Rozdział 8
//Jin//
— Wstawaj.
Delikatne pchnięcia w ramie wybudziło mnie ze snu. Przekręciłem się na drugą stronę czując jak większość kości mnie boli i strzela po całej nocy spędzonej na podłodze. Zmrużyłem oczy nie chcąc by słońce dalej mnie oślepiało. Usiadłem powoli nie patrząc mu w twarz. Wstyd zalewał mnie coraz większymi falami, pragnąłem krzyczeć, uderzać pięściami we wszystko co napotkam, jednak wiedziałem, iż muszę się powstrzymać. Zakopać dumę, a nawet samego siebie. Udawać, że to wszystko mnie nie rusza i że zrozumiałem jego karę.
Wiedziałem, że dopóki tu jestem muszę go słuchać i spełniać jego życzenia. Nie mogę pozwolić sobie na rozluźnienie nie ważne jak miły i troskliwy jest. To wszystko to tylko gra, w której ja jestem jedynie marnym pionkiem. Zaczynając czuć ponownie krążenie w stopach podniosłem się trąc delikatnie oczy ze zmęczenia.
— Wyspany? — zadrwił łapiąc mnie za podbródek tak bym był zmuszony do patrzenia mu w oczy. — Nie lubię być brutalny, ale musisz znać swoje miejsce. Musisz wiedzieć, że twoje życie jest moich rękach i albo będziesz mnie słuchać albo będziesz żałować każdej chwili bycia żywym. Rozumiesz?
Nigdy nie rozumiałem czemu jego głos był zawsze spokojny. Nie ważne czy mi groził, czy po prostu się witał. Nigdy nie widziałem u niego emocji innych niż spokój. Dodatkowo czemu skłamał mówiąc, że nie lubi być brutalny? Czy nie na tym właśnie opiera się jego praca? Pomimo zagubienia kiwnąłem posłusznie głowa, a w tedy jego ręka powędrowała na moją głowę delikatnie ją głaszcząc. Irytowało mnie to jak moje ciało reagowało na jego delikatny dotyk, po tych wielu tygodniach każda najmniejsza pieszczota rozchodziła się przyjemnym prądem po moich plecach. Nie chciałem tak się czuć ale nie mogłem nic na to poradzić.
— Grzeczny — odparł z lekkim uśmiechem. — To była tylko jedna noc byś wiedział jak może wyglądać przykładowa kara ale, uwierz mi, nie chcesz wiedzieć jak długo następnym razem możesz być kundlem albo co innego mogę wymyśleć.
Dreszcz przeszył moje ciało od kości ogonowej aż po czubek głowy, na którym spoczywała jego ręka. Tym razem to nie był ten niechciany przyjemny, wręcz przeciwnie ten rozchodząc się sprawiał, że każda kolejna część mojego ciała zastygała z przerażenia. Czułem jak moje dłonie drżą i nie chcąc ryzykować, że mój głos pójdzie ich śladami kiwnąłem jedynie głowa by pokazać mu, że rozumiem. Teraz jak nie miałem gipsów wiedziałem, że przed sobą mam jego prawdziwe oblicze.
Zimny potwór schowany pod maską ciepła.
— W takim razie skoro się już rozumiemy choć zjeść śniadanie. Dziś czeka cię pierwszy trening, chciałbym sprawdzić twoje umiejętności. — Delikatny uśmiech rozkwitł na jego twarzy powodując, że znów wyglądał jak zwykły człowiek. Wiele osób mogłoby nawet pomyśleć, że jest to bardzo miły ciepły człowiek. Tym razem wiedziałem jednak, że są to jedynie pozory. Pozory, które na pewno mogę w jakiś sposób wykorzystać do ucieczki. W końcu on musi mieć jakiś słaby punkt. Każdy go ma, nawet bestie.
Pierwsze kilka godzin dnia wyglądało tak jak zawsze, zwykłe codzienne czynności tworzące pozory normalnego życia wypełniły je całkowicie. Miałem nawet czas poczytać, co od kiedy byłem tu uwięziony stało się dla mnie przyjemną czynnością pomagającą zapomnieć co się stało w moim życiu do tej pory. Dopiero po upływie dwóch godzin starszy stanął w drzwiach mojego pokoju.
— Już czas sprawdzić na jakim poziomie jesteś mały. — Ciepło bijące od niego próbowało zmylić moje zmysły wmawiając mi, że to co stało się w nocy w całe nie miało miejsca. Że był to jedynie jakiś zły sen, który utkwił mi w pamięci. Wbiłem sobie delikatnie paznokcie w dłonie, aby ocucić własny umysł, zmuszając się do sztucznego uśmiechu. Planowałem ćwiczyć udawanie by w końcu stać się mistrzem w jego grze pozorów.
Łańcuch przestał ograniczać moje pole ruchu dzięki czemu wiedziałem, że pójdę do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie byłem. Szybko jednak poczułem rozczarowanie, kiedy łańcuch ponownie został przypięty do mojej obroży. Tym razem była to jednak ala smycz powodująca, że nie mogłem odejść od niego na więcej niż jeden, no może dwa metry. Jego ciężar spoczywał na mnie zgniatając wręcz moją wole chęci na cokolwiek. Przymknąłem oczy starając się zmusić do zachowania spokoju, w końcu nie mogłem dać po sobie znać jak tak na prawdę się czuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro