sześć
Goodbye Brother
Minęło kilka dni, a Yngvild czuła się coraz lepiej.
Na szczęście septa odpuściła jej ten czas, ale nie była zachwycona całą sytuacją. Rudowłosa pamiętała jak przerażona była idąc do komnaty lady Catelyn. Oszukała ją, chcąc oszukać własne przeznaczenie, a go nie wolno było oszukać. Eddard Stark musiał wyjechać do Królewskiej Przystani jako namiestnik króla i najlepszego przyjaciela razem z córkami, żeby najstarsza została żoną następcy tronu. Z niemałym bólem serca stwierdziła również, że Bran musiał spaść z wierzy. Jon musiał wyjechać na Mur. Ona musiała udać się do Południowego lorda, by wyjść za niego i urodzić mu dzieci. A Robb zostać tu, na Północy, gdzie zawsze był i będzie jego dom. Znajdzie sobie żonę, która da mu potomka - przyszłego lorda Starka, pana Winterfell.
Tak już musiało być. Tego nauczył jej Jojen, pocieszając po tym jak dowiedziała się, że musi wyjechać do Winterfell. To było ich wszystkich przeznaczenie, którego nie mogła zmienić. Niestety uczuć też nie mogła zmienić.
Szła do komnaty pani tego zamku z wysoko uniesioną głową. Włosy splotła jej septa, a Sansa wybrała godną sukienkę. I choć w środku cała drżała, była gotowa przyjąć karę.
Weszła do jej komnaty, a lady zamyślona siedziała przed oknem.
To było jeszcze przed upadkiem Brana.
— Lady Catelyn.
— Yngvild. — Odwróciła się do niej, wyrwana z transu. — Chodź tu, moje dziecko — powiedziała troskliwie i ruchem ręki wskazała, by ta podeszła do niej.
Lady Stark przytuliła ją do siebie jakby była jej własnym dzieckiem i powiedziała słowa, których dziewczyna nigdy nie zapomni:
— Ukrywałaś to przede mną — oznajmiła z żalem — myślałam, że mi ufasz. — Yngvild w jej oczach dostrzegła drobne łzy. — Na pewno mi ufałaś, a ja tak strasznie cię zawiodłam. Obiecałam Nedowi, że zawsze się tobą zaopiekuję, że zawsze będziesz mogła na mnie liczyć, że będę dla ciebie matką, której nie miałaś. — Załkała cichutko. — Przepraszam, ale doskonale wiesz, że Howland prędzej czy później chciał wydać cię za mąż. — Tak, to była prawda. Mimo, że była jego najstarszym dzieckiem, a wyspiarze mieli własne prawo dziedziczenia po najstarszym członku rodu, lord Reed twardo oznajmił jej, że nie tu jest jej miejsce i to nie ona będzie pilnowała Przesmyku, tylko uda się do zamku któregoś z lordów i zostanie jego żoną. — Wiesz? — uśmiechnęła się lekko. — Kiedy dowiedziałam, się, że starszy brat Neda, ten za którego miałam wyjść nie żyje, przeraziłam się. Nie wiedziałam co ze mną będzie, tak bardzo chciałam mieć męża — uśmiech na jej twarzy powiększał się, a jej wzrok coraz bardziej stawał się nieobecny. — Ale ojciec mnie uspokoił, zapewniając, że lord Rickard ma jeszcze dwóch synów. Zostałam obiecana Nedowi, ale nie poczułam się spokojniej. Pokochałam Brandona z taką siłą jaką tylko daje pierwsza miłość, a o Nedzie nie wiedziałam nic. Nie mówiono o nim źle, w ogóle o nim nie mówiono, ale to był mój obowiązek. Jak każdej kobiety. Ciebie również Yngvild.
Nie mogła zapomnieć tych słów, ale uczucia do Robba nie mogła zapomnieć jeszcze bardziej.
Już otwierała buzię, by jej coś odpowiedzieć, ale rozmowę przerwał im strażnik informując, że Brandon Stark spadł z wieży.
***
Nadszedł dzień, w którym król opuszczał Winterfell, a wraz z nim lord Stark i jego córki. Jon Snow również nie zamierzał zostawać, wyjeżdżał na Mur, a towarzystwa miał mu dotrzymać Benjen Stark oraz Tyrion Lannister. Serce pękało jej na milion kawałków, kiedy myślała, że już więcej może go nie zobaczyć, a zaraz rozstanie się też z Robbem.
W pierwszej kolejności skierowała się do Sansy, mimo wszystko ta była jej przyjaciółką, a nawet była dla niej jak siostra.
— Jesteś już gotowa do drogi, Sanso? — spytała z uśmiechem, wchodząc do jej komnaty. Starkówna siedziała na łóżku i wyszywała coś. Widząc Reed rozpromieniła się.
— Tak, już od dawna. — Yngvild dostrzegła jak na jej dziewczęcą twarz wpływa rumieniec. No tak, wyjeżdżała do stolicy, by poślubić przyszłego króla. Rudowłosa nie wchodziła w dłuższe rozmowy z księciem, a wręcz przez ten cały czas trzymała się raczej na uboczu, ale dostrzegła w Joffreyu potwora. Poza tym nie rozumiała takiego szczęścia ze strony Sansy, chociaż właściwie ona nie miała tu nikogo kogo kochałaby całym, szczerym sercem jak Yngvild.
— Sanso — przysiadła na łóżku obok niej i spojrzała jej w oczy. — Czy tego naprawdę chcesz? Chcesz zostać jego żoną?
— Oczywiście! — Uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach dostrzegalne były prawdziwie iskierki szczęścia. — To jedyne czego pragnę... — rozmarzyła się.
— Jesteś Starkiem, nie zapomnij tego nigdy — posłała jej pokrzepiający uśmiech, — jesteś wilkiem, a twoja rodzina to wataha. Rozdziela się, choć nie powinna. Twój ojciec razem z tobą i Aryą wyjeżdża na Południe, a pozostali zostają w Domu, na Północy. Mimo to, nie możesz zapomnieć, że jesteś częścią tej watahy, a Północ zawsze będzie twoim Domem.
— Nie jesteś Starkiem, Yngvild — odwzajemniła uśmiech. — Ale i tak jesteś częścią naszej Watahy i zawsze nią będziesz. Zawsze byłaś dla mnie jak siostra i nigdy cię nie zapomnę. — Rozpłakała się i przytuliła się do niej.
***
Nim skierowała się do Aryi, wygrzebała ze swojej skrzyni sieć, której lord Eddard jej nie zabrał. Nie mógł, to zawsze była broń wyspiarzy, a ona była jedną z nich. Chociaż teraz była bardziej Wilkiem niż Wyspiarzem. Czuła to w sercu.
— Arya? — zapytała otwierając drzwi.
— Yngvild! — Mała Wilczyca podbiegła do niej i rzuciła się na nią. Reed z ogromnym uśmiechem odwzajemniła uścisk. — Nie chce wyjeżdżać... Proszę, Yngvild, powiedz im, żeby nie wyjeżdżali.
— Arya... — zasmuciła się widząc postawę dziewczynki. — Przecież wiesz, że nie mogę nic zrobić...
— Nie powinniśmy wyjeżdżać z Winterfell — powiedziała twardo, krzyżując ręce na piersi i tupiąc nogą.
— Masz rację — przyznała szczerze, — żadne z was nie powinno jechać na Południe. Widzę, że ty również masz złe przeczucia...
— Sansa nie wie w co się pakuje.
— Zostanie królową — powiedziała to tylko dlatego, żeby ją pocieszyć, chociaż nie wiedziała czy tego dla niej chciała siostra.
— Tak. Tego chce Sansa... — Yngvild zobaczyła, że oczy młodszej robią się coraz bardziej smutne. — Ale nie ja! Nie chce być damą! Chcę walczyć... Tu, na Północy, tu jest mój Dom... Nie tam, daleko na Południu... — Po jej policzkach popłynęło kilka łez. Rudowłosa otarła je dłonią i przytuliła Małą Wilczycę do siebie.
— Wiesz — powiedziała nieco weselej po chwili, kiedy młodsza się uspokoiła — mam coś dla ciebie. — Uśmiechnęła się do niej i wyjęła zwiniętą sieć, którą miała przy sukni.
Arya rozwinęła ją, a w jej oczach zaczęły tańczyć iskierki podniecenia.
— Dziękuję! — drugi raz ją przytuliła. — Yngvild... — powiedziała niepewnie.
— Tak?
— Obiecaj, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Zmieszała się lekko, nie wiedząc jaka może być przyszłość, jak potoczą się ich losy. Co spotka Starków w stolicy, a co spotka ją u pana męża, ale wiedziała, że zrobi wszystko, by ponownie się spotkały.
— Obiecuję.
Wychodząc z komnaty natknęła się na Jona.
— Idziesz pożegnać się z Aryą? — zagadnęła.
— Tak — przyznał, uciekając wzrokiem. Od razu poczuła, że coś musi być na rzeczy. — Ona wyjeżdża na Południe, ja na Mur.
— To miecz dla niej? — spytała, patrząc na mały miecz, który chłopak trzymał w prawej ręce.
— Zawsze była wojownicza. — Uśmiechnął się lekko.
— Przed chwilą podarowałam jej sieć — wyznała i zaśmiała się lekko. — Jesteś pewien, że chcesz wyjechać na Mur? — zapytała, choć wiedziała, że tak już musi być.
— Tak — odparł szybko.
— To idź, — uśmiechnęła się do niego — później się pożegnamy.
*** ~ Jon
Wyszedł z komnaty Brana. Lady Catelyn jak zwykle pałała do niego nienawiścią, ale to był jego młodszy braciszek. Musiał się z nim pożegnać, Bran tak bardzo ekscytował się jego wyjazdem na Mur, a teraz nie mógł go nawet zobaczyć.
Poszedł do stajni, by już osiodłać swojego konia, ponieważ zaraz mieli wyruszać, ale przy wejściu spotkał Yngvild. Zapewne była u swojego śnieżnego konia, którego dostała od Robba.
— Jon — odezwała się smutno, — już czas. — Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję, a on odwzajemnił uścisk podnosząc ją lekko do góry i przymykając oczy. — A więc już się nie zobaczymy? — spytała, kiedy ją odstawił. Wiedział, że doskonale zdawała sobie sprawę, że to rzeczywiście najprawdopodobniej jest ich ostatnie spotkanie.
— Nie — potwierdził, patrząc w jej oczy. Kochał ją, tego był pewien, ale był też pewien tego, że ona kocha Robba. — Zawsze chciałem nienawidzić Robba — wyznał szczerze, wiedząc, że teraz musi być z nią szczery. Teraz. Ten jeden raz. — Ale nie potrafiłem... Przez całe życie byłem o niego zazdrosny. Chciałem, by ojciec patrzył na mnie tak jak na niego. We wszystkim zawsze jest lepszy... Lepiej walczy, poluje, jeźdź konno...
— Jon... — nie pozwolił jej przerwać.
— Od kiedy się tu pojawiłaś, Yngvild — wziął ją w ramiona — jeszcze bardziej chciałem go nienawidzić. Jeszcze bardziej byłem zazdrosny... Kochasz go — stwierdził bez ogródek, — a on ciebie. Wiesz, że przez ten cały czas byłem w tobie zakochany? — uśmiechnął się lekko. — Chcę żebyś była szczęśliwa, wierzę, że będziesz z Robbem, jesteście dla siebie stworzeni. — Pogładził kciukiem jej policzek. — Ale przed tym, nim udam się na Mur, by złożyć śluby, chcę tylko jednego — i nie czekając dłużej złączył ich usta w pocałunku. Poczuł jak dziewczyna go odwzajemnia. Przelał nim swoje wszystkie uczucia, które do niej kierował; miłość, smutek, tęsknotę i ból nieodwzajemnionej miłości.
— Jon — odezwała się, kiedy odsunęli się od siebie. W jej oczach dostrzegł łzy.
— Nie płacz. — Pocałował ją w czoło i wyszedł, zostawiając ją samą oraz biorąc wcześniej siodło.
Kiedy szedł przez dziedziniec z siodłem, podszedł do niego Robb.
— Pożegnałeś się już z Branem? — zapytał. — On nie umrze. Wiem to — oznajmił pewnie.
— Starkowie nie umierają łatwo — przyznał Snow.
— A matka?
— Miła, jak zawsze — oznajmił, wsadzając siodło na swojego czarnego konia.
— I dobrze — stwierdził po chwili. — A co z Yngvild? — Jon odbiegł na chwilę wzrokiem od brata, żeby zaraz znowu na niego spojrzeć.
— Płakała — powiedział tylko.
— Jak każda dziewczyna — zaśmiał się lekko, żeby zaraz dodać: — ale ona taka nie jest. Nie jest jak wszystkie. Byłeś dla niej jak brat. — Poklepał go po ramieniu.
— Tak — przyznał głucho.
— Kiedy się znowu zobaczymy będziesz cały w czerni — przyznał.
— To zawsze był mój kolor.
— Żegnaj, Snow — uśmiechnął się do niego.
— I ty, Stark — odwzajemnił uśmiech i uścisnął jego dłoń. Zaraz jednak obaj się do siebie przytulili. Jak bracia. Żegnaj bracie.
*** ~ Yngvild
Nie pożegnała się jeszcze z septą, ale nie czuła takiej potrzeby. Na pewno wybaczy. Niestety nie oznaczało to dla niej swobody; z księżniczką Myrcellą przyjechała septa, a lady Catelyn namówiła królową, by została dla Yngvild, bo do Królewskiej Przystani jechała zaprzysiężona kobieta z Winterfell.
Wyspiarka nie widziała jej jeszcze, ale już stwierdziła, że jej nie lubi. Po tym jak dowiedziała się, że ma poślubić lorda z Południa stwierdziła, że nie polubi każdego człowieka z Południa, a bynajmniej nigdy nie będzie mu ufała.
Uważając na piękną suknię i błoto na dziedzińcu Winterfell podeszła do lorda Starka.
— Lordzie Eddardzie — odezwała się z uprzejmością, by ten odwrócił się do niej.
— Yngvild — uśmiechnął się do niej. — Przejdźmy się — poprosił i wskazał na krypty. — Wkrótce ty również opuścisz Winterfell. — Tak bardzo chciała mu powiedzieć jak niedorzeczny jest plan opuszczania przez niego Domu, ale obawiała się jego reakcji. — Pojedziesz na Południe.
— Nie chce... — odezwała się cicho, kiedy weszli do środka.
— Nie zawsze mamy to co chcemy, Yngvild. Na Południu będzie ci lepiej, zaufaj mi, nadchodzi zima.
— Nie będzie — stwierdziła pewnie. — Nie chce opuszczać Winterfell.
— Ani Robba, wiem.
— To dlaczego zgodziłeś się na ten ślub? — wyznała wreszcie, ale ten tylko westchnął.
— Nie miałem innego wyjścia... — stwierdził po dłuższej chwili podążania wzdłuż kamiennych posągów.
— Zawsze jest wiele wyjść lordzie Eddardzie... Dlaczego nie mogę zostać z Robbem? Przysięgam, że będę dla niego najlepszą żoną...
— To skomplikowane, Yngvild. Być może popełniam błąd... -—w jego głosie wyczuła szczerość.
Zatrzymali się przed pomnikiem jakiejś kobiety. W dłoni, w której powinna być zapalona świeca był jakieś kolorowe piórko. Nie zdążyła spytać kto to, gdyż ją uprzedził:
— To Lyanna Stark — oznajmił. — Na pewno o niej słyszałaś.
— Tak — przyznała cicho. Każdy o niej słyszał. — Książę Rhaegar porwał ją i zgwałcił. Tak zaczęła się Rebelia Roberta. — Nigdy w to nie wierzyła, choć nie wiedziała dlaczego, zawsze czuła, że nie taka była prawda.
— Niezupełnie — wyznał szeptem. Przyspieszyło jej serce i spojrzała na niego. — Ona go kochała... Dlatego z nim uciekła, ale nie możesz o tym nikomu powiedzieć, jasne?
— Obiecuję, lordzie Eddardzie — przysięgła, a na jego twarzy wstąpił cień uśmiechu.
— I dlatego nie możesz kochać mojego syna... Powinniśmy już wracać — zdecydował po dłuższej chwili i oboje skierowali się do wyjścia. — Do krypt mogą wchodzić tylko Starkowie, ale od dzisiaj ty również możesz tu być.
— Dziękuję, lordzie Eddardzie — uśmiechnęła się do niego.
Zatrzymali się przy koniu lorda. Poprawił siodło i odwrócił się do niej.
— Edmure to dobry człowiek... — poklepał ją po ramieniu, starając się dodać jej otuchy.
A więc Edmure? Przyszły lord Riverrun. I starszy o kilkanaście lat...
Chciała powiedzieć cokolwiek, ale nic nie przeszło jej przez gardło. W jej oczach stanęły łzy. Pokiwała głową ze zrozumieniem i odeszła w stronę Bożego Gaju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro