłynę z tych ciuchów.
Justin roześmiał się, otwierając drzwi.
– Nie czekaj na nas! – rzucił przez ramię.
– Będę ci wysyłać zdjęcia i filmiki! – zapewniłam, machając jej na pożegnanie.
– Myślałem, że zostawisz włosy rozpuszczone – zagaił Justin na schodach, zerkając na mnie.
– Ja też – przyznałam z żalem – ale potem zrobiło się niemiłosiernie gorąco w łazience i w sekundę spociłam się jak mysz i prawie byłam gotowa wracać pod prysznic.
Simon zatrzymał mnie przy aucie i przycisnął do karoserii. Nosem przesunął mi po szyi i pocałował za uchem.
– Wyglądasz zachwycająco – wyszeptał namiętnie, muskając kciukami sutki.
Złapałam spazmatyczny oddech, gdy przeszył mnie intensywny dreszcz.
– To może ja poprowadzę, a wy usiądziecie z tyłu? – zaproponował Justin z błyskiem w oku. – Dzisiaj zadowoliłbym się tylko patrzeniem.
– I zabił nas troje – zaprotestowałam – bo zamiast patrzeć na drogę, zerkałbyś w lusterko.
– Jest ryzyko, jest zabawa – zaśmiał się.
– Musi ci wystarczyć własna ręka.
Mrugnęłam do niego okiem.
– Twoje wczorajsze jęki tak mnie nakręciły, że potrzebowałem spuścić ciśnienie.
Zmrużyłam oczy i pokręciłam z dezaprobatą głową.
– Czy ja muszę o tym wiedzieć?
Wzruszył ramionami, otwierając sobie drzwi na tył.
– Co poradzę, że mnie kręcisz?
Simon otworzył mi drzwi, zachęcając, żeby wsiadła.
– Co poradzę, że twój brat kręci mnie bardziej?
Wsunęłam się na wychłodzone siedzenie i przymknęłam oczy, ciesząc się klimatyzacją.
– Masz dwie zajebiste dziurki – wyszeptał mi do ucha Justin, kiedy Simon obchodził auto. – O ustach już nie wspomnę. Ulżyłabyś poszkodowanemu i zaprosiła mnie do łóżka.
Prychnęłam głośno.
– Justin! – westchnął Simon.
– No co?
Simon zerknął na mnie przelotnie, przestawiając bieg i ruszając z miejsca.
– Co zrobił?
– Składał mi niemoralne propozycje – odparłam, sięgając do klipsów i rozpuszczając włosy, które opadły mi na ramiona. Poprawiłam je palcami, roztrzepując.
– Przyjęłaś jakąś?
– Nie. – Wydęłam usta jak obrażona księżniczka.
– I dobrze! – Simon pogłaskał mnie po dłoni, po czym położył ją wysoko na swoim udzie.
– Bóg kazał się dzielić – marudził Justin.
– Już się dzieliliśmy – przypomniałam, przejeżdżając paznokciami po udzie okrytym materiałem spodni.
– I nie podobało ci się? – spytał z wyrzutem.
– Podobało.
– Ha! – mruknął z pretensją. – Ale nie na tyle, żeby to powtórzyć?
– Wciąż jesteśmy w pierwszej rundzie próbowania, co lubimy. Poza tym jeśli jesteś żądny wrażeń, wystarczy, że zadzwonisz do Avery – dodałam ze złośliwym uśmieszkiem.
– Seks przez telefon czy kamerę to nie to samo, co zanurzenie kutasa w cipce! – upierał się.
– Chętna cipka jest w Cairns. I co by na nasz trójkącik powiedziała Avery? – spytałam, obserwując światła miasta.
– Wszystko zostaje w rodzinie.
Justin zaczynał mnie poważnie irytować. Uderzyłam głową o zagłówek.
– Aleś ty upierdliwy! – mruknęłam z irytacją.
– Do odważnych świat należy.
– Justin! – warknęłam. – Nie, znaczy nie! To trzy litery.
Poczułam jego palec na swoim karku i aż się szarpnęłam do przodu.
– Potrafiłbym cię przekonać – szepnął uwodzicielsko.
Zerknęłam na Simona, bo kończyły mi się pomysły jak spacyfikować natręta.
– Powiedz mu coś – poprosiłam, gładząc go po udzie.
– Justin! Złamię ci drugą rękę – zagroził bratu.
Przymknęłam na chwilę oczy. Faceci to jednak beznadziejne przypadki!
– O matko! – westchnęłam. – Czemu mężczyźni myślą, że tylko brutalna siła jest rozwiązaniem?
– Wątpię, aby cokolwiek innego zadziałało.
– Nie? – rzuciłam mu wyzwanie. – To patrz! – Odkręciłam się na fotelu, patrząc stanowczo na Justina. – Jak się nie zamkniesz i nie skończysz tematu, nigdy więcej nie posmakujesz tej cipki.
Cichy śmiech Simona i przeciągły jęk zawodu jego brata upewniły mnie, że to idealna groźba. A do tego wykonalna! I skuteczna, ponieważ Justin już nie odezwał się słowem.
Auto zostawiliśmy na parkingu hotelu należącego do Seana. Stamtąd przeszliśmy na Martin's place, który wraz z przylegającymi uliczkami został wyłączony z ruchu samochodów. Wszędzie kręciło się mnóstwo turystów, tubylców, ochrony i policjantów. Na placu nad fontanną, rozstawiono namioty i odbywał się tam jarmark, na którym sprzedawano rękodzieło artystyczne. Można się tam też było zaopatrzyć w słodkości i przekąski, żeby umilić sobie czekanie. Chrupałam bez opamiętania orzechy w karmelu i słodki popcorn na masełku.
A potem zauważyłam punkt główny programu!
– Wow! – wyrwało mi się z podziwem.
Drzewko robiło wrażenie. Ogromne, rozłożyste i idealne do bólu w proporcjach. Przystrojone kolorowymi bombkami wielkości piłek plażowych. Zachwycała oczy dekoracjami. Na czubku znajdowała się ogromna gwiazda.
– Ogromna, co? – spytał Justin z podziwem. – Dwadzieścia pięć metrów wysokości i sto dziesięć tysięcy światełek.
– Imponujące!
– Do tego po włączeniu iluminacji, codziennie od ósmej do północy, co piętnaście minut będzie się odbywał pokaz świetlny do świątecznej muzyki.
– Błagam niech to nie będzie Last Christmas ani Mariach Carey.
Obaj zaśmiali się w taki sposób, że byłam pewna, że je usłyszę tego wieczoru. Najedliśmy się małych pączków z dziurką, posypanych cukrem i cynamonem a ja wcisnęłam w siebie jeszcze gofra. Nie sposób było sobie odmówić, kiedy tak cudownie pachniał karmelem i świeżo pieczonym ciastem. Wszystko popiłam grzanym winem i humor zrobił się szampański.
Przekomarzałam się przyjacielsko z Justinem i trzymałam kurczowo za rękę Simona, pilnując plecaka i butelki wody w nim ukrytej. Nie chciałam, żeby przydarzyła mi się powtórka z felernej nocy z narkotykiem. Napierający tłum, w którym znajdowało się sporo dzieci, zmusił nas do stanięcia bardzo blisko siebie. Czułam się jak celebrytka otoczona ochroniarzami, którzy zrobili mi miejsce, żebym się nie czuła jak sardynka w puszce.
– Będziesz mi dłużna – szepnął mi sugestywnie do ucha Justin.
– Zrobię ci rano śniadanie. Jajecznicę – obiecałam.
– Oby nie z moich jajek – zażartował.
– Z moich tym bardziej – parsknęłam.
– A co mi zrobisz? – wymruczał mi do ucha Simon.
Złapałam go placami za brodę i nakierowałam swoje usta na jego.
– A z tobą, skarbie, zawojuję świat.
Simon pocałował mnie czule.
– Żeby on ci jajników nie zawojował – sarknął Justin, krzyżując ramiona na piersi. – I żebym potem ja nie musiał ci szukać testu ciążowego.
– Kupiliśmy dwa tak na wszelki wypadek i cały karton kondomów – odparł mu brat, obejmując mnie ciasno ramionami.
– Tak bez lubrykantu? – spytał, krzywiąc się. – A ostatnio tak dobrze się bawiliśmy...
Uderzyłam Justina łokciem w brzuch.
– Miałeś milczeć! – przypomniałam.
Dziewczyna, która stała przed nami odwróciła się i obrzuciła chłopaków ostentacyjnym, oceniającym spojrzeniem, zatrzymując się oczami na froncie spodni Justina. Na końcu zwróciła oczy na mnie, napotykając wyzywająco, uniesione do góry brwi. Odwróciła się, mówiąc dość głośno do koleżanki:
– Nie dość, że imigranci zabierają nam pracę to jeszcze i mężczyzn – doszły mnie zniesmaczone słowa.
– Pewnie musiała im zapłacić, żeby ją przelecieli! – rzuciła koleżanka brunetki.
Powinnam im odpuścić, w końcu to nie one będą miały dwóch ogierów w tym samym mieszkaniu dziś wieczorem. Ale nie byłabym sobą, gdybym pozwoliła sobą pomiatać.
– Achhh mierzenie wszystkich swoją miarą! – Westchnęłam ostentacyjnie. – Ja robię źle, to znaczy, że inni też. Żeby wyróżniać się z tłumu, wystarczyłoby się posypać brokatem, ale jak ktoś woli zabłyszczeć mądrością jak neon nad burdelem, to cóż...
Justin zaśmiał się głośno. Dalsza wymiana zdań stała się niemożliwa, bo zaczęto odliczanie do rozświetlenia iluminacji. Spojrzenia śmierci obu kobiet po prostu zignorowałam, wpatrując się w przedstawienie i światełka. W głowie jednak przetaczały mi się stada myśli, tupiące jak słonie.
– Czy naprawdę wyglądam, jakbym musiała płacić za seks? – pytałam Simona, gdy po pokazie fajerwerków skierowaliśmy się w stronę opery, żeby coś przekąsić przed powrotem.
Zatrzymał nas na środku ulicy, przykładając dłoń do mojego czoła.
– Udar masz? Czy od oglądania światełek, twój umysł doznał przegrzania obwodów?
– Po prostu...
Nie zdążyłam dodać ani słowa więcej, kiedy jego usta opadły na moje w żarłocznym pocałunku. Zupełnie odjęło mi zdrowy rozsądek, gdy wtargnął językiem do wnętrza ust, żądając słodkiego poddania, które mu z przyjemnością ofiarowałam. Potrzebowałam jeszcze! Każdą ilość!
Oderwaliśmy się od siebie, łapczywie łapiąc oddech. Wpatrywałam się w pociemniałe tęczówki Simona, wypełnione namiętnością. Musnął wargami moje, chwycił za rękę i poprowadził w dół ulicy. Nie uszliśmy daleko, gdy ktoś złapał go za ramię, by zwrócić na siebie uwagę.
– Ha! Ale niespodzianka! – Shaun klasnęła w dłonie. – Ross – zwróciła się do nastoletniego chłopca – pobiegnij za resztą, niech na nas poczekają.
Ucałowała mnie w policzek, jakbyśmy przyjaźniły się od lat. Spojrzałam spanikowana na Simona, ale on wydawał się zadowolony ze spotkania kuzynki.
– Cześć! – Justin cmoknął ją w policzek.
– Ciebie to się tu spodziewałam duży dzieciaku, ale ciebie – przeniosła spojrzenie na Simona – zdecydowanie nie. Nie twoje klimaty? Czy nie to powtarzasz co roku?
– To przeze mnie – wtrąciłam się – chciałam to zobaczyć!
– Bo warto! – przyznała.
– Rodzice są z wami? – spytał Simon nonszalancko, a ja ścisnęłam go konwulsyjnie za rękę.
Czy powinnam zacząć uciekać? W sumie całkiem łatwo byłoby ukryć się w tłumie.
– I twoi i moi oraz wszystkie dzieciaki – odparła z uśmiechem.
Cholera to brzmiało jak zlot rodzinny. Teraz już byłam w pełni spanikowana.
– Mamy stolik na późną kolację. Chcecie dołączyć?
Może jednak uciekać?
Rozejrzałam się za drogami odwrotu. Zanim którekolwiek odpowiedziało, a ja zaprotestowałam, podeszła do nas spora grupa ludzi i rozpoczęły się radosne powitania, gdzie każdy się nieco przekrzykiwał. Potrzeba zniknięcia w jednej sekundzie, jak jakaś dzikuska, stała się dominująca. I chyba Simon o tym wiedział, bo trzymał pewnie moją dłoń w uścisku.
Justin wysforował się krok przed nas, dając nam parę sekund na wymianę spojrzeń.
– Spokojnie – szepnął Simon.
No jaki ty jesteś „mondry"!
Spociły mi się dłonie, a serce waliło jak oszalałe. Simon w końcu puścił moją dłoń, przytulając do piersi starszą panią z siwymi włosami. Jego wzrok był wymowny, żebym nawet nie ważyła się znikać w tłumie.
– Cześć, mamo! – powiedział z uczuciem. – Tato – podał rękę wysokiemu, dystyngowanemu starszemu panu, z rodzaju tych co to mogliby romansować z dwudziestoletnią kobietą, jej matką a także babcią jednocześnie.
Dłoń Simona złapała moją na powrót. Zaciekawione spojrzenie jego rodziców przeniosło się na mnie, przyprawiając o palpitację serca, połączoną z brakiem koordynacji ruchowej i dostępu do słowników. Na drabinie ewolucji stałam się równie wygadana jak rozgwiazdy z akwarium! Nie obrażając tych pięknych, kolorowych stworzeń.
– Moi rodzice, czyli inaczej Patricia i Malcolm. A to Sisi, siostrzenica Christiny.
Ani słowa o tym, że ze sobą sypiamy! Ale to chyba dobrze, tak? Bo w sumie czego się spodziewałam? Ogłoszenia światu – to moja przyszła żona, czy raczej oto moja najnowsza kochanka, ale spoko niedługo wyjeżdża, to nie róbcie sobie nadziei?
Oboje uprzejmie powiedzieli, że miło im poznać. Nie wyglądali na jakoś strasznie zaszokowanych. Przełknęłam ciężko, wybudzając się z letargu zaskoczenia.
– Miło mi. – Uśmiechnęłam się, ale pewnie niczym psychopatka, bo ciało jakoś nie chciało współpracować pod wpływem stresu.
– Niezwykłe imię – podłapała jego mama, patrząc na mnie ciepło.
– W sumie to mam na imię Elżbieta w skrócie Ela – wypowiedziałam imię po polsku. – Po angielsku Elisabeth, ale wolę po polsku. – Motałam się. – Tylko że to się trudno wymawia i... – Zrobiłam nieokreślony gest ręką i zamilkłam w poczuciu zrobienia z siebie kretynki przed rodzicami chłopaków.
– I stąd dostała przydomek „cesarzowa Sisi" – wtrącił się Justin.
– Po prostu Sisi – wydukałam.
Nerwowo przestąpiłam z nogi na nogę. Niepewnie spojrzałam na jego mamę, a potem przeniosłam spojrzenie na o wiele wyższego tatę. Simon objął mnie w pasie ramieniem. Z odruchu cofnęłabym się, ale zacisnął tylko palce nieco mocniej. Przez następne kilka minut przedstawiał mnie pozostałym. Mężowi Shaun, ich dzieciakom, ich rodzicom, kolejnym kuzynom i ich pociechom. Nie byłam w stanie zapamiętać tych wszystkich imion, więc tylko uśmiechałam się do wszystkich.
– Jedliście już? – zagadnęła Patricia, patrząc na mnie wyczekująco.
– Dopiero idziemy – przyznał Simon.
– To może chodźcie z nami – zaproponował jego tata.
Zrobiło mi się słabo i oparłam się ciężko o Simona.
– Dajcie im spokój! – zawołała urocza blondynka w zaawansowanej ciąży, żona jednego z kuzynów. Chyba nosiła imię Michelle. – Chcecie, żeby dziewczyna uciekła od niego z krzykiem? Sama pamiętam, jaka byłam przerażona, gdy was poznałam na rodzinnym grillu, a Josh przygotowywał mnie do tego bity miesiąc. Za dwa tygodnie i tak wszyscy widzimy się na grillu w parku, tak?
Odetchnęłam z ulgą, gdy sobie poszli.
– Czy ona powiedziała grill w parku za dwa tygodnie? – spytałam trwożnie, odprowadzając ich wzrokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro