Part 35
19/2/2024
Miłego dnia! 🖤😎
Polsacik na końcu i niestety nie mam załadowanego kolejnego rozdziału 🤦♀️
Ależ miałam sen!
Czysta abstrakcja!
Deportowali mnie z Australii.
Przez chwilę leżałam, ciesząc się ciepłym kocem, okrywającym mnie od stóp niemal po czubek głowy. Jednak prawa ręka pod brodą wydawała się chłodna. Jak to możliwe w australijskim upale niemal czterdziestu stopni? Nos też miałam zimny. Wtedy niczym film w przyśpieszeniu wróciły do mnie wspomnienia ostatnich godzin. Lodowaty dreszcz przebiegł mi po plecach, wybudzając do końca. Wzięłam głęboki oddech, zerkając na owalne okienko. Znajdowałam się w samolocie.
Simon!
Usiadłam gwałtownie, rozglądają się nieprzytomnym i spanikowanym wzrokiem po kabinie. Koc opadł mi aż do talii i jeszcze bardziej poczułam jak mi zimno. Pustka na miejscu obok sprawiła, że zmarszczyłam brwi. Momentalnie w oczach pojawiły się łzy, a serce zakuło.
Czyli mi się wydawało!
Potarłam twarz dłońmi, zwracając się w stronę okna i naciągając na siebie ponownie okrycie. Objęłam się ramionami, usiłując złapać nieco ciepła. Odkąd otworzyłam drzwi oficerom wydziału imigracyjnego, każda minuta wydawała się koszmarem. Przełknęłam ciężko, przez suche gardło. Każdy głębszy oddech sprawiał mi ból. Walczyłam z narastającym płaczem. Zagryzłam wargę, gdy na fotelu obok ktoś usiadł. Drgnęłam niespokojnie, czując łagodny dotyk na włosach.
– Sisi. – Słodki głos Simona wypełnił uszy.
Gorące ramię przesunęło się na szyję i trochę niezdarnie przyciągnęło mnie do szerokiej piersi.
– Niech to nie będzie sen! – powtarzałam niemal bezgłośnie, poddając się dotykowi.
Wtuliłam się w niego z bezgłośnym szlochem wstrząsającym ciałem. Zamknęłam oczy, ale i tak łzy spłynęły, mocząc skórę.
– Nie płacz, skarbie – poprosił, obejmując mnie ramionami.
Odwróciłam się na fotelu, spoglądając w błękitne oczy, które tak dobrze już znałam. Otarł słone krople z moich policzków.
– Co ty tu robisz? – wydukałam, wciąż nie do końca dowierzając, że tu jest.
Objął dłonią mój policzek.
– Naprawdę myślisz, że zostawiłbym cię samą w takiej chwili?
Otworzyłam usta, ale zamknęłam je równie szybko, wtulając się w jego rękę. Kolejne łzy stoczyły się po skórze.
– W sumie nie myślałam za dużo – przyznałam. Uniosłam do góry dłoń, prezentując zakrwawione poobgryzane skórki. Pocałował każdy palec z osobna. – Co zrobiłeś, że pozwolono mi tutaj przyjść?
– Kupiłem bilet.
Prostota tej odpowiedzi sprawiła, że się uśmiechnęłam kącikiem ust. Przymrużyłam oczy, widząc, jak jedna ze stewardess spogląda w naszą stronę, starając się być dyskretna.
– Tylko tyle? – nie dowierzałam.
– Mogłem uraczyć obsługę historią o tym jak przerwano nam zajebisty dzień, który zaplanowałem. – Simon bezwiednie gładził mnie po dłoni. – Albo jakąś bajeczką o problemie z biletem lub nieporozumieniem.
– Łudziłam się, że to jakieś nieporozumienie, ale...
Ucichłam, nie wiedząc, jak mu powiedzieć delikatnie, co się stało i że to jego eks stoi za wszystkim.
– To nie jest nieporozumienie – oznajmił stanowczo. Może jednak wiedział? – Jedynym twoim błędem dzisiaj stało się dobrowolne poddanie deportacji.
Zmrużyłam oczy, nie rozumiejąc, co z robiłam źle, myśląc, że postępują dobrze.
– Dlaczego?
– Ponieważ wnioski osób przebywających w ośrodku rozpatrywane są szybciej, niż te osób, które przybywają poza terytorium Australii.
– Nikt mi tego nie powiedział – wyjąkałam, czując się oszukana.
– Nigdy nie mówią. Przedstawili ci dwa wyjścia i dali wybór.
Oblizałam usta, czując się oszukana.
– Byłam tak zaszokowana sytuacją, że... no nie myślałam racjonalnie. Napędzała mnie adrenalina, żeby sobie tylko nie narobić większych problemów.
Przeczesałam włosy, wkładając je za uszy.
– Gdy poddajesz się dobrowolnie, masz wrażenie, że działasz na swoją korzyść, więc po co mieliby ci doradzać, że to wcale nie tak?
Simon splótł nasze palce.
– Ten facet na lotnisku, który prezentował dowody, trochę nie dowierzał, jak mu opowiedziałam całą historię, że to jest przyczyna deportacji. – Pochyliłam się do niego, żeby wyszeptać. – Ale sęk w tym, że mieli nagranie z łodzi i to podobno przeważyło.
Ujął moją twarz w swoje dłonie i musnął wargami moje usta.
– Przeważyło, ponieważ zostali przyciśnięci! Ta sprawa to jakaś abstrakcja i pewnie polecą głowy – niemal wycedził ze złością. Wiedziałam, że nie została skierowana na mnie a na jego byłą. – Dobrze, że dowiedziałem się jakie to dowody, siedząc już w samolocie, bo zamiast prawnika od spraw imigracyjnych potrzebowałbym takiego, co by mnie wybronił z zarzutu morderstwa ze szczególnym okrucieństwem. Galina posunęła się za daleko w swoich gierkach.
Warga mi zadrżała.
– Nic jej nigdy nie zrobiłam...
– Ona naiwnie myśli, że kiedy usunie cię z zasięgu mojego wzroku, wrócimy do siebie. Nic z tego nie będzie. – Pewność w jego głosie sprawiała, że kolejne łzy zaszkliły się w oczach. – Osiągnęła tylko tyle, że wsiadłem w ten samolot, którym ty wyleciałaś i nie wrócę do Australii, zanim ta sprawa nie zostanie rozstrzygnięta na naszą korzyść przed trybunałem. Będę z tobą spędzał dużo czasu, a chyba nie o to jej chodziło.
Wpatrywałam się w niego z szokiem.
Czy on mówił poważnie?
– Ale... firma... – wyjąkałam.
– Nie jest ważniejsza od ciebie. – Coś rozkosznie gorącego rozlało się mi w piersi, wiedząc, ile znaczę dla Simona. – Poza tym Justin da sobie radę, a jak sam twierdzi Polska to nie koniec świata. Kraniec Europy, ale Internet macie ponoć niezły.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, wciąż nie dowierzając, że leciał ze mną, mimo iż dotykałam go cały czas. Mrugałam, by odpędzić łzy.
– Miałeś spędzić święta z rodziną.
Pogłaskał mnie czule po twarzy.
– Sisi, spędzam z nimi ten czas przez ponad trzydzieści lat. Rok w rok. Będziemy obchodzić w tym roku święta dwa razy. Raz sami a drugi z nimi.
Ten facet porywał się z motyką na słońce.
– To ogromny krok – przygryzłam wargę.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Pewnie, ale już tu jestem i zrobimy go razem.
Spuściłam wzrok, przypominając sobie samotną pobudkę.
– Szkoda, że nie było cię ze mną o poranku – wyrzuciłam z siebie z żalem. – Może to wszystko potoczyłoby się inaczej?
– Wiem, skarbie, żałuję. – Musnął moje usta swoimi i uśmiechnął się uwodzicielsko. W jego oczach zabłysła szelmowska iskierka. – Pozwól, że opowiem ci, gdzie pojechałem rano.
– Też się nad tym zastanawiałam – wymamrotałam.
– Chciałem spotkać się z tatą i odebrać coś...
Simon zawahał się, puszczając mnie i sięgając do kieszeni spodni. Czułam, jak zbladłam, rozpoznając jubilerskie pudełeczko pokryte aksamitem. Wpatrywałam się w niego z zaskoczeniem.
No chyba nie...
– Pojechałem do taty, ponieważ ostatnim razem przeglądając jego wyroby, dostrzegłem coś, co niesamowicie mi się podobało. – Lodowate dłonie zacisnęłam na kocu. – Idealny pierścionek zaręczynowy, który przypomina mi ciebie. – Uchylił wieczko, a ja zagryzłam wargę. – Jesteś moją tęczą, jednorożcem i watą cukrową w jednym – oświadczył.
Opuściłam wzrok, odwracając spojrzenie od błękitnych tęczówek wypełnionych nadzieją i uczuciem. Na czarnym aksamicie leżała obrączka, której kamienie układały się w wielobarwną tęczę. Znalazły się tam nawet dwa czarne kamienie.
Simon objął mój policzek dłonią, żebyśmy popatrzyli sobie w oczy. Czułość jego spojrzenia i wszystkie tam zgromadzone emocje, rozgrzewały moje serce, sprawiając, że pierwszy raz w życiu czułam się naprawdę kochana.
– Może opatrzność wie, jak bardzo siebie potrzebujemy i dostarcza nam odpowiednich okoliczności, żebyśmy przestali się zastanawiać, kto z nas ma zrezygnować z czegoś? Ty poznałaś Australię, teraz ja nieco przymusowo poznam Polskę. I tak właśnie znaleźliśmy się w tym samolocie. Chciałem to zrobić zupełnie inaczej. Zabrać cię na romantyczny rejs na Manly, zjeść kolację na jachcie i wtedy pod baldachimem gwiazd zapytać. Czy zostaniesz moją żoną?
Emocje zaciskały mi krtań, nie pozwalając wypowiedzieć tego jednego słowa odpowiedzi. Nawet romantyczne oświadczyny byłego męża nie mogły się równać z facetem, który rzucił wszystko i wsiadł w samolot, wybierając się do nieznanego kraju, tylko dlatego, żeby być ze mną. Jedyne w swoim rodzaju wyznanie miłości. Możesz powiedzieć tysiąc słów, a i tak twoje czyny będą krzyczeć głośniej, i dobitniej udowodnią, co czujesz!
– Sisi?
Simon wyglądał na zaniepokojonego, że mogłabym powiedzieć NIE. Mogłam, ale nie chciałam. Pokiwałam twierdząco głową, walcząc ze łzami wzruszenia, walącym sercem i zaciśniętym gardłem. Niemal się trzęsłam z emocji, rozsadzających mnie od środka.
Wyjął pierścionek z pudełeczka.
– Dla pewności... – zawiesił głos i zatrzymał się z pierścionkiem przed pierwszą kostką. – To było „tak"?
Zaśmiałam się przez łzy.
– Tak – wydusiłam z siebie.
– Sisi, powiedz to pełnym zdaniem.
Objęłam dłonią jego policzek, a on ucałował jej wnętrze.
– Tak, Simon, wyjdę za ciebie.
Wsunął pierścionek na palec i przypieczętował zgodę namiętnym pocałunkiem.
– Kocham cię, skarbie! – wyszeptał z czułością, której nie spodziewałabym się po takim mężczyźnie, ale znając już Simona te kilka tygodni, dotarłam do jego wrażliwej strony. I może czasami wychodził z niego gbur, to jednak posiadał uroczą osobowość, godną poznania. Chociaż po naszym pierwszy spotkaniu nigdy bym tego nie przyznała głośno.
– Też cię kocham! – wyznałam.
Poruszenie za plecami Simona sprawiło, że podniosłam wzrok. Stewardesa spoglądała na nas sympatycznie z uśmiechem.
– Zaproponowałabym kieliszek szampana, ale nie zjadłaś głównego posiłku ani żadnej przekąski po nim, więc najpierw może coś na ciepło, a potem świętowanie?
W ciągu paru minut dostałam pełny posiłek podany na normalnym talerzu. Zdziwiona uniosłam brwi do góry.
– Korzystaj – zachęcił Simon.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak jestem głodna, dopóki pierwszy kawałek kurczaka w pysznym śmietanowym sosie nie dotarł do moich kubków smakowych. Zamruczałam z przyjemności, pałaszując wszystko w zastraszającym tempie. Kiedy emocje teraz odpuściły, organizm przypomniał sobie o pierwotnych potrzebach. Jedzeniu, piciu i innych fizjologicznych zachciankach.
Przed lądowaniem ta sama stewardessa przyniosła nam po lampce szampana, składając gratulacje. Ciekawe ile jej powiedział Simon z tego, co tu się działo naprawdę? Ona i jej koleżanka żegnały nas uśmiechami.
Lotnisko w Doha było ogromne, a my mieliśmy tylko trzy godziny na przesiadkę. Tylko tyle albo aż tyle. Sceptycznie oceniłam bagaż podręczny mojego towarzysza podróży.
– Czy w tej walizce masz ciepłą kurtkę? – spytałam niepewnie.
– Nie.
– A w bagażu głównym?
– Nie – znów zaprzeczył. – Z prostego powodu nie potrzebuję ubrań na minusowe temperatury.
– Ale teraz lecisz ze mną do kraju, gdzie obecnie jest minus pięć stopni. Potrzebujesz zimowych ubrań – zawyrokowałam
– Jeszcze się nie pobraliśmy, a ty już się rządzisz! – zażartował Simon, prowadząc nas do sklepu z odzieżą męską, gdzie na wystawie znajdowały się zimowe kurtki i wyglądające na ciepłe swetry.
– Ty rządzisz w sypialni – odcięłam się cicho.
– W sypialni, kochanie, stawiam sobie za cel, żeby cię zadowolić. Nawet z bransoletką na nadgarstku jestem tam tylko dla ciebie! – Pochylił się do mojego ucha. – Tak naprawdę to nie ja mam władzę jako dominujący, ale ty jako moja uległa. Moim obowiązkiem jest się tobą zaopiekować i dostarczyć ci niezapomnianych wrażeń.
Spojrzałam na niego spod rzęs.
– A moim tylko się... podporządkować?
– Liczę, że kiedy poczujesz się pewniej, przejmiesz stery.
Ta obietnica brzmiała niezwykle kusząco.
Warszawa przywitała nas śniegiem. Zimowa zawierucha robiła się coraz gęstsza, a z nieba spadały całkiem spore płatki śniegu. Simon nie wyglądał na przerażonego, bardziej na zachwyconego scenerią. Uśmiechał się, wpatrując w bajkowy krajobraz miejski pokryty białym puchem.
– Tak, tak! Ciesz się, ciesz, dopóki jutro nie trzeba będzie odśnieżać auta i skrobać szyb z lodu – skwitowałam ironicznie, gdy czekaliśmy na taksówkę.
W odpowiedzi rzucił we mnie śnieżką. I tak właśnie spędziliśmy te kilka minut czasu, nim taryfa pojawiła się w zasięgu wzroku. Poinstruowałam kierowcę, gdzie ma jechać i którędy, żeby znów nie robił niepotrzebnych kilometrów.
– Szefowo, przeskoczymy Siekierkowskim, co? Łazienkowska dalej rozkopana i korki jak sto nieszczęść.
– Dobrze, ale znów dolinka służewiecka też będzie stała?
– A to dopiero za godzinę – zgodził się. – Teraz to jeszcze powinno się udać.
Simon usiłował zmusić swój telefon do złapania jakiejś sieci, ale bezskutecznie. Pewnie będzie musiał się zalogować do laptopa i sprawdzić on–line czy ma włączony roaming. Spodziewałabym się horrendalnych opłat za takie przyjemności i rozmowy Australia – Polska. Powinnam jeszcze mieć gdzieś zapasową kartę przedpłaconą, żeby mógł skorzystać. A jak nie to się kupi rejestrując na mnie.
Jakiś kilometr od domu zaczęłam się denerwować, czy spodoba mu się mieszkanie. Do tego nikogo nie uprzedziłam, że wracam, więc pewnie wszystko pokrywała warstewka kurzu. I nie był to kameralny blok jak u cioci tylko dziesięciopiętrowy budynek z wielkiej płyty. Zerknęłam na zegarek na kokpicie, uświadamiając sobie, że mamy jeszcze sporo czasu, żeby skoczyć na zakupy i wypełnić lodówkę. Trzecia po południu wykluczała dzwonienie do cioci.
– Zadzwonimy wieczorem do cioci, że dolecieliśmy szczęśliwie?
Simon odwrócił się do mnie z poważną miną.
– Porozmawiamy w domu, dobrze?
– Jasne.
W sumie miał rację, nie będę się uzewnętrzniać w taksówce. Kierowca pomógł nam wypakować walizki i podziękował za miłą jazdę, uchylając czapki. Z trudem udało się potoczyć bagaże w stronę wejścia. Zerknęłam na rozglądającego się Simona.
– Nie wiem, jak cię przygotować na to wszystko...
– Elka! – zakrzyknął ktoś z prawej, okutany w szalik i czapkę. Po wielokolorowym płaszczu poznałam, że to koleżanka z podstawówki.
– Cześć, Dorota!
– Z urlopu wracasz? – zapytała, lustrując Simona wzrokiem.
– Z Australii.
– Przywiozłaś sobie też coś na pamiątkę? – parsknęła, poruszając śmiesznie brwiami. Jak dobrze, że ta jego puchowa kurtka jednak maskowała co nieco, chociaż tym razem miałam się czym chwalić. – Lecę, muszę kaszojada odebrać ze żłobka. Zdzwonimy się!
– No jasne.
Zanim zdołałam powiedzieć coś jeszcze, już znajdowała się parę kroków dalej.
– Koleżanka z podstawówki – wyjaśniłam zakłopotana.
– Miło.
– Fajna dziewczyna.
Poprowadziłam nas w stronę klatki.
– Naprawdę nie wiem, jak cię na to wszystko przygotować.
– Sisi...
Delikatnie popchnął mnie do wejścia, zajmując się wielgachną walizą, a mi zostawiając podręczne. Wjechaliśmy na czwarte piętro windą. Ze zdenerwowania nie mogłam trafić kluczem do odpowiedniej dziurki, a potem usiłowałam zamknąć zamek, zamiast go otworzyć. Jeszcze chwila i to zacznie przypominać włamanie, a nie powrót z wakacji.
– Witaj w szuflandii! – rzuciłam ze śmiechem po polsku, wtaczając walizkę do przedpokoju. – Witaj w moim małym świecie – dodałam po angielsku.
Rozebraliśmy się oboje, po czym pokazałam mu moje trzypokojowe włości z maleńką kuchenką i łazienką. Trzeci pokój stanowił moją garderobę i potencjalne biuro, gdy pracowałam zdalnie. Największy zaś stał się przestrzenią salonu z wygodną kapaną i wielkim telewizorem.
Dopiero po godzinie walki z Wi–Fi Simon był w stanie zmienić ustawienia swojej rodzimej sieci, żeby chociaż korzystać w ograniczonym zakresie z roamingu. Złapał sieć i zaczął otrzymywać SMS–y. Ja tak pewnie będę mieć, jak włączę służbowy telefon. Zostawiłam go samego, zaczynając rozpakowywać walizkę. Niech sobie ogarnie swój świat, a ja w tym czasie posegreguję, co do prania a co do szafy. Zignorowałam kilka soczystych kurw, które wymamrotał pod nosem.
– Jak skończysz ogarniać laptopa i telefon, to musimy iść zrobić zakupy. W lodówce jest tylko światło...
Simon siedział na kanapie z poważną miną, uderzając palcami wskazującymi po wargach.
– Wszystko w porządku? – spytałam z niepokojem, podchodząc bliżej.
– Nie.
Usiadłam obok niego.
– Ej, co się stało...
– Chodzi o Cristinę – wypalił.
– O ciocię? – Zmarszczyłam brwi. – Nie rozumiem.
– Po tym jak pojechałaś z imigracyjnymi, źle się poczuła i karetka zabrała ją do szpitala
Serce zaczęło mi walić. Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do torebki po swój telefon. Simon poszedł za mną, łapiąc mnie za ręce. Zaczynałam panikować, mając w głowie wydarzenia sprzed trzech lat, gdy w podobny sposób zabrano mamę, a potem...
A potem...
A potem już nigdy jej nie zobaczyłam!
– Sisi...
Zatkałam dłonią usta. Łzy podeszły mi do gardła, zaciskając je i powodując fizyczny ból. Przestąpiłam z nogi na nogę, jęcząc z bólu, gdy odezwało się kolano.
– Nie! – wyszeptałam z mocą. – Nie, Simon...
– Jak dojechałem do domu, właśnie zabierali ją do szpitala.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Nie mogę jej stracić! Nie tak! Powinnam tam być! Nawet jeśli to już jej czas powinnam tam z nią być! To ja do tego doprowadziłam! Moja wina! Łzy spłynęły mi po policzkach.
Uderzyłam go pięścią w pierś.
– Dlaczego mówisz mi dopiero teraz?! – zawołałam z pretensją.
– Dopiero teraz wiem, że Cristina miała rozległy zawał serca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro