Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

siedem

Płakała w Bożym Gaju, siedząc pod Czardrzewem, a na jej kolanach leżała Ruta.

Już chyba wyjechali, bo wilkorzyca przyszła do niej. Ruda z pewnością do ostatniej chwili byłaby z Duchem albo po prostu wyczuła jej pustkę i smutek.

Lord Eddard pokazał jej grób swojej siostry i oznajmił, że właśnie dlatego nie powinna kochać Robba. Z tego co jej ujawnił, to Lyanna z wzajemnością kochała Rhaegara. Kiedy była zaręczona z Robertem Baratheonem uciekli razem i tak rozpoczęła się wielka wojna, która zakończyła panującą od wieków dynastię Targaryenów.

Jon Snow, którego od zawsze miała za najlepszego przyjaciela, pocałował ją i wyznał, że zawsze ją kochał. Odwzajemniła pocałunek, ale czuła się jakby właśnie całowała brata... 

Poza tym mimo wszystko ona ciągle kochała Robba. I wiedziała, że nic i nikt tego nigdy nie zmieni.

Zaraz na myśl przyszły jej ostatnie słowa lorda Eddarda Starka. ,,Edmure to dobry człowiek" - powiedział z pocieszeniem. Nigdy nie widziała go na oczy, ale z opowieści wiedziała, że jest już starszym mężczyzną. Zastanawiało ją dlaczego nie wziął sobie jeszcze żony, ale obawiała się wchodzić w szczegóły. Mimo wszystko chciała, żeby jej przyszły pan mąż nie był odmiennego zainteresowania płciowego albo, że jest zbyt... sadystyczny, że żadna kobieta go nie chciała. Ona nie miała wyboru.

— Pojechali już — usłyszała głos, który tak dobrze znała. W jej stronę zmierzał Robb Stark, a u jego boku spokojnie szedł jego Szary Wicher.

Szybko pociągnęła nosem, otarła łzy i poprawiła włosy.

— Znowu płakałaś? — zapytał zmartwiony, siadając obok niej.

Ruta wstała z jej kolan i przywitała się z wilkorem Starka; popatrzyła na Yngvild, a ta dała jej nieme pozwolenie na odejście z przyjacielem.

— Przepraszam, Robb — zaczęła niepewnie — wiem, że nie mogę, nie powinnam...

— Cii... — uciszył ją, kładąc palec na jej ustach. — Przy mnie zawsze możesz płakać. — Jego twarz była coraz bliżej jej twarzy, a sam przypatrywał się jej ustom. Miała wrażenie, że chce ją pocałować. Nic takiego jednak się nie stało, a chłopak w ostatniej chwili przybliżył się do niej jeszcze bardziej i tylko przytulił.

Tak bardzo go kochała...

Również go objęła i załkała cicho. ,,Kocham cię, Yngvild" - usłyszała jego szept, choć właściwie nie wiedziała czy to jej się śni i czy to nie jest po prostu jej najpiękniejsze wyobrażenie w życiu.

— Ja ciebie też, Robb — powiedziała głośniej i jeszcze mocniej się w niego wtuliła.

Po chwili jednak odsunął ją od siebie i spojrzał w jej oczy, wciąż trzymając za ramiona.

— Naprawdę? — spytał. — Kochasz mnie? — w jego oczach widziała zdziwienie, ale również iskierki nadziei i szczęścia.

— Od kiedy cie zobaczyłam... — wyznała przez łzy i zaśmiała się lekko na to, że jeszcze tego nie zobaczył.

Przez chwilę wpatrywał się w jej oczy, jakby się czegoś wahał. Przeniósł wzrok na jej usta. Ona też przeniosła wzrok na jego pełne, idealne usta, które teraz były lekko uchylone. Jedną ręką złapał ją za tył głowy, by przysunąć ją do siebie.

 I stało się. 

 Złączyli swoje usta w pocałunku, łącząc swoje dusze i pieczętując swoją miłość na wieki przed Czardrzewem i Bogami, choć oboje nie zdawali sobie z tego sprawy.

— Tak bardzo chciałem cię pocałować — zaśmiał się, przyciągając ją do siebie.

— Ja też... — uśmiechnęła się, złączając ich czoła. — Kocham cię. — Przymknęła oczy, rozkoszując się chwilą.

Drugi raz poczuła ciepło jego ust na swoich ustach. Odwzajemniła pieszczotę pewniej i namiętniej niż za pierwszym razem. Wplotła palce w jego włosy, jeszcze bardziej pogłębiając pocałunek. Poczuła jak językiem prosi ją o wejście, a zaraz ich języki już walczyły o dominacje. 

— Nie, Robb — odsunęła się jednak od niego.

— Co się stało? — zmieszany zmarszczył brwi.

— Nie możemy. — Podniosła się szybko, otrzepując z ziemi. — Oboje mamy obowiązki — przypomniała sobie rozmowę z lady Catelyn. — Wkrótce wyjadę na Południe... A ty teraz jesteś lordem Winterfell, też zaraz znajdziesz sobie żonę...

— Już znalazłem — przerwał jej, podnosząc się za nią. — Zostaniesz tu ze mną... — Podszedł do niej z uśmiechem i objął ją w tali. — Na zawsze. — Jeszcze bardziej się uśmiechnął i znowu złączył ich usta, a ona znowu mu uległa.

Po chwili jednak odepchnęła go od siebie i spuściła wzrok.

— To bardzo piękne marzenia, Robb... Zawsze tego chciałam. — Nie podniosła głowy, a mimo to czuła na sobie jego smutne? zawiedzione? spojrzenie. — Pragnęłam z całego serca, by być przy tobie do śmierci. — Wreszcie  na niego spojrzała. Teraz on spuścił wzrok. — Ale moim przyszłym mężem będzie Edmure Tully.

— On ma ze trzydzieści lat... — przeniósł na nią zaskoczony wzrok.

— Wiem — powiedziała smutna.

— Nie poślubisz mojego wujka — powiedział stanowczo po dłuższej chwili myślenia. — Nie wyjedziesz stąd. Obiecałem ci to. — Po raz drugi podszedł do niej i objął ją.

— Nie. Twój ojciec przed wyjazdem zabronił... — spojrzała w inną stronę, ale palcami chwycił ją pod brodę i zmusił do patrzenia w jego oczy.

— Mój ojciec wyjechał. Nie ma go tu... — nachylił się, ale odsunęła się lekko, nadal pozostając w jego uścisku.

— Twoja matka...

— Nie dbam o to! — powiedział wreszcie, zmęczonym tonem.

W jej oczach pojawiły się iskierki szczęścia, pierwszy raz od dłuższego czasu. Tym razem ona złączyła ich usta w długim pocałunku, następnie skoczyła mu na szyję i mocno się do niego przytuliła. Objął ją i podniósł, kręcąc się z nią lekko.

Ta chwila mogłaby trwać wiecznie...

Ale wreszcie odstawił ją i delikatnie pogładził jej policzek.

— Przyleciał kruk... — zaczął, szukając w kieszeni zapewne listu — z Przesmyku.

— Co piszą? — spytała, spodziewając się, że Robb na pewno już wie.

— Nie wiem. — Wreszcie go znalazł i podał jej złożone zawiniątko.

— Nie czytałeś? — zapytała podejrzliwie.

— Nie — uśmiechnął się do niej — to list do ciebie przecież.

I rzeczywiście tak było. Kiedy rozłożyła pergamin poznała pismo Jojena. Co jakiś czas do niej pisał. Tylko on do niej pisał, reszta rodziny miała ją chyba w głębokim poważaniu, ale Yngvild odegnała te myśli. Nie powinna tak sądzić o rodzinie. Wieści od niego zawsze były niepokojące, ale te były po prostu... głupie? proste? Nie, to co mówi, bądź pisze Jojen zawsze ma w sobie coś ważnego.  Ale on napisał tylko trzy słowa... Zima nadchodzi, siostro.

  ***

— Co ty robisz? — zmarszczyła brwi, czując jak jej ukochany z tyłu ciągnie jej włosy.

— Septa i Sansa zawsze tak pięknie potrafiły uczesać... — odparł. — A ja nawet nie umiem zapleść najprostszego warkocza.

Zaśmiała się i odwróciła do niego. Jak zwykle, od kilku dni leżeli razem w nocy. Teraz byli w jego komnacie, czuli się bezpieczniej, kiedy lorda Eddarda i pozostałych nie było w Winterfell, a lady Catelyn całymi dniami przesiadywała z Branem, który jeszcze się nie obudził.

— W Winterfell jest nowa septa, która też nie najgorzej czesze. Nie musisz się wysilać — zaśmiała się.

— Wiesz, że ludzie na Północy uważają, że rude osoby mają szczęście, bo są pocałowane przez ogień? — Nawinął na palca kilka kosmyków jej rudych włosów, wpatrując się w nią rozmarzonym wzrokiem.

— Nie wiedziałam — przyznała szczerze, patrząc mu w niebieskie oczy.

Ręką przejechała mu po kręconych, ciemnych włosach. Zbliżyła się do niego i pocałowała.

— Powinnam iść do siebie... — stwierdziła podnosząc się z jego łóżka.

— Nie idź — poprosił, mrucząc jej do ucha. Usiadł obok niej i przysunął się do niej. — Nie zostawiaj mnie samego w tej zimnej komnacie. — Jego prawa ręka wylądowała na jej plecach i zjeżdżała coraz niżej, a jego usta pieściły jej szyję.

— Tu nigdy nie jest zimno — zaśmiała się i mruknęła z rozkoszy, odchylając głowę do góry, kiedy zszedł niżej i jego gorące wargi muskały jej piersi.

— Kiedy pójdziesz będzie — mruknął, zjeżdżając ręką na jej pośladek.

— Robb. — Wiedziała, że na razie nie mogą. Nie przed ślubem. — Nie możemy.

— Dlaczego? — Przerwał czynność spoglądając na nią.

— Twój ojciec zawsze powtarzał... I mój też. Wszyscy zawsze powtarzają. No wiesz... Ufam ci, ale, wiesz... Nie chcę przed...

— W porządku. — Odsunął się od niej, lekko zdenerwowany.

— Nie gniewaj się — powiedziała przepraszająco i przysunęła się do niego. Pogłaskała go po policzku i uśmiechnęła się. Cmoknęła go w policzek i wstała.

— Mogę pożyczyć? — zapytała, zakładając na siebie jego futro.

— Oczywiście. — Uważnie jej się przyglądał.

Podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę. Odwróciła się jednak i wróciła do niego, by na pożegnanie pocałować go.

— Kocham cię całować — zaśmiała się jeszcze, przed wyjściem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro