Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~3~

3.



Marianna sapnęła głośno i zarzuciła ramiona na szyję Andre. Jęknęła głośno, gdy ich języki zaczęły szaleńczy taniec namiętności. Tak bardzo się cieszyła, że do tej pory oszczędzała się dla odpowiedniego mężczyzny, bowiem Andre właśnie nim był. Uniosła nogę, aby zarzucić ją na biodro kochanka. Czuła jak jego kondor miłości napierał na jej kobiecość. Była oszołomiona jego wielkością. Była...

— Och na litość boską! — Holly przerwała czytanie i spuściła głowę, aby zaraz pomasować sobie skronie.

Nie miała pojęcia skąd autorki brały te określenia na penisy i waginy. Ich wyobraźnia przerastała umysł Holly, a czasami wręcz przerażała. To był jej trzeci erotyk w ostatnich dwóch miesiącach i najzwyczajniej w świecie miała już tego dość.

— Fistaszku, ratuj — jęknęła do rudego kota, który siedział na brzegu jej biurka i niespiesznie mył sobie ogon. Wydawał się on kompletnie nieprzejmować chwilowym kryzysem właścicielki. — Cholerny niewdzięcznik — sapnęła, gdy kot dalej ją ignorował.

Zrezygnowana i zirytowana zamknęła laptop i poczłapała do kuchni, aby zrobić sobie herbaty. Zazwyczaj lubiła swoją pracę, była korektorem w jednym z większych wydawnictw w Los Angeles i doceniała to, że mogła lwią część swojej pracy wykonywać z domu. To pozwalało jej między innymi pospać kilka minut dłużej, a nie cierpiała zrywać się bladym świtem. Praca zdalna miała też inny plus, Holly mogła działać w wolontariacie w pobliskim schronisku, a to akurat uwielbiała.

Ostatnio jednak tematyka prac, które były jej wysyłane była bardzo jednorodna — romanse z masą scen erotycznych. Podejrzewała, że Otto, inny korektor, który jednak pracował głównie w gmachu wydawnictwa, specjalnie odsyłał jej te książki. Cholerny seksista uważał, że romanse to domena kobiet i nawet nie tykał się tej tematyki.

Kiedy gwizdek czajnika zapiszczał wesoło, kobieta zalała wrzącą wodą swój ulubiony różowy kubek z podobizną Myszki Miki. Aromat wiśniowej herbaty dotarł do jej nozdrzy i ukoił zszargane nerwy. Uniosła dłoń, aby przeczesać swoje długie włosy, ale zaraz się skrzywiła, bo napotkała na posklejane kosmyki — zapewne resztki jej owsianki, którą zjadła na śniadanie. Przejrzała się w srebrnym okapie i skrzywiła nos — wyglądała jak czarownica. Jej rude włosy stały pod różnymi kątami, a tusz do oczu zamiast znajdować się na rzęsach był rozmazany gdzieś pod okiem... Oczywiście oprawki okularów również były ozdobione resztkami owsianki...

Kiedy pracowała co rusz dotykała twarzy bądź przeczesywała włosy rękoma, w ten sposób próbowała poradzić sobie z rosnącą w niej frustracją. Pod koniec dnia zazwyczaj wyglądała jakby pracowała w kopalni.

Westchnęła i wzięła do rąk różowy kubek, po czym dmuchnęła lekko w jego zawartość, aby ostudzić nieco napój. W poniedziałek będzie musiała porozmawiać z Mayą — wydawcą, z którą głównie współpracowała, musi jej jasno zakomunikować, że w najbliższym czasie nie będzie robić korekty w żadnym romansie, niech ktoś inny przejmie te wszystkie kondory miłości i mokre wzgórki.

Po upiciu łyku herbaty, zabrała z kuchennego blatu opakowanie ciastek oreo i poczłapała do salonu, który służył jej też za biuro i wróciła do przerwanej pracy. Zmrużyła oczy i pokręciła z dezaprobatą głową, kiedy dostrzegła, że Fistaszek spał w najlepsze w rogu jej biurka. Otworzyła laptopa i po przeciągnięciu się, wróciła do czytania tekstu.

Była tak podniecona, że czuła jak jej wzgórek robi się mokry.

Holly przegryzła boleśnie mocno dolną wargę i warknęła:

— Niech cię szlag, Marianna.





W poniedziałek wyszła z wydawnictwa z migreną. Maya się rozchorowała, więc nic nie wypaliło z rozmowy z nią, za to Otto był w wyśmienitym humorze. Właśnie kończył korektę książki fantasy, a w najbliższej przyszłości szykowała mu się powieść społeczno-obyczajowa. Gdy Holly zobaczyła jego pyszałkowaty uśmiech na małej, okrągłej twarzy, miała ochotę coś kopnąć.

Weszła do pobliskiej cukierni i po zamówienia dużej karmelowej latte i pączka z galaretką, udała się do schroniska. Wyższy poziom cukru we krwi nieco poprawił jej nastrój, ale później dopadły ją wyrzuty sumienia, bo przecież obiecała sobie, że nie będzie zajadać nerwów i smutków.

Z marsową miną wparowała do gmachu schroniska i pomachała Karen, która klikała coś na klawiaturze komputera.

— Cześć, Holly. — Blondynka uniosła głowę i uśmiechnęła się do koleżanki, zaraz jednak spoważniała. — Wszystko dobrze?

Rudzielec zmarszczył nos i po wyjęciu smyczy z jej identyfikatorem mruknęła:

— Wydawnictwo doprowadza mnie do szału.

— Wciąż pozycje plus osiemnaście? — zapytała, dobrze wiedząc w czym leżał problem.

— A jak. Jeszcze z dwa miesiące, a będę mogła wydać własną kamasutrę. Takie mam doświadczenie. — Zaśmiała się gorzko i założyła niebieską smycz na szyję.

Karen zacmokała i zaraz puściła oko koleżance.

— Może to ci poprawi humor. Slyszałam plotki, że jakiś gwiazdor ma u nas robić społeczniaka. — Nachyliła się i z błyszczącymi od ekscytacji oczami kontynuowała: — Może to jakiś przystojniak? Będzie na co popatrzeć.

Holly uśmiechnęła się i niestety pozbawiła koleżankę złudzeń.

— Bardzo wątpliwe, aby jakaś wielka gwiazda robiła prace społeczne w naszym schronisku. Oni zazwyczaj płacą kasę i wymigują się od takich rzeczy. Ewentualnie odwalają społeczniaka na planie filmowym, bądź w firmach znajomych.

Karen posmutniała i wymruczała z wyrzutem:

— Ale ty jesteś. Musisz od razu pozbawiać człowieka nadziei.

— Po prostu jestem realistką. — Wzruszyła ramionami.

Recepcjonistka westchnęła i pokręciła głową.

— Raczej pesymistką. — Wróciła do swojego klikania. — Lili cię szuka. Idź ją zarażać swoim entuzjazmem. Pod tym względem wasze charaktery są bardzo podobne — sarknęła.

Holly zaśmiała się i po pomachaniu Karen, udała się korytarzem do biura dyrektorki schroniska. Zaczęła tu przychodzić niecałe dwa lata temu, początkowo raz-dwa razy w tygodniu i prawdę powiedziawszy po kilku rozmowach z Lili Davies nie miała zamiaru zwiększać częstotliwości swoich odwiedzin. Starsza pani była mało przyjemna w obyciu, to Robin jedna ze stałych wolontariuszek, przekonała ją do niezrażania się zachowaniem kobiety i niepoddawaniu się tak łatwo.

Cóż, miała rację. Lili zyskiwała przy bliższym poznaniu. Rzeczywiście kochała zwierzęta, a i swoich wolontariuszy często ratowała w kiepskich sytuacjach. Mimo to Holly wciąż trzymała mały dystans, jak chociażby mówiła do niej per pani — nie mogła się przemóc, aby wołać na kobietę starszą niż jej matka, po imieniu.

Stanęła przed drewnianymi drzwiami i po cichym zapukaniu, nacisnęła na klamkę.

— Dzień dobry. Szukała mnie pani? — Uśmiechnęła się na widok odzianej w niebieską garsonkę kobiety.

— Witaj, Holly. Usiądź proszę. — Pani Davies zamknęła żółtą teczkę i spojrzała wnikliwie na młodą kobietę.

Holly chrząknęła, lekko zawstydzona tą nagłą inspekcją jej osoby. Czyżby zrobiła coś źle? Czegoś zapomniała? Jej rdzawe brwi podniosły się, ale pani Davies nie dała jej czasu do dalszego rozmyślania, bo odezwała się z dość osobliwym tonem w głosie:

— W przyszłym tygodniu będzie odbywać u nas prace społeczne pewien gwiazdor.

Dziewczyna pochyliła się w stronę staruszki i mruknęła:

— A więc to prawda?

Widocznie zbita z tropu Lily, zmarszczyła brwi i po poprawieniu srebrnej bransoletki na nadgarstku, zapytała:

— Skąd o tym wiesz?

Holly wzruszyła ramionami i wymruczała imię Karen, a pani Davies wzniosła oczy ku sufitowi.

— Ta kobieta mnie wykończy. Gdyby poświęcała tyle samo czasu na swoją pracę, co na plotki, nie musiałabym zatrudniać dodatkowej osoby — sapnęła, a po chwili znów spojrzała uważnie na Holly. — Nieważne. Mówię ci o tym, bo będziesz odpowiedzialna za naszą gwiazdę.

Młoda kobieta pokręciła się w fotelu, czując się lekko skołowaną. Nie była tutaj jakimś ekspertem, było wiele osób, które pracowało w schronisku dłużej i miało większa wiedzę od niej.

— Dlaczego ja?

Staruszka oparła się wygodnie o tył swojego czarnego krzesła i mruknęła:

— Obserwuję cię już od jakiegoś czasu, widzę, że naprawdę zależy ci na moich zwierzętach. Dobrze wykonujesz swoje obowiązki. — Tutaj zerknęła na stojące na jej biurku zdjęcie zmarłego męża i uśmiechnęła się na moment ciepło. — Poza tym jesteś odporna na czar Erica, naszego... schroniskowego playboya. Sądzę, że i nasza gwiazda nie zrobi na tobie wrażenia.

Holly zaśmiała się na wzmiankę o Ericu. Rzeczywiście, mężczyzna uchodził w Kłaczku za prawdziwego Don Juana — co tydzień czarował inną niewiastę, przez co wiele pań za sobą nie przepadało. Eric już parokrotnie próbował do niej uderzyć, lecz Holly nie była chętna na jego zaloty — pomijając już fakt, że fizycznie kompletnie nie był w jej guście, to i intelektualnie ze swoją manią na tle sportowych samochodów i siłowni po prostu ją bawił. Bawił nie w sensie: rozśmieszał do łez, ale bardziej rozczulał jak jeszcze nieopierzony pisklak.

— Potrzebuję kogoś, kto będzie sprawiedliwie nadzorował pana Denly'ego, tak, aby jego uśmiech nie sprawił, że magicznie odpracuje dwadzieścia godzin w jeden dzień.

Holly nagle wyprostowała się na krześle i zapytała lekko ochrypłym głosem:

— Denly'ego? Mówimy o Archiem Denly?

Pani Davies pokiwała głową, a rudowłosa kobieta zaczęła bawić się zawieszoną na szyi smyczą z identyfikatorem.

Wiedziała, że Denly przeprowadził się niedawno do LA, czytała też o jego niedawnym wypadku, nie mieszkała w końcu pod kamieniem, jednak i tak była w szoku. Nie mogła uwierzyć, że po tylu latach znowu będzie musiała znosić towarzystwo tego palanta.

Zacisnęła usta, przypominając sobie jego głupi uśmieszek, który prześladował ją przez tyle lat. Dlaczego akurat on musiał był tym gwiazdorem? — pomyślała gorzko. W tym mieście było cztery miliony ludzi, los był naprawdę okrutny wobec niej, zsyłając go akurat do Kłaczka.

Holly spojrzała na starszą kobietę i przegryzła wnętrze policzka.

— Ja go znam — powiedziała dość suchym tonem.

Nie było sensu kłamać. Znając życie, Denly wypapla się przy pierwszej lepszej okazji. Zawsze gadał co mu ślina na język naniosła, kompletnie nie licząc się z konsekwencjami.

— Tylko mi nie mów, że to były chłopak. — Lili zmarkotniała, a Holly gorączkowo zaprzeczyła.

— Nie, wręcz przeciwnie, chodziliśmy tylko razem do szkoły. Pani Davies — zaczęła, ale po chwili przerwała i zmarszczyła brwi.

Czy to nie była idealna okazja, aby utrzeć nosa wielkiemu Archibaldowi Denly'emu? Czy nie na to czekała sześć długich lat? Ten dupek wbił nóż w plecy swojemu najlepszemu przyjacielowi, a jej bratu. Cała jego kariera, pieniądze, uwielbienie ludzi powinno należeć do Josha.

Siedząca na drewnianym krześle młoda kobieta zacisnęła pięści i podjęła na nowo:

— Pani Davies. Jeżeli szuka pani kogoś, kto dopilnuje, aby Denly zapłacił za swoje błędy, jestem pani osobą. Może pani na mnie liczyć. Zrobię wszystko, aby nasz gwiazdor odpracował swoją karę co do minuty. — Holly uśmiechnęła się szeroko. — I dopilnuję, aby to była kara, a nie spacerek po parku.

Pani Davies również się uśmiechnęła i wymruczała:

— Świetnie. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.





Te kilka dni temu pomysł zemsty wydawał się Holly czymś świetnym, jednak teraz, gdy stała przed lustrem z wiedzą, że za kilka godzin miała ponownie spotkać swojego oprawcę, już nie była tego wszystkiego taka pewna.

Już trzeci raz przeczesała włosy i krytycznym wzrokiem oceniła swój ubiór. Kompletnie nie wiedziała jak przywitać Denly'ego. Chciała zrobić na nim wrażenie, pokazać, że już nie była tamtą zahukaną nastolatką, która pozwalała mu wchodzić sobie na głowę. Chciała, aby się jej bał, aby wiedział, że od niej zależała jego przyszłość.

Sapnęła i usiadła na pobliskie krzesło. Chwyciła niezbyt chętnego Fistaszka na kolana i mruknęła:

— Zemsta to nie bułka z masłem. W filmach wygląda to dużo lepiej. — Kot syknął wyraźnie zirytowany, więc Holly pozwoliła mu zeskoczyć na puchaty, beżowy dywan. — No idź — burknęła. — Jak zwykle wszystko muszę robić sama.

W końcu zdecydowała się na zielony podkoszulek i zwykłe jeansy. Szła przecież do Kłaczka, więc jakikolwiek elegancki strój nie wchodził w grę, poza tym, to był przecież tylko głupi Denly — nie musiała imponować temu typowi, najważniejsze, aby wiedział, że jedno źle zaścielone przez niego posłanie i Holly uczyni z jego życia jesień średniowiecza.

Już nieco w lepszym nastroju wsiadła do swojego niebieskiego forda i po otworzeniu przedniej szyby, odpaliła silnik i udała się w stronę schroniska. Po drodze złapała w ulubionej kawiarni dwa kubki spice latte — dla niej i dla Robin oraz czekoladową mufinkę. Przed wejściem do schroniska mimo wszystko przygładziła włosy i obciągnęła koszulkę — mogła się okłamywać ile chciała, ale zależało jej na zaimponowaniu temu dupkowi.

Pomachała Karen, która z wypiekami na twarzy poinformowała ją, kto czeka na nią w sali gdzie znajdowały się zwierzaki tuż po różnych zabiegach. Holly pokiwała ze spokojem głową i po wręczeniu blondynce ciastka, udała się na tyły schroniska.

Stanęła przed drzwiami i wzięła głęboki oddech. Przegryzła wargę i po wspięciu się na palce, zajrzała przez małe okienko do środka. Dostrzegła uśmiechająca się Robin, a zaraz potem zauważyła też niepokojąco znajomy tył głowy. Ileż razy wpatrywała się w te jego stojące złotobrązowe włosy i życzyła sobie cicho, aby te stanęły w płomieniach. Denly oczywiście siedział kompletnie nonszalancko na krześle z założonymi rękoma na karku.

— Co za palant — szepnęła i nacisnęła klamkę.

Powoli zamknęła drzwi i cicho podeszła do wesoło gawędzącej pary. Robin dojrzała przyjaciółkę i wskazała gestem dłoni, aby ta podeszła do nich.

— Och, o wilku mowa. — Zaśmiała się radośnie.

Denly podniósł się z krzesła i odwrócił do niej. Jego szeroki uśmiech szybko został zastąpiony wyrazem szoku.

Holly spojrzała na niego obojętnie, by zaraz skrzywić się na następne słowa mężczyzny:

— Długa Holly?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro