Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzy

— Twój jest najszybszy — skomentowała Yngvild, bacznie obserwując trzy wilkory.

— Tak — odrzekł dumnie Robb. — Dlatego go tak nazwałem.

Wilkory miały już imiona. Rickon nazwał swojego Kudłacz (mimo jasnych sprzeciwów Brana, który właściwie jeszcze sam nie zdecydował o imieniu swojego szczeniaka), Robb swojego nazwał Szary Wicher, Jon miał Ducha, a Yngvild swoją rudą wilczyce nazwała Rutą.

Nie minęła chwila, a wilkory zniknęły im sprzed oczu.

— Nie zgubią się? — zmartwiła się ruda, kręcąc się w siodle. — Nic im się nie stanie??

— Spokojnie — spojrzał na nią — to wilkory — przypomniał jej Jon z uśmiechem.

Przegryzła wargę i rozluźniła dłonie, w których mocno, nerwowo ściskała wodze.

Obejrzała się za siebie, na dwóch strażników i wpadła na jakże genialny pomysł. Pochyliła się lekko do przodu, dając znać chłopakom, by zbliżyli swoje konie do jej białego ogierka.

— Ucieknijmy im — szepnęła podnieconym głosem, chytrze się uśmiechając i wzrokiem pokazując na zbrojnych, na których lord Eddard Stark się uparł.

— To nie ma sensu — skomentował Robb prostując się w siodle.

— Zawsze chciałeś — zrobiła zawiedzioną minę.

— I zawsze nas doganiają — podsumował posyłając jej znudzone spojrzenie.

— Nawet dla chwili samotności...? — spojrzała mu w oczy. Nigdy im nie pozwalano na czułości. Ona była tylko córką lorda Reeda, wyspiarza, który od wieków pilnował Przesmyku i okolic. Mimo, że była jego najstarszym dzieckiem, to jej zadaniem było w przyszłości wyjść za jakiegoś wysoko urodzonego mężczyznę, ale i tak mogła tylko śnić o tym, że kiedykolwiek poślubiła by Robba, on z kolei był synem namiestnika całej Północy; w przyszłości miał ożenić się z jakąś majętną panną z Południa.

— Dobrze — przyznał wreszcie i pięknie się do niej uśmiechnął. — Dla chwili samotności — i nie czekając długo pognał swoją czarną klacz.

Yngvild zaśmiała się lekko ze szczęścia, posyłając Jonowi szczery uśmiech i ruszyła za Robbem.

— Świetnie — usłyszała jeszcze burknięcie przyjaciela, nim oddaliła się od niego.

Czuła ten przyjemny wiatr we włosach, który tak kochała.

Nie minęło pięć uderzeń serca, a zobaczyła Jona Snow, który wyprzedza ją z pobłażliwym uśmiechem.

Spięła jeszcze bardziej konia, starając się dogonić przyjaciela. Robba już nie widzieli, on zawsze był najszybszy, niezależnie nawet od konia. Kiedyś wymienili się z Yngvild, ale i tak przegrała, a na dodatek jeszcze wylądowała w błocie.

— Jon! — zwróciła się do niego, równając się z nim. — Skrótem!

Chłopak kiwnął tylko głową i gwałtownie skręcił konia w prawo, a Yngvild poszła w jego ślady.

W mgnieniu oka rudowłosa wraz ze Śniegiem znalazła się na polanie, która była ich celem. Młodego Starka jeszcze nie było, bo pojechał na około. Ten skrót to był słodki sekret Yngvild i Jona.

Oboje zsiedli z koni i powoli zaczęli iść w stronę głównego, największego i najstarszego drzewa w tym lesie. Było w nim coś magicznego; kiedy we trójkę - oczywiście uciekając przed strażnikami Starka - znaleźli to cudowne miejsce, rudowłosa z zachwytem stwierdziła, że jest to z pewnością najstarsze drzewno na Północy.

— Czardrzewo jest najstarsze — oznajmił im wtedy Robb, z tą swoją powagą Starka, z której czasami się naśmiewała z Jonem, ale nie zmienia to faktu, że w tamtym momencie poczuła się lekko urażona; czasami udawał kogoś kim nie był, starając się być jak ojciec.

— Ale to z pewnością jest dużo bardziej tajemnicze — z pomocą przyszedł jej jak zwykle Jon, który zmieszał brata.

***

— Nie garb się — skarciła ją septa podczas obiadu.

Od kiedy dowiedziała się, że ma wyjść za mąż, lady Caletyn nakazała zaprzysiężonej kobiecie czuwać również nad nią.

Zrobiła nafukaną minę, ale wyprostowała się.

— Aryo, nie baw się jedzeniem — kolejna uwaga popłynęła w stronę młodej Starkówny. I tak już od kilku dni...

— Chłopcy, nie śmiejcie się! — podniosła głos na Robba i Jona, którzy podśmiewali się z zachowań Aryi i Yngvild.

— Nie no, nie mogę tak! — poderwała się rudowłosa, a wraz z nią Ruta. Wilkory nie opuszczały ich na krok, kiedy nie polowały.

Septa miała już na nią nakrzyczeć, ale dziewczyna szybko wybiegła z pomieszczenia starając się powstrzymać łzy napływające jej do oczu.

— Nie waż się za nią iść, Robb — przed wyjściem usłyszała jeszcze głos znienawidzonej kobiety — ani ty, bękarcie.

A jeszcze miesiąc temu śmiała się razem z chłopakami z zachowania Septy...

— Ruta! — zawołała za wilkorem wchodząc do stajni. Była jeszcze w swojej komnacie po łuk i sieć, tak dla pewności.

Wzięła siodło i uzdę, a następnie skierowała się do swojego śnieżnobiałego ogiera. Przełożyła rzeczy przez drzwi do boksu i weszła do konia. Przywitała się z nim i za chwilę go już ubrała. Wyprowadziła ze stajni i wsiadła na niego.

Zobaczyła, że na dziedzińcu wszyscy się krzątają, łącznie z lordem Starkiem.

— Yngvild! — usłyszała nawoływanie lorda Eddarda, ale zignorowała go i czym prędzej wyjechała z Winterfell drugą bramą.

Pojechała w ich sekretne miejsce. Zsiadła z konia i zostawiła go wolnego, na łące, pośrodku lasu. Ogier towarzyszył jej od kilku lat i nigdy jeszcze od niej nie uciekł ani nie spłoszył się.

Dziewczyna usiadła pod ich drzewem i przymknęła oczy. Pojawił się przed nią obraz Jona i Robba sprzed kilku lat.

Na dziedzińcu kłócili się o to, kto więcej razy trafił w tarczę, podczas strzelania z łuku. To właśnie wtedy przyjechała do Winterfell. Wtedy miała jeszcze kasztanową i łagodną klaczkę. Białego ogiera dostała dwa lata później od Robba, w jej dziesiąty dzień imienia.

Uśmiech zniknął z jej twarzy, kiedy usłyszała kopyta i lekkie rżenie nie swojego konia.

Otworzyła oczy i spostrzegła, że jej wilkor wyruszył zapewne na polowanie, a przed sobą nie spostrzegła nikogo innego jak Theona Greyjoya - tylko co on tu robił i jak znalazł drogę?

— Co tu robisz, Greyoff? — zapytała groźnie, specjalnie zmieniając końcówkę jego nazwiska, kiedy był już blisko.

Nigdy go nie lubiła; zawsze uprzykrzał jej życie i był za bardzo zboczony, co dwa czy trzy dni wymykał się do burdelu. A najbardziej lubił rude, ku rozpaczy rudowłosej wyspiarki.

— Lord i lady Stark się zawiedli — oznajmił, sprawnie zeskakując ze swojego szarego konia. — Liczyli, że będziesz, kiedy przybędzie król — rzekł z przekąsem, uśmiechając się do niej chytrze i podszedł jeszcze bliżej.

Spanikowała, całkowicie o tym zapomniała. Była tak skupiona na sobie, że zapomniała o królu, którego rano zobaczył Bran z murów zamku.

Zdała sobie sprawę, że będą bardzo źli i po takim wypadzie na pewno będzie musiała słuchać septy. Modliła się w duchu, by nie zabronili jej jeździć konno i ćwiczyć.

Zacisnęła powieki i przegryzła wargę, żeby nie uronić przy Krakenie ani jednej łzy.

— Są źli? — spytała choć nie wiedziała, czy chce znać odpowiedź, mimo, iż znała ją już doskonale.

— Bardzo — odparł, a na jego twarz wpłynął jeszcze większy uśmiech i zbliżył się do niej jeszcze bardziej.

Cofnęła się, choć czuła za plecami już korę drzewa. Zbliżył się do niej, a jej przypomniały się wszystkie nieprzyjemne sytuacje z nim związane.

— Nie, Theon — powiedziała ostro, wystawiając przed siebie rękę, by przestał się do niej zbliżać. Kątem oka zobaczyła, że z lasu wybiega jej ukochana wilczyca, więc odetchnęła z ulgą i powtórzyła pewniej: — nie.

Za chwilę oboje usłyszeli warczenie zwierza i ku uldze rudowłosej, Theon cofnął się wreszcie.

***

— Zawiodłaś nas! — po jej komnacie roznosił się ostry i surowy głos lady Catelyn.

Od godziny słuchała kazania starszej kobiety zalewając się łzami. Pamiętała, że nie mogła płakać, ale nie mogła sobie wybaczyć, że tak ich zawiodła.

W pomieszczeniu był też Ned, ale on nie odezwał się ani słowem, odkąd tu przyszli, co było jeszcze gorsze.

— Catelyn... — kiedy kobieta przestała na chwilę mówić, młodsza poderwała się z miejsca i chciała w jakiś sposób załagodzić sytuację.

— Nie Catelyn — skarciła ją. — Lady Catelyn, dziecko. I nie chce cię więcej widzieć na koniu oraz nie waż mi się więcej razy tknąć broni! Może w taki sposób się czegoś nauczysz... — i wyszła zostawiając ją samą z lordem Eddardem.

— Przepraszam... — teraz zwróciła się do niego — to się już więcej nie powtórzy... Obiecuję...

Ned przetarł dłonią twarz i ociężale się podniósł.

— Oczywiście, że się nie powtórzy — oznajmił. — Nie dosiądziesz już konia, jak powiedziała Cat. I oddaj mi łuk.

W jej oczach znowu stanęły łzy.

— Przysięgam, lordzie Eddardzie... Proszę, nie zabieraj mi tego, dostałam konia od Robba...

— Yngvild... — powiedziała zmęczony. — Może uda mi się przekonać Cat, ale na razie, póki jest tu król, nie sprzeciwiaj jej się. I tak już jest poddenerwowana przez Lannisterów.

***

Yngvild nie wyszła już ze swojej komnaty do końca dnia. Wreszcie nastąpił wieczór i pora do zaśnięcia. Dziewczyna umyła się i przebrała do spania.

Zostawiła jedną świece przy łóżku i przykryła się kołdrą, a jej wilkor ułożył się w nogach i przyjemnie ją grzał od dołu.

Niespodziewanie usłyszała ciche pukanie do drzwi. Przetarła oczy i powiedziała ciche ,,proszę".

Ku jej zdziwieniu do komnaty wszedł Robb. Ucieszyła się na jego widok, ale nadal pozostała smutna, przez swoją głupotę i zapatrzenie w siebie tyle dzisiaj straciła...

— Co tu robisz? — zapytała szeptem, patrząc na niego i siadając na łóżku. On również był już ubrany w koszule do spania i musiała przyznać, że wyglądał w niej cudownie.

— Przyszedłem zobaczyć jak się trzymasz — odpowiedział również szeptem podchodzą do jej łóżka. — Słyszałem co się stało...

— Przepraszam... — znowu zachciało jej się płakać i zaczęła przepraszać przyjaciela, ale przerwał jej:

— Daj spokój — uśmiechnął się lekko i usiadł obok niej. — Król jest strasznie gruby, a królowa stara — zaśmiał się po cichu, a dziewczyna delikatnie odwzajemniła uśmiech. — Joffrey jest okropny — komentował dalej wszystkich Lannisterów, a uśmiech na jej twarzy ciągle rósł. — A poza tym, septa jest naprawdę nieznośna czasami... Właściwie to czemu ciebie też się ostatnio uczepiła? — zmarszczył brwi patrząc w jej oczy. Poczuła, że wreszcie musi mu powiedzieć.

— Robb, — znowu zrobiła smutną minę — mój ojciec chce bym wyszła za mąż — rozpłakała się cicho i usłyszała jak chłopak głośno wypuszcza powietrze.

Po chwili czuła jak delikatnie przytula ją do siebie i kołysze w swoich ramionach, uspokajająco głaszcząc po włosach.

Nie liczyły się dla nich w tym momencie konsekwencję; po prostu zasnęli wtuleni w siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro