Part 39
4/3/2024
Dzień dobry, że pozwolę sobie skłamać 😎. Znów nie stałam się obrzydliwie bogata przez weekend, wiec trzeba wstawać do roboty. Udanego tygodnia.
Pamiętajcie w czwartek premiera Invictusa naszej LeoniaOscar 🖤😎
Wyjście z sali konferencyjnej wydawało mi się dobrym pomysłem. Potrzebowali oczyścić atmosferę, a żadne nie zrobiłoby tego ze mną w pomieszczeniu. Sisi potrzebowała zamknięcia, żeby zrozumieć, że powinna iść do przodu. Oparłem się o ladę recepcji.
– Potrzebujesz czegoś? – spytała recepcjonistka po angielsku.
– Nie. Pomyślałem, że potrzebują paru minut dla siebie.
Uniosła brwi, spoglądając na mnie z niedowierzaniem.
– Wiesz, że oni... – Zrobiła nieokreślony gest ręką.
– Oni co? – Udawałem, że nie rozumiem.
– Mieli romans.
Uśmiechnąłem się na te wyszeptane słowa, niczym największa tajemnica.
– Wiem.
Niemal wybałuszyła na mnie oczy.
– Wiesz?
– Tak. Powiedziała mi na samym początku – skłamałem. Sisi owszem powiedziała dużo, ale na początku tylko do Cristiny.
Podniesiony głos mojej kobiety stanowił znak, że powinienem wrócić. Nie podobał mi się sposób w jaki chujek trzymał ją za nadgarstek. Ona jednak nie oglądając się do tyłu, zabrała rękę. Nie zrobiła tego dla mnie a dla siebie i święcie wierzyłem, że nie chciała, żeby jej dotykał. Gdyby było inaczej, nie byłaby moja.
Wyszliśmy na zewnątrz i zupełnie nie załapałem, co się stało, ale nagle zatrzymała się i rzuciła w ramiona, całując jakby świat miał się skończyć wraz z tą minutą. Oddałem pocałunek.
– Nie potrzebujesz może pomocnika na budowie? – Spytała gdy się rozdzieliliśmy. – Ponoć szybko się uczę!
Objąłem ją ramionami, tuląc do siebie na tyle na ile pozwalały puchowe kurtki.
– Och skarbie! – Nałożyłem jej kaptur na głowę. – Jest tyle rzeczy, których cię mogę nauczyć! – dodałem dwuznacznie.
– Trzymam cię za słowo. I jeśli twoja oferta przeprowadzki do Australii jest aktualna, to... TAK! Chcę się przeprowadzić do Australii!
Chwyciłem ją w ramiona i okręciłem się. Zapiszczała uroczo zaskoczona. Cokolwiek wywołało tę przemianę, byłem totalnie "za", gotowy kupić bilety powrotne choćby dzisiaj. Może to był jakiś pomysł, żeby polecieć do Nowej Zelandii i poczekać na rozwój wypadków? W międzyczasie pozwiedzamy przepiękne scenerie z Władcy Pierścieni.
Sisi zamieniła jeszcze kilka słów z kolegami. Auto odpaliło bez problemu, a ona nadal się uśmiechała, co stało w sprzeczności z ostatnimi dwoma tygodniami ponurych min i głębokiego zamyślenia. Poczekałem, aż wyjedzie z parkingu.
– Wszystko w porządku?
– Tak! – zapewniła z głęboką satysfakcją.
– Powiesz, co się stało?
– Rozwodzi się!
Przez sekundę pomyślałem, że zamierza mnie rzucić, gdyż manipulant będzie wolny.
– I? – spytałem ostrożnie.
– I gówno mnie to obchodzi! – odparła śpiewnie.
I cóż do diabła miałbym na to odpowiedzieć?
Zerknęła na mnie, stając na czerwonym świetle. Oczy Sisi błyszczały szczęściem.
– Spojrzałam na niego i nie poczułam nic. Chciałam się tylko wydostać z biura i przestać oddychać tym samym powietrzem.
– Dotknął cię...
– Dotknął! – potwierdziła, ruszając, gdy na sygnalizatorze zapaliło się zielone. – I też nie poczułam nic. Absolutna, totalna pustka. Kiedy dotykam ciebie, za każdym razem pragnę więcej a moje intymne zakamarki mrowią w oczekiwaniu na więcej.
– Z nim też tak kiedyś było – przypomniałem.
– Było i się skończyło! – oznajmiła radośnie. – Cudownie uczucie! – Zaśmiała się głośno! – Jestem wolna i już więcej nie będę musiała się tu pojawić i patrzeć na tych ludzi! Niektórych naprawdę lubiłam, ale inni żyją z plotki do plotki, mieszając między ludźmi bez opamiętania.
– Czyli świętujemy? – Jej entuzjazm zarażał.
– Tak! Kupimy wino i zrobimy grzańca!
Szyszka jak ją nazywała Sisi mieszkała w domku jakieś pół godziny drogi od biura, z którego wyjechaliśmy. Wyraźnie w zaawansowanej ciąży poruszała się powoli, ale parła naprzód jak buldożer. Na podwórku nie znalazłem grama śniegu. Widziała moje zainteresowanie i powiedziała coś po polsku.
– Nie rozumiem. – Rozłożyłem ręce.
– Powiedziałam, że Artur ma pierdolca, żeby mi się nic nie stało. – powiedziała po angielsku. – Codziennie przyjeżdża teść, odśnieża i sypie solą.
Po tych ostatnich słowach przewróciła oczami, wchodząc przed nami do domu. Poczekała aż Sisi zdejmie kurtkę nim uściskała ją serdecznie na tle na ile pozwalał duży brzuch.
– Ślicznie wyglądasz! – skomplementowała. – Podoba mi się ta opalenizna i błysk w oku.
– Błysk szaleństwa? – odparła Sisi żartobliwie.
– Szczerze liczę na to, że jednak szczęścia i... – dodała jakieś słowo po polsku a Sisi się zaczerwieniła uroczo.
Bez sensu było, żeby nie mogły sobie szczerze pogadać, bo towarzyszyło im piąte koło u wozu zmuszające do korzystania z obcego języka.
– Przejdźcie na polski jeśli chcecie – zaproponowałem.
– Nie! To byłoby wredne – zaprzeczyła Marta, prowadząc nas w głąb domu. – Wybaczcie bałagan, ale posiadanie czterolatka i bycie w ciąży, nie idzie w parze ze sprzątaniem. Tu jest korytarz życia do kanapy. – Wskazała ścieżkę bez klocków Lego. – Kawa, herbata? Nie proponuję procentów, ale pewnie po spotkaniu z szefem masz ochotę się zalać?
– Szczerze to czuję się uwolniona! – wyznała z entuzjazmem Sisi.
Przesunąłem pudełko na zabawki, żeby było gdzie usiąść.
– Ja kawę poproszę. Idźcie do kuchni i sobie pogadajcie. Postaram się ogarnąć ci to co nieco.
– Nie, nie! – stopowała mnie Marta.
– Tak! – przerwałem jej brutalnie. – Mam siostrę, kuzynki i wiem, jak to jest z maluchami. Chcecie pogadać, jestem piątym kołem u wozu, więc chociaż tak się przydam.
Marta zrobiła coś zaskakującego. Przytuliła się do mnie.
– Czuj się adoptowany!
– Oby ta kawa była tego warta – zażartowałem.
Zostawiły mnie samego, idąc razem i świergocząc po polsku. Tego języka nie musiałeś rozumieć, wystarczyło go sobie posłuchać. Brzmiał niezwykle śpiewnie i dźwięcznie. Mógłbym podsłuchiwać z translatorem w ręku, ale skupiłem się na sortowaniu zabawek. Systematycznie pozbierałem wszystko przez ogromną narożną kanapą. Poukładałem książeczki do plastikowego pudełka a kredki i kolorowanki do innego.
Zgarnąłem brudne naczynia i wparowałem do kuchni. Sisi z uroczym rumieńcem na policzkach opowiadała coś Marcie, energicznie gestykulując. Pierwsza dojrzała mnie Marta.
– O mamo! Trzeba to było zostawić...
– Gdzie jest zmywarka?
– Najpierw trzeba by ją rozładować – przyznała nieśmiało, wskazując szafkę obok zlewu.
Sisi podniosła się z kubkiem kawy, który mi wręczyła. Wypiłem ją duszkiem. Nadal gadały, ale rozpakowała naczynia, układając je w konkretnych szafkach. Wzięła się za umieszczenie w zmywarce brudnych a Marta podsunęła mi ciasteczka.
– Bardzo ci dziękuję!
Pogładziła się po wystającym brzuchu.
– Gdzie masz odkurzacz?
– Nie, naprawdę... – usiłowała zaprotestować.
– Ktoś rozdeptał herbatniki na dywanie. – Spojrzałem wyczekująco na Sisi. Biorąc pod uwagę, jak dobrze czuła się w tym domu i wiedziała co, gdzie się znajduje.
– Pod schodami. – Sisi wskazała kierunek.
Dziewczyny wdały się w kłótnię. Odstawiłem kubek i zostawiłem je same. Pół godziny później salon znajdował się w jako takim stanie. Pewnie znów trzeba go będzie sprzątać następnego dnia, po tym jak czterolatek będzie się bawił wieczorem. Zmyłem mokrymi chusteczkami dwa stoliki kawowe. Przed pierwszą pod bramą zaparkowała ogromna terenówka, a brama zaczęła się otwierać. Wróciłem do kuchni, w której Sisi sprzątała blaty.
– Ktoś przyjechał.
Zerknęła za okno.
– Dominik przyjechał obejrzeć auto.
Facet w drzwiach coś zakrzyknął, a Marta przewróciła oczami, wołając coś zwrotnie. Wysoki, barczysty łysol wszedł do kuchni w kurtce. Przedstawił się, ściskając mi mocno rękę. Jeśli myślał, że nie oddam uścisku, musiał zrewidować ten pomysł.
– Dominik
– Simon.
– Obejrzymy auto?
Wyciągnąłem kluczyki z kurtki Sisi wiszącej przy wejściu i podałem ekspertowi. Oddał mi je niemal natychmiast.
– Wjedź do środka, otwórz maskę i odpal silnik – polecił.
Odsunąłem sobie fotel, bo nijak szło się zmieścić za kierownicę. Siedzenie po lewej stronie auta było dziwnym uczuciem. Wrzuciłem jedynkę i wtoczyłem się na podjazd. Brama zaczęła się zamykać.
– Ona ci w ogóle pozwala tym jeździć? – zażartował, grzebiąc w skrzynce z narzędziami.
– Nawet nie pytałem – przyznałem. – Nie ta strona drogi. W Australii jeździmy po lewej.
– Dałeś jej prowadzić u siebie?
– Dałbym – zapewniłem, bez wahania. – Nigdy nie chciała.
– Może nie czuła pokusy?
Koleś postanowił przeprowadzić wywiad środowiskowy. Spoko, nie miałem nic przeciwko.
– Do Maserati, EV6 czy półciężarówki?
Zerknął na mnie spod oka.
– Ja bym nie odmówił – zażartował.
Wsunąłem dłonie do kieszeni kurtki.
– Nie bawię się w takie wymiany a inne konfiguracje to jej decyzja.
– Dobrze dla niej! – pochwalił.
Obaj parsknęliśmy śmiechem. Nadal coś sprawdzał.
– Jak dla mnie wszystko wygląda dobrze. Jakiś jednorazowy incydent. Coś gdzieś nie zadziałało, ale akumulator nie wygląda na zużyty. Zgaś go – polecił. – Dolejemy wody destylowanej, damy mu z pół godziny ładowania i zobaczymy.
Sprawnie odkręcił zabezpieczenia. Zanurzył swego rodzaju szklany czytnik, żeby określić ilość płynu w każdej z komór.
– Nie jest źle – wyjaśnił. – Każda ma jakieś dwa i pół centymetra. Doleję do tego małego znacznika i podłączę ładowanie z prostownika. Potem kawa i ciasto. Przywiozłem szarlotkę, wiedząc, że ciężarówka jest obecnie bezużyteczna.
– Ale nadal urocza.
Zerknął na mnie i skupił się na dolewaniu.
– Masz dzieci?
– Mam kuzynów i kuzynki. Nie mam żony ani dzieci.
– Uczciwie – podsumował.
– Bardzo a wyraz moich intencji zobaczysz na jej palcu. Kiedy ją deportowali, wsiadłem w ten sam samolot, kupując bilety w pierwszej klasie...
Wyprostował się ze zmarszczonym czołem ledwo widocznym spod czapki.
– Deportowali?
Kurwa! Powiedziałem o jedno słowo za dużo!
– Tak, deportowali Sisi przez moją byłą.
Tym razem wyglądał na zaskoczonego.
– Sisi?
– Jej imię w miękkiej formie jest trudne do wypowiedzenia – wyjaśniłem – a nie lubi pełnego angielskiego Elizabeth, więc została cesarzową Sisi.
– Romantycznie! – zakpił żartobliwie.
– Jej to pasuje, mnie jeszcze bardziej.
Zamknął jedną komorę i otworzył kolejną.
– Co z tą deportacją?
– Pracuję nad tym. Jesteśmy blisko, a decyzji spodziewam się w tym tygodniu.
Podniósł głowę, patrząc na mnie poważnie.
– Takie masz chody?
– Ja? Nie, ale ludzie, których znam i się z nimi przyjaźnię? Tak. Mówi ci coś nazwisko Astor?
Na Dominiku najwyraźniej nie robiło wrażenia.
– Nie.
– A Titanica oglądałeś? – podpowiedziałem żartobliwie.
– Niestety kilka razy. – Zmarszczył brwi. – I teraz każda z nich jest ex!
Parsknąłem.
– Powiedzmy zatem, że rodzina Astor nadal znaczy bardzo wiele, a ich spadkobierca upodobał sobie Sydney jako siedzibę główną. Jego brat woli Las Vegas.
– Majętni i usytuowani? – podsumował.
– Wpływowi – sprostowałem. – Chcą i mogą pomóc, zwłaszcza że Sisi poznała Seana oraz jego narzeczoną Grace i dziewczyny się zaprzyjaźniły.
– Dobrze mieć takich znajomych. – Zamknął trzecią komorę. – Zabierzesz ją do siebie prawda?
Odpowiedź mogła być tylko jedna.
– Taki jest plan.
– Szkoda.
W jego głosie był autentyczny żal.
– Szkoda to by się jej stała, gdyby tu wróciła na stałe. Widziałeś ją kiedyś, gdy jest wypoczęta, zrelaksowana i szczęśliwa? A widziałeś ją dzisiaj?
Po minie Dominika wnosiłem, że wiedział, o czym mówiłem. Wyciągnąłem telefon i pokazałem kilka zdjęć z łodzi, Sydney i wyprawy na urodziny Cristiny.
– Czy to jej ciocia?
– Tak, mieszka w tym samym bloku co my.
– My? – podłapał z zaciekawieniem.
– Ja i brat.
Odszukałem zdjęcie na łodzi, gdzie jesteśmy we trójkę.
– Ładnie się bawicie – mruknął pod nosem. Uśmiechnąłem się znacząco. Niech sobie interpretuje jak mu wygodnie. – A wydawało się, że ten kutas ponoć ją uszczęśliwiał, chodziła na haju, ale... – zawiesił głos.
– Taa – rzuciłem z niesmakiem. – Nadal nie mogę się zdecydować, czy powinienem mu wpierdolić za to co jej zrobił czy może podziękować, że dzięki temu stanęła na mojej drodze.
– Jakby co wiem, gdzie pozbyć się zwłok – mruknął pod nosem.
– Chciałbym, ale wolę ją zabrać w ciepłe kraje.
– Słusznie.
Opuścił maskę, ale jej nie zamknął za względu na kable od prostownika. Wróciliśmy do środka. W powietrzu czuło się zachęcający zapach sosu pomidorowego, któremu towarzyszył aromat bazylii i czosnku. Dziewczyny chyba szykowały obiad.
– Żądam kawy! – zakrzyknął od wejścia Dom. – Z bitą śmietaną, posypką czekoladową i sosem toffi! – Zerknął na mnie, odwieszając kurtkę. – Kocham słodycze! – Poklepał się po brzuchu. – A kalorie spalam na pniu. Cześć, ciężarówka!
Objął Martę ramionami i rozpostarł dłonie na brzuchu. Usiadłem obok Sisi i upiłem łyk kawy z jej kubeczka. Słodka, ale do wytrzymania.
– Znalazłaś już jakąś wygodną wymówkę, dlaczego mały urodzi się podobny do mnie? – spytał Dominik, pieszcząc palcami ciążowy brzuszek. – Może wtedy go rzucisz i będziemy szczęśliwi po wsze czasy?
Sisi ledwo panowała nad wybuchem śmiechu.
– Nie muszę – odparła z rozbawieniem Marta – skoro za każdym razem jak się wspólnie bawiliśmy, miałeś gumę na instrumencie.
– Tylko DNA powie ci prawdę!
– Nie pajacuj! – poprosiła Marta, klepiąc go po łysej głowie. – Chcesz jeszcze coś do picia? – spytała, patrząc na mnie.
– Kawę.
– Zrobię. – Sisi podniosła się. – A dla ciebie klaunie osiedlowy?
– Skarbie, ty wiesz dobrze jaką kawę pije dosłownie każdy, kogo znasz.
Moja kobieta uśmiechnęła się pod nosem.
– Jest sernik, szarlotka i makowiec. – Marta wskazała słodkości na stole. – Napracowaliście się obaj, to podziękuję wam obiadem.
– Teściówka przywiozła? – zakpił Dom.
Ciężarna zatrzepotała rzęsami.
– Dba o nas.
– Widziałem! – Usiadł za nią i zaczął masować odcinek lędźwiowy. – Nawet ci posprzątała ten pierdolnik po Nikosiu, zanim go zabrała do przedszkola?
– To nie ona, to Simon.
Zerknął na mnie z podziwem.
– Mam siostrę i kuzynki, a one małe dzieci. Wiem, jak bywa.
– Kiedy Art wraca?
– Jutro – stęknęła.
– Niech cię dobrze rozmasuje – poradził. – Jesteś strasznie spięta.
Marta parsknęła śmiechem a Sisi postawiła przede mną parujący kubek, drugi stawiając obok Dominika.
– Kiedy ślub? – wypalił, patrząc na mnie.
– Dopiero się zaręczyliśmy – odparła Sisi, nim zdążyłem się odezwać. – Jeszcze nawet nie powiedzieliśmy Cristinie ani jego rodzicom.
– Dlaczego? – zainteresowała się Marta.
– Cristina przeszła zawał, dochodzi do siebie – wyjaśniłem. – Na razie lepiej, żeby nie podnosiła sobie ciśnienia. A rodzicom chcemy powiedzieć w pierwszy dzień świąt.
– To za tydzień.
– Dzięki, Einsteinie! – zakpiła Sisi. – Wiem, jak wygląda kalendarz.
– Co robicie w Wigilię? – spytała Marta. – Jak nic to wpadajcie, znajdzie się miejsce przy stole u teściów. Przy trzydziestu osobach dwie w prawo czy w lewo nie zrobią różnicy.
Sisi spojrzała na mnie w poszukiwaniu odpowiedzi i licząc się z potencjalnym innym zdaniem. Pomyślałem, że byłby to świetny pomysł, gdyby nie to, że miałem rezerwację na powrotny lot do Sydney. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, zrobimy wszystkim nie lada niespodziankę. Nie zamierzałem mówić nikomu, że wracamy. Nawet Justinowi. Pojawimy się znienacka, ogłaszając zaręczyny.
– Oni chyba wolą spędzić święta tylko we dwoje. – Dom zaśmiał się z błyskiem w oku. – Pamiętasz swoje pierwsze święta z Arturem? Nikt was nie widział przez trzy dni, daj im też skorzystać – tłumaczył Marcie. – On ma dużą rodzinę, więc o prywatność pewnie ciężko.
– Ciężej niż myślisz – przyznałem.
– Ale jakbyście zmienili zdanie... – Marta zawiesiła znacząco głos.
– To damy znać – zapewniła Sisi łagodnie.
Spędziliśmy naprawdę świetne popołudnie, dopóki ciężarówka nie zaczęła ziewać. Zmyliśmy się zaraz po tym jak Dom sprawdził ładowanie. Gdyby coś się działo, obiecaliśmy dać mu znać.
– W Polsce świętujemy inaczej – rzuciła Sisi, gdy wracaliśmy do domu. – Najbardziej świętujemy wigilię, podczas której podajemy dwanaście potraw, a te dwa dni świąt spędzamy na odwiedzaniu się wzajemnie, ale najważniejszy jest wieczór dwudziestego czwartego, kiedy czeka się na pierwszą gwiazdkę, aby przełamać się opłatkiem i złożyć życzenia.
– Piękna tradycja.
– Liczyłam, że w tym roku będę ją obchodzić z Cristiną – powiedziała z żalem.
Kurwa! Może powinienem zmienić te bilety na dwudziestego drugiego? Wtedy mogłaby spełnić swoje marzenie. Moje już się spełniło, gdy powiedziała „taK". Uszczęśliwiłaby mnie bardziej, wręczając pod choinkę pozytywny test ciążowy!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro