26
Miałaś przed sobą całe życie, płakała nad nią, kiedy jeszcze jej nie zabrali. Tyle razy mogłaś zobaczyć jeszcze słońce, moja malutka... Już nie usłyszę twojego śmiechu, nie zobaczę roześmianych oczu, pełnych iskierek szczęścia. Och, moja malutka, wiesz, że już nie pojedziesz na tą przejażdżkę z wujkiem Rickonem i Tommenem?
Nie nauczę strzelać cię z łuku, ani walczyć siecią. Nie pokaże jak być damą i radzić sobie w trudnych sytuacjach.
Nie będę plotła twoich srebrno złotych włosów, ani pomagała wybrać ci suknie na bal.
Już nic razem nie uszyjemy, moja malutka.
Nie poznasz smaku pierwszego pocałunku ani smaku pierwszej miłości. Nie będziesz miała dzieci, nie poznasz jak to jest być matką.
Wierzę, że z Bogami będziesz szczęśliwsza. Wierzę, że odnajdzie cię dziadek, ciocia i pozostała rodzina, a oni się tobą zaopiekują, nim ja trafię do ciebie. Ale nie martw się, nie bój się, mój czas już się kończy, bez ciebie jeszcze szybciej, zaraz do ciebie przyjdę, moja malutka.
Yngvild płakała nad ciałem swojej zmarłej córki. Inni wyszli, nawet Robb. Została sama ze swoim malutkim skarbem.
Usłyszała jak drzwi do komnaty Lyanny otwierają się.
- Wynoś się! - krzyknęła przez ramię, płacząc.
- Yngvild... - usłyszała cichy głos Robba i poczuła jak ręką dotyka jej ramienia.
- Odejdź... - ręką otarła łzy z twarzy.
- Yngvild - powtórzył drugi raz już bardziej dosadnie. Podniosła na niego załzawione oczy. - Przyprowadziłem kogoś kto może jej pomóc...
- Nic nie może jej już pomóc! - wykrzyczała i jeszcze bardziej zaczęła płakać. Robb widząc jej stan, podniósł ją na równe nogi i przytuli do siebie, kołysząc delikatnie w ramionach.
- Spokojnie - powiedział, delikatnie głaszcząc ją po włosach.
- Pani - do pomieszczenie wszedł jeszcze ktoś, a po głosie poznała, że jest to kobieta. Nie widziała jej, Robb przytulił ją do siebie tak mocno, że nie widziała nic. - Chcę pomóc... - mówiła spokojnym, aksamitnym głosem, po jej akcencie poznała, że nie jest z Westeros. - Sprowadziła mnie tu kometa, a także Pan Światła ukazał mi w płomieniach nową przepowiednie...
Yngvild odsunęła się od Robba i spojrzała na nią. Miała nienaturalne włosy, koloru miedzi, jej oczy również były czerwone. Ale co ona miała powiedzieć z bardzo naturalnym srebrno złotym odcieniem i fioletowymi oczami?
Kobieta miała na szyj naszyjnik, na którym miała ogromny czerwony kamień, a sama była ubrana w czerwone szaty.
- Kim jesteś? - spytała nieufnie.
- Jestem kapłanką Pana Światła.
- W jaki sposób chcesz jej pomóc? - spytała raczej nie oczekując odpowiedzi. - Ona już odeszła...
- Wierzę, że nie - podeszła do Malutkiej i nachyliła się nad jej małym ciałkiem. - Pozwól mi, pani, jej pomóc.
Podeszła do niej i spojrzała na nią pustymi, załzawionymi oczami.
- Uratuj moją córkę - powiedziała zachrypniętym głosem. - Zrób co możesz. Błagam.
***
Od razu musieli wyruszać do Bliźniaków - siedziby Freyów, bo jak się okazało tam miał się odbyć ślub Meery i Edmure'a
W Winterfell nie było już jak kiedyś. Nie słychać było dziecięcego śmiechu, aury zabawy i szczęścia, w błogiej, młodocianej niewiedzy życiowej. Królowa wiedziała, że jej syn przeżył to bardzo i coś się w nim zmieniło. Już nie był taki radosny jak kiedyś, tylko bardziej poważny i wyglądał na starszego. Nawet jego równie iskrzące się oczy, co siostry, poszły w niepamięć, zastępując je wyblakłym fioletem.
Wiedziała, że nic nie przywróci życia jej malutkiej, ale gdzieś w głębi serca miała jednak małą nadzieję.
Yngvild postanowiła nie zabierać ze sobą swojego syna. Coś jej ewidentnie nie pasowało w tym ślubie. Meera nigdy by się na takie coś nie zgodziła, i dlaczego ten ślub do cholery jest u Freyów?!
Eddarda postanowiła zostawić na Północy razem z Driną, do której miała bezkresne zaufanie oraz ze swoją wilkorzycą - Rutą.
Jak się również okazało mieli przybyć najwierniejsi lordowie Robba, którzy wyruszyli razem z nim. Po drodze dołączali do nich także inni, między innymi wierny lord Manderly z Białego Portu. Wszyscy mówili coś na temat śmierci jej dziecka. Powtarzali, że jest im przykro i coś w tym stylu, ale ona nawet nie chciała tego słuchać. Kiedy rozmowa schodziła na temat Lyanny, Yngvild odchodziła.
- A co z Theonem Greyjoy'em? - spytała Robba jeszcze przed wyjazdem.
- Nie wiem - odparł szczerze. - Nie mam z nim kontaktu od ponad roku... - wtulił się w nią, kiedy siedziała na jego kolanach pod Czardrzewem.
- Mówiłam, żeby nie spuszczać go z oczu... - westchnęła.
- Co nam może teraz zrobić? - zmarszczył brwi. - Roose Bolton powiedział mi, że był u nich tylko przez miesiąc, później pojechał na Żelazne Wyspy.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- On też pewnie chciał wrócić do domu.
***
Do Bliźniaków dotarli po południu. Nic się nie zmieniło, pomyślała Yngvild patrząc na tak samo wyglądający zamek jak kilka lat temu.
- Nie powinniśmy - spojrzała jeszcze zaniepokojona na Robba i złapała go za rękę, podjeżdżając do niego na koniu.
- Też mam złe przeczucie - wyznał. - Ale to może być ostatni raz kiedy widzę się z matką...
Nie zdążyli porozmawiać dłużej, bo z zamku wyjechali ludzie, by przywitać ich.
- Najstarszy to Edwyn - zaczął im tłumaczyć jak zwykle niezawodny lord Umber, który jechał po ich prawej stronie; od lewej był lord Karstark, ale on nie odzywał się na razie. - Ten blady i chudy, który wygląda jakby miał zaparcie - zaśmiał się. - Ten żylasty, z brodą, to Czarny Walder, wyjątkowo wredny typ. A ten chłopak, który siedzi na gniadoszu, to Petyr Pryszcz.
Ich chorągiew z wilkorem powiewała niespokojnie na jeszcze bardziej niespokojnym wietrze. Yngvild odwróciła głowę, przegryzając wargę i zobaczyła, że inni również nie są spokojnie. Chorągwie Umbera, Karstarka, Manderly'ego i Roose'a Boltona również powiewały niespokojnie. Innych lordów mieszały się w jeden kolor.
Szary Wicher też nie był spokojny. Kiedy gospodarze zbliżali się, wilkor wyprostował ogon, wbijając w Freyów spojrzenie ciemnozłotych oczu. Kiedy zbliżyli się do nich na jakieś sześć jardów, z jego gardła wyrwało się niskie warczenie. Mu też coś nie pasuje, jeszcze bardziej zmartwiona, zdała sobie sprawę. Robb podniósł na niego zaskoczone spojrzenie.
- Szary Wicher, do mnie. Do mnie! - zawołał go, ale zwierzę nie posłuchało, zamiast tego, wilkor skoczył na przód z kolejnym warknięciem.
Koń ser Rymana spłoszył się, rżąc ze strachu, a wierzchowiec Petyra Pryszcza stanął dęba i zrzucił go na ziemię. Yngvild mocniej ścisnęła rękę Starka. Tylko Czarny Walder zapanował nad swym koniem i sięgnął po miecz.
- Nie! - krzyknęła Królowa. - Szary Wicher! - zwróciła się do niego jak najbardziej głośno mogła, a wilkor spojrzał na nią. Odchylił głowę ku górze i przeciągle zawył, jakby chciał ich ostrzec, co jeszcze bardziej ją zaniepokoiło.
***
Pod wieżą bramną znowu mieli kłopoty. Szary Wicher zatrzymał się pośrodku zwodzonego mostu, otrzepał z wody i ponownie zawył, tym razem do podnoszonej kraty.
- Szary Wicher. O co chodzi? - Robb zagwizdał niecierpliwie. - Szary Wicher, do mnie.
Zwierzę jednak obnażyło tylko kły. Robb musiał się pochylić i przemówić delikatnie do zwierzęcia, by zgodziło się przejść.
- To szumu wody się boi - stwierdził Rivers, podjeżdżając do nich. - Zwierzęta wiedzą, że wezbranej rzeki trzeba się wystrzegać.
- Tego się nie boi - odpowiedziała Yngvild, patrząc na Szarego. - Wilkor niczego się nie boi.
- Więc o co mu chodzi, wasza wysokość? - spojrzał na nią, unosząc brew.
Przeniosła na niego swój wzrok, jednak nie pozwoliła sobie odpowiedzieć mu na głos. Ostrzega nas przed wami.
***
Lord Frey siedział na swoim tronie, a obok niego stała jego ósma żona. U jego stóp zasiadała młodsza wersja jego samego, przygarbiony, chudy mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat.
W komnacie tłoczno było od synów, córek, wnucząt, mężów, żon i służby Freyów, przemówił jednak do nich sam starzec.
- Z pewnością wybaczycie mi, że nie klękam. Moje nogi nie służą mi jak ongiś, chociaż to co wisi między nimi, nadal sprawuje się bez zarzutu, he. - Rozciągnął usta w bezzębnym uśmiechu, spoglądając na ich korony. - Niektórzy powiedzieli by, że tylko ubodzy królowie koronują się brązem, wasze wysokoście - rzucił drwiąco, a Yngvild jeszcze bardziej zacisnęła swoją dłoń na ramieniu ukochanego. Przyjechaliśmy tu, żeby nas poniżał? Czy o to chodziło naszej rodzinie? Edmure'owi i Meerze?
- Brąz i żelazo są silniejsze niż złoto i srebro - odparł ze spokojem. - Dawni Królowie Zimy właśnie takie nosili.
- I dużo im ona pomogła, gdy nadeszły smoki. He. - Jego ,,he" sprawiało wyraźną przyjemność głupkowi, który zakołysał głową z boku na bok, pobrzękując zdobiącymi koronę dzwonkami. - Panie, pani - ciągnął Frey - wybaczcie mojemu Aegonowi ten hałas. Ma jeszcze mniej rozumu od wyspiarza i nigdy dotąd nie widział Króla ani Królowej.
Yngvild jeszcze nigdy nie poczuła się tak publicznie obrażona. Jeśli miała w sobie krew Targaryenów, lord Walder uraził cały jej ród, nadając takie imię swojemu synowi, poza tym przy wszystkich przyznał, że wyspiarze nie mają rozumu.
- Aegon? - spytała, unosząc brew.
- Brzmi ci znajomo, he? - zakpił. Nie zwracając więcej uwagi, mówił dalej: - A gdzie wasze dzieci, he? Nie widzę ich tu nigdzie, a były obiecane mnie.
Teraz to ona poczuła jak Robb napina mięśnie i zaciska palce na jej dłoni.
- Nasz syn został w Winterfell, tam gdzie jego miejsce.
Widziała jak oczy lorda Waldera tryskają nienawiścią i złością.
- Mi był obiecany! - wzburzył się lekko, zaraz jednak znowu zaczął spokojnym, drwiącym głosem: - He, a córka?
- Nie wiem, panie, czy wiesz - rzucił lodowatym głosem Robb. - Ale zmarła kilka dni temu. W nasz dzień wyjazdu tu.
- He. Powinienem się spodziewać, he. Każdy ród zawsze z góry patrzył na mój, ale jeszcze zobaczymy, który przeżyje dłużej, he - zaśmiał się. - Gdzie ją wysłaliście, he? Czy może specjalnie sami ją zabiliście, żebym nie dostał Północy?
Yngvild nie wierzyła w to co słyszała.
- O czym ty mówisz? - spytała zła, wychodząc przed szereg zebranych. - Nigdy nie zabiłbym swojej córki! Nawet jeśli miałabym oddać ją takiemu potworowi jak ty! - wykrzyczała, ale Robb złapał ją za rękę i pociągnął do siebie, a następnie mocno do siebie przytulił.
- Lordzie - odezwał się znowu lodowatym tonem. - Jeśli zamierzasz nas poniżać, wyjedziemy stąd jeszcze dziś.
- Ależ nie! Skąd, he. Zostańcie, he. Na ślub - znowu się roześmiał w ohydny sposób.
***
Szli korytarzem, kiedy na jego drugim końcu dostrzegli lady Catelyn. Dostrzegła, że Robb rozpromienia się, więc oboje przyspieszyli kroku. Cat szła w ich stronę, a za nią podążało czterech żołnierzy w czerwonych płaszczach.
- Matko - Robb puścił rękę Yngvild i jeszcze szybciej podszedł do matki, a następnie mocno ją do siebie przytulił.
- Mój chłopiec - powiedziała wzruszona, kiedy odsunęli się od siebie. - Tak za tobą tęskniłam... Za tobą również - uśmiechnęła się do Królowej i ją również przytuliła.
- Widzę, że ciekawie macie na Północy - zaśmiała się, widząc, że żona syna znowu jest w ciąży. - A gdzie dzieci? - zasmuciła się lekko. - Tak bardzo chciałam zobaczyć i wyściskać wnuki...
- Eddard został w Winterfell, Yngvild stwierdziła, że tam będzie bezpieczniejszy...
- Ma rację - przyznała nie dość pozytywnie, ale w głębi serca wiedziała, że to prawda. - A Lyanna? - zmarszczyła brwi, a miny Królów Północy znacząco się zmieniły.
- Matko... - odezwał się Robb, głuchym głosem. - Nie mówili ci? - bardziej stwierdził niż zapytał, a ona zaprzeczyła głową. - Lya umarła parę dni temu.
- Jak to? - nawet w jej oczach teraz pojawiły się łzy. Nie czekając dłużej, kobieta rozłożyła ramiona i przytulia do siebie cicho płaczącą Yngvild. Cat wiedziała jak to jest być matką i stracić dziecko. Ile razy bała się o Robba, kiedy ten wyjeżdżał walczyć? A Arya zaginęła kilka lat temu...
***
Wesele trwało już od kilku godzin. Robb siedział cały napięty, patrząc na Edmure'a z mordem w oczach, a Yngvild siedziała obok niego, oparta na jego boku.
Obok Robba siedział ktoś z Freyów, a obok dziewczyny siedział Ramsay Snow - bękart lorda Boltona, który do niej co chwilę coś mówił i sam śmiał się ze swoich słów.
Na przeciwko nich siedzieli najmłodsi synowie Umbera i Robin Flint. Gdzieś dalej była również Dacey Mormont oraz ser Mallister, którzy mieli ich dzisiaj bronić. Na weselu nic nie powinno im grozić, ale i tak woleli czuć się bezpieczniej pośród pijanego towarzystwa. Właściwie to tylko oni chyba nie pili. Królowie i ich strażnicy.
Matka Robba siedziała po drugiej stronie sali w towarzystwie Roose'a Boltona i któregoś z Freyów.
Wszyscy tańczyli, pili i bawili się, ale oni nie mogli - przeżywali żałobę, a poza tym nie uśmiechało im się cieszyć na weselu człowieka, który tak ją skrzywdził kilka lat temu. Poza tym Yngvild również nie żywiła większych więzi z Meerą, ani swoim ojcem i nawet nie zamieniła z nimi ani słowa. Jak się okazało, Jojena nie było, także nie mogli z nim porozmawiać.
W pewnej chwili, kiedy lord Walder uciszył gości, wstał jej ojciec, Howland Reed, który przez całą ucztę siedział po jego prawej stronie.
- Wasza miłość - zwrócił się do Robba, a ten wstał, by okazać szacunek. Yngvild podniosła się za nim, ale unikała oczu wyspiarza. - Septon odmówił swe modlitwy, wypowiedziano słowa przysięgi i lord Edmure owinął moją prawdziwą córkę rybim płaszczem - słysząc to poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Choć nigdy nie czuła się Reedem, dzieckiem swoich rodziców, zrobiło jej się smutno, kiedy Howland publicznie się jej wyrzekł. - Ale to jeszcze nie czyni ich mężem i żoną. Cóż... miecz potrzebuje pochwy, a wesele wymaga pokładzin. Co na to powiesz, panie? Czy czas już położyć ich do łoża?
Ludzie zaczęli stukać kielichami i krzyczeć: ,,do łoża z nimi!"
- Jeśli uważasz, że czas jest odpowiedni, lordzie Howlandzie, to proszę bardzo, zróbmy to.
Jego słowa wywołały ryk aprobaty. Muzycy znowu zaczęli grać, a goście krzyczeć. Yngvild westchnęła, dotknęła swoich skroni i ponownie usiadła, zakrywając twarz dłońmi. Nie chciała widzieć Edmure'a. Zwłaszcza rozbieranego. Już przez samo wyobrażenie chciało jej się wymiotować, a co dopiero gdyby zobaczyła to. Wolała nie myśleć.
- Jeszcze tylko trochę, moja ukochana - Robb szepnął jej do ucha, nachylając się lekko nad nią. - To zaraz się skończy - wziął ją za rękę i delikatnie ucałował jej wierzch. - I wrócimy na Północ - odwróciła się do niego, a na jej twarz wstąpił lekki uśmiech. - I przytulny naszego syna... A później urodzisz mi kolejnego - powiedział rozmarzony, delikatnie dotykając jej brzucha. - I kolejne dzieci...
- Nie mogę się doczekać - cmoknęła go w usta. - Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham... - zamknęła oczy, kładąc czoło na jego ramieniu.
- Ja również bardzo cię kocham... - otulił ją ramieniem.
~ z perspektywy wszystkich po kolei
Catelyn patrzyła z radością jak jej syn wraz z żoną szepczą do siebie zapewne czułe słówka i po chwili już są w siebie wtuleni.
Żałowała, że już na samym początku nie pozwoliła być im razem, tylko przykrości i przeszkód się przez to najedli, ale wszystko zwyciężyli i teraz wreszcie mogli być szczęśliwi i spokojni.
Yngvild była w trzeciej ciąży, a ich syn aktualnie zdrowo przebywał w Winterfell. Niestety Lyanna zmarła, ale Catelyn pocieszała Yngvild tym, że na pewno będzie miała jeszcze dużo dzieci.
Chociaż, że była zakładnikiem w Królewskiej Przystani, musiała przyznać, że była szczęśliwa. Sansę - najdelikatniejszą córkę miała przy sobie i mogła ją chronić, a nawet doradzać królowej, z którą o dziwo miała dobry kontakt, o wyborze narzeczonego dla Starkówny, gdyż Joffrey poślubił Margaery Tyrell. A jej najstarszy syn pozostał Królem Północy i miał najlepszą żonę o jakiej mógł kiedykolwiek tylko pomarzyć.
Robb i Yngvild wspólnie rozmawiali o przyszłości, o tym jak nazwą swoje kolejne dziecko oraz o tym, że jak urodzi się ono to wybiorą się na podróż po Północy - będą odwiedzać wszystkich lordów po kolei i uczyć Eddarda zachowania w stosunku do innych i poznawać ich, tak jak jeździli w młodości Robb i Yngvild.
Nagle wszelkie rozmowy przerwał im krzyk Edwyna Freya:
- Nie! - powiedział gwałtownie. - Mam już na dziś dość tańców!
Królowa dostrzegła, że Dacey Mormont, podeszła do niego, a teraz odwróciła z bladością.
- Coś jest nie tak... - powiedziała tylko i zaraz w ucho rzuciła jej się melodia, którą zaczęli grać minstrele. Deszcze Castamare, serce podeszło jej do gardła.
- Spokojnie - Robb uśmiechnął się do niej lekko i wstał, ale złapała go za rękę.
- Nie zostawiaj mnie - zaniepokoiła się.
- Zaraz wrócę, ukochana - rzekł i ucałował ją w czoło odchodząc w stronę lorda Waldera, który zaczął coś mówić.
- Robb! - Cat podniosła się, dając w twarz Roose'owi Boltonowi, który za chwilę uciekł. Król spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
Nie minęła chwila a Robb odwrócił się słysząc krzyk swojej ukochanej. Otworzył szerzej usta, kiedy zobaczył jak Ramsay Snow wbija jej kilka razy nóż w brzuch. Yngvild... I moje dziecko... Nie zdążył jednak zareagować, kiedy poczuł jak bełt ostrza wbija mu się w bok, tuż pod łopatką, zaraz poczuł drugi, kiedy druga strzała wbiła mu się w nogę i przeszyła ją, a on runął na posadzkę.
- Robb! - usłyszał jeszcze krzyk swojej matki i zobaczył jak któryś z synów Umbera osłania go czymś drewnianym, ale kto osłoni Yngvild?, tylko teraz miał ją w głowie, a przed oczami obraz jak syn Boltona wbija w nią ostrze.
Robb zawziął się i podniósł lekko.
- He - jakby przez ścianę usłyszał głos Waldera. - Król Północy powstaje.
Stark na ile mógł, na ile zostało mu siły, podczołgał się do swojej ukochanej.
Leżała z otwartymi oczami, w plamie krwi. Dopiero teraz dostrzegł w nich taki fiolet, jaki miały ich dzieci, ale te oczy nic już nie wyrażały. Uniósł delikatnie jej głowę i zapłakał, a następnie przyłożył dłoń do jej rozwalonego brzucha. Moje dziecko.
- Robb, wstań, wstań i wyjdź stąd, proszę! - jak w oddali słyszał głos swojej matki.
Podniósł się na równe nogi i spojrzał na swoją matkę i Freya.
- Mam cię za ojca - mówiła do Waldera. - Weź mnie jako zakładnika. Edmure'a też, jeśli jeszcze go nie zabiliście. Ale wypuść Robba.
- Nie - odezwał się, a jego głos brzmiał jeszcze słabiej niżby się spodziewał. Yngvild, nie przestawał o niej myśleć. - Mamo, nie...
- Tak, proszę. Ratuj siebie... Jeśli nie dla mnie to dla Eddarda.
- Eddarda - opuścił wzrok. Mojego małego Neda... - Mamo - znowu się odezwał. - Yngvild...
Ona również zalała się łzami.
Catelyn i Walder rozmawiali ze sobą jeszcze przez chwilę, ale on już nie zwracał na to uwagi. Młody Wilk myślał tylko o swojej ukochanej. Obraz, kiedy Ramsay zabijał ją i ich dziecko pozostawał mu w głowie i nie mógł wyjść.
Nagle podszedł do niego Howland Reed.
- Ukradłeś mi córkę - powiedział tylko i złapał go za plecy, wbijając mu nóż w serce.
Nie chciał się ratować. Nie chciał żyć bez Yngvild. Dlatego pozwolił, żeby lord Reed przebił mu serce, które należało tylko do niej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro