Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

jeden

— Przegrywasz, mój lordzie — zaśmiała się, szybko zwijając swoją sieć. Od zawsze sieć była najlepszą bronią wyspiarzy, a Yngvild uczyła się nią posługiwać już od najmłodszych lat.

Robb podniósł się z krzykiem i ruszył na nią ze swoim drewnianym mieczem. Rudowłosa sprawnie uchyliła się od jego ciosu, a on ponownie upadł.

— Robb! Yngvild! — usłyszeli głos Eddarda Starka, który nawoływał ich z bram Bożego Gaju.

— Już idziemy! — odkrzyknął Robb, otrzepując się z ziemi. — Idziesz? — zwrócił się do przyjaciółki, stojącej w zamyśleniu przed Czardrzewem.

— Tak — odparła po chwili odwracając się do przyjaciela z ogromnym uśmiechem wymalowanym na twarzy.

***

Dziewczyna zaśmiała się, kiedy Bran po raz kolejny strzelając z łuku nie wycelował w tarczę. Robb i Jon Snow również mieli nie mały ubaw.

— W jego wieku nie byliście lepsi — skarcił ich ojciec, który stał z Lady Caletyn na górnym korytarzu balkonowym. — Ćwicz dalej, Bran.

— Ja byłam — wtrąciła Yngvild z drobnym uśmiechem i dała Branowi kilka wskazówek razem z jego starszymi braćmi.

***

— Lordzie Eddardzie! — zawołała rudowłosa za swoim lordem, kiedy ten szedł po dziedzińcu Winterfell.

— Czemu tak oficjalnie? — zaśmiał się odwracając do niej, ale widząc jej poważny wyraz twarzy również spoważniał.

— Mogę z wami jechać na egzekucję? — spytała nieśmiało — Słyszałam, że dezerter...

— To nie widok dla dam... — przerwał jej, ale ona też nie pozostała mu dłużna:

— Przecież wiesz, że nie jestem jak dama! Walczę lepiej od twoich synów... Osiem lat spędziłam z wyspiarzami, nawet sama jestem jedną z nich, widok krwi nie jest mi straszny i obcy — uśmiechnęła się lekko. — No proszę, lordzie Eddardzie... Będę się trzymała blisko Robba. — W jej oczach pojawił się błysk przy wypowiadaniu tego zdania. — Przy nim żadna krzywda mi się nie stanie.

— Dobrze — zgodził się wreszcie z niechęcią. — Osiodłaj konia. I weź broń — polecił. — Trzymaj się blisko Robba.

***

— Nie odwracaj wzroku — usłyszała jak Jon po cichu zwraca się do Brana — Jeśli to zrobisz, ojciec się dowie.

Lord Eddard Stark skończył mówić egzekucyjne słowa i uniósł miecz. Wszyscy wiedzieli co zaraz się stanie. Kiedy valyriańska stal rodu Wilkorów zetknęła się z szyją młodego dezertera, Yngvild zupełnie nieświadomie chwyciła rękę Robba. Ale nie zamknęła oczu.

— Dobrze się spisałaś — zwrócił się do niej po wszystkim, kiedy mieli już wracać. — Nie odwróciłaś wzroku. — Posłał jej niezauważalny uśmiech.

— Lord Eddard nie jest moim ojcem — mruknęła.

***

— Robb — zwróciła się do przyjaciela, kiedy wracali do Winterfell drogą leśną. Spojrzał na nią pytająco, więc zadała nurtujące ją pytanie: — Czy on rzeczywiście widział Innych?

Zamyślił się przez chwilę, zanim odpowiedział:

— Nie wiem. — Podjechał swoim ciemno - czarnym koniem do jej białego jak śnieg ogiera. — Szaleniec widzi różne rzeczy... Nawet gdyby byli to Inni... — Wykorzystał to, że jechali na samym końcu i nikt nie mógłby tego zauważyć, niepewnie chwycił ją za rękę, powtarzając już trochę pewniej: — Nawet gdyby byli to Inni, to obiecuję, że cię przed nimi obronie.

— A ja ciebie Robb — uśmiechnęła się zadziornie, by nie zwrócił uwagi na jej policzki dorównujące kolorowi jej rudych jak ogień włosów.

***

— Lordzie Stark — odezwał się Jon Snow oficjalnym tonem do ojca. — Znaleźliśmy pięć szczeniaków, trzy samce i dwie samice — wskazał na malutkie wilkory.

— I co z tego, Jonie?

— Masz pięcioro dzieci z prawego łoża. Trzech synów i dwie córki — tłumaczył — Wilkor jest symbolem twojego Rodu. Los zesłał te szczenięta twoim dzieciom, panie.

Yngvild słysząc słowa Jona mało się nie rozkleiła. Jon przed wszystkimi przyznał się do swojego losu bycia bękartem i to, że mimo wszystko musi z tym żyć. Że nie nazywa się Stark, tylko Snow.

Spojrzała na chłopaka zaszklonymi oczyma, chociaż wiedziała, że nie mogła płakać, zwłaszcza przy tylu ludziach i przy swoim lordzie oraz nie mogła zapomnieć, że była Żabolem - jak zwykli nazywać wyspiarzy - a oni nigdy nie mogli płakać.

— Nie wolno ci płakać, Yngvild — zwrócił się do niej kiedyś ojciec. — Błotniacy i Reedowie nigdy nie płaczą, a ty jesteś jedną z nich. Nigdy nie wolno uronić ci choćby jednej łzy, bo nigdy nie wiesz kiedy wróg na ciebie patrzy - uśmiechnął się do niej wtedy, ale nie odwzajemniła tego. To było ich ostatnie spotkanie. To właśnie wtedy, kilka lat temu, wysłał ją do Winterfell.

— A zatem, Jonie, nie chcesz szczenięcia dla siebie? — usłyszała pytanie lorda Eddarda.

— Wilkor widnieje na sztandarze rodu Starków — oznajmił Jon. — Ja nie noszę ich nazwiska, ojcze.

Wykorzystując sytuację, odezwał się Robb:

— Ojcze, sam się zajmę szczeniakiem. Namoczę ręcznik ciepłym mlekiem i dam mu do ssania.

— Ja też! — wtrącił Bran.

— Łatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić — zauważył lord. — Nie pozwolę, żebyście zawracali głowę służbie. Jeśli chcecie zatrzymać szczeniaki, sami musicie je karmić, jasne? — Yngvild zauważyła, że chłopcy Stark energicznie machają głowami, zgadzając się na warunek. — Sami je też wytresujecie — postanowił. - Wy i nikt inny. Obiecuję, że nikt z psiarni nie dotknie nawet palcem tych potworów. Niech was Bogowie mają w opiece, jeśli zaniedbacie swoje zwierzęta, odniesiecie się do nich brutalnie bądź źle je wytresujecie. To nie są jakieś tam kundle, które będą żebrać o jedzenie i uciekną przed kopniakiem. Wilkor urwie ci rękę z taką samą łatwością, z jaką pies rozrywa szczura. Czy wciąż chcecie je zatrzymać?

— Tak, ojcze — potwierdził z powagą Bran.

— Tak — powtórzył jak echo Robb.

— Szczeniaki mogą zdechnąć bez względu na to, jak bardzo będziecie się starali.

— Nie zdechną — zapewnił go Robb. — Nie pozwolimy im zdechnąć.

— A zatem zatrzymajcie je — zwrócił się do synów. — Desmond, zabierz pozostałe, musimy wracać do Winterfell przed zmrokiem.

Wszyscy już wsiadali na swoje konie, kiedy Yngvild i Jon Snow usłyszeli ciche kwilenie. Oboje słysząc to samo spojrzeli na siebie, żeby zaraz ich wzrok przeniósł się na drugą stronę mostu.

Oboje skierowali się w tamtą stronę i kiedy Jon podniósł gałąź, zobaczyli w śniegu dwie leżące kulki. Jedna była tak ruda, że aż raziła w oczy, zupełnie jak kolor włosów Yngvild, a druga była zupełnie biała, tak biała, że komponowała się ze śniegiem, na którym leżała.

Yngvild posyłając przyjacielowi krótkie spojrzenie wyciągnęła niepewnie ręce po pomarańczową kulkę. Kiedy wyciągnęła ją z zaspy, spostrzegła, że ta jest samiczką i ma czerwone oczy.

— Pewnie odłączyły się od pozostałych — Jon Snow zwrócił się do ojca, który zaniepokojony na nich patrzył.

— Albo zostały odpędzone — zauważył Lord.

Yngvild spostrzegła, że tylko te dwa szczeniaki, które znalazła z Jonem Snow otworzyły już oczy.

— Dziwne — wtrącił Theon Greyjoy z wymuszonym uśmiechem. Rudowłosa posłała mu najbardziej zabójcze spojrzenie jakie tylko potrafiła, ale chłopak nic sobie z tego nie zrobił, tylko mówił dalej: — Zdechną jeszcze przed tamtymi.

— Nie sądzę, Greyjoy — odpowiedział za nią Snow. — One należą do nas — wskazał na siebie i Yngvild.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro