Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dwadzieścia jeden

~ Talisa

O poranku wyjechali z Riverrun, a teraz zapadał już zmrok. Talisa trzymała się przy Robbie, licząc, że wreszcie zwróci na nią uwagę. Pamiętała jak bardzo ucieszyła się, kiedy wezwał ją do siebie jeszcze przed wypadkiem Theona.

— Czegoś potrzebujesz, mój panie? — zapytała uradowana, a motylki w jej brzuchu znowu pofrunęły.

Nie wiedziała dlaczego tak na nią działał. Nigdy się w nikim nie zakochała, a teraz tak. I to w mężu swojej najlepszej przyjaciółki...

Odwrócił się od listów i spojrzał na nią. Przegryzła wargę widząc jego rozwiązaną bluzkę, która ukazywała jej jego pół torsu, który przez lata ćwiczeń z mieczem był pięknie wyrzeźbiony.

— Chcę, żebyś została w Riverrun i dotrzymała towarzystwa mojej żonie. Ostatnio mówiła mi, że wolałabyś jechać z nami.

Poczuła jakby dostała w twarz. Nie mogła przecież na to pozwolić. Musiała z nim być!

— Ależ mój panie — odezwała się smutno i podeszła do niego, ale odsunął się lekko.

— Nie, Taliso — powiedział twardo. — Ile razy mam ci mówić?!

— Chcę tylko jednego, mój panie. — Uśmiechnęła się uwodzicielsko i położyła dłonie na jego ramionach.

Wziął jej ręce i odrzucił je, a sam odsunął się na kilka kroków.

— Kocham Yngvild — oznajmił twardo — i nigdy jej nie zdradzę.

Mimo wszystko nadal nie dała za wygraną i nie zamierzała.

~ Yngvild

Stała przed oknem w swojej komnacie i wpatrywała się w dal. Robb odjechał dziś rano, a jej wydawało się jakby minęły wieki.

Stała i wpatrywała się w dal licząc, że jej ukochany wyjedzie z lasu, przepłynie rzekę i weźmie ją w swoje ramiona.

— Wasza miłość, — do pomieszczenia weszła jakaś kobieta, a Yngvild spojrzała na nią — lord Edmure chciał się z panią widzieć.

— Dobrze. — Ponownie odwróciła głowę w stronę rzeki. — Powiedz mu, proszę, że najpierw muszę się jeszcze przebrać.

— Każe przekazać — oznajmiła. — Pomogę ci, pani...

— Nie trzeba — odparła od razu i skierowała się do swojego kufra z ubraniami.

— Ależ nalegam, Wasza miłość, lord Edmure polecił bym to ja została twoją towarzyszką na dworze.

— Dlaczego lord Edmure o tym zadecydował? — spytała podejrzliwie, co lekko zmieszało dziewczynę. Przecież ja powinnam to zrobić, wybrać kogoś komu ufam, pomyślała, ale niech mu będzie. Może będzie mniej zły na mnie i Robba. — Dobrze — powiedziała po chwili. — Wybierz mi jakąś suknie — poleciła, wskazując na ubrania, a sama usiadła na łóżku, obok Ruty i zaczęła ją głaskać. Ile by dała, by wilkorzyca poszła z Robbem, ale ten twardo jej zaznaczył, że ma zostać z nią i chronić jej w razie czego.

— Ta jest piękna. — Czarnowłosa kobieta wyjęła ciemnozieloną suknie z jej kufra, a ona rzuciła jej krótkie spojrzenie. W oczach dziewczyny nie ujrzała żadnej empatii czy przyjaźni. Nie spodobało jej się to, jak nic w Riverrun, ale zbyła myśli tym, że co do Driny też się myliła.

Pokiwała twierdząco głową i podniosła się.

— Gdzie macie maestera? — spytała, wyciągając się i trzymając ręką za plecy.

— Jest w drugiej części zamku, Wasza miłość — odpowiedziała od razu i podeszła do niej, pomagając zdjąć halkę, którą zarzuciła po nocy z Robbem.

— Przyślij go do mnie pod wieczór, proszę. — Kobieta pokiwała twierdząco głową i założyła jej przez głowę suknie, którą wybrała. — Jak masz na imię? — zapytała, wkładając ręce w rękawy.

— Siggy, Wasza miłość — odpowiedziała, lekko speszona. — Ale wybacz, lord Edmure nie pozwolił mi z tobą rozmawiać.

— Dlaczego? — zmarszczyła brwi, podczas gdy Siggy wiązała jej z tyłu wstążki, żeby suknia dolegała. — Uważaj! — skarciła ją, kiedy zabrakło jej tlenu. — Nie tak mocno.

— Wybacz, pani — odparła wystraszona i poluzowała sznurki.

— Nie bój się tak — zaśmiała się lekko. — Więc, czemu lord Edmure nie pozwolił ci ze mną rozmawiać?

— Nie pozwolił. — I tylko to dostała w odpowiedzi, kiedy pytała nawet o inne rzeczy.

Czy on rzeczywiście jest potworem?, pytała samą siebie w drodze do sali tronowej, do której ją wezwał.

Straże otworzyli jej drzwi, a ona uśmiechnęła się do nich i podziękowała, ale zdawało się, że nawet nie zwrócili na to uwagi.

Na tronie Tullych siedział Edmure, a naokoło niego inni lordowie, którzy nie pojechali z jej mężem, by strzec tych terenów i jej.

— Wasza miłość. — Każdy pokłonił się przed nią.

— Moi lordowie — odpowiedziała, kiwając głową i jeszcze bardziej otulając się przyjemnym futrem, które zarzuciła na plecy i ramiona. — O co chodzi? — zapytała, podchodząc bliżej do ich stołu. Szła za nią Ruta, ale Yngvild dała jej niemy znak, by poczekała w pewnej odległości, gdyż widziała miny lordów, kiedy weszła tu razem z nią.

Teraz była ich Królową i jeśli nie było tu Robba, ona musiała podejmować za niego decyzję czy wysłuchiwać ludzi, bądź otaczać ich opieką.

— Właściwie to o nic szczególnego — odpowiedział Tully i podniósł się ze swojego tronu. — Już kończymy posiedzenie — powiedział do lordów i kiwnął do nich, a oni wcześniej kłaniając się jej jeszcze, wyszli. — Chciałem spędzić z tobą trochę czasu — oznajmił szczerze, schodząc z drobnych schodów do niej. — Jeśli masz być tu przez dłuższy czas, dopóki Robb nie wróci z wojny, o ile wróci...

— Nie myśl tak, lordzie — powiedziała sztywno, przerywając mu. — On wróci.

— Z pewnością. — Mężczyzna uśmiechnął się lekko, przez chwilę zdawało jej się, że to dość kpiący uśmiech, zbyła jednak te myśli. — Ale wracając... Chciałbym żebyśmy się bliżej poznali — wyciągnął ku niej ramię, a ona zawahała się przez chwilę. Przyjęła je jednak i skierowali się chyba na dwór, ale nie była pewna. Nie znała jeszcze na pamięć całego zamku.

— Dlaczego nie pozwoliłeś Siggy rozmawiać ze mną? — zapytała wreszcie, kiedy weszli do ogrodu.

— Ależ lady, — prychnął pogardliwie — ona nie zasługuje, by z tobą rozmawiać.

— Oczywiście, że zasługuje — oznajmiła twardo. — Każdy zasługuje i każdy będzie ze mną rozmawiać jeśli będzie tylko chciał.

— Oczywiście, moja lady — powiedział lekko przygaszony. — Czekałem na ciebie — zaczął rozmowę kiedy usiedli pod płaczącą wierzbą, na drewnianej, starej ławce.

— Wybacz mi, mój lordzie — spuściła głowę. — Wybacz nam.

— Ależ tak, — powiedział z żalem, który mieszał się z odrobiną złości — to miłość. A miłości się nie wybiera, czyż tak? — jeszcze bardziej skuliła się pod wpływem jego kpiącego głosu. — A co jeśli ja się zakochałem? — teraz jego ton głosu zmienił się na jeszcze bardziej szczery i zarazem smutny.

— Nawet jeśli, mój lordzie. — Spojrzała na niego lekko przybita. — Czasu nie da się już cofnąć, a ja kocham Robba i nikt, nigdy tego nie zmieni. Poza tym, nie wiem czy wiesz, ale wkrótce urodzę jego dziecko.

— Wiem, moja lady — teraz to on opuścił głowę. — Ale błagam cię, — wziął ją za ręce — proszę, wychowam to dziecko, dam mu nazwisko, proszę.

— Nie wiem o czym ty mówisz lordzie. — Wyrwała mu swoje dłonie i podniosła się. — Nie życzę sobie takich rozmów - oznajmiła lodowatym głosem. — Na mnie już pora — powiedziała, odwracając się i odeszła razem z Rutą.

***

Leżała na łóżku i myślała o Robbie. Czy nie zdradził mnie już? Czy nie robi tego teraz? Może toczy jakąś bitwę? Co jeśli umarł??

A jeśli jest teraz z Talisą? Na samą myśl o swojej przyjaciółce zebrały jej się łzy w oczach. Zastanowiła się dlaczego Talisa nie wolała zostać z nią, tylko jechać z Robbem.

Zastanawiała się jeszcze nad lordem Edmure'm i nad tym co jej dzisiaj powiedział.

Myśli, które kłębiły jej się w głowie wkrótce odpuściły i pozwoliły spokojnie zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro