dwadzieścia
Szła do namiotu ukochanego. Powiedziano jej, że tam go znajdzie.
Dostała list, który wcześniej przeczytał Robb. Eddard Stark nie żyje. Wiedzieli już wszyscy.
Weszła do namiotu, ale Robba tam nie było. Jedynie na łóżku leżała Talisa, na co Yngvild zmarszczyła brwi.
— Co tu robisz? — spytała podejrzliwie, a na twarzy dziewczyny pojawiło się zakłopotanie. Kiedy ta nie odpowiadała, Yngvild przekręciła oczami. — Nie ważne. — Teraz były ważniejsze sprawy. — Gdzie Robb?
— Wyszedł — odpowiedziała od razu, a lady Stark wyszła jeszcze szybciej.
Rozejrzała się i usłyszała go. Poszła za jego głosem, aż dotarła do drobnego lasu. Był tam. Na górce. Walił mieczem o drzewo, a w jego oczy lśniły.
Nie chciała widzieć go w takim stanie. Czuła wtedy jak serce pęka jej na miliony kawałków.
Poszła w jego stronę.
— Robb — powiedziała spokojnie. — Robb — odezwała się głośniej, kiedy ten ciągle walił mieczem o drzewo. W jego oczach i na policzkach dostrzegła łzy. — Robb!
Podeszła bliżej, a on zaprzestał czynności i spojrzał na nią. Spuścił głowę i wypuścił miecz z dłoni.
— Chodź do mnie — powiedziała troskliwie i rozłożyła ramiona, a on podszedł do niej i wtulił się w nią.
— Zabije ich — powiedział, płaczliwym tonem. — Wszystkich. Zabije. — Płakał, a ona głaskała mu włosy.
— Tak — powiedziała uspokajająco. — Ale póki co nie możesz tego zrobić. Pomyśl o siostrach — zaczęła, kiedy się już lekko uspokoił. — Wiem, że chcesz zemsty. — Patrzyła mu w oczy, które lśniły od łez. — Wiem to doskonale. — Ujęła palcami jego brodę, by on również spojrzał w jej oczy. — Ale teraz kiedy go już nie ma, musisz wrócić na Północ. Już nie zwrócisz mu życia, to smutne, ale to prawda, Robb. On już odszedł. A ty ciągle jesteś Starkiem. Starkiem z Winterfell i musisz wrócić na Północ. Musisz zapomnieć o zemście na czas zimy, później wyrównasz rachunki z tymi pseudo złotymi lwami. Twój ojciec na pewno nie chciałby, byś zostawił swoich ludzi na zimę i Długą Noc, która jest nieunikniona, — w jej oczach przeniknął lekki strach — bo nieumarli zbierają się za Murem. Musimy wrócić do Winterfell, tak jak obiecywaliśmy naszym bliskim, którzy tam zostali. Branowi, Rickonowi i Drinię. Musimy wrócić i przygotować się na zimę. — Znowu przytuliła go do siebie i czule, uspokajająco zaczęła głaskać po kręconych włosach. — Nie możesz już ryzykować swoim życiem, moim, swojej matki i swoich ludzi, a także naszego nienarodzonego dziecka.
***
Siedziała na pniu starego drzewa i przyglądała się jak drobne ryby i małe kijanki pływają w strumyku. Czekała na Rutę, która wybrała się na polowanie z Szarym Wichrem.
Ekspresowo podniosła głowę, słysząc jakiś odgłos z lasu, ale nie przestraszyła się. Pomyślała, że to Ruta albo Szary Wicher. Z krzaków wyszło jednak coś innego.
Szara plama zbliżała się do niej, aż wreszcie przybrała postać również wilkora.
— Nymeria — wyszeptała cicho. — Co tu robisz? — zapytała z uśmiechem, podnosząc się z kamieni i podeszła do wilka. W oczach wilczycy dostrzegła zatroskanie. —Gdzie Arya? — spytała zaniepokojona, a Nymeria opuściła łeb. — Poszukaj jej — rozkazała po chwili, głaszcząc ją za uchem. — Poszukaj jej i przyprowadź na Północ, do Winterfell, do domu.
***
Po kolejnej naradzie lordowie opuścili ich, a oni zostali przytuleni do siebie i siedzieli w ciszy. Zaraz jednak sprzed wyjścia cofnął się do nich Theon.
— Przyda wam się flota — zaczął. — Bez niej nie zdobędziecie stolicy.
— Nie chcemy jej zdobywać — odezwała się Yngvild. — Chcemy pokoju.
— Nie mniej — Greyjoy posłał jej nienawistne spojrzenie — mój ojciec ma okręty i ludzi.
— Z którymi walczył mój ojciec — tym razem zabrał głos Robb.
— Balon walczył z Robertem by wyzwolić się z zależności — nie pozwolił mu skończyć. — Tak jak wy teraz. Jestem jego dziedzicem — ciągnął, a Yngvild coraz bardziej się to nie podobało. Po co miałyby to robić, skoro nigdy nienawidził rodu Starków? — Posłucha mnie. Jestem pewien. Nie jestem Starkiem, wiem — mówił — ale twój ojciec dobrze mnie wychował. Pomścijmy go razem.
***
— Nie potrzebny ci Balon Greyjoy. — Stała za ścianą z materiału i podsłuchiwała, choć wiedziała, że nie powinna, ale była ciekawa co na temat pomysłu Theona ma do powiedzenia lady Catelyn, a wiedziała, że gdyby poszła z Robbem, lady hamowała by się w niektórych słowach.
— Ma dwieście okrętów — zauważył.
— W Królewskiej Przystani są miliony szczurów. — Najwyraźniej jej również nie przypadł ten pomysł do gustu. Przez zapalone w namiocie świece i cienie, które rzucały przedmioty i lady, widziała jak Robb siedzi, a jego matka chodzi w tą i w tamtą. — One też mają za nas walczyć?
— Wiem, że nie ufasz Greyjoyowi.
— Nie ufam Greyjoyowi, bo nie jest tego wart! — podniosła głos. — Twój ojciec położył kres jego buntowi — przypomniała i usiadła bezradnie, naprzeciwko niego.
— Tak — zgodził się. — A teraz to ja jestem buntownikiem. Jak wcześniej mój ojciec. Jesteś żoną i matką buntowników — powiedział, a Yngvild słysząc to parsknęła śmiechem, jednak na szczęście zdążyła zakryć sobie usta i dała wiarę, że nie usłyszeli tego.
— Mam też inne dzieci — powiedziała. — Zapomniałeś o tym. — I znowu się podniosła, odchodząc w drugą część namiotu.
— Jeśli wymienię Królobójce za dziewczynki, stracę chorążych! — zdenerwował się. Ale co mógł na to poradzić?
— Zostawisz Sansę królowej?! — Stanęła w miejscu i odwróciła się do niego, unosząc ręce ku górze. — A Arya, gdzie ona się podziewa? — ruda wyczuła po jej głosie, że kobieta jest bliska płaczu. — Walczymy by je uwolnić!
— To nie takie proste, wiesz o tym!! — wykrzyczał jej ukochany, a jej serce po raz kolejny zostało ściśnięte.
W namiocie zapanowała cisza, a lady Catelyn znowu usiadła. Yngvild doskonale zdawała sobie sprawę, że dla wszystkich ta wojna była bardzo ciężka.
***
— Robb. — Spotkała się z nim, kiedy przyszedł do niej wieczorem. Zdjął z ramion ciężkie futro i odpiął pas z mieczem. Przetarł dłonią twarz i zmęczony usiadł na łóżku, podczas kiedy ona uważnie przypatrywała mu się z drugiego końca namiotu.
— Słucham? — spytał po dłuższej chwili, unosząc na nią swój wzrok.
Uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko, ponieważ musiała zmienić jego zdanie na jakiś temat. Zawsze tak robiła, poza tym Drina jej to nawet ostatnio poleciła, jeszcze przed jej wyjazdem na Południe.
— Kiedy nie będzie chciał cię słuchać — powiedziała poważnym tonem — albo nie będzie myślał jak ty, zaszantażuj go seksem. — Uśmiechnęła się. — To zawsze działa — i mrugnęła do niej.
Tak więc w tym momencie rozwiązała sznurek trzymający jej sukienkę i w chwili była już naga. Mimo, iż brzuszek miała lekko zaokrąglony, w reszcie ciała pozostała szczupła, dlatego nie widziała powodu, by przestała pociągać Robba.
Podeszła do niego i okrakiem usiadła na jego kolanach. Zaczęła rozpinać mu ubranie i składać pocałunki.
— Dlaczego? — spytał szczęśliwy.
— Bo stęskniłam się za tobą — wyszeptała i przeniosła jego ręce ze swoich pleców na swoje piersi, a on zaczął je ściskać.
Popchnęła go na łóżko, żeby się położyli i zawisła nad nim. Ustami schodziła na jego tors, który pozostał nagi.
— Nie możesz wysyłać Theona na Żelazne Wyspy — zaczęła, między pieszczeniem go.
— Nie mów mi o tym. — Jego ręce znowu zaczęły błądzić po jej plecach, aż wreszcie znalazły pośladki. — Nie tutaj. — Ścisnął je, a ona jęknęła.
Na oślep ściągnęła jego spodnie, a ustami schodziła coraz niżej.
— Nie zrobisz tego — powiedziała i zaprzestała wszelkich czynności.
Przewrócił oczami i mruknął coś pod nosem.
— Potrzebujemy jego poparcia. — Ona się podniosła i usiadła na jego biodrach,a on pozostał w leżącej pozycji.
— To czemu nie pozwoliłeś wysłać mi listu do mojego pana ojca? — To pytanie pozostawił jej bez odpowiedzi. — Nie możesz wysłać Theona — powiedziała twardo. — On nas zdradzi. Nawet Jon wielokrotnie ci powtarzał, żebyś mu nie ufał.
— Jon — mruknął zdenerwowany. — Gdzie teraz jest Jon?!
Spojrzała na niego jak na wariata.
— W Nocnej Straży, wiesz doskonale, że gdyby był tu teraz z tobą uznali by go za dezertera.
— Masz rację — powiedział po chwili. — Dobrze, że go tu nie ma... Jeszcze byś mnie z nim zdradziła, co?
— O czym ty w ogóle pieprzysz?! — Podniosła się z niego i stanęła na równe nogi.
— Widziałem was — oznajmił z jadem. — Widziałem jak się z nim całujesz. W jego dzień wyjazdu. Pożegnalny pocałunek, prawda? — zakpił, a ona poczuła jakby właśnie dostała w twarz.
— Nie wierzę — wyznała ze łzami w oczach i odwróciła się od niego, by nie dostrzegł tego. Pospiesznie wciągnęła sukienkę i założyła płaszcz na ramiona.
— Poczekaj — zatrzymał ją jeszcze przed wyjściem, odzywając się do niej, ale nawet na nią nie spojrzał. Odwróciła się w jego stronę, licząc, że to co powiedział, tylko jej się przesłyszało i wcale nie miał tego na myśli.
— Tak? — zapytała drżącym głosem.
— Przyprowadź mi Talisę, muszę z nią o czymś pomówić.
Zacisnęła zęby i wyszła ze ściśniętym gardłem. Znajdując się już poza namiotami, głęboko wciągnęła powietrze. Uklęknęła i zakryła sobie usta dłonią, by nikt nie usłyszał jak płacze.
Po kilku minutach otarła jednak łzy i podniosła się. Pomyślała, że Robb ma prawo się tak zachowywać. Jest mu ciężko, zdała sobie sprawę, a ja powinnam go wspierać.
Myśli o Talisie zbyła, mając nadzieję, że rzeczywiście chce z nią tylko porozmawiać.
Jej smutek szybko zmienił się w złość. Musiała powstrzymać Theona. Idąc przez obóz starała się, by nikt jej nie zauważył, a jeśli już to nie zwracał na nią większej uwagi. Wzięła czyjś łuk i zabrała strzałę. Pomyślała, że może jedna wystarczy, w końcu kiedyś bardzo dobrze umiała strzelać.
Krakena znalazła w jego namiocie. Zobaczyła go przez materiałowe drzwi, które falowały na delikatnym zimowym wietrze. W duchu podziękowała Bogom, że Theon chciał spać na samym końcu obozu, bo za wojskiem zawsze chodziły kurwy i miał wielki wybór, jak to ujął.
Właśnie jedna z nim była. Doskonale widziała ich cienie zza krzaków. Dziewczyna oparta była o jakiś mebel, a Theon wchodził w nią z gwałtownością.
Czekała. Czekała i patrzyła z wrogością. Ale nie na dziewczynę, tylko na chłopaka.
Kiedy skończyli, dziewczyna pożegnała się z chłopakiem i wyszła, a on odprowadził ją. Kiedy nie ruszał się, a jedynie wpatrywał w stronę w którą poszła jego kurwa, Yngvild pomyślała, że teraz musi to zrobić.
Podniosła się, ale dopilnowała, by nikt jej nie zauważył.
Nałożyła strzałę na cięciwę i naciągnęła ją, unosząc łuk. Przełknęła ślinę i czekała chwilę z naciągniętą strzałą. Zacisnęła dłoń na łuku.
I strzeliła, przebijając mu strzałą nogę.
Taki miała zamiar. Nie chciała go zabić, bo Robbowi byłoby jeszcze bardziej smutno, ale nie chciała, by Theon popłyną na Żelazne Wyspy.
***
Płynęli Kamiennym Nurtem do Riverrun. Yngvild siedziała przytulona do Robba i przysypiała, a przed nimi siedziały ich wilkory.
— Już jesteśmy — wyszeptał jej do ucha, a ona otworzyła oczy. Ukazał jej się ogromny zamek, mały port i ludzie, którzy wyszli im na powitanie. Dopiero teraz zwróciła uwagę również na to, że stojący na murach żołnierze i służący krzyczeli głośno jej imię, Robba, a także ,,Winterfell!", a wszędzie powiewały sztandary Tullych.
Mimo wszystko, nawet jeśli byli pokłóceni między sobą, swoim ludziom powinni dawać wsparcie, nawet tym, że oni się trzymają razem.
— Jeszcze mogę chwilę pospać... — mruknęła, kiedy zobaczyła, że płyną jeszcze dalej, pod jakimś murem i bramą.
Otworzyła oczy po raz drugi, kiedy się już zatrzymali. Na schodach czekali jacyś rycerze i... zapewne lord Edmure.
— Pomóżcie im — rozkazał jej niedoszły i trzej żołnierze zeszli na trzy stopnie zanurzone w wodzie i przyciągnęli łódź długimi bosakami. Kiedy Szary Wicher i Ruta wyskoczyli na schody, jeden z nich rzucił gwałtownie drąg i cofnął się, lądując w wodzie. Pozostali roześmiali się, a poszkodowany spuścił głowę.
Młody lord Manderly wyskoczył ponad burtę łodzi i ująwszy za pozwoleniem lady Catelyn wpół, podniósł ją i postawił na suchym stopniu nad sobą.
Robb ujął Yngvild i wyjął ją z łodzi, posyłając jej przepraszający uśmiech, ona w odpowiedzi posłała mu smutne spojrzenie. Postawił ją, a ona odwróciła się w stronę lorda, który podszedł do nich. W między czasie poprawiła sobie skórzaną rękawiczkę, która przekrzywiła jej się na dłoni.
— Kochana siostro — najpierw przywitał się z lady Catelyn, a później odwrócił do Yngvild. — Lady Stark — powiedział przez zaciśnięte gardło. W jego oczach dostrzegła błysk, który ani trochę jej się nie spodobał. — Jesteś jeszcze piękniejsza, niż mogłem to sobie wyobrazić — z rozmarzonym głosem ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek, nie odrywając oczu od jej twarzy.
***
— Chodźmy do Bożego Gaju — poprosiła Starka, ciągnąc się za jego ręką.
— Dobrze — zgodził się, całując ją lekko w czoło, na co uśmiechnęła się.
Znaleźli miejsce pod zielonym baldachimem, pośród wysokich sekwoi i starych, potężnych wiązów.
Robb wbił swój długi miecz w ziemię przed Drzewem Sercem i uklęknął, opierając się rękoma o jego rękojeść. Yngvild uklękła obok niego, wtulając się w jego bok i kładąc głowę na jego ramieniu.
Zaraz obok nich pojawili się inni lordowie Północy, Jon Umber, Rickard Karstark, Maege Mormont, Galbart Glover i inni, ale ruda nie zwracała na nich uwagi.
Dziękowała Bogom, że Robb wrócił z bitwy żywy, dziękowała, że jest z nim w ciąży, dziękowała, że odbili Riverrun Lannisterom i że pojmali Jaime'go Lannistera. Modliła się, by wkrótce wrócili na Północ, do Winterfell, by Nymeria znalazła Aryę i przyprowadziła ją do domu, by ich dziecko było silne i zdrowe. Modliła się, by nic złego ich nie spotkało.
Robb podniósł się powoli i pomógł wstać swojej żonie, a następnie schował swój miecz do pochwy. Odeszli kawałek od modlących się lordów i dostrzegli lady Catelyn.
— Mamo — odezwał się Robb, zaciągając swoją ukochaną za sobą. — Musimy zwołać radę. Podjąć decyzje.
— Twój dziadek chciałby się z tobą zobaczyć — oświadczyła i spojrzała jeszcze na Yngvild. — I z tobą również, chciałby zobaczyć żonę swojego wnuka, w dodatku, kiedy spodziewa się dziecka. — Uśmiechnęła się. — On jest bardzo chory...
— Tak, słyszałem już o tym — powiedział smutno. — Przykro nam, mamo, ze względu na lorda Hostera i na ciebie, ale najpierw musimy się naradzić. Otrzymaliśmy wiadomość z Południa, Renly Baratheon zażądał korony swojego brata.
— Renly? — spytała szczerze zdziwiona. — Sądziłam, że lord Stannis...
***
Rada wojenna zebrała się w Sali Tronowej, przybyli zasiedli przy czterech prowizorycznych stołach ustawionych w kwadrat. Lord Hoster był zbyt słaby, by wziąć w niej udział, dlatego to lord Edmure zasiadł na tronie Tullych, u jego boku był Brynden Blackfish, a inni chorążowie po prawej i lewej stronie przy bocznych stołach.
Wieść o zwycięstwie pod Riverrun dotarła do rozproszonych lordów Tridentu, co skłoniło ich do powrotu.
Po drugiej stronie zasiadali lordowie Północy, Robb i Yngvild naprzeciwko lorda Edmure'a. Yngvild siedziała po prawej stronie Robba, a lady Catelyn po jego lewej stronie. Od strony rudej siedział Greatjon i Manderly, z którym ostatnio zdążyła się nawet zaprzyjaźnić, gdyż był w jej wieku; po stronie Cat lord Glover i lady Mormont. Lord Karstark siedział wychudzony, przepełniony żalem, wyglądał jak postać z koszmaru, brudny i z potarganą brodą, Yngvild jednak dziękowała Bogom, że to jego synowie zginęli w Szepczącym Lesie, a nie Robb, bo wtedy to ona by była jak postać z koszmaru, jeśli w ogóle by to przeżyła. Często myślała o tym co zrobiła by gdyby jej Robb umarł, ale myśli zazwyczaj kończyły się na tym, że sama by się zabiła. Skoczyłaby ze skały na twardy grunt bądź do rzeki. Nawet dziecko, które nosiła nie uratowałoby jej po śmierci Robba.
Dyskusje przeciągały się do późnej nocy, a Yngvild przez cały czas czuła na sobie wzrok swojego niedoszłego. Wzrok, który stanowczo jej się nie podobał.
Każdy z obecnych miał prawo zabrać głos i każdy z tego korzystał. Były krzyki, przekleństwa, przekonywania, żarty, targowania się. Niektórzy walili kuflami o stół, grozili, wychodzili wzburzeni i wracali posępni albo uśmiechnięci.
Robb słuchał wszystkich. W przeciwieństwie do Yngvild, ona leżała na jego ramieniu i pod stołem bawiła się jego rękawem, na zmianę z jego palcami.
Była zmęczona, chciało jej się spać, w dodatku w pomieszczeniu śmierdziało i było duszno, a jej od tego chciało się wymiotować.
Rozbudziła się dopiero, kiedy jej ukochany zabrał głos, pierwszy raz tego wieczoru.
— Renly nie jest królem — stwierdził tak poważnym tonem, że niemal go nie poznała. Kiedy mówił takim głosem nadawał swojej osobie jeszcze bardziej przerażający wygląd. On naprawdę jest jak wilk, zdała sobie sprawę, mój biedny Młody Wilk.
— Chyba nie myślisz przystać do Joffreya, panie — powiedział lord Glover. — On zabił twojego ojca.
— To czyni go złym — odparł jej Młody Wilk. — Ale nie wiem w jaki sposób czyni to królem Renly'ego. Joffrey wciąż pozostaje najstarszym synem Roberta, tak więc zgodnie z prawem tron jemu się należy. Gdyby jednak umarł, do czego mam zamiar doprowadzić, — zapomniałeś o pokoju? — ma młodszego brata. Tommen jest następny.
— Tommen także jest Lannisterem — warknął... któryś z pomniejszych lordów z Riverrun.
— To prawda — przyznał Robb. — Ale nawet jeśli żaden z nich nie zostałby królem, dlaczego miałby nim być lord Renly? On jest młodszym bratem Roberta. Tak jak Bran nie może zostać lordem Winterfell przede mną, tak samo Renly nie może wyprzedzić lorda Stannisa.
— Lord Stannis ma pierwszeństwo — przyznała lady Mormont.
— Renly został koronowany — powiedział któryś z nich. — Popierają go w Wysogrodzie i Końcu Burzy, Dornijczycy też nie będą się ociągać. — Już wiedziała, że nie polubi tej osoby. — Jeśli Winterfell i Riverrun przyłączą się do niego, będzie miał po swojej stronie pięć z siedmiu wielkich rodów. Sześć, jeśli Arrynowie się ruszą! Sześć rodów przeciwko Casterly Rock! Nie minie rok, a nabijemy na pale ich głowy, głowę królowej i jej chłopaka, lorda Tywina, Królobójcy, Krasnala, ser Kevana, wszystkich! Oto czego możemy oczekiwać, kiedy przyłączymy się do króla Renly'ego. Cóż takiego posiada lord Stannis, co kazałoby nam odrzucić to wszystko?
— Prawo — Robb nie dawał za wygraną.
— Radzisz więc stanąć po stronie Stannisa?
Yngvild niezauważalnie nachyliła się w stronę Jona Umbera i spytała:
— Kim jest ten człowiek, lordzie?
— To ser Marq Piper, moja lady — odpowiedział równie cicho.
— Nie wiem — znowu swoją uwagę skupiła na Starku. — Modliłem się o radę, lecz Bogowie mi nie odpowiedzieli. Lannisterowie zabili mojego ojca za zdradę. Wszyscy wiemy, że to kłamstwo, lecz jeśli Joffrey jest prawowitym królem, a my wystąpimy przeciwko niemu, wtedy nas uznają za zdrajców.
— Mój pan ojciec radziłby zachować ostrożność — przemówił ser Stevron, a na jego ustach pojawił się przebiegły uśmiech Freyów. — Czekać. Niech obaj królowie zagrają o tron. Kiedy skończą walczyć, złożymy hołd wygranemu albo staniemy przeciwko niemu; tylko wtedy możemy podjąć decyzję. Wiedząc, że Renly zbroi się, lord Tywin chętnie przystałby pewnie na zawieszenie broni... i będzie liczył na bezpieczny powrót syna. Dostojni lordowie, pozwólcie, bym udał się do niego do Harrenhal i uzgodnił dogodne warunki ugody i okupów...
Jego głos utonął jednak w fali okrzyków i oburzenia.
— Tchórz! — zagrzmiał Greatjon.
— Błagając o zawieszenie broni, przyznamy się do własnej słabości — przyznała lady Mormont.
— Co nam po okupach, nie wolno oddać Królobójcy — zawołał lord Karstark.
— Moi lordowie — odezwała się Yngvild, wstając, a wszyscy uspokoili się. Czuła wzrok ich wszystkich na sobie, ale wzrok Robba, był najbardziej czujny. — Musimy mieć pokój. Rozumiem, że chcecie zemsty za lorda Eddarda Starka, ale na razie nie możemy jej dokonać. — W tle słychać było lekkie szumy ze strony lordów dorzecza, ale ona mówiła dalej: — Pragnę wam przypomnieć, że nadchodzi zima. Lord Eddard zawsze nam to powtarzał, tak jak ród Starków. Lato było długie i ciepłe, a zima będzie jeszcze dłuższa i zimniejsza. Wiem również, że za Murem zbiera się coś, czego jeszcze nie dane było nam ujrzeć jak żyjemy. Dlatego...
— Pani, jesteś kobietą — przerwał jej lord Umber. — Kobiety nie rozumieją takich rzeczy.
— Należysz do łagodniejszej płci — poparł go lord Karstark. — Mężczyzna odczuwa potrzebę zemsty.
— Może to i prawda, moi lordowie — spojrzała na nich smutno. — Ale w tym momencie was proszę, błagam dajcie lady Catelyn opłakać męża, dajcie mi spokój i poczucie bezpieczeństwa. Jak już pewnie wiecie, z Robbem spodziewamy się dziecka. — Dotknęła swojego brzucha. — Ile bym dała, by wychować je z dala od wojny — westchnęła i położyła dłoń na ramieniu ukochanego — i ile bym dała, żeby dziecko miało ojca... Wiem również, że nadchodzi zima i proszę was, wróćmy na zimę na Północ, przeżyjmy ją razem jak od stuleci, później wrócimy tu i dokonamy zemsty. Obiecuję — obiecała i usiadła na swoim miejscu obok Robba, a on dyskretnie złapał ją za rękę pod stołem dodając jej otuchy.
W sali nastała cisza, którą przerwał ser Brynden dopiero po chwili:
— Pokój. Pięknie, moja pani, ale na jakich warunkach? Nie można przerabiać miecza na lemiesz, skoro rano znowu trzeba go przerobić na miecz.
— Po co zginęli Torrhen i Eddard, jeśli miałbym wrócić do domu tylko z ich kośćmi? — odezwał się smutny lord Karstark.
— Prawda — powiedział lord Bracken. — Gregor Clegane spustoszył moje pola, wybił ludzi i puścił z dymem Kamienny Płot. Miałbym teraz klękać przed tymi, którzy go wysłali? Po cośmy walczyli, skoro wszystko ma zostać tak jak dawniej?
— Nawet jeśli zawrzemy pokój z królem Joffreyem, czy nie zostaniemy uznani za zdrajców wobec króla Renly'ego? Co będzie z nami, jeśli jeleń zwycięży lwa?
— Cokolwiek postanowicie, ja nigdy nie nazwę Lannistera moim królem! — oświadczył Marq Piper.
— Ani ja! — zawołał mały Darry. — Nigdy!
I znowu zaczęli krzyczeć i przeklinać.
Bogowie, błagam, zlitujcie się nad nami. Tak bardzo chcę wrócić z Robbem na Północ i wychować dziecko.
Modliła się, kiedy nagle wstał lord Umber.
— Moi lordowie! — zawołał, a jego głos odbił się echem wysoko między krokwiami. — Oto co myślę o dwóch królach! — powiedział i splunął, stając przed wszystkimi. — Renly Baratheon nic mnie nie obchodzi, podobnie jak Stannis. Dlaczego mieliby sprawować nade mną rządy z jakiegoś kwiecistego tronu w Wysogrodzie czy ciepłego Dorne? Co oni wiedzą o Murze, Wilczym Lesie czy Kurhanach Pierwszych Ludzi? Czczą nawet niewłaściwych Bogów — powiedział a inni się roześmiali. — Niech Inni wezmą Lannisterów, ich też mam dość. — Sięgnął za plecy i wyciągnął z pochwy swój ogromny miecz. — Dlaczego my nie mielibyśmy znowu sprawować rządów? My poślubiliśmy smoki, a one już wymarły! — Wskazał mieczem na Robba i Yngvild. — Tutaj siedzą jedyni Królowie, przed którymi zegnę kolano. Królowie Północy!
Po tych słowach klęknął i złożył miecz u ich stóp. W oczach Yngvild stanęły łzy wzruszenia. Robb wstał, a ona wstała za nim, trzymając się jego ramienia.
— Na takich warunkach przystanę na pokój — orzekł lord Karstark. — Niech sobie zatrzymają swój czerwony zamek i Żelazny Tron. — Wysunął z pochwy miecz. — Król Północy! Królowa Północy! — powiedział i klęknął obok Greatjona.
— Jestem ci bratem? — nawet Theon Greyjoy się odezwał. Podniósł się z wysiłkiem i pokuśtykał przed nich. — Teraz i zawsze?
— Teraz i zawsze — przyznał Robb.
Theon uklęknął przed nimi, wspierając się mieczem.
— Mój miecz należy teraz do was. Na dobre i złe czasy — przyrzekł. — Od tego dnia, aż po mój ostatni.
Następna wstała Maege Mormont.
— Królowie Zimy! — powiedziała i złożyła swoją maczugę obok mieczy.
Po niej podnieśli się inni lordowie z Północy i lordowie z dorzecza, Blackwood, Bracken, Mallister i inni, którzy nigdy nie stali za Winterfell, a teraz stanęli. Klękali i przyrzekali krzycząc: ,,Królowie Zimy, Królowie Północy”, ,,Królowa Zimy, Królowa Północy”, ,,Król Zimy, Król Północy”.
***
— To twoja sprawa? — spytał ją kiedy byli już sami w swojej komnacie. Podszedł do niej od tyłu i otulił ramionami. — Z Theonem.
— Tak — przyznała, przymykając oczy. Wiedziała, że nie jest na nią zły.
Oboje tkwili tak bez ruchu, przytulając się i wyglądając przez okno, patrząc na rzekę, której oznaki bycia mieli tylko w szumie.
Odwróciła głowę i pocałowała go w policzek. Zaraz odwróciła się do niego, oplotła jego szyję swoimi rękoma i zawiesiła się na niej. Złapał ją w biodrach i popatrzył w oczy z uśmiechem.
— Nie chcę tu zostawać... — mruknęła i wtuliła się w niego.
— A ja nie chcę cię zostawiać... — Otulił ją, przyciągając do siebie jeszcze bardziej. — Kocham cię. Byłbym chyba pewniejszy, gdybyś przez cały czas była ze mną, ale tam będzie niebezpiecznie. Tak jak ustaliliśmy, teraz będziemy jechać na Południe, by starać się o pokój.
— Dziękuję, że zgodziłeś się na pokój. — Uśmiechnęła się. — Dziękuję, że nie dążysz już do zemsty.
— Nie ma rzeczy, której nie zrobiłbym dla ciebie.
—Tylko wróć do mnie — powiedziała zmartwiona. — Wróć do nas.
— Wrócę — obiecał. — A teraz chodź. — Uśmiechnął się łobuzersko i wziął ją na ręce. Zaśmiała się i złapała się go, by w razie czego nie spaść i nie poobijać się.
Rzucił ją na łóżko i patrzył na nią jakby się czegoś wahał. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie, kiedy wreszcie spojrzał w jej oczy. Na jego twarzy dostrzegła lekki uśmiech i zaraz rzucił się na nią.
Położył się na niej, uważając na brzuch, w którym miała dziecko. Rozchyliła lekko nogi, by miał miejsce, jednak na razie nie odrywał się od jej szyj, na której składał namiętne pocałunki, przegryzając lekko jej skórę i pozostawiając malinki.
Czekała na rozwój sytuacji, ale wkrótce postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczęła rozwiązywać mu sznurówki od ubrania i z jego lekką pomocą, zaraz już ich nie miał.
Nie czekając dłużej on również ściągnął z niej sukienkę. Zaczęła wodzić rękoma po jego ciele, a on zszedł z pocałunkami na jej piersi. Przyssał się do sutka, a ona jęknęła, kiedy lekko go przegryzł.
Kochała to. Wreszcie czuła się spełniona. Jego miękkie, wilgotne usta muskały jej ciało, a ona dawał się porwać jego rozkoszy.
Skończył z piersiami i przeszedł na brzuch, ale równie szybko skończył i z nim. Pocałował jeszcze jej pępek i zaczął zsuwać się niżej, aż zatrzymał się między udami. Spojrzał jeszcze na jej twarz i rozchylił jej uda jeszcze bardziej.
— Zrób to — poprosiła.
Tymi idealnymi ustami zaczął muskać jej łechtaczkę. Delikatne liźnięcia wzdłuż jej wejścia oraz ruchy jego języka, który tak kochała, zanurzające się głębiej doprowadzały ją do szaleństwa.
Podrygiwała niespokojnie, a z gardła wyrywały jej się zachrypnięte błagania. Napięcie rozprzestrzeniało się po całym jej ciele, naprężając ją tak bardzo, że miała wrażenie, iż zaraz trzaśnie jak gałązka pod wpływem jego pieszczot.
— Wejdź we mnie — poprosiła, wstając, a on zaprzestał czynności i spojrzał na nią poważnie. Nachylił się nad jej twarzą i pocałował w usta, a ona pogłębiła pocałunek, wplątując palce w jego kręcone włosy, kiedy oboje już stali. Jego ręce były na jej biodrach.
Oderwał się od jej ust i pozwolił jej się odwrócić, żeby mógł wejść w nią tak delikatnie jak jeszcze nigdy.
***
Obudziły ją promienie słońca, wpadające do jej nowej komnaty w Riverrun. Otworzyła oczy, a Robba już przy niej nie było.
Usłyszała przez otwarte okno jakieś wielkie zamieszanie na dziedzińcu, więc podniosła się i poszła w jego stronę.
Stanęła przed nim, a w jej oczach zebrały się łzy. Wyszukała wzrokiem Robba, który siedział już na swoim nowym koniu. Był już przy bramie i szykował się z wojskiem do wymarszu.
Kiedy napotkał jej wzrok uśmiechnął się lekko i pomachał jej. Nie odwzajemniła jego uśmiechu, a jedynie uniosła dłoń.
Pamiętała jak Drina patrzyła na nią ze swojego okna w komnacie w Winterfell. Patrzyła na nią tak jak ona teraz na Robba, w zamyśleniu, ze łzami w oczach i tęsknym spojrzeniem oraz nurtującym pytaniem kiedy wróci, i czy w ogóle wróci?
Odjeżdżał na wojnę.
Obiecał wrócić. I nie zdradzić jej, ale czy zrobi to, skoro teraz po jego prawej stronie jechała Talisa, która obiecała jej, że będzie go pilnować?
Czy wróci? Czy nie zdradzi jej i nie przywiezie jej bękarta tak jak lord Eddard Stark lady Catelyn?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro