osiemnaście
— Musimy przejść przez tą przeklętą rzekę, jeśli w ogóle chcemy im pomóc — stwierdził Robb, kręcąc się w siodle.
— Nie będzie to łatwe — ostrzegł go lord Manderly. — Lord Frey wycofał wszystkie swoje siły za mury zamków i mocno pozamykał bramy.
— A niech go — warknął Stark. — Jeśli ten stary głupiec nie pozwoli mi przejść, będę musiał wejść tam siłą. Nie zostawię kamienia na kamieniu w Bliźniakach! Zobaczymy jak mu się to spodoba — denerwował się.
— Spokojnie. — Yngvild zbliżyła się do niego na swoim śnieżnym ogierze i wzięła go delikatnie za rękę, ale wątpiła czy to pomoże. Już od kilku dni zastanawiali się jak przejść przez tą rzekę, a teraz kiedy mieli jeszcze większy powód by to zrobić, denerwowali się jeszcze bardziej.
— Robb, teraz mówisz jak obrażony chłopiec — ostro upomniała go Catelyn. — Chłopiec na widok przeszkody próbuje ją obejść albo zburzyć. Lord wie, że czasem słowa posiadają większą moc niż miecz.
Yngvild poczuła jak Robb zdenerwował się jeszcze bardziej słysząc uwagę matki przy wszystkich ważnych chorążych.
— Co masz na myśli, matko? — spytał jakże łagodnie.
— Freyowie trzymają bród od sześciuset lat i od sześciuset lat zawsze potrafili ściągnąć należne im myto.
— Czego on chce? — mruknął przygnębiony, zaciskając oczy i przykładając sobie do nich palce od dłoni, której dziewczyna nie trzymała.
— Tego musimy się dowiedzieć.
— A jeśli nie zechcemy zapłacić ceny, jakiej zażąda?
— W takim razie lepiej od razu wycofaj się do Fosy Cailin i przygotuj się na spotkanie z lordem Tywinem albo... zapuść skrzydła.
Lady Catelyn ścisnęła boki konia i odjechała w stronę obozu.
— My również powinniśmy się już zbierać panowie, przypilnować swoich ludzi, wiecie — mruknął do lady i lorda Stark — i wykonać swoje obowiązki — odezwał się lord Karstark znacząco, patrząc na innych lordów i tamci również szybko odjechali.
— Podoba ci się tu? — zapytał ją Robb, kiedy zostali już sami i podjechał do niej bliżej.
Zostali sami na wzgórzu. Przed nimi roztaczał się ogromny las, za który zachodziło słońce. Niebo robiło się czerwone i ciemne, ale nie podobało jej się tu. Nic nie mogło zastąpić jej terenów przy Winterfell.
— Nie — przyznała szczerze. — Nic nie zastąpi mi Północy — powiedziała ze smutkiem.
W odpowiedzi spotkała się tylko z jego ciężkim westchnięciem.
— Ja również tęsknie za Północą. — Podjechał bliżej na swojej klaczy i złapał ją za rękę. — Jeszcze trochę... — obiecał.
— Wracajmy już do obozu — poprosiła.
— Naprawdę chcesz już wracać? — spytał zaskoczony. — Kochałaś jeździć.
— Nadal kocham. — Uśmiechnęła się lekko. — Ale jakoś nie czuje się dobrze. Naprawdę chcę już wracać do domu... — powiedziała smutno i opuściła głowę, a w jej oczach zebrały się łzy. A to dopiero początek.
Ta wojna dopiero się rozpoczęła. I będzie trwać latami, a może i nawet wiekami.
***
„Wiem, że zrobiłam coś czego nie powinnam. Sprzeciwiam się twojej woli, ojcze, a ona jest święta. Jednak chyba wiesz jak trudno wygrać z miłością?
Wyszłam za Robba Starka, bo szczerze go pokochałam, a teraz żałuję decyzji, że to zrobiłam. Żałuję, bo gdyby nie to, Robb miałby poparcie Riverrun i twoje.
Dlatego błagam cię, byś nam pomógł. Robb zwołał chorążych i z każdym dniem posuwamy się coraz bardziej na Południe. Potrzebujemy twojego poparcia.
Masz prawo być na mnie wściekły, bo jestem twoją córką i zlekceważyłam twój rozkaz, doprowadzając tym samym do zaognienia twojego konfliktu z rodem Tully, ale przypominam ci że ślubowałeś lordowi Eddardowi Starkowi, a Robb jest jego synem, który jedzie na Południe, by uwolnić ojca i siostry od królowej.
Masz prawo wściekać się na mnie i Robba, ale błagam, pomóż nam pomóc naszemu lordowi i jego rodzinie, której ślubowałeś.
Przysięgam ci na Starych i Nowych Bogów, ojcze, że jeśli pomożesz nam, zrobię dla ciebie wszystko."
Odetchnęła, odkładając pióro, które ociekało atramentem, na bok. Przetarła twarz dłonią i jeszcze raz spojrzała na zapisany pergamin. Prześledziła tekst listu i zwinęła go, a następnie zakleiła.
Podniosła się znad drewnianego stołu i skierowała do wyjścia z namiotu, ale zatrzymał ją jeszcze Robb.
— Gdzie idziesz? — złapał ją za rękę.
— Wysłać list do ojca — powiedziała mu szczerze. — Potrzebne ci jego poparcie. Nawet nie mów, że tak nie jest.
— Nie musisz tego robić... — zaprzeczył i podniósł się, a następnie podszedł do niej i otulił ramionami. — Nie musisz błagać go o pomoc...
—Przestań, proszę. — Pokręciła głową. — Jeśli mój ojciec nie będzie się gniewał, moglibyśmy go prosić, by pilnował Przesmyku, gdyby Lannisterowie chcieli się przedrzeć na Północ...
— Tak, ale wątpię żeby mimo wszystko nam wybaczył. — Wtulił się w nią. Otuliła rękoma jego szyję, a on zagłębił głowę w jej szyje. — Czy nawet jeśli wygramy — usłyszała jego zachrypnięty głos — to królowa zabije ojca i dziewczynki?
Wyczuła, że płacze.
— Nie zrobi tego — powiedziała jak najbardziej przekonująco mogła. — Chce żebyśmy tak myśleli. Ale nie zrobi tego — dopowiedziała pewnie. Odsunęła się lekko od niego i otarła mu łzy, które znajdowały się na jego policzkach. — Mam dobrą wiadomość, — oznajmiła z uśmiechem — jestem...
Nie zdążyła dokończyć a do ich namiotu wpadł zdyszany Greyjoy.
— No znowu?! — warknął zdenerwowany Stark, a Yngvild się zaśmiała.
— Później ci powiem — powiedziała i stanęła na palcach, by cmoknąć go w policzek.
***
Następnego dnia byli już pod Bliźniakami. To tu było jedyne przejście przez głęboki i porywisty nurt rzeki.
Wysokie mury obronne, głębokie fosy oraz ciężkie bramy z żelaza i dębu, podstawy mostów wznoszące się z masywnych warowni wewnętrznych, do tego opuszczone kraty i Wodna Wieża, pośrodku mostu.
Jedno spojrzenie na zamek i Yngvild już wiedziała, że nie wezmą zamku szturmem. Blanki błyskały kolcami włóczni i mieczy, a w każdym otworze strzelniczym czaił się łucznik, zwodzony most był podniesiony, krata opuszczona, bramy zamknięte.
Yngvild usłyszała jak lord Umber klnie na widok zamku. Lord Karstark po prostu patrzył złowrogo w milczeniu.
— Nie ma mowy o szturmie, moi panowie — oświadczył Roose Bolton oraz za chwilę spojrzał również na Yngvild — i panie.
— Oblężenie też na nic się nie zda, jeśli nie mamy wojska na drugim brzegu, aby otoczyć drugi zamek — dodał Helman Tallheart ponurym głosem. — Nawet gdybyśmy mieli dość czasu, którego oczywiście, nie mamy.
Nagle brama wypadowa otworzyła się i na fosę opadł drewniany mostek, po którym przejechał tuzin rycerzy. Na ich sztandarze widniały bliźniacze wieże Freyów, ciemnoniebieskie na srebrnoszarym polu.
Każdy z Freyów przypominał Yngvild łasice, ale musiała powstrzymać się od śmiechu.
— Pan ojciec wysłał mnie, bym was powitał i spytał, kto prowadzi tak znaczną siłę.
—My — odezwał się Robb i razem z Yngvild wyjechali lekko do przodu. Stark miał na sobie zbroję z tarczą z wilkorem, przypiętą do siodła, a u jego boku szedł Szary Wicher.
Ruda miała suknie z wyszytym wilkorem i jaszczurolwem na dekolcie, taką jaką miała w dzień wyjazdu z Winterfell, tylko kolor tej był nieco jaśniejszy, a przy jej koniu wiernie była Ruta.
Yngvild poczuła na sobie wzrok starego rycerza, a w jego oczach dostrzegła iskierki rozbawienia, jednak jego wałach odsunął się od wilkorów.
— Pan ojciec będzie zaszczycony, jeśli przyjmiecie jego poczęstunek i wyjaśnicie cel przybycia.
Ruda słyszała jak z tyłu lordowie zaczęli szeptać między sobą, a za chwilę już głośno dyskutować i przeklinać.
— Nie wolno wam tego uczynić, lordzie, lady — zwrócił się do nich Galbart Glover. — Nie należy ufać lordowi Walderowi.
Roose Bolton przytaknął mu.
— Jeśli pójdziecie tam sami, zatrzyma was. Sprzeda Lannisterom, wsadzi do lochów albo poderżnie gardło.
Na tę wiadomość, lady przełknęła ślinę. Przecież nie mogła teraz umrzeć. Nie teraz. Nie kiedy nosiła w sobie dziecko Robba Starka.
— Skoro chce z nami rozmawiać, niech otworzy bramy i wszyscy podzielimy się mięsem i miodem — wtrącił lord Manderly.
— Albo niech wyjdzie i tutaj porozmawia z lordem i lady Stark — zaproponował jego młodszy brat, ser Wylis.
— Ja pojadę — niespodziewanie odezwała się lady Catelyn.
— Ty, pani? — Greatjon zmarszczył brwi.
— Jesteś pewna, matko? — spytał Robb ze zmartwieniem. Yngvild pomyślała, że gdyby stracił matkę było by to jeszcze większą klęską dla niego, ale ktoś musiał porozmawiać z Freyem, a lady Catelyn naprawdę wydawała się jedyną osobą, która byłaby do tego zdolna.
— Lord Walder jest chorążym mojego pana ojca. Znam go od dzieciństwa. On by mnie nie skrzywdził. — Obyś miała rację, Cat, pomyślała, Robb całkowicie by się po tym załamał.
— Z pewnością pan ojciec z radością przyjmie lady Catelyn — stwierdził Frey. — W dowód naszych przyjaznych intencji, mój brat, ser Perwyn, zostanie tutaj do jej powrotu.
— Przyjmiemy go z honorami — odparła Yngvild, odzywając się po raz pierwszy w tym towarzystwie.
— Ser Stevronie, oczekuje powrotu matki przed zmierzchem — odezwał się Robb. — Nie zamierzam pozostawać tutaj dłużej.
— Tak będzie, panie — skinął głową i spojrzał jeszcze na lady — pani.
I odjechali razem z Catelyn.
***
Kiedy zachodziło słońce atmosfera w obozie robiła się coraz bardziej poddenerwowana. Każdy, bez wyjątku wypatrywał lady Catelyn, bo każdy, bez wyjątku wiedział, że nie można ufać Walderowi Freyowi.
— Rozluźnij się — poprosiła Yngvild, kiedy wieczorem w namiocie masowała mu spięte ramiona.
— Nie mogę — rzekł tylko, a ona przeciągle westchnęła. Kiedy widziała go w takim stanie coś w niej pękało. Tak bardzo chciała żeby był szczęśliwy. — Chodź do mnie — powiedział po chwili i pociągnął ją za rękę, a ta wylądowała na jego kolanach. Oparł głowę na jej ramieniu i przymknął oczy. — Tak bardzo cieszę się, że tu ze mną jesteś...
— A ja cieszę się, że wreszcie nie musimy się ukrywać — zaśmiała się. — Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham... — mruknęła i wtuliła się w niego.
— Wiem — uśmiechnął się i spojrzał w jej oczy. — Bo kocham cię bardziej. — Jeszcze bardziej się uśmiechnął i pocałował ją. — A właśnie, — odsunął się od niej lekko, zaprzestając czynności pieszczenia jej — miałaś mi coś powiedzieć...
— Tak — rozpromieniła się. — Miałam ci powiedzieć coś bardzo ważnego, — uśmiech na jej twarzy ciągle rósł — wkrótce będziesz...
I znowu nie zdążyła. Do ich namiotu wpadł Theon.
— Lady Catelyn — powiedział tylko, a Robb ekspresowo się podniósł, stawiając ją na ziemi. — Wróciła.
— Wybacz, — zwrócił się do niej — później mi powiesz — przepraszająco ucałował ją w dłonie. — Chodź, zobaczymy czego zażądał Frey.
— Załatwione — powiedziała, kiedy zbliżyli się do niej. — Lord Walder pozwoli wam przejechać. Możecie też dysponować jego wojskami, poza czterystoma ludźmi, którzy zostaną dla obrony Bliźniaków.
— Powinniśmy zostawić tu jeszcze kilku swoich — wtrąciła Yngvild. — Pod dowództwem kogoś zaufanego, jeśli trzeba by było pomóc lordowi Walderowi dotrzymać słowa.
— Tak zrobimy — przyznał Robb z powagą lorda. — Ser Helman Tallheart?
— Tak.
— A czego chciał w zamian? — zapytał wreszcie Robb.
— Będę potrzebowała kilku z twoich ludzi, którzy dopilnują, aby dwóch spośród wnuków lorda Freya dotarło do Winterfell — powiedziała. — Zgodziłam się wziąć ich pod opiekę, ale to jeszcze dzieci.
— Co jeszcze? — zapytała Yngvild, zmrożonym tonem. To zbyt niska cena, zdawała sobie sprawę.
— Syn lorda Freya, Olyvar, pojedzie z nami — ciągnęła. — Będzie ci służył jako giermek. Lord chciał, by w swoim czasie został pasowany na rycerza.
— Dobrze — zgodził się nie dość chętnie.
— Ponadto, jeśli twoja siostra, Arya, wróci do nas bezpiecznie, poślubi najmłodszego z synów lorda Waldera, Elmara, kiedy oboje osiągną odpowiedni wiek.
— Arya nigdy się na to nie zgodzi — zaprotestowała ruda, a Catelyn przeniosła na nią swój wzrok.
— Tak — przyznał Robb. — To jej się nie spodoba. Ale nie będzie miała wyboru — dopowiedział niezbyt szczęśliwie.
— Wy zaś, — zaczęła, a Yngvild momentalnie przyspieszyło serce — kiedy dorobicie się potomstwa oddacie je lordowi Walderowi.
— Co?! — Lady Stark poczuła jakby właśnie uderzyła ją lodowa ręka. — Nigdy nie oddam swojego dziecka Freyowi! Ani nikomu! — zaprotestowała, niezauważalnie łapiąc się za brzuch.
— Spokojnie — Robb zbliżył się do niej i objął ją ramieniem.
— Jeśli będzie to dziewczynka będziesz mogła ją przy sobie zatrzymać przez pierwsze pięć lat, aż do odchowania. Jeśli urodzisz chłopca będziesz musiała go oddać kiedy ukończy trzeci rok życia. Jeśli pierwszą urodzisz dziewczynkę zostanie ona żoną któregoś z jego synów, jeśli chłopca to tylko on poślubi którąś z jego córek, a swoje córki będziesz mogła zachować przy sobie.
— Rozumiemy — powiedział za nią Robb. Ona nie była w stanie się odezwać. Nie docierało to do niej co właśnie usłyszała.
— Wyrażacie zgodę? - spytała drżącym głosem.
— A możemy odmówić?
— Nie, jeśli chcecie przejść na drugi brzeg.
— Więc się zgadzamy — oświadczył Robb poważnym tonem, a ona poczuła jak metalowe palce zaciskają się na jej szyji i nie może z tym nic zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro