Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dziewięć

Napastnik zabójczo zaciskał palce na jej szyj, aż nagle, ku jej uldze zaprzestał. Yngvild poczuła również jak ciężar mężczyzny opuszcza jej ciało. Kiedy dotarło do niej, że wreszcie może oddychać, łapczywie wciągnęła powietrze.

Podniosła się do pozycji siedzącej i już lekko się uspokoiła. Zobaczyła, że najemnik, który chciał zaatakować młodego Starka leży na ziemi, a na nim siedzi Ruta, która najwyraźniej wygryzała mu coś z tętnicy. Wilkor Brana położył się obok niego.

Lady Catelyn roztrzęsiona opierała się o łóżko syna z zakrwawionymi rękoma.

— Lady Catelyn... — chciała do niej powiedzieć, ale zamiast jej codziennego głosu, z gardła dziewczyny wydobył się zachrypnięty dźwięk, który nie oznaczał żadnych słów.

***

Drina podała jej małe lusterko, a ona przyjrzała się swojej szyj. W niektórych miejscach była zaczerwieniona i podrapana, gdzieniegdzie były ślady pozostawione po paznokciach najemnika i krew, która zdążyła zaschnąć. Cała szyja była fioletowa od mocnego uścisku, a Yngvild straciła głos, jednak maester uspokoił ją, że wkrótce zacznie mówić jak dawniej, a nawet jeszcze lepiej.

— Owiniemy chustą. — Aleksandryna jak zwykle miło się do niej uśmiechnęła, wyciągając z jej kufra długi szal.

Odwzajemniła jej uśmiech i pokiwała twierdząco głową, bo co innego mogła zrobić albo powiedzieć?

Jasno włosa owinęła jej szyję i ułożyła materiał, tak, żeby wyglądał jak najlepiej.

— Chodź. — Wzięła ją pod rękę, jak to już obie miały w zwyczaju i skierowały się do Bożego Gaju. Dwórka już wiedziała, że Yngvild uwielbia spędzać czas przy Czardrzewie i to ją uspokaja, dlatego też Drina nie obciążała jej zbędnymi obowiązkami jak septa, tylko częściej zaprowadzała ją w to cudowne miejsce.

Rudej to w żadnym wypadku nie przeszkadzało. Naprawdę musiała to przyznać, że uwielbiała Boży Gaj i tam czuła się najlepiej, ale i tam też spotykała się potajemnie z Robbem.

— Pójdziesz sama? — spytała Drina dla pewności i dodała szeptem: — wiesz, że boje się tego miejsca.

Yngvild spojrzała na nią i chciała powiedzieć, żeby ta się nie bała, ale nie mogła powiedzieć ani słowa, więc tylko pokiwała twierdząco głową i sama weszła do środka.

Pod Czardrzewem siedział Robb, który zamyślony głaskał swojego wilkora.

Jej obecność zauważył dopiero, kiedy usiadła obok niego. Bez słowa przytuliła się do niego, a on objął ją od tyłu. 

Przymknęła oczy, rozkoszując się chwilą. Lekkim powiewem wiatru, leśnym zapachem i ciepłem parującego stawu. A także jego bliskością.

— Dziękuję — przerwał ciszę. — Za to, że pomogłaś mojej matce. I Branowi — wyjaśnił, kiedy spojrzała mu w oczy. 

Chciała powiedzieć mu tak wiele... Chciała mu powiedzieć, że kocha jego i całą jego rodzinę, za którą mogłaby oddać życie, ale nie mogła, więc przerwała jego dalszy monolog pocałunkiem.

Zaskoczyło go to, ale odwzajemnił pieszczotę. Usiadła mu okrakiem na kolanach i wplotła palce w jego kręcone włosy. Uwielbiała to robić.

***

— Matka teraz ciągle odpoczywa. Nie spała od miesiąca i teraz odsypia — tłumaczył jej, kiedy szli przez dziedziniec do maestera. 

W odpowiedzi pokiwała głową. 

Lady Catelyn na pewno będzie teraz chciała znaleźć winnego, a ona jej pomoże. Bran był dla niej ważny, był bratem jej ukochanego. 

***

— Dobrze się goi. — Luwin posłał jej uśmiech. — Powiedz coś - zażądał.

— Jestem — jej głos był zachrypnięty i brzmiał jak jakieś stare, dawno nieużywane urządzenie — Yngvild Reed.

— Jeszcze trochę... — odwrócił się, szykując jakieś zioła. Podszedł do swojego stanowiska i zalał kubek ciepłą wodą. Wrócił do niej i podał jej go. — Wypij — polecił, a ona wzięła napar i wypiła całą zawartość. Fakt, że smakowało okropnie, ale przekonało ją to, że po tym będzie się czuła lepiej. 

Maester jeszcze raz podszedł do swoich rzeczy i w stosie małych zwojów zaczął czegoś szukać.

— Zapomniałbym... — mruknął, podając jej list.

Rozwinęła go z prędkością niemalże światła.

Lordzie Eddardzie, Lady Catelyn, piszę do was z najgłębszymi wyrazami szacunku i pragnę wam oświadczyć, iż wszystkie formalności rodu Reed i Tully zostały już zatwierdzone oraz to, że Lord Edmure z niecierpliwością czeka na swoją narzeczoną.

                                           Lord Przesmyku, Howland Reed, od wieków zaprzysiężony chorąży Rodu Starków

W gardle poczuła jeszcze większą susz. Znad kartki przeniosła wzrok na maestera, który zaniepokojony przypatrywał się jej. Pokiwała głową na znak, że wszystko gra, choć nie grało nic, ale nie mogła mu ujawnić prawdy.

— Możesz go wziąć... Przekaże lady Catelyn wieści.

Więc nie czekając dłużej wstała z krzesła i owinęła szyję chustą, a następnie w ekspresowym tempie skierowała się do wyjścia.

Za drzwiami oczywiście czekał na nią Robb.

Zatrzaskując drzwi do komnaty Luwina zatrzymała się i spojrzała na chłopaka.

W jego błękitnych oczach dostrzegła zaintrygowanie, ale szybko mu je odebrała, patrząc na niego chłodno i bez uczucia.

— Coś się stało? — Zmarszczył brwi.

Tak! To twoja wina! Nie powiedziałeś im! - chciała mu wykrzyczeć, ale nie mogła nawet mówić, więc tylko rzuciła w niego listem od pana ojca i szybko skierowała się do siebie.

Pod drzwiami jej komnaty siedziała Ruta, cierpliwie czekając na otwarcie drzwi. Nie ma Driny? - pomyślała, widząc wilkorzyce.

Kiedy ruda ją zobaczyła od razu się rozpromieniła i pokręciła ogonem. Yngvild nie było do śmiechu, jednak mimo to uśmiechnęła się do niej i pogłaskała przyjaciółkę.

Kiedy tylko uchyliła drzwi, Ruta wbiegła do środka i wskoczyła na łóżko.

Yngvild podeszła do okna i zamyśliła się.
Zaczęła wspominać Jona, ich relacje i pożegnalny pocałunek. Na to wspomnienie przymknęła oczy, przypominając sobie smak jego ust. To nie był taki pocałunek jak z Robbem. To nie była taka miłość...
Jednak teraz to już było bez znaczenia. Jon wyjechał na Mur. Tak już musiało być.

***

Obudził ją delikatny pocałunek w policzek.
Zmarszczyła brwi i otworzyła oczy.

Nad nią nachylał się Robb z uśmiechem.

Spojrzała na niego zaspana i zaciekawiona.

— Chodź. — Podniósł się z jej łóżka i podał jej rękę, by mogła wstać za nim.

Wyjrzała przez okno i spostrzegła, że jeszcze jest ciemno, ale i tak chwyciła jego rękę.

Kiedy już wstała, Robb podał jej którąś z jej starych sukien, które kiedyś tak uwielbiała nosić, nim musiała stać się lady.

Szybko się w nią przebrała, nie zważając na obecność ukochanego. I tak już się przed nim rozbierała.

Dopiero teraz zobaczyła, że Stark przyniósł dla niej jedno ze swoich najcieplejszych futer.

Nim narzucił je na nią, ta rzuciła mu się na szyję, niemo dziękując za ciepłe ubranie. Od zawsze uwielbiała jego futra, zawsze były ciepłe i przesiąknięte jego zapachem, który tak kochała.

Po cichu wyszli z jej komnaty, kierując się na dwór.

— Robb... — odezwała się cichutko, by wyjaśnił jej gdzie idą, ale ten tylko odwrócił do niej na chwilę głowę i palcem pokazał, by była cicho.

Dotarli do stajni, a tam czekały na nich ich, już osiodłane konie.

Jeszcze bardziej ucieszyła się widząc swoją śnieżnobiałą klacz. Tak bardzo za nią tęskniła...

— Zabieram cię w nasze miejsce — powiedział jej do ucha, pomagając wsiąść na konia. Zaraz podszedł do swojego konia i również usadowił się w siodle.

Spojrzał jeszcze na nią i popędził swojego konia w stronę bram, a ona pogalopowała za nim.

Uśmiechnęła się, kiedy jechali leśną drogą, a wiatr przyjemnie muskał jej policzki i rozwiewał włosy. Jak kiedyś... Brakowało tylko Jona....

Nie była to długa droga, kiedy dotarli do ICH miejsca.

Polana się nie zmieniła. Pośrodku rosło ICH wielkie drzewo, a trawa była lekko przysypana śniegiem. Widziała to, mimo, że było ciemno. Widziała to, bo doskonale znała ten cudowny widok.

Z wdzięcznością spojrzała na Robba i na swojej śnieżnej klaczy ruszyła pod drzewo. Wiedziała, że to niemożliwe, ale do ostatniej chwili marzyła, by Jon czekał na nich, siedząc na korzeniu.

Ale to były tylko marzenia. One nie zawsze się spełniały. Musiała docenić to co miała teraz. Miała Robba, którego kochała.

Zsiadła z konia i wylądowała na drobnej warstwie śniegu. W futrze ukochanego Starka było jej idealnie ciepło, ale i tak czuła zimno nadchodzącej zimy, która uderzała w jej twarz.

Podeszła do drzewa i dotknęła go, przymykając oczy.

Usłyszała jak Robb zbliża się do niej i obejmuje od tyłu, zagłębiając głowę w jej szyję.

— Dziękuję — wyszeptała zachrypniętym głosem. — Tęskniłam za tym miejscem...

— Ci... — przerwał jej. — Jutro im powiemy — obiecał, przytulając ją jeszcze bardziej.

Uśmiechnęła się i odwróciła do niego, pozostając w jego ramionach. Wspięła się na palce i złożyła przeciągły pocałunek na jego ustach, który oczywiście odwzajemnił.

***

— Nie zasnę — marudził jej już od kilku dobrych minut.

Jakiś czas temu dopiero wrócili do Winterfell i leżeli w jej komnacie. Robb narzekał, że nie może spać, nawet jeśli nie próbował zasnąć.

Yngvild słysząc te słowa po raz setny przewróciła oczami.

— Po prostu zamknij oczy... — mruknęła, odwracając się do niego plecami. W przeciwieństwie do niego, jej chciało się spać.

— Nie... — powtórzył po dłuższej chwili. — Yngvild... Nie zasnę...

Warknęła i podniosła się do siadu.

— Nie zasnę. — Również się podniósł i powtórzył swoją kwestie.

— Zaraz będzie dzień — zauważyła, patrząc na okno.

— Nie zasnę.

— Robb! — warknęła, jak tylko mogła przez pokrzywdzone struny głosowe.

Poczuła jego ciepłą dłoń na swoich plecach i od razu zrozumiała do czego zmierzał. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła.

— Ja też już nie zasnę — oznajmiła i złączyła ich usta w pocałunku.

Przysunął ją do siebie i objął rekoma w tali. Jej ręce jeździły po jego torsie, a usta pieściły jego szyję.

Jedną ręką odnalazł na oślep sznurek, który trzymał jej halkę w której spała. Jednym ruchem rozwiązał ją, a ubranie bezwstydnie zsunęło się z niej.

Chciała się zakryć, ale chłopak uniemożliwił jej to, dotykając jej nagiej piersi. Podobało jej się to. I chciała więcej, już nie liczył się dla niej ślub, w tym momencie chciała tylko jednego.

W szybkim tempie znalazła jego zapięcie stroju i on również pozostał nagi.

— Chcesz tego? — zapytał, odsuwając się lekko od niej. Widziała w jego oczach, że pragnął tego jak jeszcze niczego.

— Tak.

Oboje byli tym wszystkim lekko skrępowani. 

Dziewczyna położyła się na plecach, czekając na jego ruch. Przypatrywał się jej jeszcze przez chwilę, skanując każdy urywek jej ciała. 

Nie trwało to jednak długo, nachylił się nad nią i zaczął składać krótkie pocałunki od szyj do piersi, aż schodził coraz niżej.

Podobało jej się to, miała wrażenie, że jej ciało dopiero teraz budzi się ze snu. W myślach błagała, by znalazł się już w niej, by uwolnił ją od tego uczucia, które nią teraz zawładnęło. 

Jeszcze bardziej rozchylił jej uda i usadowił się pomiędzy nimi. Bała się, to oczywiste, ale zbyt bardzo pragnęła go w tym momencie, by to przerwać.

— Na pewno? — spytał dla pewności, spoglądając na jej twarz.

— Tak — mruknęła, a on zaczął się w nią delikatnie wsuwać. Na początku były to lekkie pchnięcia, jednak im dłużej w niej był, robił się coraz szybszy i agresywniejszy.

Objęła go nogami, synchronizując się z ruchami jego bioder.

Oboje już ciężko oddychali, rozkoszując się chwilą.

Chłopak splótł ich dłonie i przeniósł je nad jej głowę. 

Krzyknęła jego imię, a on nie dawał jej chwili wytchnienia, dopóki drżenie jej ciała nie ustało.

Mruknął coś, a ona zgodnie z jego prośbą otuliła go ramionami, oplotła nogi jeszcze wyżej, by mógł w nią wejść jeszcze głębiej, aż wreszcie brunet jęknął i spuścił się w nią. 

Cały stosunek trwał tylko kilka chwil, jednak dla nich trwał znacznie więcej.

Oboje chcieli tego od początku i wreszcie to zrobili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro