Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzynaście

Wszyscy ważniejsi byli w Wielkiej Sali.

Yngvild i Robb siedzieli za wielkim stołem, na tronach Starków, starych królów Północy, a maester Luwin stał przed nimi i szczegółowo opowiadał o tym co stało się w stolicy.

— Więc co postanowisz, lordzie Robbie?

Robb wyprostował się, wciągnął powietrze i oparł się o gruby, mahoniowy stół.

Yngvild chciała go wesprzeć w tej sytuacji, ale nie wiedziała co zrobić. Liczyła, że wspomoże go chociaż swoją obecnością.

— Nic — odpowiedział po chwili, a wszystkie oczy zebranych wylądowały na nim.

— A śmierć Jory'ego i innych? Lannister zaatakował Starka, namiestnika Północy i twojego ojca! — oburzał się Greyjoy.

— Jeśli Stark i Lannister skoczy sobie do gardła całe królestwo stanie w ogniu, Greyoff — oznajmiła ostro ruda.

— To prawda — potwierdził maester, a mina Krakena zrzedła. - Ale zgadzam się z tym, że nie można tego tak zostawić...

— Maesterze, — przerwał mu Robb — mój ojciec poradzi sobie na Południu. Musimy zadbać o Północ, zwłaszcza teraz, kiedy nadchodzi zima. To wszystko? — Spojrzał jeszcze na niego.

— Tak — odparł w zdumieniu, Yngvild przeczuwała, że maester nie spodziewał się po Robbie takiej dojrzałości czy stanowczości.

— Więc możecie już iść.

Kiedy ruda podnosiła się, Robb odezwał się do niej:

— Zostań. — Złapał ją za rękę.

Nie odpowiedziała, tylko od razu usiadła.

Kiedy inni wychodzili, para spotkała się jeszcze z nienawistnym wzrokiem Greyjoya i podejrzliwym spojrzeniem Luwina.

Ten ostatni zatrzymał się jeszcze przed wyjściem.

— Przyśle Aleksandryne — powiedział.

Yngvild pokiwała twierdząco głową na znak, że rozumie.

— Coś się stało? — zapytała z uśmiechem, patrząc na niego, kiedy już przynajmniej na chwilę zostali sami.

— Absolutnie nic -—odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. — Chodź do mnie — poprosił, odsuwając swoje krzesło, by mogła usiąść mu na kolanach.

Rozpromieniła się i przeszła do niego. Usiadła na nim okrakiem i zaczęła się z nim całować.

— A Drina? — Zaprzestała czynności i odsunęła się od niego, a jej twarz stała się poważna i niepewna.

— Nie martw się. — Posłał jej uśmiech. — Mam z nią układ. — Wyszeptał jej cicho do ucha.

— Jaki układ? — spytała podejrzliwie.

— Nie ważne — odpowiedział, zaczynając ją znowu pieścić.

— Robb — znowu mu przerwała. Nie chciała się z nim kłócić w tej sytuacji, ale nie mogła zapomnieć słów Theona.

— Co znowu? — zapytał lekko zirytowany, odsuwając się od niej.

— Greyoff ostatnio mi mówił... — zaczęła, ale przerwał jej:

— Naprawdę słuchasz Theona? — Zakłopotał ją tym pytaniem.

— Nie, ale... On wie, że my spaliśmy ze sobą. — Opuściła głowę. Jedną ręką nadal trzymała się jego szyj, ciągle siedząc mu na kolanach.

— No i co z tego?

— Wiesz, Robb? — zdenerwowała się lekko. — Jeśli to się rozejdzie to nie będę mogła poślubić wysoko urodzonego lorda. Jeśli mój ojciec się dowie może cię oskarżyć. Albo co gorsza jeśli dowie się, że poszłam z tobą z własnej woli, wydziedziczy mnie. Tobie to nie będzie groziło.

— Nie zrobi tego.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Bo za wszelką cenę będzie chciał cię sprzedać.

— No wiesz co?! — Z oszołomieniem wstała z jego kolan.

— Nie o to mi chodziło — zaśmiał się lekko. — Nie przejmuj się tym. Nawet jeśli będziesz wydziedziczona, ja będę cię chciał. — Również się podniósł i podszedł do niej.

— Będziesz mnie chciał, pragnął, ale czy poślubisz mnie?

— Oczywiście, przecież już ci to mówiłem. — Wtulił się w nią od tyłu. — Poza tym inaczej nie przespałbym się z tobą.

— Theon mówił, że widział jak była u ciebie jakaś...

Tym razem przerwał jej odgłos otwieranych drzwi i do komnaty wpadł Hodor z Branem na plecach i dziwnym siodłem w rękach od lorda Tyriona.

— Robb! Yngvild! — zaczął krzyczeć mały Stark, nie zważając na sytuację w której znaleźli się starsi. — Pójdziemy pojeździć? Pójdziemy? — pytał szczęśliwy.

— Tak — odpowiedział lekko zmieszany brunet. — Pojedziesz z nami, lady? — Uśmiechnął się do niej przejmie i kiedy schodził ze schodów, podał jej dłoń.

Zawahała się lekko, ale przyjęła jego pomoc.

— Oczywiście, mój lordzie. — Mimo wszystko odwzajemniła uśmiech. To co mówił Greyoff rzadko bywało prawdą, zwłaszcza kiedy chciał napsuć im krwi, więc i może to było tylko kłamstwem.

***

Od kilku chwil tuliła się do swojego ukochanego, śnieżnego ogiera. Tak bardzo jej go brakowało. Tak bardzo za nim tęskniła i wreszcie mogła się z nim zobaczyć.

Poczekała jeszcze chwilę, aż stajenny założył mu siodło i ten był już gotowy do drogi.

Wzięła go za wodze i wyprowadziła ze stajni. Na dziedzińcu czekał już zniecierpliwiony Bran, Robb, który podszedł do niej i Theon, który już siedział na swoim koniu.

— Pomóc ci, lady? — spytał brunet.

— Dziękuję, lordzie — podziękowała, kiedy ten pomógł jej usiąść w siodle. Potrafiła wejść na konia bez problemu, ale ciężka suknia, taka jak te, które ostatnio ciągle zakładała, utrudniło jej to.

Wyjechali z Winterfell, ale ku jej rozczarowaniu nie jechali szybciej niż kłusem.

Nie mogła marudzić, przynajmniej znowu mogła się spotkać ze swoim koniem.

Krótko jechali, Robb zarządził postój. Zatrzymali się w lesie, przy pniu, na którym zaraz usiedli wszyscy, oprócz Brana, który jeździł sobie na Tancerce – wyuczonym specjalnie dla niego koniu.

— Nie tak szybko! — polecił bratu Robb, kiedy ten się lekko rozpędził na klaczy.

— Kiedy mu powiesz? — zaczął Theon.

— Nie teraz.

— Krew za krew. Lannisterowie muszą zapłacić za śmierć Jory'ego — nie ustępował nawet po dzisiejszej rozmowie.

— To oznacza wojnę — wtrąciła ruda.

— Sprawiedliwość! — zaprzeczył, nienawistnie na nią patrząc.

— Tylko lord Winterfell może zwołać chorążych — przypomniał mu Robb.

— Żołdak Lannisterów zranił go w nogę, a Królobójca uciekł!

— Chcesz oblegać Casterly Rock? — Stark popatrzył na niego jak na totalnego głupka.

— Nie jesteś już chłopcem — zaznaczył twardo. — To Lannisterowie zaczęli wojnę! Twoim obowiązkiem jest bronić honoru rodu.

— Moim, nie twoim — powiedział zimno. — Bo to nie twój ród.

Yngvild zobaczyła to coś w oczach Theona.

— Robb... — zaczęła delikatnie i ścisnęła jego rękę, którą ciągle trzymała, ale ten już się podniósł.

— Gdzie jest Bran? — Kraken i Yngvild również się podnieśli.

— Nie wiem. To nie mój ród — powiedział lekceważąco i odszedł.

— Nie powinieneś mu tego mówić... — zaczęła powoli, a on odwrócił się do niej. — Jest Greyjoy'em.

— No właśnie...

— I Starkiem — nie pozwoliła mu dokończyć.

— Musimy poszukać Brana... — Odwrócił się od niej i pociągnął ją za rękę, a ona posłusznie za nim poszła.

Za chwilę usłyszeli krzyki, w tym głos młodego Starka.

Kiedy dotarli na miejsce ukazała im się grupka zapewne dzikich zza Muru, gdyż nie wyglądali oni na tutejszych ludzi. Okrążali Brana i jego klacz, Tancerkę.

— Puśćcie go, to pozwolę wam żyć — powiedział odważnie Robb i puścił jej dłoń, wyciągając miecz.

Któryś z dzikich mężczyzn rzucił się pierwszy do ataku z jakąś prowizoryczną bronią, a Robb od razu uchylił się od ciosu. Stark zrobił jeszcze jeden unik i od razu przeciął mu gardło, a ten padł martwy.

Yngvild odsunęła się do tyłu, bacznie wszystko obserwując. Nie mogła pomóc, nie miała broni.

— Robb! Z tyłu! — Krzyknęła do niego, kiedy dzikuska podbiegła do niego od tyłu. Zareagował od razu i szybko się odwrócił, wybijając jej ostrze z dłoni.

Przytrzymał dziką za włosy, a trzeciemu wbił miecz w brzuch, kiedy ten się do niego zbliżył.

Jednak zaraz oboje zobaczyli, że najstarszy z nietutejszych ludzi trzyma Brana i podkłada mu jakiś zniszczony nóż pod gardło.

— Rzuć miecz — krzyknął do Robba.

— Zrób to — powiedziała do niego ruda, kiedy ten przez dłuższy czas się nie ruszał i wreszcie ostrożnie położył miecz na ziemi, ale ciągle trzymał dzikuskę za włosy.

Niespodziewanie starszy człowiek rozciągnął się, puszczając małego Starka, a z jego ciała przebiła się strzała. Kiedy ten upadł, zobaczyli za nim Greyjoy'a.

Kraken wyjął jeszcze jedną strzałę i naciągnął ją na cięciwę, zbliżając się do nich. Kiedy Theon podszedł do dzikiej kobiety, Robb puścił ją, podszedł do brata i wziął go na ręce, zamieniając z nim kilka słów.

— Na Wyspach zostajesz mężczyzną, dopiero gdy zabijesz wroga — wtrącił podekscytowany Greyjoy, a Robb i Yngvild spojrzeli na ciała nieżyjących. — Gratuluję.

— Zwariowałeś? — spytał. — A gdybyś chybił?

— Zabiłby was! — Popatrzył na przyjaciela i przelotnie na rudą.

— Nie miałeś prawa...

— Robb! — odezwała się Yngvild i zaczęła iść w ich stronę. — On ma rację. Zabiłby nas. Theon nas uratował — powiedziała, a Theon odwrócił się do niej i niezauważalnie uśmiechnął.

— A co z nią? — spytał najstarszy Stark, patrząc na kobietę, w którą ciągle celował Theon.

— Daruj mi życie! — krzyknęła, wystawiając ręce do Robba, wciąż pozostając na kolanach. — Będę twoja! Tylko twoja! Dam ci rozkosz jakiej jeszcze nie miałeś, mój panie!

— Żenada... — mruknęła Yngvild, przechodząc obok nieogarniętej, brudnej kobiety i idąc w stronę ukochanego. — Suknia mi się pobrudziła, Robb — stwierdziła zadziornie, patrząc na lekko pobrudzony od błota, mimo wszystko, nadal piękny materiał.

Musiała przyznać, że coś w niej drgało, kiedy myślała o Robbie, który mógłby być z kimś innym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro