Rozdział 5. Afera na cały Coursount
Przez kilka dni Anakin i Padme byli zajęci procedurą adopcyjną. Szkolenia, dokumenty, wykłady. Tego było po prostu za dużo.
Padme odetchnęła z ulgą, gdy kończyła uzupełniać ostatni dokument.
- Na dzisiaj koniec.
- A to wszystko, by adoptować jedną osobę – dodał Anakin.
Obi Wan, który oglądał całą sytuację, był rozbawiony.
- Ale w końcu zabrałeś się do czegoś na poważnie – zażartował.
- Boki zrywać - odparł Anakin.
Tymczasem Padme wyraźnie się męczyła nas wysłaniem dokumentu.
- Co jest? – mruknęła pod nosem.
- Coś nie tak? – spytał Anakin.
- Niby wysyłam dokument na adres sierocińca od dyrektorki, ale ciągle mi wyświetla, że taki ośrodek nie istnieje.
- Pokaż.
Padme podała mu datapad, na którym widniał wyraźny tekst: Taka placówka nie istnieje.
- Lecimy tam – odparł Anakin.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przy sierocińcu tłoczyły się grupy różnych par kłócących się z urzędnikami.
- Co się dzieje? – spytała Padme.
- Zabrano wszystkie sieroty i cofnęli wszystkie wnioski o adopcję – odparł jakiś wściekły mężczyzna.
- Wszystkie?
- Wszystkie! Ja z żoną od miesięcy staraliśmy się o adopcję i, co? Wszystkie te godziny wykładów i szkoleń poszły gdzieś! A wy, co? Też się staraliście o adopcję?
- Tak. Mieliśmy adoptować mojego młodszego brata – odparł Anakin.
- No to pięknie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Shawn nie wierzył w to, co się dzieje wokół niego. Najpierw rozmawiał sobie z przyjaciółmi w przytulnym pokoju, a teraz leciał ściśnięty na jakimś obskurnym promie z resztą sierot.
- Gdzie nas zabieracie? – spytała jakaś dziewczynka z przodu.
- Zamknij się dzieciaku – odparła dyrektorka.
Po jakimś czasie prom wylądował na zapuszczonej planecie przed wielkim budynkiem. Sieroty zostały od razu wypchnięte ze statku.
- ,,Dom Rozkoszy" – Hanom przeczytał napis nad wejściem. – Czy tylko mi to brzmi jak jakaś agencja towarzyska?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hanom miał rację. To była agencja towarzyska. Nikt nie miał z tym wątpliwości, gdy ze środka wyszedł jakiś obleśny facet.
- Maluchy zajmą się porządkami, nieco starsi obsługą klientów i podawaniem drinków, a najstarsi będą ,,zajmować się" chętnymi.
- Mam nadzieję, że się wliczamy do tych ,,nieco starszych" – szepnął Ceb.
- Zamknąć się tam z tyłu!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Shawn już, by wolał sprzątać lub tańczyć w obcisłym kostiumie na rurze. Nie mógł się nawet odrobinę pomylić przy mieszaniu drinków, a klientki lubiły go łapać za dolne części ciała.
W porównaniu do tego miejsca męki, Velorum było rajem.
Gdy tylko Shawn mógł chwile odpocząć, cicho łkał w kącie i szeptał:
- Anakin, pomóż mi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Anakin chyba najbardziej przeżył zniknięcie Shawna. Często nie mógł zasnąć z tego powodu. Miał wrażenie, że, gdy tylko zamyka oczy to widzi twarz brata błagającego go o pomoc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro